Rozdział 3
Mój nowy zwierzchnik nie okazał się specjalnie rozmowną osobą. Dlatego przez większość drogi patrzyliśmy przed siebie, zgodnie nawzajem się ignorując. Biuro jednostki kryminalnej B znajdowało się na czwartym piętrze komisariatu. Nie było to daleko, jednak droga mi się niesamowicie dłużyła przez to całe milczenie.
Jeśli tak ma wyglądać praca z nim, to chyba wytworze sobie w wyobraźni przyjaciela-policjanta, do którego będę mówił i dzielił się swoimi uwagami w śledztwie.
Jak nic szybko mnie zamkną przez tego gościa.
– Są tylko dwie jednostki śledcze? – zapytałem, kiedy byliśmy już na odpowiednim piętrze.
Nie mogłem już dłużej wytrzymać tej ciszy. Nie chciałabym być jego partnerem w patrolu prewencyjnym. To byłby dramat.
– Na tym komisariacie tak – odpowiedział chłodno. – Jednostka A znajduje się po drugiej stronie korytarza.
Odwróciłem się. Rzeczywiście, nie byliśmy jeszcze tak daleko, bym nie zobaczył tabliczki z tłustym napisem „Pierwsza jednostka śledcza A". Nazwisk śledczych jednak nie dojrzałem. A szkoda, byłem ich ciekawy. Wiedziałbym już kogo męczyć.
– Duży ten budynek. Nie jest trochę za duży?
Posłał mi długie spojrzenie, nie było wrogie, bardziej puste. Nie wyrażało nic. Ani sympatii, ani niechęci. Co było chyba gorsze, niż by otwarcie mnie nie lubił. Nie wiedziałem, co ten facet może sobie myśleć. Kompletnie nic nie dawał po sobie poznać. Było to trochę przerażające, a zarazem fascynujące.
Co było z nim nie tak?
– Na pewno jest mniejszy od tych warszawskich. – Próbowałem dojrzeć w jego tonie wypowiedzi ironie, ale mi się nie udało. Albo świetnie udaje, albo jest takim typem pustej osobowości.
– Kto wie... – mruknąłem, wzruszając nieporuszony ramionami.
Nie chciał interakcji, to nie.
W końcu dotarliśmy do odpowiednich drzwi, ale mój przewodnik chwycił za klamkę i na tym się skończyło. Nie nacisnął jej. Znieruchomiał i szybko spojrzał mi prosto w oczy. Aż przeszły mnie ciarki na ten jasny błękit.
– Jest mniejszy, niż się wydaje. – Byłem zaskoczony, kiedy kontynuował wątek.
Patrzyłem na niego z zainteresowaniem. Przetrzymał spojrzenie swoimi intensywnie niebieskimi oczami. Nigdy jeszcze nie spotkałem człowieka z tak intensywnym kolorem oczu. Wydawało mi się, jakby próbował mnie do czegoś przekonać. Szybko jednak odchrząknął, pierwszy odwrócił wzrok i wszedł do środka.
Pomieszczenie było dość duże i dobrze oświetlone. Nie było tu wiele rzeczy, pięć biurek, szafa, biała tablica. Dostrzegłem nawet stary, sprzed dwudziestu lat, telewizor na komodzie. To chyba podchodzi już pod antyk, pomyślałem.
W pomieszczenie były już dwie osoby. Kobieta i mężczyzna, którzy jak tylko zobaczyli szefa, wstali z pogodną twarzą, a gdy dostrzegli mnie od razu się spięli.
Tak, tak właśnie działam na ludzi.
– Dzień dobry. – Jakby nie widząc ich reakcji, Szal rozpoczął profesjonalnie. – Jak wam wspominałem, od dziś mamy nowego członka zespołu. Poznajcie detektywa Cesarskiego.
– Apollo wystarczy – powiedziałem.
Ciekawe czy kij w dupie przybył z czasem, czy ma go od urodzenia?
– To pseudonim? – Ożywił się chuderlawy mężczyzna w letnim mundurze. – Był pan w CBŚ?
Miał tak roziskrzony wzrok, jak dzieciak w lunaparku. Rozbawiło mnie to.
– Panie Kowal – upomniał go surowo Szal.
Wyglądało to dość śmiesznie, bo blondyn był na pewno o wiele młodszy od tego całego Kowala.
– Proszę się nim nie przejmować, to fan CBŚ. – Zgrabnym krokiem podeszła do mnie kobieta koło trzydziestki. – Jestem Antonina Juzekiewicz. – Podała mi dłoń, a ja ją krótko uścisnąłem.
– Ryszard Kowal. – Po odchrząknięciu, podszedł do mnie również wcześniejszy mężczyzna.
Także uścisnąłem mu dłoń, ale tak szybko jej nie puściłem.
– Naprawdę nazywam się Apollo, a CBŚ to pierdolone gnidy – powiedziałem z rozbawieniem i zaraz puściłem jego dłoń, odsuwając się na krok. Dałem tym zaskoczonemu mężczyźnie większą swobodę.
No po prostu nie mogłem sobie odmówić takiej akcji. Dzień byłby stracony.
– Panie Cesarski! – upomniał mnie głośno Aleksander.
– Apollo – poprawiłem go, patrząc na niego z rozbawieniem. Nie sądziłem, że cokolwiek mnie tak ubawi już pierwszego dnia. A wściekłość komisarza była naprawdę satysfakcjonująca.
Chyba mam nowe hobby.
– Jest pan na służbie, proszę używać odpowiedniego słownictwa!
– Oczywiście. – Ale jasne, że nie zamierzałem tego robić ani nawet wyglądać na skruszonego.
Komisarz westchnął, jakby miał do czynienia z niesfornym bachorem, trudnym do strofowania. Może coś w tym było. Ale nie mogłem się powstrzymać.
– Pana biurko jest tam. – Wskazał na jedno z najbardziej oddalonych. – Na pana biurku zostawiłem ostatnie akta spraw, nad którymi pracowaliśmy. Jeśli pan chce, może pan je przejrzeć.
Trochę przedłużyłem wpatrywanie się na teczki, ale zaraz skupiłem się, już poważniejszym spojrzeniem, na komisarzu.
– Pracujecie teraz nad czymś? – zapytałem bardziej profesjonalnym tonem głosu. Przybrałem też postawę bardziej odpowiednią w tym momencie.
Wyprostował się, jakby usłyszał komendę. Chyba reagował na takie coś instynktownie.
– Nie, kilka dni temu zamknęliśmy ostatnią sprawę. Na razie nic nie mamy.
– Jest ona w aktach? – upewniłem się.
– Tak.
– Co się stało z moim poprzednikiem? – Po tym pytaniu obaj zmrużyliśmy oczy, ja w oczekiwaniu, on z czujności. Jego oczy wyglądały teraz jak u kota.
– O to śmieszna historia, zapłodnił swoją żonę i ta... – zaczął niespodziewanie Ryszard, wtrącając się swobodny tonem, jakby zapytał gdzie jest łazienka.
– Panie Kowal! – upomniał go Szal.
– Przepraszam szefie – mruknął zmieszany. Przypominał mi zganionego psa, nawet skulony poszedł do swojego biurka, jak piesek do budy.
Chciało mi się śmiać, ale pozostałem poważny i czujny na to, co powie komisarz. Wbrew pozorom powód ustąpienia urzędu był ważny. To mogło przenieść się na moją posadę lub relację z zespołem. Musiałem go znać i wiedzieć na czym stoję.
– Śledczy Pułkowski, to doświadczony policjant i ma swoje lata – zaczął. – Przeszedł na urlop ojcowski, a następnie przejdzie na emeryturę – wyjaśnił chłodno. – Czy taka odpowiedź pana satysfakcjonuje?
– Bardzo, komisarzu. – Czułem jak moja mina łagodnieje. W końcu mam co chciałem. – Zajmę się aktami.
Meble były stare i skrzypiały, ale krzesło było zaskakująco wygodne. Rozsiadłem się i wziąłem się za akta. Dali mi sprawy z ostatniego roku. Typowe. Nie było ich specjalnie dużo.
Czytałem szybko. Bardzo mi zależało, by zapoznać się z typem spraw jakie są w Szczecinie. Nie były jakieś specjalnie niezwykłe. Mieli też niski wskaźnik nierozwiązanych spraw. Wyglądało to obiecująco, oczywiście adrenaliny będzie mi brakowało, ale co poradzić. Nie bez powodu komendant wysyłając mnie tu, powiedział, że to jak emerytura.
Emerytura, z której mam się nie wychylać.
– Hej... – odezwałem się tak niespodziewanie, że Antonina podskoczyła. – A co z tymi samobójstwami?
Ryszard wychylił się z zainteresowaniem. Natomiast Aleksander wyprostował się sztywno zza swojego biurka, które znajdowało się najbliżej wyjścia i miało przy okazji świetny widok na moje stanowisko.
Tym razem wyglądał na lekko zirytowanego. Czy już zrozumiał, że mogę być kłopotliwy, czy wiedział to od pierwszego spojrzenia na mnie?
– Nie zajmujemy się tą sprawą – odpowiedział chłodno.
– Wiem, pytam z ciekawości...
– Ciekawość to pierwszy stopień do piekła – powiedział oschle, kończąc temat.
Nie mogłem się powstrzymać i zadrżały mi usta z rozbawienia.
– A wolne biurko do kogo należy? – Nie dałem się tak łatwo zignorować.
– Do naszego stażysty.
– Macie korupcje?
Antonina zakrztusiła się kawą, a Aleksander wstał gwałtownie, wyprowadzony z równowagi.
– Panie Ce...! – wrzasnął, ale przerwał mu telefon,
Posłał mi wściekłe spojrzenie, ale zaraz odpuścił i odebrał. Ciekawe jakby zareagowałby na pytanie o mobbing.
– Komisarz Szal – powiedział tonem idealnego policjanta.
Nie mogłem się powstrzymać, by go nie obserwować.
– Dziękuje, zajmiemy się tym. – Zakończył rozmowę i odłożył telefon.
Najpierw spojrzał na mnie, nadal z złością, następnie na Antoninie, która szybko spojrzała na swoje paznokcie. Pozostał mu...
– Kowal, jedziesz ze mną!
– Oczywiście, szefie – mruknął, mało zachwycony.
Obserwowałem ich do samego końca, aż nie zatrzasnęli za sobą drzwi.
– Jesteś tu niespełna godzinę, a zdążyłeś wyprowadzić z równowagi naszego Perfekcyjnego Komisarza – powiedziała Antonina, konspiracyjnym szeptem.
Błysnąłem zębami.
– Dadzą mi za to podwyżkę?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top