Rozdział 48

Alicja krzyczała w niebogłosy. Przez szok w jaki wpadła nie utrzymała ciała Damiana, dlatego padł tuż przed jej nogami na twarz.

W tym czasie ja poderwałem się do biegu, by sprawdzić co z napastnikiem, ale dwóch policjantów stojących bliżej schodów wyprzedziło mnie w tym. Sapnąłem, schowałem broń i skierowałem się do prawie, że płaczącej Alicji.

- Dzwońcie po karetkę! - wrzeszczała spanikowana blondyna padając na kolana przy swoim niedoszłym chłopaku. - O mój Boże. O mój Boże. Dlaczego to zrobiłeś?! – jęczała przyciskając swoje dłonie do miejsca postrzałowego.

Chyba chciała zatamować krwotok. Podszedłem do całej tej kupy spanikowanych ludzi.

- Halo. Wyślijcie karetkę na... - nawet sam inspektor wyglądał na spanikowanego.

W końcu jego siostrzeniec został postrzelony. Gdybym to był ja, najpierw by westchnął i mnie wyzwał od idiotów.

- O mój Boże. Damian, obudź się – płakała Alicja. - Przysięgam, że jeśli się z tego obudzisz to za ciebie wyjdę...

- Naprawdę?!

Niespodziewanie dla wszystkich tu zebranych Damian, nadal leżąc na brzuchu, odwrócił głowę w stronę płaczącej dziewczyny z durnym uśmiechem.

Wybuchłem głośnym rechotem, nawet lekko rozbawiony Aleksander stanął obok mnie.

- Ty wiesz, że on ma kamizelkę kuloodporną? - wyrechotałem głośno.

Alicja z niedowierzaniem podniosła kurtkę do góry i ujrzała czarną kamizelkę.

Zanim zaczęła wrzeszczeć usłyszałem tylko westchnienie ulgi inspektora. Zdążył jednak wezwać już karetkę. Może i lepiej, że już jedzie? Alicja wyglądała jakby sama chciała go zabić.

- Dlaczego to zrobiłeś?!- wrzeszczała bijąc go gdzie popadnie.

- Ała. Bo cię kocham. Zrobiłbym to nawet bez kamizelki.

Patrzyłem jak Alicja analizuje sytuacje i jego słowa. Chyba wywnioskowała rzeczy korzystne dla Damiana, bo kiwnęła sama do sobie głową i powiedziała:

- No dobra. – I ku mojego zaskoczeniu pocałowała go.

Myślałem, że tam zejdę ze śmiechu, nawet oparłem się o Aleksandra nie mogąc wyrobić na stojąco. Przytrzymał mnie i przesunął swoje usta do mojego ucha.

- Jestem z ciebie dumny – szepnął. - To chyba pierwsza akcja, w której nie jesteś prawie martwy.

Spojrzałem na niego z szerokim uśmiechem.

- Jest progres, co?

- Głupek – mruknął szturchając mnie.

Damian w końcu wstał, karetka była w drodze, napastników obezwładniono. Miałem uczucie ulgi i radości, że wszystko skończyło się dobrze. Bez ofiar ani rannych. Mimo lekkiego posmaku niepokoju, że wszystko skończyło się tak łatwo, a i Absolut nadal jest nie znany i na wolności, odetchnąłem i się rozluźniłem.

- Zamówimy dzisiaj dużą pizzę.

- Ty byś tylko jadł pizzę – parsknął, ale nie zaprzeczył co było jednoznaczną zgodą.

Pragnąłem znaleźć się już w domu, a raczej w mieszkaniu Aleksa, który stał się moim prawdziwym domem. Wyszliśmy jako jedni z ostatni na zewnątrz. Ranni porywacze zostali opatrzeni i wpakowani do radiowozów, a ten jeden postrzelony przeze mnie pojechał karetką z obstawą. Rozejrzałem się. Było zimno, ciemno, a policjanci mieli strasznie długi ogon w zbieraniu się. Zauważyłem w tym cały rozgardiuszu, że Zeus przy mnie nie siedzi. Zaniepokojony zacząłem go szukać wzrokiem. Dostrzegłem dopiero jego ogon, kilka metrów dalej zza budynkiem.

- Idę po Zeusa – krzyknąłem do Aleksa, który był zajęty krzyczeniem do jednego nieogarniętego policjanta.

Nie byłem pewny czy mnie usłyszał, ale mimo wszystko odszedłem od niego i pobiegłem po swojego psa. Nie miałem pojęcia co musiało być tak ciekawe by ode mnie odbiec. Rzadko robił coś na własną rękę. Zwłaszcza w takich sytuacjach.

- Zeus?!

Poczułem nieprzyjemny uścisk w żołądku kiedy zniknął zza zakrętem i nie zareagował na moje wołanie. Ten parszywy kundel zawsze przynajmniej spojrzał na mnie z swoją psią złośliwością. Zawsze też chciał się za mną podzielić swoim znaleziskiem. Od martwego ptaka po but naszego pięcioletniego sąsiada z góry.

Truchtem pokonałem dystans dzielący mnie od psa i poczułem zaniepokojenie. Alejka nie była w ogóle oświetlona przez brak lamp w tym miejscu. Była to wąska przestrzeń między dwoma fabrykami. Co mnie zaskoczyło nie było tutaj Zeusa, zwróciłem jednak uwagę na jakiś dźwięk. Czując coraz większy niepokój ruszyłem przed siebie wsłuchując się w ten dźwięk. W połowie drogi rozpoznałem dźwięk i niemal natychmiast rzuciłem się biegiem.

Było to skomlenie Zeusa.

Dźwięk dochodził zza budynku. Wybiegając na zewnątrz od razu rozpoznałem to miejsce. Był to śmietnisko na odpady fabryczne. Była tutaj tylko jedna lampa dająca światło, jednak tyle wystarczało bym zobaczył obraz, który zmroził mnie jeszcze bardziej niż akcja kilka minut temu. Szybko zlokalizowałem psa. W pierwszej chwili mnie sparaliżowało, widząc jak jest związany i duszony łańcuchem.

Skomlenie i piski stawały się coraz cichsze, a ja zaraz się otrząsnąłem. Prowadzony dziką furią rzuciłem się w stronę ciemnej sylwetki mężczyzny i kopnąłem go tak, że przeleciał dwa metry dalej.

- Jezu, Zeus – szepnąłem czując pieczenie w oczach. - Psino moja...

Biedny, kundel. Patrzył na mnie ogromnymi oczami i piszczał z bólu. Było już lepiej. Poluzowałem mu łańcuch na szyi, ale do wydostania go z tego piekła potrzebowałem chyba jakichś specjalnych narzędzi.

Byłem gotowy wstać i pobiec do auta Aleksa, bo na pewno znalazłbym coś przydatnego w jego bagażniku, ale wtedy przypomniałem sobie o napastniku. Odwróciłem głowę w jego stronę i to prawdopodobnie uratowało mi życie. W ostatniej chwili uchyliłem się od ostrza noża jaki był skierowany w moim kierunku.

Tracąc równowagę upadłem na tyłek, co ten świr wykorzystał. Rzucił się na mnie przygniatając mi boleśnie kręgosłup do mokrego asfaltu.

- Ja pierdole! Pojebało cię? - wrzasnąłem spanikowany odchylając głowę w bok by nie wbił mi noża w oko.

- To wszystko twoja wina!

- Ale co tym razem!? - wrzasnąłem załamany.

Czy ja raz nie mogę wrócić spokojnie do domu? Dlaczego przyciągam takie pojebane sytuację i choryc hludzi?

Frustracja we mnie była na tyle silna, że zdołałem go z siebie zrzucić. Sapnąłem podrywając się dosiadu.

Przyjrzałem się napastnikowi. Znałem go. W tym szalonym człowieku rozpoznałem prawnika z kancelarii w której pracował Pączuś. Był też dzisiaj na komisariacie.

I nagle wszystko do mnie dotarło. Poczułem jak było mi niedobrze. On była tak blisko, pałając do mnie czystą nienawiścią. Dłuższą chwilę zwróciłem na jego błękitny krawat.

KRAWACIK.

- Zabiłeś ją! Nie żyje przez ciebie!

Przede mną stał były Wiktorii. Mężczyzna, który miał obsesje i psychozę.

Przecież on mnie tutaj zabije. Zeus nie mógł szczekać przez związany pysk, reszta mnie nie usłyszy, gdyż było zbyt głośno po drugiej stronie fabryki. Gdybym krzyknął ile sił w płucach nawet Aleks mógłbym mnie nie usłyszeć.

Nawet nie miałam szans na pomyślenie o ucieczce. Rzucił się na mnie z zwierzęcym rykiem, zdołałem odskoczyć na tyle by nóż wbił się kilka centymetrów od mojego krocza.

No ja pierdole.

Znów odsunąłem się na tyle by kopnąć go w twarz. Poleciał na plecy, zostawiając nóż wbity w asfalt. Facet mimo chuderlawego ciała był silny. Musiał specjalnie ćwiczyć, przygotowując się na taką okazję - odebrania mi życia.

Bo nie wątpiłem, że fantazjował o mojej śmierci od dnia samobójstwa Wiktorii. Zresztą od razu skojarzyłem fakty i rozpoznałem w nim niejakiego Zygmunta, chcącego zrobić mi krzywdę psychiczną i poderżnąć gardło Alicji. Widząc jego obłęd w oczach, nie wątpiłem, że byłby do tego zdolny.

Teraz na pewno chciał mi poderżnąć gardło.

Wstałem błyskawicznie, chwytając nóż dla własnej obrony. Nie mogłem wybrać broni. Nie strzelał pierwszy, a to niezgodne z zasadami bym do niego otworzył ogień. Jestem pewny, że by mnie podjebał. W końcu jest nienawistnym prawnikiem. Mam wystarczające kłopoty w pracy za ostatni raz kiedy bawiłem się w samosąd. Tym razem mógłbym się nie wylizać i jak mnie nie zabije to zniszczy społecznie i prawnie. Będę mieszkać w piwnicy Aleksa jak pustelnik.

W momencie kiedy stwierdzałem, że to wcale nie jest najgorszy pomysł, Krawacik wstał i wyjął z kieszeni marynarki następny nóż. Tym razem myśliwski.

Ja pierdole, ile on ma ich pochowanych w tym garniturze?

Ruszył na mnie. A ja od razu odczułem, że brał lekcję. Na noże walczyłem tylko raz w życiu i to z Młotem, który nie chciał mnie zabić jak ten prawnik.

Paskudny rodzaj walki. Już wolałem na gołe pięści, myślałem blokując jego ostrze swoim. Nie był silny dlatego to ja go zmusiłem do cofnięcie się i odskoczenie. Za to znał jednak podstawowe ruchy. Dlatego zdołał mnie wykiwać i przeciąć mi ramię. Syknąłem i odskoczyłem. Rana była na tyle głęboka, że poplamiła mi krwią cały rękaw koszulki w kilka sekund. Będę miał paskudną bliznę.

- Nienawidzę cię ! - wrzeszczał. Czy naprawdę nikt tego nie może usłyszeć po drugiej stronie fabryki? Naprawdę?! - Odkąd się pojawiłeś niszczysz mi życie! - całkiem ciekawe stwierdzenie. Zwłaszcza, że z facetem widzę się twarzą w twarz po raz pierwszy w życiu. - Nie jesteś wybrańcem bożym tylko Szatana!

Mimo że przytrzymywałem jego ostrze swoim, kilka centymetrów od mojej twarzy, zdołałem westchnąć. Byłem załamany. Czy naprawdę tak ciężko ujrzeć we mnie człowieka? Wiem, że moja matka wyglądała i zachowywała się jak rasowa wiedźma, ale nie przesadzajmy. Miałam po prostu paskudny charakter. Gorszy niż Aleksander.

- Ojciec źle robi chcąc cię mieć dla siebie! Doprowadzisz do jego śmierci tak jak doprowadziłeś Wiktorię!

Nie wiem jak, ani w którym momencie, ale otumaniony przez szok znalazłem się niespodziewanie na ziemi. Przygniatał mnie boleśnie swoim cielskiem do asfaltu. Najgorsze jest to, że wytrącił mi nóż z dłoni.

Mam przesrane, pomyślałem widząc jak zamachnął się ostrzem.

Kierowany instynktem złapałem gołą dłonią za ostrze. Dzięki temu mogłem zatrzymać nóż, który błyskawicznie się do mnie zbliżał, tak że nie przebiło mi oka. Wierzchołek noża był zaledwie kilka milimetrów od mojej tęczówki. Patrzałem na niego z przerażeniem w bardzo bliskiej odległości.

Ostrze dygotało, przez to, że on z całej siły próbował pchnąć go głębiej, a ja raniąc sobie coraz bardziej dłoń próbowałem ją odsunąć jak najdalej. Dokładnie widziałem moją krew ściekającą powoli, bo chłodnym metalu.

Dołożył dłoń o jedną setną sekundy szybciej niż ja, dlatego reagując impulsywnie zdołałem tylko przesunąć ostrze lekko w górę tak, że wbił mi metal w brew, a następnie przejechał w dół, przez powiekę policzek i aż do szczęki. Ryknąłem z bólu. Czułem niewyobrażalne pieczenie i gorącą ciecz rozlewającą się po całej mojej lewej stronie twarzy. Nie mogłem otworzyć powieki, zresztą widziałem tylko czerwień. Przeraziłem się, że pociął mi oko.

Jednym szarpnięciem wyciągnął ostrze z mojej dłoni, pogłębiając ranę. Było mi nie dobrze, chciało mi się płakać przez możliwość stracenia oka oraz krew wlewała mi się do ust co utrudniało oddychanie.

Naprawdę czułem, że mogę tu umrzeć.

Mimo słabej orientacji i niewyobrażalnego zmęczenia, zdołałem odsunąć głowę od następnego pchnięcia nożem. Jednak to nie było wystarczające. Bo przeciął mi policzek w szerz i przeciął ucho. Czułem boleśnie przecięcie chrząstki.

- Giń! Zdychaj! Zniknij! - wrzeszczał.

Wyglądał jakby był w jakimś obłędzie. Oszalał całkowicie. Był w amoku.

Zakrztusiłem się własną krwią.

Wyprostował się i wziął zamach by wbić mi nóż w pierś. Już myślałem, że to naprawdę mój koniec. Wbije mi narzędzie w serce i Aleksander będzie musiał chować moje poharatane resztki, ale wtedy właśnie usłyszałem strzał.

Strzał nie był głośny. Był stłamszony przez wrzask napastnika i mój mały kontakt z rzeczywistości. Doszło do mnie dopiero co to było, gdy napastnik padł na mnie martwy z dziurą w czaszce.

Sam czułem się jak martwy, dlatego nie drgnąłem nawet o milimetr. Jednym zdrowym okiem patrzałem na gwiazdy, których było mnóstwo na niebie. Sekunda później, a mogłem być jedną z nich.

Próbowałem wziąć głębszy wdech, ale to nie było łatwe z krwią w ustach i cielskiem na piersi. Dopiero kiedy martwe ciało zostało ze mnie sturlane, wziąłem haust chłodnego powietrza.

Zobaczyłem nad sobą przerażone niebieskie tęczówki i złote włosy. Utwierdziłem się całkowicie, że to najpiękniejszy obrazek w moim życiu. Chciałem rozpłakać się jak dziecko z ulgi, jaką odczułem na jego widok.

Padł przy mnie na kolana i złapał mnie delikatnie za poranioną twarz. Mimo jednego oka, dobrze zauważyłem jego zaszklone oczy.

- Wszystko w porządku Apollo – zapewnił mnie zdławionym głosem. - Wszystko będzie dobrze.

- Chyba... Chyba straciłem oko.

- To nic. To nic. Najważniejsze, że żyjesz. Zaraz przyjdzie lekarz – jego słone łzy zmieszały się z moją krwią na twarzy.

Zauważyłem, że wyjmuje telefon i wykręca numer dygotającymi palcami.

- Będziesz mnie kochał nawet jako cyklopa?

- Tak – parsknął, drżącym od szlochu, śmiechem. – Będę cię kochać nawet jako cyklopa, idioto.

Zapominając o telefonie schylił się by oprzeć czoło o moje. Dotknąłem jego białej koszuli swoją zakrwawioną dłonią, nie przejmując się, że będzie cały od mojej krwi. Zresztą i tak było już za późno. Jego koszula jak i twarz była cała czerwona. Jego pedantyzm poszedł się walić.

- Kocham cię.

- Ja ciebie też, popieprzony pechowcu. Na sekundę nie mogę cię zostawić.

Nie przeszkadzało mi, że mnie obraża, ani to, że jego łzy wpatrywały mi do ran. Mogliśmy tak zostać na wieczność, ale trzeba było zrobić jeszcze jedną rzecz. Priorytetową sprawę.

-Aleks -sapnąłem odsuwając go od siebie. - Aleks – upomniałem z resztką mocą jaką miałem.

Nie chciał się ode mnie odsunąć. Dopiero moje ostre upomnienie doprowadziło go do porządku.  

- Weź moją broń – zacząłem go instruować łagodnie, nie ruszając się o milimetr. - Zaufaj mi. Weź ją... Tak, dokładnie. Odbezpiecz i strzel w płot.

- Ale...

- Zaufaj mi.

Zrobił to. Strzelił w płot za śmietnikami i spojrzał na mnie pytająco.

- Teraz odrzuć ją w stronę śmietników – kiedy to zrobił znów się nade mną pochylił podsunąłem mu telefon. - Zadzwoń po karetkę, zaraz się wykrwawię.

Po raz pierwszy widziałem Aleksa zagubionego. Siedział obok mnie na ziemi i słuchał wrzeszczenia inspektora. Dosłyszałem go nawet zza budynku. Kiedy się rozłączył chciałem go chwycić za dłoń, ale mnie uprzedził. Złapał moją poranioną rękę i przycisnął  ją sobie do ust. Był cały umorusany moją krwią. Kto wie czy nie bardziej niż ja sam.

- To był Krawacik -zacząłem słysząc biegnących ratowników. - Mierzył do mnie moją bronią..

- Ale...

- Mierzy do mnie moją bronią, którą mi wyrwał z zaskoczenia, kiedy chciałem rozwiązać Zeusa- powiedziałem z naciskiem.- Strzelił raz, ale nie trafił. Kiedy chciał mnie zadźgać nożem ty strzeliłeś mu w panice w głowę...

Ledwie skończyłem dyktować mu zeznania dla inspektora, a przybiegli do nas ratownicy. Chwała, że jeszcze nie odjechali. Było by ze mną krucho.

- Jest pan ranny? - zapytali Aleksa,  zakładając mi prowizoryczny opatrunek na twarzy i dłoni.

- Nie to jego krew- zaskoczyła mnie słabość jego głosu.

Myślałem, że będzie udawał silnego przy innych jak zawsze. Ale chyba ta sytuacja go przerosła.

-Pierdolony idiota! - wrzeszczał od samego początku inspektor. - Jak tyś się w ogóle w to wpakował?!

- Też pana kocham. Myślałem już, że nie usłyszę pana skrzekliwego głosu – westchnąłem teatralnie podnoszony na noszach.

- Ten drugi jest martwy. Przyjedzie do niego druga ekipa.

Błyskawicznie zostałem przewieziony do karetki. Liczyłem, że sprawnie przewiozą mnie do karetki i z karetki do szpitala by zająć się moimi ranami. A przede wszystkim osądzić co zostało z mojego lewego oka.

Ale niestety nie miałem tyle szczęścia, bo jak mnie tylko Alicja zobaczyła, zaczęła wrzeszczeć w niebogłosy. Znowu.

Aleksander został zatrzymany przez inspektora, więc blondyna wykorzystała sytuację.

- Jestem prawie lekarzem! - wrzasnęła wskakując za mną i ratownikami do karetki. - Jadę z wami!

Chciałem się tylko przekręcić i zasnąć. A jeszcze musiałem użerać się z nią. Najgorsze, że ratownicy ją znali i jej pozwolili.

- Będziesz szyty – stwierdziła wisząc nade mną, kiedy ratownik obmywał mi ranę i zakładał nowy opatrunek. - Rany jak ty to zrobiłeś?! Damian zdołał mi wyznać miłość tylko trzy razy i nagle bum. Wjeżdżasz cały zakrwawiony.

- Przymknij się Alicja – syknąłem nie przejmując się czy jestem miły czy też nie.

Wolałbym już jechać z Aleksem i słuchać jego kazań. Dlaczego nie została z swoimi nowym chłopakiem? Powinna męczyć jego, a nie mnie. Byłem zmęczony, a ona pogarszała moje szargane nerwy i złe samopoczucie.

- Damianek za mną płakał?

- Tak.

- A ty płakałeś?

Nie mogłem zemdleć z bólu by jej nie słuchać  przez całą drogę do szpitala i podczas szycia? Oczywiście, że nie. Bo nazywam się kurwa Apollo-Sierota-Życiowa-Cesarski.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top