Rozdział 47


Wzięła torebkę. Torebkę, którą dostała od niego i do której przyczepił nadajnik. Jak to usłyszałem to spojrzałem na chłopaka z niepokojem. Czy to nie jest naruszanie czyjejś...

- Masz jeszcze? - zapytał w zamian Aleksander.

Spojrzałem na niego błyskawicznie. Jechał szybko przez centrum miasta.

-  No chyba nie...

- Tak, jeszcze dwie pary.

Jęknąłem, ale nie skomentowałem tego. Czy my jesteśmy dziećmi specjalnej troski?

Wyminęliśmy dwie ciężarówki za jednym zamachem. Aż się przeraziłem widząc licznik. Chyba nawet ja bym tak szybko nie jechał. Spojrzałem na jego napięta twarz. Był zły, a ja nie wiedziałem dlaczego.

- Dzwoń do inspektora – syknął wiedząc, że chce go o coś zapytać.

Nie dyskutowałem. Wybrałem numer starszego Wydry i przygotowałem się psychicznie na jego wrzask.

Nie myliłem się, kiedy tylko mnie usłyszał zaczął wrzeszczeć. Oboje wiedzieliśmy, że jak już do niego dzwonię to znaczy, że coś się stało.

- Pierdolona, kłopotliwa para durniów z kompleksem bohatera... Zaraz. Jak ją znaleźliście?

- Damian z nami jest, namierzył ją...

- Kurwa! To skończony idiota...

Długo wrzeszczał, a ja nieszczęsny musiałem tego wysłuchiwać. Ostatecznie obiecałem, że Damian wyśle mu lokalizację i nie zrobimy nic głupiego aż do jego przyjazdu z całą ekipą.

Nie wiedziałem, czy mi naprawdę uwierzył, czy miał mnie już serdecznie dość, dlatego skończył temat.

- Jesteś pewny, że dobrze jedziemy? –zapytałem wychylając się za siedzenie by spojrzeć na zrozpaczonego Damiana.

- Tak.

- A jak wyrzucili jej torebkę...

- Cesarski – syknął Aleksander błyskawicznie wymijając jakiegoś Opla.

- Co?

Szybko zrozumiałem co miał na myśli ,słysząc szloch na tylnym siedzeniu. O rany, szybko zrobiło mi się żal chłopaka i żałowałem swoich słów.

- Wcale nie – pociągnął nosem. –Alicja na pewno ma ją przy sobie.

- Tak, na pewno, Młody.

Zagryzłem wargę, czując, że mam ochotę sobie przyłożyć.

- Mamy trzy kamizelki kuloodporne? –zapytałem szeptem, kiedy Aleksander po zamianie biegów ścisnął mi na moment kolano w ramach pocieszenia.

- Dwie policyjne w bagażniku i jedna pod ubranie. Gorzej z tym, że Damian nie ma broni.

Zerknąłem na chłopaka. Klepał coś w laptopie.

- Damy mu pałkę i paralizator.

- Wybitna obrona – syknął, ale nie zaprzeczył. Nie mieliśmy innego wyjścia. Na pewno nie dam broni komuś, kto nie jest w tym wyszkolony.

Wyjechaliśmy poza granice miasta, minęliśmy obrzeża i znaleźliśmy się w parę minut w przestrzeni samych hangarów. Miałem paskudne uczucie deja vu. Obym tym razem nie wylądował na stole operacyjnym. Dopiero co zacząłem normalnie funkcjonować.

Zaparkowaliśmy kilka metrów przed czerwonym punktem. Aleksander zaparkował za jakimś gruchotem, by nie było go widać i wszyscy błyskawicznie wyszliśmy z auta.

Damian był gotowy biec od razu, ale chwyciłem go za kołnierzyk i zatrzymałem. Musieliśmy odpowiednio się zaopatrzyć. Dobrze, że Aleksander jest przezorny na takie sytuacje i ma coś takiego w samochodzie.

- Przeziębisz się – powiedział Aleksander widząc, że zakładam kamizelkę, ale nie nakładam na siebie z powrotem kurtki.

- Będzie cudownie jak przeżyję... -jak tylko wypowiedziałem te słowa, Aleksander chwycił mnie brutalnie za ramię.

- Nawet tak nie mów – wysyczał wściekły. Sam zresztą był bez kurtki. – Jeśli coś ci się stanie przysięgam, że twoje życie to będzie koszmar.

Mimowolnie się uśmiechnąłem. Zerknąłem szybko na Damiana, był zajęty kamizelką. Wykorzystałem ten moment i cmoknąłem go w usta. Odsuwając się, widziałem jego czerwone policzki i wściekłe spojrzenie.

- To groźba Aleks? – zapytałem złośliwie idąc do Damiana, który biedny nie wiedział co się dzieje. – To co tam, Młody?

- Jakieś piętnaście metrów w lewo jest sygnał.

Pokiwałem głową i wychyliłem się w tamtym kierunku. Puste murowisko. Wokół były tylko fabryki i zastraszająca cisza.

Spojrzałem w dół. Zeus wcisnął swój łeb między moje nogi. Mimo radosnego machania ogonem, był gotowy do akcji. W takich właśnie momentach czułem, że był psem policyjny. Był cichy i nie odstępował mnie na krok.

- Nie przewróć się o własne nogi i nie narób hałasu, Cesarski – syknął mi do ucha Aleks.

Zmierzyłem go zirytowanym spojrzeniem, ale nie odpyskowałem mu. Miał rację. Przed oczami pojawił mi się obraz mojego wielkiego wejścia z akcji w hangarach cztery miesiące temu. Wolałem się nie wypowiadać. Na samo wspomnienie boli mnie nos, którym przyrżnąłem o asfalt.

Aleksander dał mi znać, żebym przygotował broń. Zrobiłem to i ruszyliśmy.

Blondyn wysunął się na pierwszy ogień, ja osłaniałem jego plecy. Na samym końcu ciągnął się Damian. Nie miał broni, więc nie miał wiele do gadania.

Przeszliśmy wyznaczone przez Damiana piętnaście metrów i jedyne co było wokół nas to mury fabryki.

- No, Młody?

Damian rozejrzał się z lekką dezorientacją. Obrócił się wokół własnej osi patrząc intensywnie w laptop.

- Chyba... Chyba ten budynek – wskazał na ten po lewej stronie.

Spojrzałem na niego. Wejście było na pewno po drugiej stronie. Ale jeśli tam byli porywacze i Alicja to nie mogłem wejść w tak oczywisty sposób.

Naszym jedynym atutem jak na razie było zaskoczenie. Dlatego spojrzałem w górę i dostrzegłem uchylone okno i wyglądającą na stabilną rynnę.

Spojrzałem na Aleksa, prawie natychmiast oddał spojrzenie.

- Popilnuj Zeusa – powiedział.

Zanim zdołał mnie złapać i obezwładnić, wskoczyłem na rynnę i zacząłem się wspinać.

- Cesarski – wysyczał z taką nienawiścią, że nie zdziwiłbym się gdyby mierzył we mnie z broni. Nie odwróciłem się jednak. Całą swoją uwagę skupiłem na rynnie. To nie było łatwe. Połączenia związane śrubą o które mogłem zahaczyć były co dwa metry, dlatego pomagałem sobie opierając stopy o wystające cegły ze ściany budynku. Szło mi to mozolnie, ale sprawnie i już po chwili mogłem zajrzeć przez prostokątne okno.

Światło nie było wystarczające, by widzieć wszystko dokładnie, ale zdołałem dostrzec w słabym świetle żarówek, że owszem wszystko dzieje się w tym budynku.

Wisząc prawie pięć metrów nad ziemią obserwowałem całą tę nienormalną sytuację. Okno było tuż pod sufitem, więc osoby znajdujące się na środku wielkiego pomieszczenia wydawały się bardzo małe. Byli to młodzi ludzie ubrani na czarno. Mieli nie więcej niż dwadzieścia pięć lat. Stali przy niebieskim Volvo bez rejestracji. Jednak to nie banda wymoczków najbardziej mnie zainteresowała. To dziewczyna przywiązana do krzesła w szarym futerku. Mimowolnie westchnąłem widząc jej ogromny kożuch. Ta to ma pecha. Zawsze coś się dzieje jak ma na sobie te śmieszne płaszcze. Była związana i zakneblowana. Pewnie gdyby nie szmata w ustach, słyszelibyśmy jej krzyki aż na komisariacie. Miała też zawiązane oczy. Pewnie dlatego porywacze tak swobodnie się poruszali i rozmawiali ze sobą. Jeden z nich kłócił się z kimś przez telefon. Ale niedosłyszałem na jaki temat.

Kto wie, może rozmawiał z samym Absolutem.

Spojrzałem w dół, by dać znać reszcie, że to jednak tu, ale napotkałem tylko spojrzenie wściekłego Aleksa i merdającego ogonem Zeusa.

Damiana nie było.

- Biedna... - prawie zleciałem na ziemię, kiedy obok mnie znalazł się Damian.

Co ta miłość robiła z człowiekiem. Wlazł tu za mną. Musiał naprawdę być zdesperowany, żeby wejść na taką wysokość bez zabezpieczeń. A nie wyglądał mi na najbardziej wysportowanego gościa.

Że też Aleksander go puścił, no chyba, że zrobił to z zaskoczenia jak ja.

- Jest niepokojąco cicha.

- Nic jej nie jest – syknąłem cicho. - Zobacz, rusza swoim obcasem.

To było najważniejsze, że nic jej nie zrobili.

- Chcę tam wejść - zaczął Damian, ale szybko go zatrzymałem stanowczym szarpnięciem.

- Jesteś bardziej narwany niż ja. Ogarnij się.

Spojrzał na mnie ostro, ale nie powiedział nic więcej. Nie mogliśmy się przecież na nich rzucić jak wariaci bez planu. Zwłaszcza, że on nie ma broni. Zerknąłem w dół. Aleks dawał mi jasno do zrozumienia, że mam natychmiast złazić i czekać grzecznie razem z nim na przyjazd posiłków. Wiem, że miał rację, zresztą zawsze ma, ale kiedy chłopak który rozmawiał przez telefon krzyknął:

- Zmiana planów! Zygmunt właśnie jedzie. Trzeba posprzątać...

moja racjonalna i dojrzała postawa poszła się walić.

- Chodzimy.

Podciągnąłem się jak najwyżej się da i nie przejmując się lekkim pieczeniem w udzie, podtrzymałem się na małym parapecie od okna.

- Cesarski – usłyszałem syczenie z dołu, ale zignorowałem to całkowicie.

Okno było prostokątne i na wpółotwarte, więc wystarczyło chwile pomajstrować w zawiasach, by zabezpieczenia puściły i otworzyć nasze prowizoryczne wejście. Wyskoczyłem pierwszy na metalową platformę będąca tuż podoknem. W miejscu, w którym byliśmy było słabo oświetlone, dlatego nie zwrócili na nas uwagi. Nawet jak Damian podciągał się z głośnym sapaniem i musiałem mu pomagać, by nie zleciał na Aleksandra.

Przykucnęliśmy przy barierkach i rozejrzałem się, oceniając nasze położenie. Było ich czterech.

- Co robimy?

Spojrzałem za siebie i chwyciłem metalowy pręt, by go następnie wcisnąć w dłonie Damiana.

- Schodzimy na dół. Przypieprz każdemu, kto będzie podskakiwał.

Zacząłem schodzić po schodach jako pierwszy z odbezpieczoną bronią w gotowości. Przyspieszyłem, kiedy jeden z nich zaczął zbliżać się do Alicji. Przy końcówce schodów przeskoczyłem przez barierkę. Byłem już wtedy na tyle głośno, że zwróciłem na siebie uwagę. Najbliżej stojący z nich z przerażeniem chwycił pałkę stojącą niedaleko i chciał w panice mi przyłożyć, ale zdążyłem ko kopnąć w piszczel i przyłożyć grzbietem pistoletu w głowę. Zrobiłem to na tyle mocno, że padł mi pod nogi.

Z wściekłością spojrzałem na pozostałą trójkę dzieciaków. Byli przerażeni.

- P-panie Detektywie. My ją wypuścimy... - zaczął jeden z nich, chyba najmłodszy i najbardziej przerażony.

No tak. Wszyscy w Rodzinie muszą mnie znać. Zrobiło mi się żal tych zmanipulowanych gówniarzy, ale nietrwało to długo, bo jeden z nich wyciągnął broń.

Nie mogłem strzelić dopóki nie padnie strzał z jego strony, ale przygotowałem własny pistolet. Wtedy zobaczyłem Damiana za plecami delikwenta.

Przyznam się szczerze, że o nim zapomniałem. Pięknie mu przyłożył w łeb tym prętem. Aż gwizdnąłem z podziwu. Jednak chłopak ma jaja.

Zostało nam dwóch. Najmłodszy usiadł na ziemi z rękoma do góry w poddańczym geście.

- My nie chcieliśmy źle, mieliśmy ją tylko przetrzymać. Nie wiedzieliśmy, że pan Zygmunt będzie chciał poderżnąć jej gardło...

- ZAMKNIJ SIĘ! - wrzasnął chłopak obok niego i rzucił się w stronę broni która wyleciała chłopakowi znokautowanemu przez Damiana.

Rzuciłem się w jego stronę, ale niemiałem szans zdążyć. Damian zresztą też nie zdążył zareagować.

Chłopak pochwycił broń i wycelował we mnie, ale w tej samej chwil, główne drzwi od fabryki otworzyły się i niczym pocisk do środka wbiegł czarny kształt.

Chłopak wrzasnął, broń znów padła na ziemi.

Stanąłem jak wmurowany i z zachwytem patrzałem na mojego kundla, który właśnie masakrował gówniarza.

- Dobry piesek – powiedziałem widząc, jak rozszarpuje mu ramię.

Dwóch leżało nieprzytomnych, trzeci był rozszarpywany przez Zeusa a czwarty podejrzany siedział zapłakany wręcz w poddańczej pozycji. Chyba wyszedł na tym najlepiej.

Taki właśnie obrazek zobaczył Aleksander jak wbiegł do środka zaraz za Zeusem.

- Cześć – powiedziałem stojąc w całym tym zamęcie.

Myślałem, że wyjdzie z siebie. Skoczył w moją stronę i zatargał mnie za ucho. Wrzeszczał na mnie z taką złością, że zignorował całkowicie to, że zaraz zanim do budynku wparowały posiłki. Pewnie mieli piękny widoczek.

Ale nie tylko ja byłem wytarmoszony. Inspektor jak tylko wszedł w pierwszym szeregu, zaczął wrzeszczeć.

- WY SKOŃCZONE PÓŁGŁÓWKI! A ZWŁASZCZA TY DAMIAN! CO JA POWIEM TWOJEJ MATCE?!

Ja byłem targany za ucho, on dostał w łeb. I bądź tu bohaterem. Niewdzięcznicy.

Po ogarnięciu sytuacji i sprawdzeniu, że niebezpieczeństwo minęło w końcu przypomnieliśmy sobie o przyczynie całej tej akcji.

Damian niczym na skrzydłach podbiegł do związanej dziewczyny. On i jeszcze dwóch innych policjantów odwiązali dziewczynę.

Damian zajął się opaską na oczy i kiedy Alicja go tylko zobaczyła przyłożyła mu niespodziewanie z główki. Było to na tyle mocne, że zatoczył się do tyłu.

Parsknąłem głośno opierając się o ramię Aleksa.

- To wszystko przez ciebie! To cię nauczy nie podnosić na mnie głosu!

- Tak Alicja! Wychowuj go sobie! - krzyknąłem, ale zaraz dostałem w łeb od Aleksa.

- Przymknij się, Cesarski!

- Banda świrów – westchnął załamany inspektor. - Sprawdzić teren!

Damian jak zwykle wyglądał jak zraniony szczeniak, a kiedy Alicja w końcu została rozwiązana całkowicie i wstała, odsunął się od niej na krok. Ale wtedy zrobiła to, czego nawet ja się po niej nie spodziewałem. Machnęła włosami, prychnęła i chwyciła go za szmaty, by następnie go przytulić.

Chyba nigdy nie widziałem głupszej miny u człowieka jak teraz obserwowałem u Damiana.

- No w końcu, kurwa, no...

Znów zarechotałem wesoło słysząc komentarz inspektora. Nawet Aleksander się uśmiechnął. Ośmielony Damian wykorzystał sytuację i objął ją z wyszczerzem na twarzy.

- Wszystkich czterech obezwładniłem – powiedział z dumą.

- Czterech? - spojrzała na niego mrużąc oczy. Nawet jej rzęsy trzymały się na miejscu. - A co, tego piątego powalił Apollo?

Jakiego piątego, pomyślałem z przerażeniem. Damian pomyślał chyba to samo bo zesztywniał.

I wtedy go zobaczyłem. Jeszcze jeden gówniarz stał na metalowym podwyższeniu, z którego zeszliśmy i mierzył z broni w Alicję.

Natychmiast chwyciłem za broń, gotów  strzelać, ale on był szybszy. Wystrzelił.

Wszystko jakby działo się w zwolnionym tempie. Chłopak nacisnął za spust, wszyscy znieruchomieli, tylko Damian się ruszył. Przekręcił się, tak by osłonić blondynkę własnym ciałem i dostał pociskiem w plecy.

Nie myśląc wiele sam strzeliłem. Chłopak dostał w ramię i padł na ziemie.

Dokładnie tak samo jak Damian.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top