Rozdział 42


Nerwowo bawiłem się zapięciem kamizelki kuloodpornej, którą zapiął mi chwile temu zirytowany Aleksander. Już drugi raz to zrobił. A przecież wiem jak to się robi. Po prostu jej nie lubię.

Nie miałem pojęcia co czuje. To było obce, nowe uczucie. Taka rozsadzająca irytacja i rozczarowanie. Przecież nie miałem prawa tego czuć. Co mi do tego.

- Przestań wyglądać jak naburmuszone dziecko, Cesarki – syknął na mnie blondyn i poprawił mi kamizelkę.

- Wcale się nie burmuszę – warknąłem i mu się wyrwałem.

- Oczywiście...

To wszystko jego wina, że siedzimy w samochodzie kiedy wszyscy są już gotowi do nalotu.

Wyszliśmy tylko na chwile z biura by zameldować się u inspektora, kiedy znikąd wyskoczyła ruda jędza. Pani Gąska z wylewnością zaczęła składać Aleksowi kondolencję. Oczekiwałem, że Aleks grzecznie ją spławi, ale on powiedział coś, co zaskoczyło mnie tak samo jak rudą.

- Nie chciałaby pani ze mną jutro pójść na kolację?

Oboje z rudą odsunęliśmy się z przerażeniem.

- Na głowę upadłeś?

Natychmiast dostałem w brzuch. Jęknąłem i się zgiąłem przytrzymując się jego ramienia. Dostałem w starą ranę pooperacyjną.

- OCZYWIŚCIE! - wrzasnęła szczęśliwa.

Krzyknęła tak głośno, że znów jęknąłem. Tym razem rozbolały mnie uszy.

- Zadzwonię do pani – zapewnił.

Sapnąłem i się wyprostowałem, kiedy pani psycholog wręcz odfrunęła do swojej sekcji. Złapałem go za nadgarstek czując rosnącą irytację.

- Co ci odbiło?

Spojrzał na mnie surowo i wyprostował plecy jeszcze bardziej.

- Nie muszę ci się spowiadać, Cesarski. To mój indywidualny wybór, nic ci do tego.

- To kobieta!- szepnąłem z pretensją. - To wbrew tobie!

Wyrwał mi nadgarstek z dłoni.

- I co z tego? Jesteś ostatnią osobą, by mi dawać rady sercowe.

Byłem wściekły. Sam nie byłem pewny na kogo. W głowie miałem mętlik. Dlatego postanowiłem ograniczyć konwersację z Aleksem do minimum. Nie rozumiałem go. Tyle lat był sam, a teraz chce wchodzić w związki z tą rudą małpą? Ignorował ją przecież przez prawie 5 lat!

Zanim Aleks znów doczepił się do mojego dziecinnego zachowania. Wysiadłem pierwszy z auta i podszedłem do grupy. Wchodziliśmy tylnym wejście, specjalnie dla nas otwartym.

- Grupa A wchodzi pierwsza, grupa B pilnujcie wyjść – zarządził inspektor.

- Porozmawiamy w domu. - Spojrzałem za siebie. Aleks trzymał się moich pleców i patrzał na mnie chłodno.

Zacisnąłem mocniej szczękę. Nie miałem najmniejszej ochoty wracać z nim do jego mieszkania. Najchętniej wróciłbym do nadal opłacanego pokoju hotelowego.

Ale przypomniałem sobie własne słowa, że już więcej go nie zostawię. A to przecież tylko głupia sprzeczka.

Mam nadzieje.

- Dobrze. - W końcu dałem za wygraną.

Byłem w grupie B przez swą słabą dyspozycyjność fizyczną. Aleksander był w grupie A. Zanim wszyscy weszli do środka, Aleks nasunął mi ochroną przyłbice na kasku.

- Ej!

- Spróbuj się nie zabić, co?

Nie zdążyłem mu odpyskować, bo wszedł do środka. Westchnąłem i ustawiłem się, by obstawić parterowe okna. W prawdzie sala naszych podejrzanych była na drugim piętrze, ale nigdy nie wiadomo.

Czy naprawdę jestem taki kłopotliwy jak przedstawia mnie Aleks?

Prychnąłem pod nosem, chodząc w kółko.

Oczywiście, że nie. Po prostu jestem w niewłaściwym czasie i miejscu, zawsze jak coś się dzieje.

Rozeszły się krzyki i huki. Spojrzałem w górę, żałując, że nie mogę brać w tym udziału.

Głupia noga. Głupia kontuzja. Głupi Aleks.

Z dźwięków jakie słyszałem wnioskowałem ze całkiem sprawnie im to idzie. Aż do momentu jak coś wybuchło. Szyby rozbiły się na milion kawałków przez co musiałem przylec do ściany by mnie nie posiekały.

Po wybuchu nastała przerażająca cisza. Czując małą panikę spojrzałem w górę. Byłem gotowy wbiec do środka, sprawdzić czy nie ma rannych. W końcu Aleks też tam był. Ale wtedy zobaczyłem czyjąś sylwetkę w oknie.

- Przegracie! Przegracie! Nie dostaniecie mnie żywcem!

Jakiś histeryczny nerd stał w framudze wybitego okna i groził wszystkim w środku.

Tak sobie stałem i patrzałem na niego, zastanawiając się, dlaczego nie mogę mieć choć jednego normalnego dnia? Dlaczego mam wrażenie, że otaczają mnie świry w życiu?

Jednak kiedy chłopak odchylił się niebezpiecznie, zacząłem sobie uświadamiać, że on nie żartuje i naprawdę skoczy. To tylko potwierdziło, że jest z Rodziny.

Zadziałałem instynktownie. Jak zwykle nie wiele myślałem.

Paru policjantów ustawiło się pod oknem, ale wiedziałem, że to nie ma wielkiego sensu. Przecież go nie złapią. W końcu to chłopak spadający z drugiego piętra.

Stałem blisko śmietników, a obok mnie znajdował się żółty kontener z wyrzuconymi do niego butelkami.

Nie mieliśmy żadnego materaca, więc to musiało wystarczyć.

Chłopak skoczył, a ja odetchnąłem się całą siłą, by podjechać do miejsca gdzie miał upaść.

Zdążyłem.

Złapałem go w ostatnim idealnym momencie. Chłopak wpadł w stertę plastikowych butelek. Rozległ się głośny odgłos zgniatanych butelek i jego krzyk. Nie wyhamowałem na czas, więc uderzyliśmy mocno o ścianę.

- KURWA!

Chłopak był zdezorientowany, ale wystarczył moment by zrozumieć, że żyje i prawie natychmiast zaczął uciekać.

- O nie chuju!

Wskoczyłem za nim do kontenera.

Ten nerd był zaskakująco silny. Szarpał się i gryzł. Gdybym nie było odpowiednio ubrany byłbym cały pogryziony i podrapany. Uderzył mnie nawet w głowę przez co przyłbica została przesunięta w górę. Mogłem obserwować jak z czystym przerażeniem patrzy mi w oczy. 

To wyglądało tak jakby mnie znał i się mnie bał. 

W momencie kiedy kilku policjantów chciało mi pomóc i pochylało się by obezwładnić chuja, nasz podejrzany wyciągnął coś z kieszeni i psiknął mi w twarz.

Od razu wrzasnąłem i padłem obezwładniony obok podejrzanego zasypany butelkami. Przestałem kontaktować, nie docierało do mnie za wiele przez to, że twarz tak niemiłosiernie mnie piekła żywym ogniem, a oczy wylewały litry łez.

Oślepłem. Nie widziałem nic, słyszałem tylko własny krzyk.

Ja pierdole jak to bolało. Zabrakło mi tchu.

Ktoś mi wcisnął do ręki butelkę. Dopiero po chwili ogarnąłem, że jest tam woda. Wylałem niemal połowę na twarz. Ale nie wiele mi to dało.

- Wezwę karetkę.

Usłyszałem nad sobą. Wstałem z trudem do siadu. Nadal nic nie widziałem. Tylko białe plamy i zniekształcone kształty. Nie mogłem wziąć głębszego oddechu.

- O dzięki ci kurwa, mój zbawicielu, kimkolwiek jesteś.

- To ja - Rysiek.

- Dzięki ci kurwa, zbawicielu Ryśku z brzydkimi pismem.

- Mam dysleksję!

- Do diabła Cesarski! Co rozumiesz przez: nie daj się zabić.

Poczułem niewyobrażalną ulgę słysząc jego głos. Nawet trochę mniej piekło.

- No przecież żyje. Jako ślepiec, ale jednak. Przynajmniej nie wiedzę twojej brzydkiej... INSPEKTORZE KOMISARZ MNIE BIJĘ!

Poczułem jak coś ciężkiego mnie przygniata. To Aleks wskoczył do kontenera, by mnie potarmosić i sprawdzić jak rzeczywiście wygląda moja twarz po tym gazie pieprzowym. Dobrze, że miałem założoną przynajmniej w połowie ochronę na twarz. Gdyby cały gaz dostałby mi się do oczu chyba bym przekręcił się z bólu. Większość gazu zostało na plastikowej ochronce i policzkach. Teraz szczypało jak diabli, a co dopiero z bezpośrednim kontaktem ze skórą

- Hej!

Pchnął mnie mocno, że poczułem jak butelki mnie zasypują, on dotyka mojej pieczącej twarzy swoimi zimnymi dłońmi. To było bardzo kojące.

- Nie powinniśmy ich powstrzymać?

- Niech się pozabijają sami. A teraz jazda na komisariat! - wrzasnął inspektor.

Wyrwał mi butelkę wody z dłoni i zaczął wrzeszczeć na Ryśka, by skombinował ręcznik, albo chusteczki.

- Idiota – szepnął głos Aleksa – Jesteś idiotą.

Poczułem jak łapie moją twarz w dłonie, a jego oddech jest bardzo blisko moich ust. Musiał zdjąć kask.

- Dla ciebie mogę być.

- Tak, idiotą z jogurtem na twarzy. Chodź jedziemy do domu. Trzeba się tobą zająć, sieroto.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top