Rozdział 38
Zeus wylądował na komisariacie. Piszczał tak głośno jak odchodziłem, że miałem wrażenie, że to płacz. Dla mnie też to było bardzo ciężkie. Ale w pokoju hotelowym nie mogłem go trzymać, poza tym miałem już plan, który wykluczał częste wychodzenie na zewnątrz. Na czas kryzysu musiał zostać pod dobrą opieką, a tylko tam mogli mu taką zapewnić.
Z mieszkania wziąłem tylko parę najważniejszych rzeczy i z pomocą Pączusia przeniosłem się do pokoju hotelowego z widokiem na Bulwary. Miała to się stać moją baza operacyjna na następne dwa tygodnie.
Zająłem się na poważnie sprawą Białorusinów. Trzeba było zrobić wszystko by nie przyjęli oferty Absoluta. Skoro dokonał tego co dokonał, to za pomocą tego porąbanego gangu na pewno Szczecin płonąłby w ogniu.
Ta ekstremalna operacja pozwoliła minie myśleć o swoich problemach związanych z Aleksem. Nie miałem z nim kontaktu. Chyba po raz pierwszy tak długo ze sobą nie rozmawialiśmy. Nawet nie wiedziałem co u niego. Bo o postępach w sprawie dowiadywałem się prosto od inspektora.
Miałem kontakt tylko z nim, Pączusiem i histeryzującą Alicją, która nie mogła zdzierżyć, że mieszka z Damianem. Nie mogła przeżyć tego, że jej rodzice ją porzucili, bo się na to zgodzili. Jęczała, że jego łóżko jest niewygodne, a on sam beznadziejnie gotuje. Trzeba nadmienić, że biedak oddał jej swoje łóżko, przenosząc się na kanapę i codziennie gotował jej trzy posiłki.
Facet jest masochistą.
Ograniczyłem kontakt z zewnętrznym światem do minimum. Ale akurat z tymi ludźmi nie mogłem go uciąć.
- Jak to zostawiłeś Zeusa na komisariacie? Co ty sobie myślałeś?! Psina na pewno jest przerażona!
Westchnąłem tylko słysząc jej wrzaski w telefonie kilka dni temu.
- Nie mogłem go ze sobą zabrać. A tam ma dobrą opiekę.
-Damian. Damian! - wrzasnęła skrzekliwie. Współczułem chłopakowi. - Wsiadaj do auta! Jedziemy po Zeusa.
Przynajmniej od tego czasu Zeus jest pod opieką Alicji. Kogoś kogo zna.
Przetarłem zmęczoną twarz wzdychając po kolejnym wykonanym telefonie. Wydzwoniłem chyba cały spis kontaktów jaki miałem w komórce. Opierając łokcie o kolana spojrzałem przez ogromne okno na rzekę. Nie wychodziłem w ogóle z pokoju od tygodnia. Jedzenie jadłem tylko wtedy, gdy przypomniałem sobie, że powinienem jeść i zamawiałem obsługę by mi coś przyniosła z kuchni. Ręce mi drżały od nerwów i głosu. Wiedziałem, że długo nie pociągnę w takim stanie. Poza tym, byłem typem osoby, która lubił towarzystwo, a nie cierpiał samotności. Te dwa tygodnie były męką. Ale bardzo ważną męką. Na nic innego nie mogłem sobie pozwolić.
Potrzebowałem jednak ruchu i świeżego powietrza. Wstałem z łóżka, na którym prawie zapuściłem korzenie i się przeciągnąłem.
Postanowiłem wyjść. Potrzebowałem ruchu. I dobrej kawy. Bo ekspres, który miałem w pokoju tworzył jakąś marną imitację tego napoju.
Ale najpierw zanim wyszedłem do ludzi musiałem doprowadzić się do porządku. A przede wszystkim ogolić. Nie miałem motywacji by to robić przez te dwa tygodnie, dlatego zapuściłem brodę.
Wyglądałem jak etatowy żul spod monopolowego.
Zajęło mi to więcej niż zakładałem,więc wsiadłem do windy, kiedy na zewnątrz było już ciemno.
Może to i lepiej. Nie chciałbym nikogo spotkać po drodze.
Ostatecznie jednak nie dotarłem do kawiarni, w połowie drogi zmieniłem kierunek i wylądowałem przed brzydkim szarym budynkiem.
Kościół Absoluta, jak go nazywałem w myślach. Ale w rzeczywistości nie miałem bladego pojęcia czy w ogóle znajduje się tam Absolut i jego Rodzina.
Ale nie przyszedłem dla niego.
Przyszedłem dla kogoś innego.
Zerknąłem nerwowo na godzinę w telefonie. Cholera było po dwudziestej. Chyba nie ma go już w konfesjonale. Jestem pewny, że kiedyś mi mówił, że jest do mszy świętej o 19.
mimo wszystko postanowiłem zaryzykować i wszedłem do środka. Było zaskakująco dużo ludzi niż się spodziewałem. Próbując nie rzucać się w oczy zerknąłem na znajomy mi już konfesjonał. Paliło się czerwone światełko, a ja natychmiast poczułem przypływ nadziei.
Może to on?
Poczekałem chwile pod ścianą, aż jakaś starsza kobieta nie wyszła. Chwile po niej wyszedł zmęczony Teodor. Garbił się i pocierał sobie policzek.
Ta kobieta naprawdę musiała być męcząca.
Zareagowałem impulsywnie. Skoczyłem w jego kierunku i brutalnie wepchnąłem go z powrotem do środka.
- C-Co?
Polazłem za nim i usadowiłem nas obu na małej ławeczce. Byliśmy ściśnięci jak sardynki.
- Cześć – uśmiechnąłem się do niego. Nasze nosy prawie się stykały. - Co tam?
Patrzał na mnie z niedowierzaniem.
- Czy ty jesteś normalny? - wyszeptał rozglądając się nerwowo. - Nie powinno cię tu być!
Uśmiechnąłem się złośliwie. Jego reakcja wiele mówiła.
- Wiem. Ale może wytłumaczysz, nienormalnemu czemu?
- Wiesz, że nie – syknął.
Posiedzieliśmy chwile w ciszy. On wściekły, że tu przylazłem ja zadowolony, że mam do kogo gębę otworzyć. Siedząc w ciemnym konfesjonale obserwowaliśmy jak ludzie wychodzą z kościoła po wieczornej mszy.
- Chcesz czegoś konkretnego?
- Wierząc w cuda chciałbym, wyjawienia mi prawdy na temat Rodziny, tożsamości Absoluta i jego następnych korków.
Nie odezwał się. Odwrócił tylko głowę w drugą strona. Doskonale wyczuwałem jego zdenerwowanie. Cały był napięty.
- A tak na serio. Nudziło mi się i obiecałem ci piwo.
Spojrzał na mnie. Jego złote oczy jaśniały w ciemności. Doskonale widziałem jego rozbawienie.
- Co z tobą jest nie tak?
Wzruszyłem ramiona. No przecież munie odpowiem na takie pytanie. Sam uważałem się za przeciętnego gościa z nudnym życiem.
- Więc jak? - oparłem głowę o drewnianą płytę za sobą. - Co masz lepszego do roboty, Eminencjo?
- Oprócz odmówienie brewiarza, różańca, wysłuchania irytacji parafian i proboszcza? Tak jak ty śmiertelnie się nudzę.
Mimowolnie uśmiechnąłem się na jego przytyk. Od razu wyczaiłem, że nie jest zwykłym księdzem.Poczułem z nim pewnego rodzaju więź. Mieliśmy to samo słabe poczucie humoru i brutalne obycie.
- Słyszałem o bombie.
Padło to tak nagle, że w pierwszej chwili go ni zrozumiałem.
- Ciekawe jest to, że zawsze sam zaczynasz niewygodny dla siebie temat.
- Nie powinieneś tutaj być, to dla ciebie niebezpieczne.
- Zdaje sobie sprawę.
- Mówię poważnie – syknął w moim kierunku. - Na razie robisz wszystko czego od ciebie oczekuje Absolut. Zdajesz każdy jego test, a on popada w coraz większą obsesję na twoim punkcie. Słuchaj detektywie – spojrzał mi w oczy. - Masz szczęście, ale to nie może trwać wiecznie.
Schyliłem się sfrustrowany i odgarnąłem włosy. Wiedziałem to, ale to zawsze inaczej jak ktoś ci to powie na głos.
- Muszę zapalić – westchnąłem sam do siebie. - Zdaje sobie sprawę z tego co mówisz.
- Jeśli dasz mi jedną to możesz tu zapalić.
Spojrzałem na niego zaskoczony, a następnie się roześmiałem. Grzeczny ksiądz i fajki w konfesjonale.
- Przymknij się, bo znów wciągniesz siostrę Gracjanę z jej nory.
Prychając cicho pod nosem podałem mu jedną fajkę i sam włożyłem sobie drugą do ust. Podpaliłem dwie fajki jedną zapałką.
- Kto by się spodziewał, że Eminencja pali.
- Kiedyś dużo paliłem. Rzuciłem pod przymusem dziekana wydziału Teologicznego – spojrzał na fajkę z sentymentem. – Paliłem niebieskie Chesterfieldy, ale czerwone Marlboro też może być.
- O rany, ale mam na ciebie zły wpływ. Żeby doprowadzić by ksiądz znów wpadł w nawyk – oboje prychnęliśmy. - Dlaczego w ogóle zostałeś księdzem?
- Nie sądzisz, że to prywatne pytanie?
- Nie musisz odpowiadać – wzruszyłem ramionami.
Westchnął i znów zaciągnął się fajką. Wokół nas latał szary dym zamazując widoczność na drugiego rozmówce.
- Moja mama była chora – zaczął po chwili. - Obiecałem Bogu, że jeśli ją uzdrowi zostanę księdzem i będę mu służył.
- I?
- Cudownie ozdrowiała jak tylko wypowiedziałem ostatnie słowa.
Byłem pod wrażeniem tej historii. I szczerze. Wierzyłem mu.
- Wow. Na co była chora?
- Miała raka piersi z przerzutami.
- A teraz?
- A teraz gania krety w naszym ogródku.
Musiałem zakryć sobie buzie by znowu nie zarechotać. Sam uśmiechnął się rozbawiony.
- To co? - zacząłem kiedy w kościele zgasły światła. - Wyciągnę cię na piwo?
- Co moi parafianie powiedzą jak...
- Spoko przygotowałem się na to.
Rozpychając się łokciami sięgnąłem po torbę.
- Ała – jęknął kiedy go dźgnąłem.
Założyłem mu jednym ruchem czapkę z daszkiem i wyrwałem brutalnie koloratkę.
- Teraz masz na sobie tylko niebieską koszule i spodnie. Wyglądasz bardziej jak bankowiec niż ksiądz.
Posłał mi rozbawione spojrzenie. Wiedziałem, że go przekonałem.
- Jeśli jutro na porannych nabożeństwach będę miał kaca...
- To możesz się na mnie poskarżyć Bogu – wtrąciłem mu się z rozbawieniem – Rusz dupę, Eminencjo.
To nie tak, że szukałem sobie nowego kolegi po konflikcie z Aleksem. Chciałem się spotkać z Teodorem. I mimo że czułem się świetnie w towarzystwie tego niemoralnego księdza to wiedziałem, że nikt mi nie zastąpi Aleksandra. Brakowało mi go. Nasza relacja była na wyższym poziomie niż z kimkolwiek innym miałem. Czułem się z nim nawet lepiej niż z moją narzeczoną. Wiedziałem, że długo nie wytrzymam i w końcu się przełamię by zobaczyć się z Aleksem i z nim szczerze porozmawiać. Potrzebowałem go w swoim życiu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top