Rozdział 28


W Warszawie znaleźliśmy się pod wieczór. Bylibyśmy wcześniej, co co chwilę wypominał mi Aleks. Psiocząc na przerwy, które chciałem co kilkanaście kilometrów. Co poradzę, że lubię kawę z stacji benzynowych? A co z tym idzie, chciało mi się co chwilę sikać. Trochę jak błędne koło.

- Cholera! - wrzasnął po czwartym razie, kiedy zbliżaliśmy się do Orlenu, a ja chciałem się zatrzymać. - Gorzej niż z dzieckiem!

Poza tym, nie zapominajmy o ogromnym korku pod Warszawą. O tym już nie wspominał. Poza tym, musiałem go kierować, bo GPS jak tylko wjechaliśmy do stolicy zaczął świrować. Kazał nam skręcić w uliczkę, która była jednokierunkowa. Musiałem wyłączyć dziadostwo i sam kierować Aleksa.

Zatrzymaliśmy się w jakimś tanim, podrzędnym motelu. I wystarczyło żeby zobaczył szyld z daleka, bym zaczął jęczeć na tema jakości i dzielnicy w której się znajdował.

- Przymknij się – warknął na mnie, kiedy parkował. Na płatnym parkingu muszę nadmienić. Zero asertywności i oszczędności.

- Mogłeś mówić. Załatwił bym coś o wiele lepszego. Trzy ulice dalej jest...

- Nie – uciął wściekły i wysiadł z auta. Chyba uraziłem jego dumę.

Prychnąłem, ale poszedłem w jego ślady. Moja noga na tyle zdrowa, że szedłem w miarę prosto a obie kule trzymałem w jednej dłoni. No ile można być kaleką?

Szkoda, że nie mogłem wziąć Zeusa. Zawsze siadywał między mną a Aleksem gdziekolwiek byliśmy. W jakiś sposób osłaniał mnie od jego złości na mnie, co się często działo.

Wszedłem do podrzędnego po PRL- owego holu i od razu zobaczyłem Aleksa stojącego przy recepcji. To trzeba mu przyznać. Miał obie nasze torby.

- Pokój trzynasty? - zapytałem złośliwie wychylając się nad jego ramieniem. - Na pewno będziemy mieć niebywałe szczęście.

Odwrócił w moją stronę głowę, że prawie nosami się stykaliśmy. Posłał mi tak beznamiętne spojrzenie, że nie mogłem powstrzymać szerokiego uśmiechu.

- Jesteś bardziej pechowy niż numer trzynasty.

No cóż, coś w tym musiało być.

Konwersacje przerwała nam recepcjonistka zirytowanym chrząknięciem. Był tak stara i pomarszczona, że już dawno powinna być na emeryturze. Miała tak parszywą minę jakby chciała nas natychmiast wywalić zza okno. Albo rzucić przekleństwo. Wyglądała jak wiedźma.

- Cisza nocna jest o 23, jeśli chcą panowie wyjść lub wrócić później, proszę to zgłosić inaczej was nie wpuszczę.

Zatrząsłem się ze śmiechu uwieszony na Aleksie. To motel czy ośrodek obozowiskowy dla gówniarzy?

- Oczywiście, dziękujemy.

Jednym ruchem strzepnął mnie ze swojego ramienia i po chwyceniu kluczyka ruszył w stronę schodów. No tak, nie było tu windy. Pognałem za nim.

Nasz pokój okazał się na końcu korytarza na pierwszym piętrze. Jak przechodziliśmy pod jedną z lamp, na korytarzu, ta nagle zamrugała i zgasła. Następna którą minęliśmy, zrobiła identycznie.

- O rany Aleks! - znów zawiesiłem się na jego ramieniu. Ten tylko westchnął. - Duchy! Myślisz, że tu straszy?

Posłał mi takie spojrzenie, że sam byłby najgorszym upiorem tutaj. Wszystkie duchy zwiały by gdyby zobaczył go o poranku z taką miną. Potrafił przerazić człowieka.

Wszystko było w miarę czysta, ale też bardzo stare. Dziw, że jeszcze ten budynek się nie zawalił. Drzwi skrzypiały, światło w łazience mrugało, a pościel śmierdziała stęchlizną.

- Ale tu cudownie. Jesteś pewny, że nie mają pięciu gwiazdek?

Za ten złośliwy komentarz dostałem w łeb.

- Dlaczego ja cie ze sobą zabrałem? - powiedział w przestrzeń.

- Dziewczyna o nas wie?

- Tak. Umówiliśmy się jutro na 13 w kawiarni. Później pokaże ci adres.

Mruknąłem na potwierdzenie i padłem na jedno z dwóch łóżek. Pościel była zimna. Westchnąłem.

- Chodźmy coś zjeść.

- Dopiero weszliśmy do pokoju, Cesarski.

Uśmiechnąłem się na jego zirytowany syk. Teraz zwracał się do mnie po nazwisku tylko jak jesteśmy przy innych lub jest na mnie wściekły. To i tak ogromny progres.

Przekręciłem się na bok, by go widzieć jak siedzi na skraju swojego łóżka i mnie obserwuje.

- Byłeś kiedyś w Warszawie?

- Nie.

- W takim razie super! Jest całkiem niedaleko świetna restauracja, znaczy trzeba pojechać metrem, ale to nie problem. No chodź – powiedziałem przedłużając samogłoskę.

Szybko go przekonałem. Dlatego już po kilku minutach staliśmy na peronie metra. Ja trzymałem bilety, on rozglądał się.

Wyglądał całkiem zabawnie.

- Tak się zastanawiam – zaczął przenosząc wzrok na mnie. - Nie jest ci zimno tylko w takiej kurtce?

Spojrzałem na swoją brązową skórzaną kurtkę. Wzruszyłem ramionami.

- Mam szalik, a i kurtka jest ocieplana.

- Powinieneś nosić czapkę.

Parsknąłem. On chyba sobie jaja robi. Sam jej nie nosi.

Od odpyskowania powstrzymał mnie przyjazd naszego metra. Pociągnąłem go za rękaw, dając znać że to nasz. Weszliśmy do środka, a ja poczułem ulgę, że wcale nie jest zapchany jak oczekiwałem.

- Długo będziemy jechać?

Oparłem się o poręcze i tylko pokręciłem głową kiedy jakaś młoda dziewczyna chciała ustąpić mi miejsca. Cały czas miałem przy sobie kule.

- Chwilę, tylko trzy przystanki.

Pokiwał głową i chwycił poręcze o którą się opierałem.

- Całkiem cicho tu – powiedział rozglądając się. - O wiele lepsze niż tramwaje.

Zdecydowanie. Szczecińskie tramwaje to jakaś diabelna komunikacja, prędzej zdolna cię zabić niż gdziekolwiek zawieźć. Chyba już dwa razy zostałem przyciśnięty do szyby przez gwałtowne hamowanie.

Próbował tego po sobie nie pokazywać, ale był autentycznie zaciekawiony nowym doświadczeniem. Czekałem tylko aż usiądziemy w restauracji, by mu to złośliwie wytknąć.

Całą swoją uwagę skupiłem na nim, ale to nie powstrzymało mnie od zauważenia telefonu skierowanego prosto na moją osobę.

Jakiś młody mały chłopka w kapturze definitywnie robił mi zdjęcie. Kiedy zauważył, że go widzę w moment wstał ze swojego miejsca i w popłochu zaczął zwiewać na koniec metra. W moment ruszyłem za gówniarzem. Byłem wściekły. Domyślałem się co się dzieje.

- Gdzie idziesz? – od złapania i potrząśnięcia dzieciakiem powstrzymał mnie chwyt Aleksa za moją rękę.

Spojrzał na mnie ogromnymi oczami.Wyglądał na zaniepokojonego. Musiał wyczuć że coś jest nie tak.

Rozniósł się monotonny głos oznajmujący następną stację. Spojrzałem jeszcze raz zza siebie. Dzieciaka nie było. Przeniosłem z powrotem uwagę na Aleksa. Uśmiechnąłem się uspokajająco.

- Coś mi się przewidziało – przyznałem klepiąc go po dłoni jaka cały czas była zaciśnięta na moim nadgarstku. - Zaraz wysiadamy. Co chciałbyś zjeść? Ja osobiście mam ochotę na pizze.

- Mam wrażenie, że jesz tylko to, Apollo.

Wysiedliśmy. Przed wyjściem na ulice rozejrzałem się ostatni raz dyskretnie. Nikt nie rzucił mi się w oczy.

Narzuciłem sobie rękę na ramieniu Aleksa przytrzymując kule w jednej dłoni. Zaczęłam wesoło biadolić. Pragnąc tylko odciągnąć jego uwagę od poprzedniej  podejrzanej sceny.

Doskonale wiedziałem, że zaraz moje zdjęcie dostanie każdy gangster w stolicy.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top