Rozdział 22
Oczywiście, że się nie zgodziłem na zamieszkanie ani na ochronę. I nawet jego najgorsze groźby na mnie nie podziałały. Już chyba wolałbym być złapany przez Absoluta niż być pod stałym nadzorem. Poczułem się osaczony i stłamszony, przez co wpadłem w agresję aż w końcu się pokłóciliśmy. Co było do przewidzenia.
Ostatecznie skończyło się na kłótni i nieodzywaniu się do siebie. Jednak temat nie był skończony i zawisł w powietrzu.
On się przygotowywał do konferencji, ja nadrabiałem dokumenty. W pomieszczeniu bzyczała tylko mucha, ale nikt się w biurze nie przejął naszą kłótnią. Zbyt często do nich dochodziło i przeszło to do normalności.
Po paru godzinach Aleks wstał i bez słowa wyszedł, po czy po dziesięciu minutach wrócił i znów wyszedł.
- Konferencja – powiedziała mi Antonina, kiedy zobaczyła moje zaskoczenie.
Nie zazdrościłem mu, naprawdę.
Stwierdziłem nawet, że gdy znów zaczniemy się do siebie odzywać, w co nie wątpiłem. Podejrzewałem, że za godzinę już będę na nim wisiał i na powrót wkurzał. Wezmę go na pizze, albo po nową komórkę.
- Kiedy może być przesłuchanie tych dzieciaków z akademii? - zapytałem, byle by oderwać się od dokumentów.
- Chyba siódmego studenci wracają na uczelnie – odpowiedziała mi Antonina pisząc coś na laptopie. - Poinformowałam już władze akademika i uczelnię. Wszystko będzie zorganizowane za kilka dni jak wrócą.
- Nikt nie został na święta, nawet na sylwester?
- Nie, tylko właśnie ten chłopaka, parę Erasmusów i osoby nie powiązane w żaden sposób z podejrzanym. Wiem, bo wszystko sprawdziłam.
Mruknąłem niezadowolony obracając się na krześle. Coś mi tu nie pasowało, ale nie wiedziałem co.
Z powrotem spojrzałem na swoje dokumenty następnie na biurko Aleksa i od razu odechciało mi się żyć.
- Wiecie co – mruknąłem znużonym tonem. - Idę do pani Basi. Ona jest lepszym towarzystwem niż wy.
- Jasne – parsknęła Antonina nawet na mnie nie patrząc. - Po prostu chcesz zwiać przed papierkową robotą i komisarzem.
Nawet nie miałem jak zaprzeczyć, gdyż to była prawda. Więc wzruszyłem tylko ramiona i zaraz chwyciłem kule i pokuśtykałem do wyjścia.
Chyba Zeus stęsknił się za miejscem pod biurkiem, bo wyjątkowo za mną nie polazł.
Pomagając sobie na każdym kroku kulami, zacząłem schodzić po schodach, z tak zadowoloną miną, że pewna policjantka parsknęła i mnie pozdrowiła. Nie znałem jej, ale to mnie nie powstrzymało do nie wyszczerzenia się do niej.
Byłem już na końcu schodów kiedy, chyba przez moją nieuwagę i roztargnienie, kula poślizgnęła się o kraniec schodów i poleciałem do przodu.
Pewnie wyrżnął bym nosem o podłogę komisariatu, gdyby w przeciwnym kierunku, czyli w górę schodów, ktoś nie szedł.
Przesunął się tak bym na niego wpadł i mnie złapał. Jednak chyba moja waga go przerosła, bo chwycił szybko poręcz. Mimo to i tak padliśmy na ziemię uderzając o barierkę. Przynajmniej zderzenie było mniejsze i zamortyzowane przez mojego zbawiciela.
- Ja pierdole ... -syknąłem kiedy noga mnie rozbolała i przyłożyłem nosem o ramie nieznajomego.
Również syknął
- Kurwa...
W moment spojrzałem na osobnika czując niesamowitą sympatie do niego. Przyjrzałem się mu. I pierwsza co rzuciło mi się w oczy to koloratka i szeroko otwarte z zaskoczenia złote oczy. Wyglądały niczym jak u kota. To był młody ksiądz z przydługimi falowanymi włosami. I byłem niemal pewny, że go gdzieś widziałem.
- Nic ci nie jest? - zapytał.
- Nie, a tobie?
Potrząsnął głową. Zastygliśmy tak w bezruchu patrząc na siebie.
- Przepraszam – powiedzieliśmy równocześnie, na co prawie natychmiast wybuchliśmy śmiechem.
Odsunąłem się trochę od niego siadając w pewnej odległości na tym samym stopniu.
- Jak twoja noga?
Zamrugałem zaskoczony na to pytanie i dopiero po długiej chwili zaskoczyło i wszystko sobie poukładałem w głowie.
- Och! To ty jesteś tym księdzem z konfesjonału! - klasnąłem rękami na co z rozbawieniem przekręcił głową. - Wszystko spoko, założyli mi szyny, ale na tym się skończyło. Jak już mówiłem to nic wielkiego. Pewnie narobiłem zamieszania? Często mi się zdarza.
- Osobiście przyznaję, że jeszcze nigdy nie widziałem by ktoś tyle przeklinał w kościele – powiedział to z taką beztroską i lekkim rozbawieniem, że na miejscu go polubiłem.
- Zawsze musi być pierwszy raz- wzruszyłem ramionami. - Ale rzeczywiście często przeklinam. Potrzebujesz czegoś? Co tu robisz?
- Och. Mam spotkanie z inspektorem Wydrą, kwestia spowiedzi podejrzanych, czy wiesz może...
- Inspektor jest jeszcze na zebraniu – rozszedł się tak zimny i niemiły głos, że w pierwszej chwili go nie rozpoznałem.
To Aleksander stał na dole schodów razem z rozpromienioną panią Basią. Stał sztywno z zaplecionymi rękami na piersi.
- Nie przerywaj im. Właśnie się zaprzyjaźniają...
- Polecam poczekać na niego przy recepcji – dodał lodowato, ignorując całkowicie panią Basię.
Zaskoczyło ją to tak samo jak mnie. Co mu odbiło? Jest jeszcze zły na ta kłótnię? A może konferencja poszła nie tak jak powinna?
Jednak młody ksiądz nie wyglądał na urażonego. Sztyletował go tak samo chłodnym spojrzeniem.
Ciekawe czy się znają?
- W porządku – odpowiedział jednak grzecznie i wstał. - Miło było poznać – zwrócił się w moją stronę już z wcześniejszym humorem.
Odpowiedziałem uśmiechem, nadal siedząc na schodach. Wypadało by w końcu wstać, dlatego próbowałem zrobić to w miarę sprawnie, ale słabo mi to widocznie wyszło, bo w pewnym momencie poczułem ręce na swoich ramionach pomagające mi się podnieś.
Dwie różne pary rąk.
Już stojąc patrzałem lekko zdezorientowany na nowo poznanego księdza i Aleksa. Wręcz zabijali się wzrokiem.
Pani Basia była tak samo zaszokowana jak ja. Nawet w śmiesznym geście zakryła sobie dłonią usta.
- Znacie się? - zapytałem w końcu, na co oboje na mnie spojrzeli.
- Nie, Cesarski. Chodź w końcu – syknął i szarpnął mnie za ramię.
Jeszcze nigdy nie widziałem by był tak wyprowadzony z równowagi. Chyba tylko siłą woli powstrzymywał się od rzucenia się na tego biednego księdza.
- Jestem Teodor – powiedział tamten, kiedy zostałem pociągnięty na górę.
- A ja Apollo – odpowiedziałem wesoło.
- Komisarz Szal – wysyczał nie przestając mnie ciągnąć na górę schodów. - Inspektor pojawi się lada moment.
Coś było zdecydowanie nie na tak. Zachowywał się niczym zazdrosny narzeczony o swoją ciężarną laskę podrywaną przez jakiegoś nadzianego gościa.
Nagle sobie uświadomiłem jak pojebany jestem. Skąd mi się biorą takie chore porównania?
Kiedy weszliśmy w końcu na odpowiednie piętro, a ja byłem pewny, że nikt nas nie usłyszy, wyszarpałem ramie z jego uścisku i odsunąłem się do niego.
- Odbiło ci? Co to miało być?! - syknąłem wściekły.
No dobra, nie do końca byłem zły, bardziej urażony jego toksycznym zachowaniem i wyżywaniem się na innych. Koniecznie chciałem wiedzieć co się dzieje.
Sapnął, a jego oczy tak nienaturalnie błyszczały, że aż się zaniepokoiłem. Był kompletnie wyprowadzony z równowagi. W tym momencie zacząłem się martwić.
- Wszystko w porządku? Konferencja poszła nie tak, jak zakładaliście?
Nie patrzał na mnie. Z zmieszaniem uciekł wzrokiem na podłogę i zaczął ciągnąć swoje nieułożone kręcone włosy.
- Nie... Znaczy. To kwestia czasu aż media o wszystkim się dowiedzą. Ale... Znacie się?
- Mówisz o tym księdzu? Nie, dlaczego? - podparłem się bardziej na kulach, skanując go ciekawym wzrokiem.
Z tymi lokami na głowie wyglądał jak chłopiec.
- Po prostu dobrze się dogadywaliście – stwierdził.
Wzruszyłem ramionami na to stwierdzenie.
- Jest całkiem spoko. Złapał mnie jak prawie zabiłem się na schodach. Czemu?
Westchnął po raz tysięczny i na mnie spojrzał.
- Mam złe przeczucia – przyznał. - Może jestem przewrażliwiony przez tego całego Absoluta? W każdym razie, nie zaciekawię się dzieje.
Uśmiechnąłem się do niego wesoło, by choć na chwilę zdjąć z jego barków ciężar odpowiedzialności, który najwidoczniej sobie nałożył, po całej tej wiadomości i chwyciłem go pod łokieć.
- Chodźmy na pizze!
- Co?
- Na pewno nie masz planów na obiad. Chodźmy razem zjeść. Po za tym trzeba zająć się twoją zniszczoną komórką. Jak mam ci uprzykrzać życie jak ode mnie nie odbierzesz?
Nie skomentował mojej wypowiedzi, prychnął tylko z lekkim uśmiechem i dał mi się doprowadzić do biura, w już lepszej atmosferze.
Nie mówiłem mu tego, ale i ja miałem złe przeczucia. To nie tak, że nie przejmowałem się Absolutem i nie martwiłem się o swoje życie. Wiedziałem, że teraz rozpoczyna się walka, której torów kompletnie nie znałem. Ale moje zmartwienie i panika nikomu nie pomogą.
A zwłaszcza nie Aleksowi.
Poza tym, nie zamierzałem tańczyć jak mi zagrają. Zamierzałem robić wszystko na odwrót, nawet nie wiedząc jak.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top