Rozdział 19
Istniała tylko jedna osoba, która byłaby mnie w stanie teraz zrozumieć. Potrzebowałem jej teraz jak nigdy wcześniej.
Miałem w dupie czy złapie mnie kontrola czy nie. Wsiadałem i wysiadałem z kilku tramwajów by dostać się do mieszkania Pączusia.
Czując się jak kupa gówna, wparowałem do jej mieszkania bez pukania i bez żadnych ceregieli skuliłem się w pozycję embriona na jej kanapie. Miałem gdzieś, że jestem cały mokry i w butach, oraz że ona jest w samym ręczniku.
- Cześć, miło cię widzieć – sarknęła włączając ekspres do kawy. - Nie krępuj się Apollo, a skąd. Czuj się jak u siebie.
Nie odpowiedziałem jej. Nie miałem siły. Chciałem zniknąć. A kanapa w domu Pączusia była idealnym na to miejscem.
- Po co do mnie dzwonić z zawiadomieniem, że żyjesz. Lepiej żebym dowiedziała się od osób trzecich. Ty naprawdę jesteś zakichanym szczęściarzem.
Kiedy ona na mnie narzekała, ja zawinąłem się w burito kocem. Zamierzałem tak przeleżeć resztę życia.
W pewnej chwili poczułem silny zapach kwiatowego żelu pod prysznic i kawy. To Pączuś usiadł zaraz obok mnie.
- Co się stało ? - szepnęła dotykając mojego ramienia przez koc.
- Aleks ma urodziny – wymamrotałem pod nosem.
Byłem zmęczony dzisiejszym dniem. Na pewno do normalnych nie należał.
- Serio? Cholera, a dziś rano go widziałam...
- Hm... - mruknąłem, marząc tyko by zasnąć i uciec od tego całego gówna.
- Nie powinieneś być dziś z nim?
Powinienem, pomyślałem. Do diabła, rozpierdoliłem jego urodziny. Jestem najgorszy.
- Łazinogo – poczułem jak się na mnie kładzie i szepcze uspokajająco. - Jeśli mi powiesz poczujesz się trochę lepiej.
Pewnie miała rację. Ale potrzebowałem jeszcze parę minut by się wziąć w garść i wszystko jej wyjaśnić. Zacząłem od swojego prezentu, który od niego dostałem, omijając oczywiście szczegóły z Adrianem, a kończąc na tym jak wyrzuciłem nowego Rolexa do małego śmietniczka na przystanku tramwajowym.
Leżałem na boku tyłem do niej, ona natomiast opierała się o mnie słuchając wszystko w ciszy. Była ciepła i miękka. Jak zwykle jaj obecność dodawała mi otuchy, choć na studiach myła jeszcze bardziej ciepła i miękka, ale nie miałem co narzekać.
- Po raz pierwszy użyłem pieniędzy z odszkodowania i ubezpieczenia. Moich zamrożonych oszczędności. Wiedziałem że to nie przyniesie niczego dobrego. Powinienem, się pozbyć tych pieniędzy od razu.
- No tak podejrzewałam, że przez to co przeszedłeś jesteś bogaty – szepnęła wzdychając. - Sprzedałeś cały majątek?
- Tak.
Byłem pewny, że pokiwała głową. Zaraz poczułem jak gładzie mnie delikatnie po włosach. Jezu, jak ja to kochałem.
- Apollo niektórych ludzi może przerosnąć taki prezent. Postaw się na miejscu komisarza. Dał ci tani zegarek na twoje urodziny, pewnie jego większość wypłaty idzie na leczenie jego mamy. Taki prezent naprawdę mógł go zdenerwować. Zwłaszcza to jak łatwo wydałeś na niego tyle pieniędzy...
Jakby to było tylko to, pomyślałem. Wykasowanie jego przeszłości z internetu kosztowało mnie o wiele więcej niż ten durny zegarek.
- Chciałem dobrze – mruknąłem usprawiedliwiając się jak dziecko. Tak się właśnie czułem.
- Wiem, Apollo – zaczęła się bawić moimi włosami. - Musisz z nim porozmawiać. On też na pewno nie chciał cię zranić. W końcu jesteście dla siebie ważni. Na pewno się dogadacie.
Miała rację. Na pewno się dogadamy.Żeby nas głupi zegarek poróżnił? Jak zwykle Pączuś miał rację.
- Masz rację – mruknąłem. - Jednak nie mam siły na dziś. Muszę się wziąć w garść, bo tylko bym pogorszył sytuację. Czasem zastanawiam się, dlaczego nie mogę zrobić niczego dobrze. Zawsze coś spieprzę.
- To nie prawda, Apollo. Jesteś najbardziej kochanym mężczyzną jakiego znam.
- Dzięki.
Chyba chciała powiedzieć coś jeszcze miłego na mój temat, ale przerwał jej dźwięk telefonu.
Czułem jak się przesuwa i wstaje by odebrać.
- Dobry wieczór, panie komisarzu – usłyszałem na co natychmiast w popłochu chciałem się podnieś, ale Pączuś jednym gestem mnie uspokoił. - Łazinoga? - zapytała kompletnie zaskoczonym tonem. - Nie... Przykro mi, nie widziałam go. Może do niego zadzwonić? Nie? Och rozumiem... Dobrze, natychmiast pana powiadomię, a w tym czasie spróbuję zadzwonić do paru osób. Proszę...
Uśmiechnąłem się. Pączuś jak chce, to potrafi być świetną aktorką. Parsknąłem, kiedy się rozłączyła i pocałowałem ją w dłoń, kompletnie rozczulony.
- Dziękuję.
- Dla ciebie wszystko, Łazinogo. Zrobię ci posłanie na kanapie. Domyślam się, że nie ruszysz się stąd aż do jutra.
Jak zwykle miała rację.
Z kanapy zwlekłem się dopiero popołudniu, kiedy Pączuś musiał zbierać się do kancelarii. I mimo że pozwoliła mi zostać u siebie - nie chciałem. Nie chciałem zostać kompletnie sam użalając się nad własną beznadziejną osobą. I tak nie zmrużyłem oka nocą.
- Sylwester spędzam na imprezie firmowej, nie chcesz iść ze mną? - zaproponowała, kiedy odwoziła mnie pod mój blok.
Odmówiłem. Nie miałem ochoty na żadne spotkanie towarzyskie. Poza tym, musiałem jeszcze dziś porozmawiać z Aleksem. Nie chciałem by nasza kłótnia dotknęła nowego roku.
Wchodząc po schodach na klatce uświadomiłem sobie, że nie mam kluczy. Wszystko zostało w torbie.
Westchnąłem na swoją głupotę i cofnąłem się do skrzynki. Mieliśmy w niej zapasowy klucz. Bo Alicja często gubiła swój egzemplarz. Pomagając sobie małym patyczkiem od lodów, który zawsze jest na parapecie, wyciągnąłem klucz i znów mozolnie zacząłem się wspinać na górę. Bez kul szło mi to o wiele wolniej.
Odruchowo chwyciłem za klamkę kiedy już chciałem wkładać klucz do zamka, ale z zaskoczeniem odkryłem że drzwi są otwarte.
Zaniepokojony cicho wszedłem do środka i natychmiast napotkałem wielkie cielsko Zeusa. Spał pod drzwiami,ale gdy mnie zobaczył wstał szczęśliwy i zaczął się do mnie miziać liżąc mi spodnie.
- ... mówię, do diaska, że jechał trójką. Sprawdzić mi Pomorzany!
Aż podskoczyłem na wrzask z mojego salonu. Głaszcząc Zeusa, wszedłem do środka cicho zamykając drzwi. Doskonale słyszałem wściekłe syczenie Aleksa z mojego salonu, i głośne stawianie każdego kroku. Jak się okazało łaził w kółko z komórką wręcz wrośniętą do policzka.
Wyglądał jak nie on.
Jego włosy sterczały na wszystkie strony, jego krawat leżał przewieszony przez oparcie kanapy, koszule miał wymiętoloną i odpiętą do połowy, miał podkrążone oczy i początki zarostu. Nawet jak spaliśmy w samochodzie i na następny dzień byliśmy od razu na komisariacie, nie wyglądał aż tak źle.
Wyglądał tragicznie, a ja widziałem, że to przeze mnie. Poczułem jak mnie coś ściska. Ja użalałem się u Pączusia. A on wychodził z siebie, sam w moim salonie, czekając zapewne na mnie. Jak zwykle myślałem samolubnie. Nie pomyślałem jak on może się czuć po tym wszystkim.
Otworzyłem usta, ale żaden dźwięk z moich ust się nie wydostał. Przez chwile obserwowałem jego plecy i wsłuchiwałem się jak krzyczy na jakiś policjantów. Nigdy nie sądziłem, że może być taki surowy i niemiły dla kogoś obcego. Zawsze wydawał się taki wyważony i spokojny.
- Aleks... - wykrztusiłem w końcu słabym głosem.
Myślałem, że mnie nie usłysz. Ledwo sam siebie usłyszałem, a co dopiero podenerwowany i krzyczący Aleks. Ale usłyszał mnie. Odwrócił się błyskawicznie w moim kierunku, a komórka wypadła mu z dłoni rozbijając się o moje panele.
Patrzeliśmy na siebie w ciszy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top