Rozdział 11
Całą swoją uwagę skupiałem na identycznych białych klawiszach. Nie mam pojęcia jak ludzie je rozróżniają. Liczą je czy co? Albo może to instynktownie.
— Znów źle! — krzyk i uderzenie linijki w moje palce. – Klawisz po prawej.
— Przecież brzmiało dobrze – zaprotestowałem sfrustrowany. — Co za różnica!
— Ogromna! — odkrzyknęła mi załamując ręce. – Olek! Apollo nie ma za grosz słuchu. Toż to drewniane ucho!
— Wcale nie!
— Nie mieszajcie mnie w to – odpowiedział i z miską po sałatce zniknął w kuchni.
— Jeszcze raz.
— Żałuję, że chciałem spróbować – jęknąłem płaczliwie.
Od trzech godzin byłem w mieszkaniu Aleksa, które okazało się ogromne, na marginesie. Mieszkali w starej kamienicy i nigdy bym nie przypuszczał, że takie wyremontowane mieszkanie znajdzie się w takim budynku. Mieli dwa piętra, trzy sypialnie i salon z fortepianem, przy którym właśnie siedziałem pod czujnym okiem pani Leokadii.
Na początku było mi niezwykle niezręcznie, ale jego matka szybko mnie przekonała, że wcale nie jestem tu obcy. Stwierdziła nawet, że będzie weselej, bo oni są tylko we dwójkę w te Święta. Szybko się dowiedziałem, że jego matka była nauczycielką gry na pianinie, a sam Aleksander całkiem nieźle gra. Próbowałem go namówić by zagrał, ale szybko mnie spławił. Za to jego matka zaoferowała mi krótką lekcję. Szybko odkryłem, że to katorga, a ja jestem w tym beznadziejny. Ewidentnie mnie to przerastało.
— Znowu źle...
— Poddaję się! – krzyknąłem histerycznie, podnosząc ręce w dramatycznym geście. — To jest za trudne!
— Cesarski – usłyszałem nad sobą, zdławiony od śmiechu głos. To Aleks stał za moimi plecami. — Miałeś tylko wygrać po kolei każdy klawisz.
— To wcale nie jest taka prosta sprawa – obroniłem się zażenowany. — Zresztą, czemu się ze mnie nabijasz? Skoro umiesz grać, to mi coś zagraj!
Zawahał się. Znieruchomiał na moment i przestał się uśmiechać. To była sekunda, ale zrozumiałem, że coś jest nie tak. Jednak bardzo mi zależałoby usłyszeć jak gra. Dlatego posunąłem się na skraj stołka i poklepałem miejsce obok siebie. Zdecydował się jednak na spełnienie mojej prośby i usiadł obok mnie.
— Długo nie grałem – przyznał rozluźniając palce.
— Na pewno jesteś lepszy ode mnie.
— Wszyscy są lepsi od ciebie. Złota rybka jest bardziej utalentowana od ciebie.
— No ej!
Roześmiał się wrednie i zaczął grać jakąś melodię. Była szybka, a ja zmarszczyłem brwi intensywnie myśląc. Byłem pewny, że znam tą melodię.
— Znam to – powiedziałem z ekscytacją. Czułem dumę, że w końcu coś ogarniam, jeśli chodzi o muzykę.
— Brawo. Dzieci w przedszkolu też rozpoznają do—re—mi—fa—so—la.
— To jest to?
Roześmiał się z mojej głupoty, na co szturchnąłem go łokciem, na co pomylił się o parę klawiszy, ale nie przestał prychać ze śmiechu. Chyba jeszcze nigdy nie widziałem go w tak dobrym humorze. To się nazywa magia świąt?
— Przepraszam na chwilę, chłopcy.
Zaskoczony na nagłą zmianę tonu głosu kobiety, odwróciłem się za nią. Ale nie złapałem jej spojrzenia, bo już wyjeżdżała wózkiem z salonu.
Spojrzałem z zaniepokojeniem na Aleksa, który grał dalej z lekko nostalgicznym uśmiechem.
— Pewnie poszła dokarmić Zeusa.
To by miało sens. Jak tylko zobaczyła tego śmierdziela, stwierdziła, że ma mnóstwo kiełbasy, którą na pewno kundel pokocha. On zdecydowanie ma zbyt luksusowe życie.
— Zagrałbyś The Rolling Stones? — zapytałem z szerokim uśmiechem, pochylając się lekko w jego stronę.
Posłał mi zirytowane spojrzenie, co było jednoznaczną odpowiedzią.
Aleks zagrał jeszcze sporo piosenek, w tym kolędy, ale żadnej nie potrafiłem dobrze odgadnąć. Kompletnie nie miałem słuchu muzycznego.
— Jingle Bells!
— Dzisiaj w Betlejem, Cesarski – westchnął. — Jak wielkim można być ignorantem, żeby pomylić te dwie melodie?
— Nie musisz dobijać mnie jeszcze bardziej – mruknąłem obrażony niczym czterolatek.
Zaśmiał się ubawiony, a ja szybko do niego dołączyłem. Przynajmniej oboje doszliśmy do wniosku, że nie mam, co myśleć o wystąpieniu w programie „Jaka to melodia".
— Chłopcy! — Aż podskoczyłem wpadając na Aleksa, gdy niespodziewanie obok nas pojawiła się jego matka.
Jak na kobietę na wózku zachowywała się niczym rasowy ninja. Jak ona tam się pojawiła?
— Chodźmy wszyscy razem na pasterkę – wystrzeliła propozycję, na co fortepian wydał jakiś dziwny dźwięk, a mi kopara opadła. Nie spodziewałem się tego. — Jeszcze zdążymy!
Poczułem jak Aleks wychyla się zza mnie i patrzy na własną matkę z niedowierzaniem.
— JA mam iść do kościoła? — zapytał akcentując własną osobę.
Naprawdę mu się nie dziwiłem.
Co, do diabła, ją naszło w tej kuchni. Doznała objawienia dając parówki Zeusowi?
— Oczywiście, nie zjedzą was tam chłopcy, no już ubierajcie się. Chcecie zostawić starszą kobietę samą?
Jej szantaż nic nie pomógł, bo oboje nawet nie drgnęliśmy. Nadal na nią patrzyliśmy jakby była kosmitą. Kiedy ja ostatnio byłem w kościele? Na Komunii Diany?
Kobieta widząc nasz sceptycyzm zmieniła taktykę.
— Chyba gdzieś miałam albumy z pierwszych dwóch lat życia Olka...
— Idziemy! — Zareagował natychmiast i w mgnieniu oka wsunął swoje ręce między moje pachy i podniósł się entuzjastycznie, przy okazji i mnie podnosząc.
Wszystko stało się błyskawicznie i w moment już stałem na korytarzu. Sam nie wiedziałem jak to się stało.
— Ale ja w sumie wolałbym zobaczyć...
— Zapomnij – syknął wciskając mi moją kurtkę w dłonie. — Rusz się. Może się cudownie tam nawrócisz...
Właśnie w taki sposób wylądowaliśmy w zapełnionym kościele, ściśnięci jak sardynki. Wokół unosił się zapach wódki i pieczonego mięsa. Wylądowaliśmy przy jednym z starszych kościołów przy Bramie Portowej. To wcale nie był najbliższy kościół. Został wybrany tylko ze względu na to, że matka Aleksa ma tu najwięcej koleżanek. W sekundę po wejściu do budynku zniknęła nam
z oczu i dopiero w połowie mszy dostrzegliśmy ją na samym przodzie, wśród innych starszych pań.
Cudnie.
Jedynym plusem było to, że zdołaliśmy się wepchnąć na małą wolną przestrzeń tuż przy ścianie. Mogłem się przynajmniej oprzeć o nią plecami. Minusem tego było, że staliśmy zaraz obok głośnika. O miejscu siedzącym mogliśmy jedynie pomarzyć. I to właśnie niepokoiło Aleksa.
— Jesteś pewny, że dasz radę tak stać? Możemy wyjść...
— Wszystko okej – prawie krzyknąłem mu do ucha przez jakąś kolędę graną tuż obok nas. — Nic mi nie będzie jak chwile postoję.
Nie wyglądał na przekonanego. Już kilka minut po rozpoczęciu przysunął się bliżej do mnie, dając mi znać, że mogę się o niego oprzeć. Oczywiście duma mi na to nie pozwoliła. Ogólnie bardzo szybko się przekonałem, że przeceniłem sam siebie. Już w połowie moja ranna noga zaczęła mnie niemiłosiernie boleć, a później drętwieć. Było mi duszno i niedobrze. Ścisk
i okropny zapach wokół nas chyba mnie przerósł. Nie pamiętam, kiedy ostatnio byłem w tak zatłoczonym miejscu. Najgorzej jednak było, kiedy wszyscy zaczęli wstawać do komunii. Ludzie zaczęli się o nas ocierać i popychać. Zaczęło mi się robić słabo. Jak ja nienawidziłem tego uczucia. Małe przestrzenie, ścisk, ogrom śmierdzących ludzi. Było gorzej niż w najlepszym klubie w Rzymie.
— Apollo? — usłyszałem gdzieś w oddali zaniepokojony głos blondyna.
— Chyba mi niedobrze – wysapałem w jego stronę, czując, że coraz ciężej mi się oddycha.
— Wychodzimy.
To wcale nie było takie proste. Było mi słabo, więc, Aleks musiał mnie trzymać za łokieć, ludzie sami się poruszali popychając nas, co chwilę, a i noga mi zdrętwiała. Po raz pierwszy, poczułem, że przydałaby mi się kula.
Kiedy tylko wyszliśmy z tego dusznego miejsca i chłodne grudniowe powietrze mnie uderzyło
w moją twarz, poczułem, że znów mogę oddychać i wszystko wraca do normalności.
— Chcesz usiąść?
Nawet mu nie odpowiedziałem, a i tak pociągnął nas w stronę schodów i usadowił ostrożnie bym nie obciążył przypadkiem lewej nogi. Nawet się nie kłóciłem. Choć było mi lepiej to noga nadal mi doskwierała. Chyba zbyt ją obciążyłem staniem przez godzinę w jednej pozycji. Przeceniłem swoje możliwości.
— Już mi lepiej – zapewniłem wciągając głębiej powietrze. — Muszę zapalić...
— Masz klaustrofobię – powiedział niespodziewanie powstrzymując mnie przed sięgnięciem do kieszeni i wyjęciem paczki fajek.
— Wcale nie – syknąłem i próbowałem wyrwać rękę, ale trzymał mnie mocno.
— To były objawy klaustrofobii. Miałeś atak paniki...
— Wcale nie Aleks— powoli zaczynałem się denerwować.
Nienawidziłem, kiedy ludzie wciskają mi tę przypadłość. Dramatyzowali, nawet moja matka, która jako pierwsza na to wpadła. To wcale nie jest żadna fobia. Po prostu nie lubię ścisku
i małych zamkniętych pomieszczeń.
— Dobrze – poddał się w końcu.
Usiadł zaraz obok mnie i odgarnął mi włosy ze spoconego czoła. Jego zimne palce na mojej rozgrzanej skórze były otrzeźwiające. Przymknąłem oczy by skupić się na oddechu.
— Twoja mama często chodzi do kościoła?
— Tylko na plotki, chyba poniosła ją euforia cudów świątecznych.
Parsknąłem, a zaraz potem kichnąłem.
— Zapnij kurtkę, przeziębisz się...
Nim jednak zdołałbym zareagować na jego uwagę, sam zapiął mi kurtkę pod samą szyję.
— Dzięki – mruknąłem, pociągając nosem.
Mam nadzieje, że Aleks i w tym nie ma racji i nie dowalę sobie w moim żałosnym życiu jeszcze przeziębienia.
— Chcesz chusteczkę?
— Czy ty jesteś przygotowany na każdą ewentualność? — zapytałem z rozbawieniem opierając głowę o rękę.
Przewrócił oczami i sięgnął do kieszeni swojego płaszcza, ale nie wyjął paczki chusteczek. Zdrętwiał i z mocno zmarszczonym czołem wyjął coś małego.
Pochyliłem się w jego stronę by lepiej zobaczyć coś, co go tak zaskoczyło. Trzymał małą figurkę. Nie byłoby w tym nic podejrzanego, gdyby figurka mierząca dziesięć centymetrów, nie była identycznym odbiciem Aleksa. To było wręcz niepokojąco identyczne. Te same jasne włosy zaczesane w ten sam sposób, niebieskie oczy, nawet pieprzyk pod okiem został uwieczniony.
— Co do... — Nie dokończyłem, bo Aleks zaczął przeszukiwać i moje kieszenie.
Podskoczyłem na jego nagły ruch i chciałem zaprotestować, ale wtedy wyjął kolejną figurkę. Tym razem przedstawiającą mnie.
— O chuj... — sapnąłem widząc moje tatuaże. Były identyczne w identycznych miejscach.
Różnicą w figurkach, jaka dzieliła mnie i Aleksa, były szaty, w których byliśmy brani. Ja miałem białe, Aleks czarne. Oraz, co bardziej niepokojące, przez porcelanową twarz Aleksa przechodziło pęknięcie.
Blondyn zaczął obracać figurki we wszystkie strony, badając je dokładnie. Aż w końcu na podeszwie sandałów, jakie nasze podobizny miały na sobie natrafił na napis.
Absolut.
— Zrezygnował z sekty i postanowił produkować lalki?
Aleks ignorując moją kąśliwą uwagę i odwrócił się do mnie z napiętym wyrazem twarzy.
— Zostajesz dzisiaj u mnie, a jutro jedziemy na komisariat...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top