Rozdział 5

Patrzy na mnie przez chwilę.

– I niby mam wierzyć, że ot tak wyjawisz mi tą tajemnicę? – pyta, unosząc brew.

Wzruszam ramionami.

– Pewnie nie.

Mężczyzna parska.

– Nie wiem, czemu ja w ogóle z tobą rozmawiam. – Zaciska dwa palce na nosie jakby się nad czymś głęboko zastanawiał. – Nie mam zamiaru z tobą negocjować. Walczysz, czy mam ci od razu podciąć gardło?

Przekrzywiam głowę.

– Wiesz, zgrywanie nieustraszonego zabójcy jakoś mi nie pasuje do twojej ładnej buźki – mówię, drwiąc z jego postawy.

Jego oczy zamieniają się w szparki.

– Naprawdę życie ci nie miłe.

Uśmiecham się.

– Wybrałeś złą ofiarę, mój drogi.

Moja pewność siebie nawet mnie zadziwia. Moje przekonanie, że mężczyzna nie jest w stanie mi zrobić krzywdy, a co dopiero zabić, jeszcze mnie zgubi. Jednak nie mam już wyjścia. Muszę dalej udawać, że jego groźby nie mają na mnie żadnego wpływu. Muszę grać na czas. Muszę czekać aż Siena wreszcie zjawi się na horyzoncie.

Jestem wdzięczna, że mężczyzna wierzy każdemu mojemu słowu i gestowi. Nigdy nie sądziłam, że jestem tak dobrą aktorką.

– A więc... – zaczynam, kontynuując moją grę na czas. – Dowiem się, chociaż jak masz na imię?

Głupszego pytania nie mogłaś wymyśleć, karcę się w myślach.

Mężczyzna zerka na mnie zbity z pantałyku.

– Że co proszę?

– Imię – odpowiadam, idąc w zaparte.

Siena, pospiesz się, ponaglam konia w myślach, chociaż wiem, że i tak mnie nie usłyszy.

– Jesteś naprawdę dziwną osobą – podsumowuje mężczyzna.

Wzruszam ramionami i czekam na odpowiedź. Wpatruję się na niego, starając się wykazać zaciekawienie.

 – Nazywam się...

Jego wypowiedź zagłusza trzepot wielkich skrzydeł. Zerkam za ramię.

Siena!

Nigdy w życiu nie czułam takiej ulgi jak teraz. Koń nadlatuje szybko, a w jej oczach widzę wściekłość. Rży na tyle głośno, że przez mężczyznę przechodzi dreszcz. Na jego miejscu już dawno brałabym nogi za pas.

Jednak on się nie porusza.

Przez chwilę zastanawiam się, co planuje zrobić. Nagle czuję jak dłoń mężczyzny zaciska się na moim nadgarstku i mam wrażenie, że naprawdę chce mnie zabić. Ku mojemu zaskoczeniu ciągnie mnie za sobą, z dala od nadciągającej Sieny.

– Puść mnie! – krzyczę chociaż wiem, że mężczyzna nie jest w stanie mnie usłyszeć.

Próbuję wyrwać z jego uścisku dłoń, jednak jest silniejszy ode mnie.

Siena wyczuwa mój strach i szybciej nadciąga w naszą stronę. Jej kopyta są tuż nade mną, gdy mężczyzna niespodziewanie ciągnie nas oboje na ziemię. Drugą ręką obejmuje moje ramię i obraca mną tak bym wylądowała miękko na nim, a on twardo na wybrukowanej drodze. Słyszę jak z jego płuc gwałtownie ucieka powietrze, gdy jego żebra stykają się z ziemią. Kaszle raz, gdy ja próbuję podnieść głowę z jego piersi.

Nie słyszę trzepotu skrzydeł. Siena wylądowała.

– Puść mnie – nalegam.

Dziwnie jest być tak blisko faceta, który jeszcze do niedawna chciał mnie zgładzić. Nasze ciała stykają się w każdym możliwym miejscu i gdy tylko o tym myślę, przechodzi przeze mnie dreszcz. Mimo, że jego buźka jest przystojna, a nawet jeszcze przystojniejsza z bliska, to nie zmienia faktu, że nie ufam zamiarom tego mężczyzny. Nie chcę się też przekonywać, czy moja teoria o jego powściągliwości do zabicia mnie jest prawdziwa.

W końcu ramiona mężczyzny się rozluźniają. Niezgrabnie wstaję, przez przypadek stając na jego dłoni. Krzywi się, ale nic nie mówi.

– Przepraszam – bąkam cała czerwona na twarzy.

– Nie no spoko, nie żebym potrzebował tej ręki... – odpowiada naburmuszony.

Mam ochotę wystawić mu język, ale w ostatniej chwili się powstrzymuję. Nie ma co dolewać oliwy do ognia.

Siena podbiega do mnie i staje u mojego boku. Poklepuję ją po grzbiecie, dziękując jej tym samym za ratunek. Zwierzę obrzuca mężczyznę wściekłym spojrzeniem i mam wrażenie, że ma ochotę go ugryźć.

– Spokojnie – mówię do niej, starając się odciągnąć jej uwagę od podnoszącego się z ziemi mężczyzny.

– To twoje zwierzę? – pyta z niedowierzaniem w głosie.

Zerkam na niego kątem oka.

– Nigdy nie widziałeś skrzydlatego konia?

– Nie o to mi chodzi – odpowiada, kręcąc głową. – Sama go tresowałaś?

– Ma na imię Siena – zwracam mu uwagę.

Macha na mnie ręką.

– Nie to jest tutaj ważne.

– Tak, sama ją tresowałam – odpowiadam poirytowana.

Mężczyzna zerka to na mnie, to na powoli uspokajającą się Sienę.

– Jak? – wydusza z siebie.

– Co „jak"? – pytam, przedrzeźniając jego głos.

– Jak ją wytresowałaś?

Unoszę brew. Jestem zdziwiona, że ktoś widocznie tutaj mieszkający, nie wie o takich rzeczach.

– Normalnie – odpowiadam, dosiadając konia. – Posługując się trzema najważniejszymi punktami. – Mężczyzna wygląda na zagubionego. Przewracam oczami. – Czas, wytrwałość i zaufanie – wyjaśniam.

Mężczyzna milczy, a ja nie zamierzam drążyć tematu. Dosiadam Sieny i chwytam jej grzywę. Koń przebiera kopytami tak, że teraz stoimy bokiem do mężczyzny, który obserwuje nas z bezpiecznej odległości.

Zerkam na niego i mówię:

– Byłabym wdzięczna, gdybyś przekazał temu, co chce mnie zgładzić, że jeśli chce to zrobić, to niech się sam pofatyguje. To trochę niegrzeczne wyzyskiwać się innymi.

Mężczyzna otwiera usta i zaraz je zamyka. Potem ściska je w wąską linijkę i nie odzywa się słowem.

– Uznam to za zgodę.

Sprawiam, że Siena obraca się do niego tyłem. Powoli szykuje się do lotu.

– Miło było poznać – rzucam sarkastycznie, nawet na niego nie patrząc.

Następnie Siena zrywa się do galopu i rozprostowuje skrzydła. Nachylam się do przodu, gdy podrywa kopyta z podłoża. Nawet się nie odwracam, gdy oddalamy się od opuszczonego miasta.

Zostawiamy to ohydne miejsce za sobą.

***

Dopiero, gdy docieramy do ogromnego lasu, jestem w stanie rozluźnić spięte mięśnie. Bolą mnie ramiona, a nogi mam jak z waty. Boję się zejść z konia, gdyż mogłabym bezwładnie upaść na ziemię. Siena jakby wyczuwała mój stan nie przystaje, a powoli przemieszcza się w głąb lasu.

Odchylam się do tyłu i kładę się na grzbiecie konia. Patrzę w korony drzew i migające między nimi co jakiś czas czyste niebo. Oddycham głęboko, starając się w jakikolwiek sposób zrelaksować. Mam wrażenie, że żołądek mam ściśnięty w ciasny supeł.

– Dlaczego mnie to przytrafia? – szepczę do siebie.

Zamykam oczy.

Po chwili słyszę znajome szemranie. Nadlatują wróżki i starają się szeptać między sobą, żeby mnie nie zbudzić. Zaciekawione siadają to na mnie, to na grzbiecie Sieny. Ich wzrok spoczywa na mnie przez dobre parę minut. W końcu czuję się na tyle niekomfortowo, żeby otworzyć oczy.

– Tak? – pytam je, oczekując wyjaśnienia ich zachowania.

Patrzą po sobie aż w końcu jedna przemawia:

– Jak się czujesz?

Parskam histerycznym śmiechem.

– Rozumiem, że plotki już się rozeszły – mówię, kiedy już się uspokajam.

Inna wróżka wzrusza ramionami.

– Poczta pantoflowa.

Przewracam oczami.

– To chyba już nie nowość, że wisi nade mną wyrok śmierci... z niewiadomego mi powodu.

– Ale tym razem...

– Tym razem – przerywam – obeszło się bez ran. – Podnoszę się. – I tak ma pozostać.

– Ale... – zaczyna druga.

Unoszę rękę.

– Teraz nie to jest najważniejsze – mówię. – Wy, wróżki, znacie w tym królestwie wszystkie istoty, prawda?

Wróżki patrzą po sobie.

– Można tak powiedzieć – odpowiada jedna z nich.

– Świetnie! – Moje oczy od razu jaśnieją, a uczucie zaniepokojenia ustępuje podekscytowaniu. – Więc musicie znać stworzenie, które żyje na tym świecie najdłużej i tym samym jest też najmądrzejsze – zaczynam. – Muszę znaleźć odpowiedź na jedno pytanie.

Wróżki zaciekawione nadstawiają ucha. Śmieję się.

– Zanim wyjawię wam nurtujące mnie pytanie, powiedzcie, czy kogoś takiego znacie.

Jedna z wróżek wstaje i z uśmiechem odpowiada:

– Oczywiście, że znamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top