Rozdział 4

Zaśnięcie tym razem nie stanowi dla mnie problemu. Możliwe, że po prostu bardzo chcę znaleźć odpowiedzi. Możliwe, że mój umysł wie, że nie spocznę, póki nie zrozumiem wydarzeń ostatniego snu.

Niemalże sprintem pokonuję dystans dzielący mnie od schodów. Wspinam się co dwa stopnie i dopadam drzwi. Szybko naciskam klamkę i nie zastanawiając się długo, przekraczam próg. Jasność powoli robi się coraz mniej intensywna, a otoczenie nabiera barwnych kolorów. Rozglądam się ostrożnie po okolicy, oczekując jakiegoś zagrożenia.

Cisza. Nic się nie dzieje.

Staram się wywnioskować, gdzie konkretnie teraz jestem. Nie znam w pełni tego miejsca. Możliwe, że byłam tutaj tylko raz w życiu i to jeszcze dawno temu. Wtedy to miejsce wydawało mi się przerażające. Teraz nie jest inaczej. Czuję się nieswojo, a przez plecy przebiega mi dreszcz.

Mimo, iż słońce prześwituje zza chmur, to miejsce wydaje się ponure. Jakby wisiała nad nim mgła, blokująca promienie słoneczne. Ściany opustoszałych budynków są osmolone, a okna powybijane. Wybrukowana droga roi się od kolein, w których jakimś dziwnym sposobem gromadzi się woda. Nie możliwe, żeby padało. Powietrze jest suche niczym na pustyni. W pewnym momencie oczy płatają mi figla i mam wrażenie, że cienie budynków zaczynają się przemieszczać.

Potrząsam głową, starając się przywrócić mój wzrok do porządku.

Niepokój, który odczuwam przez to, że pojawiłam się akurat w tym miejscu a nie innym, sprawia, że dreszcze przechodzą całe moje ciało – od stóp do głów. Napinam mięśnie i zaciskam pięści, starając się uspokoić. Biorę kilka głębokich wdechów.

Obracam się na pięcie, pragnąc jak najszybciej opuścić to miejsce.

Trzask.

Zamieram. Nasłuchuję. Jestem niczym drapieżnik czekający na swoją ofiarę.

Bez głębszego zastanowienia, wkładam dwa palce do ust i podwijam język. Gwiżdżę najmocniej jak tylko potrafię. Wiem, że wydanie z siebie jakiegokolwiek dźwięku w tym momencie nie jest zbyt rozsądne. Jednak intuicja podpowiada mi, że cokolwiek czai się w tym mieście nie jest nastawione do mnie przyjaźnie i pomoc ze strony Sieny będzie niezbędna.

Jestem wdzięczna losowi, że i tym razem mam na sobie skórzane spodnie. Góra stroju jest trochę mniej wygodna. Odziana jestem w białą, dość prostą koszulę, a na nią założony mam ozdobny czarny gorset. Mam ochotę przeciąć sznurki gorsetu.

Przeszukuję kieszenie spodni w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni. Przez oba uda przepasane mam dwa dość niewielkie noże. Wyciągam je oba. Lśnią w stłumionych promieniach słońca i sprawiają, że czuję się trochę spokojniejsza.

Nie ma znaczenia dla mnie, czy umiem się nimi wystarczająco swobodnie posługiwać, aby wygrać jakąkolwiek walkę. Ważne jest dla mnie, że mam przy sobie broń i nie jestem w pełni bezradna.

Trzymając broń przed sobą, ponownie nasłuchuję otoczenia. Nic nie słyszę. Możliwe, że to coś, co na mnie czyha, pluje sobie teraz w brodę na swoją niezdarność. Albo zmieniło taktykę i chce mnie zaskoczyć od tyłu.

Od razu na tą myśl obracam się o sto osiemdziesiąt stopni. Nadal nic.

Zastanawiam się, jak długo zajmie Sienie dotarcie do tego miejsca. Razem byłyśmy tutaj tylko raz, gdyż jest to dość daleka droga od wschodniej części tego świata, która tak naprawdę stał się już moim domem. Znam każdy jej zakamarek.

Przełykam ciężko ślinę.

– Czekałem na ciebie.

Przechodzi mnie dreszcz. Mam wrażenie, że głos rozchodzi się od strony północnej, więc odwracam się w tamtą stronę. Jednak nikogo nie widzę.

Cisza, która zapada sprawia, że czuję się jeszcze mniej komfortowo niż parę sekund temu. Napinam wszystkie mięśnie i zaciskam dłonie na nożach. Nie odzywam się ani słowem, czekając aż wróg znowu zdradzi swoją pozycję.

– Widzę, że tym razem masz przy sobie broń.

W tej chwili głos pojawia się po prawej stronie. Odwracam się ponownie i znowu nic. Ani jednej żywej duszy. Zastanawiam się, czy to coś nie jest przypadkiem duchem.

Nastawiam ucha.

– Zjawiłaś się szybciej niż myślałem.

Wykonuję obrót o sto osiemdziesiąt stopni. Nadal nic.

Właściciel męskiego, dość głębokiego głosu bawi się ze mną w kotka i myszkę. Prostuję plecy i nogi w kolanach, rozluźniam lekko ucisk na nożach. Nie zamierzam uczestniczyć w jego gierkach.

Jednak nadal jestem czujna.

– Ale to tym lepiej. Szybciej się ciebie pozbędę.

Głos pada za moimi plecami.

Udaje mi się w porę obrócić i tym samym zrobić unik przed połyskującym w słońcu, dość długim sztyletem. Liczę na to, że mężczyzna zatoczy się do przodu od zamachu, jednak jego ruchy są płynne. Wie, co robi.

W przeciwieństwie do mnie.

Nigdy nie nauczyłam się w pełni, jak się bronić przed napastnikiem, a tym bardziej, jak posługiwać się bronią. Znam tylko parę ruchów, którymi na pewno nie zrobię wrażenia na mężczyźnie. Ja znam tylko podstawy, on nie.

Oddalam się na bezpieczną odległość i szybko obrzucam mężczyznę wzrokiem.

Ubrany jest cały na czarno, przez co też zlewa się z osmolonymi budynkami. Twarz zasłoniętą ma czarną chustą i jestem w stanie zobaczyć tylko jego ciemne jak węgielki oczy. Na głowę zarzucony ma kaptur. W rękach odzianych w skórzane rękawiczki dzierży dwa sztylety. Pasy, które przebiegają przez jego talię, ramiona, biodra i uda, nie są tam tylko dla podtrzymania ubrania w miejscu. Do każdego z pasów przyczepiona jest jakaś broń.

Przełykam głośno ślinę, a resztki pewności siebie opuszczają mnie na dobre.

Dopiero po jakiś paru sekundach zadaję sobie sprawę, że istota stojąca przede mnie to człowiek. Wytrzeszczam oczy i jeszcze raz omiatam wzrokiem jego ciało.

– Ty jesteś człowiekiem.

Dopiero, gdy wypowiadam te słowa, zaczynam sobie pluć w brodę. Po co ja w ogóle się odezwałam?

Mężczyzna patrzy na mnie przez chwilę. Jego oczy jeszcze przed chwilą pełne nienawiści, jaśnieją, a w kącikach pojawiają się delikatne zmarszczki.

Wybucha śmiechem.

Patrzę na niego zdziwiona. Nie spodziewałam się takiej reakcji.

Kiedy wreszcie się uspokaja, przeszywa mnie wzrokiem pełnym zniesmaczenia i mówi:

– Spotkaliśmy się już raz. Nie powinnaś być taka zaskoczona.

Tym razem to ja wybucham śmiechem, a mężczyzna patrzy się na mnie jak na wariatkę.

– Pamiętałabym, gdybym spotkała tutaj drugiego człowieka – odpowiadam neutralnym tonem.

Na sekundę w oczach mężczyzny pojawia się rozczarowanie, a zaraz potem błysk wściekłości. Może jednak mi się przywidziało to rozczarowanie.

– A to szkoda – mówi zimnym tonem. – Bo powinnaś.

Po tych słowach szykuje się do ataku. Zgina kolana i zaciska mocniej dłonie na sztyletach. Przemieszcza się powoli, przerzucając ciężar ciała z jednej na drugą nogę. Wszystko wygląda bardzo płynnie i przez moment stoję niczym oczarowana. Widzę jego każdy napinający się mięsień i wiem, że powinnam się skulić w sobie i błagać o łaskę. Jednak nie robię żadnej z tych rzeczy.

Widząc, że stoję jak słup soli, mężczyzna przekręca głowę w bok, próbując zrozumieć, jaki jest ze mną problem. Normalnie ludzie starają się bronić w takich sytuacjach czy działać w jakikolwiek sposób w celu ocalenia własnego życia.

Ja nie robię nic. Po prostu stoję.

Po części wynika to z faktu, że wiem, że i tak jestem na przegranej pozycji. Jednak to nie jest wystarczający powód, by kompletnie stłumić swój instynkt samoobronny. Patrząc na mężczyznę widzę gniew taki jaki pojawia się u nastolatków, którzy uwielbiają dokuczać słabszym i czepią satysfakcję, gdy ci się bronią. Nie wiem czemu, ale przeczuwam, że ten gniew tkwi w nim od lat i nikt nie był w stanie go stłumić. Ani on sam, ani jego ofiary, ani jego najbliżsi – jeśli takich ma.

Dlatego wiem, że gdy nie wykonam żadnego ruchu, mężczyzna nie będzie mógł mnie zaatakować. Muszę być tylko cierpliwa i czekać aż zacznie się frustrować moją postawą.

Nie muszę czekać długo.

W końcu prostuje się, wkłada sztylet za jeden z pasów zapiętych przy udzie i zrywa chustę z twarzy.

– Życie ci nie miłe?!

Wzdrygam się, słysząc jego krzyk. Następnie wzruszam obojętnie ramionami.

– Nie widzę po prostu w tym sensu.

Prycha i podchodzi bliżej.

– Nie wiesz, kim jestem – mówi przez zaciśnięte zęby. – I co mi zrobiłaś.

Przyglądam się jego twarzy. Gęste brwi ma ściągnięte w gniewie, a oczy przeszyte raz wściekłością, a raz smutkiem i rozczarowaniem. Nozdrza delikatnie rozchylają się, gdy nabiera głęboko powietrza, a usta ma zaciśnięte w wąską linijkę. Mam wrażenie, że jego ostro zarysowana żuchwa jest w stanie przeciąć niejedno serce niewiasty.

Jego twarz wygląda znajomo. Jednak nie mogę sobie przypomnieć, gdzie ją widziałam.

– Czemu tak na mnie patrzysz? – mówiąc to wyrzuca ręce w powietrze.

Ściągam brwi, ale mimo, że przyglądam mu się intensywniej nie umiem pojąć, kim jest. I dlaczego wydaje mi się znajomy.

– Widziałam cię gdzieś – odpowiadam zgodnie z prawdą.

Mężczyzna prycha i unosi brew.

– A co ja mówiłem?

Nie odpowiadam. Nadal patrzę.

– Czy mogłabyś przestać się tak na mnie gapić?

– Nie – odpowiadam automatycznie.

Mężczyzna unosi brew jeszcze wyżej niż poprzednio.

– Wiesz, że jednym płynnym ruchem mógłbym cię teraz zabić?

Mówiąc to, wskazuje na trzymany przez siebie sztylet w lewej ręce.

– Ale tego nie zrobisz – odpowiadam z błyskiem w oku.

Mężczyznę rozbawia moja pewność siebie.

– A niby z jakiej to racji jesteś o tym tak święcie przekonana?

Posyłam mu półuśmiech.

– Jeśli mnie zabijesz, nigdy się nie dowiesz, skąd tak naprawdę pochodzę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top