Rozdział 1
– Kiedy będziesz w stanie przedłożyć następny rozdział?
Wzdycham i podnoszę wzrok znad laptopa.
– Jak będziesz mi tak ciągle jęczeć nad uchem to tylko dłużej to wszystko potrwa – odpowiadam podirytowana.
Mężczyzna drapie się po głowie i zaczyna się tłumaczyć:
– Wiesz, że wydawnictwo nie daje mi spokoju.
– To powiedz im, że nie jestem wytwórnią pomysłów na poczekaniu – odpowiadam, starając się skupić nad tekstem.
Mężczyzna wyciąga z kieszeni telefon. Czeka chwilę z telefonem przy uchu, niespokojnie przebierając z nogi na nogę.
– Rozdział będzie gotowy za trzy dni.
Uderzam dłońmi w stół, zrywając się przy tym z miejsca.
– Hej!
Mężczyzna rozłącza się po przytaknięciu parę razy rozmówcy. Patrzę na niego wściekłym wzrokiem i krzyżuję ramiona na piersiach. Mężczyzna wzrusza ramionami, udając głupiego. W końcu ulega mojemu natarczywemu spojrzeniu i klepie mnie po ramieniu. Zachowuje przy tym największy dystans jaki tylko by mógł, wypinając tyłek i zginając się w pasie. Wiem, że boi się, że go uderzę w złości.
– Dobrze ci zrobi taki deadline.
Unoszę dłoń do góry, ostrzegając go przed uderzeniem, a on kuli się w sobie.
– Przez te trzy dni nie waż mi się pokazywać na oczy.
– Tak jest!
Salutuje i wychodzi z mojego pokoju.
Zerkam z powątpiewaniem na ekran laptopa z góry i podpieram się pod boki. Ostatnio pisanie jest dla mnie męczarnią, gdyż wszystkie możliwe pomysły już wykorzystałam, a żadne nowe nie kreują się w mojej głowie. Przez stres ma problemy ze spaniem, co jest dużym problemem, gdyż to właśnie w trakcie snu kształtuje się świat opisywany przeze mnie w książkach. Bez długiego, ośmiogodzinnego snu nie jestem w stanie być w tym świecie na tyle długo, by móc stworzyć chociaż jeden rozdział.
Zaczęłam brać tabletki nasenne, jednak one tylko pogarszają sytuację. Sny albo się nie kreują, albo są niewyraźne i czuję się jakbym zwiedzała mój wyimaginowany świat pod wpływem używek. Tabletki nasenne są tylko stratą czasu.
Trzy dni na zakończenie rozdziału to zdecydowanie za mało czasu.
A stres z tym związany tylko zwiększa prawdopodobieństwo niespokojnego snu.
***
Sen zaczyna się tak jak zwykle. Najpierw wszystko jest niewyraźne przez bardzo jasne światło bijące prosto w oczy. Mrugam parę razy, a światło powoli staje się coraz mniej intensywne. Zerkam przed siebie, gdzie powoli formują się złote drzwi. Prowadzą do nich betonowe schody bez poręczy. Bluszcz wije się na ich skraju – po lewej i prawej stronie – i opada w dół w otchłań przykrytą białymi, puszystymi jak wata cukrowa chmurami.
Jest to scena, którą widzę za każdym razem, gdy zaczynam śnić i za każdym razem zapiera ona dech w piersiach.
Białe światło padające z spod szpar drzwi zachęca do ich otworzenia.
Zaczynam wchodzić po schodach. Pamiętam, że gdy byłam mała schody wydawały się dla mnie przerażające – jeden zły ruch i spadłabym w otchłań. Wchodziłam wtedy asekurując się rękami o wyższe stopnie i nie obchodziło mnie to, jak śmiesznie mogę wyglądać. Im częściej wchodziłam po tych schodach, tym mniej się bałam, a teraz swobodnie pokonuję sześć stopni i staję przez złotymi drzwiami.
Mimo, że już tyle razy widziałam te drzwi, nadal robią na mnie wrażenie. Grawerowania na nich ukazują historię świata istniejącego za drzwiami. Drzewa i rośliny wygrawerowane są z wielką precyzją i zawierają każdy, nawet najmniejszy detal. Oprócz tego, pojawiają się różne fantastyczne postacie.
O! I jestem nawet ja.
Tutaj, po prawej stronie. Mała dziewczynka z dwoma warkoczykami i sukience do kolan ganiająca małe, latające stworzonka to ja.
Uśmiecham się, dotykając wygrawerowania. Tyle lat już minęło od tego momentu...
Dotykam klamki, naciskam na nią i wchodzę w jasne światło.
***
Światło powoli staje się mniej intensywne i stopniowo zaczynam widzieć kształty drugiego świata. Stoję w dość wysokiej trawie sięgającej mi do pasa. Jest ona intensywnie zielona i słyszę jak delikatnie szumi na wietrze.
Zerkam w górę.
Niebo jest jasno błękitne, bez ani jednej chmury. Od słońca bije gorącem i wiem, że za niedługo będę się pocić, a od jego intensywności moja jasna cera zrobi się zaraz czerwona.
Rozglądam się po otoczeniu.
Za każdym razem, kiedy wchodzę do tego świata, jestem wysyłana w coraz to nowe miejsca. Nigdy nie mogę być w stu procentach pewna, gdzie wyląduję. Równie dobrze mógłby teraz przede mną stać stwór o wielkich kłach i by mnie to nie zdziwiło.
Wysoka trawa, w której się znalazłam, od strony południa ciągnie się aż po sam horyzont, co sprawia, że zaczynam się czuć nieswojo. Obracam się na pięcie w stronę północną. Niemal wzdycham z ulgą, widząc drzewa dwa kilometry ode mnie.
Już chcę zrobić krok w ich stronę, jednak zamieram z jedną stopą uniesioną w powietrzu.
Nasłuchuję przez chwilę otoczenia. Jest zbyt cicho, żebym czuła się na tyle komfortowo, aby ruszyć się z miejsca. Nigdy nie można być pewnym, co czyha w tak wysokiej trawie.
Mimo, że wiem, że jest to ryzykowny ruch, przykładam dwa palce do ust. Nabieram powietrza i gwiżdżę z całych sił. Od razu po tym zginam kolana i wyciągam przed siebie ręce, aby być gotową na atak stworzenia, mogącego czyhać w trawie. Nasłuchuję przy tym szumów i wzrokiem przeczesuję teren, starając się wychwycić jakiekolwiek poruszenie.
Cisza.
Nagle słyszę nadciągające z prawej strony uderzenia skrzydeł. Przełykam ślinę, a serce zaczyna mi walić jak kowadło. Zerkam w tamtą stronę przerażona.
Mam ochotę się rozpłakać z ulgi.
W moją stronę nadlatuje ratunek. Biały koń o olbrzymich, lśniących w słońcu skrzydłach wygląda niczym mój anioł stróż. Od małego był chowany przeze mnie niczym najdroższy skarb. Tresowanie takiej istoty mogłoby się wydawać skomplikowane, skoro jest to istota fantastyczna i nie występuje w świecie rzeczywistym. Jednak tresura była podobna do tresowania normalnego konia.
Jedynie latanie było dla mnie wyzwaniem.
Teraz jestem w tym mistrzem.
Zasłaniam oczy ręką i odwracam lekko głowę, gdy istota ląduje przede mną. Siła jej ogromnych skrzydeł sprawia, że trawa chwieje się na boki i niemal rozstępuje przed nią niczym przed władcą tego świata. Nawet jeśli w trawie żyły jakieś istoty to teraz na pewno się spłoszyły.
Koń składa skrzydła i radośnie podbiega do mnie. Robi okrążenia wokół mnie aż w końcu powoli się uspokaja i jestem w stanie poklepać go po grzbiecie.
– Długo mnie nie było, prawda? – przemawiam do istoty.
Uśmiecham się delikatnie, kiedy widzę, że mądre oczy Sieny wpatrują się we mnie ze zrozumieniem.
– Czas wracać do domu.
***
Koa
Wróciła.
Po tygodniu nieobecności znowu pojawiła się na moich ziemiach. Moja nadzieja o jej zniknięciu na dobre prysła niczym nieudanie nałożona klątwa.
Zaczynam krążyć niespokojnie po komnacie z założonymi na piersiach ramionach. Spuszczam głowę, a moje długie, ciemne włosy zasłaniają grymas niezadowolenia rysujący się na mojej twarzy.
Powinien istnieć jakiś sposób, żeby pozbyć się jej raz na zawsze. Ta dziewczyna działa mi na nerwy już od ponad piętnastu lat. Jednak dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że w tym świecie jest miejsce tylko dla jednej obcej istoty. Każde jej przybycie niszczy harmonię, o którą to ja dbam latami.
Z moich myśli wyrywa mnie pukanie do drzwi. Unoszę spojrzenie. Istota o ludzkiej twarzy i torsie z łapami tygrysa zamiast nóg wkracza do pokoju. Jej cera jest jasna tak samo jak futro wystające spod szytych na miarę spodni. Długie, siwe i falujące się lekko włosy sięgają jej do połowy pleców. Lekki dwudniowy zarost sprawia, że istota wygląda mężniej. Istota ta jest bowiem męskim osobnikiem.
– Panie – zaczyna, kłaniając się.
Spokojny głos mojego doradcy sprawia, że podnosi mi się ciśnienie.
– Do rzeczy – rozkazuję poirytowanym głosem.
– Dziewczyna przemieszcza się na północny wschód. Nie powinniśmy interweniować, Panie?
Pytanie zawisa w powietrzu.
Moje myśli kierują się ku rozwiązaniu od dawna przeze mnie odkładanego. Nie powinienem się wahać, skoro tylko to rozwiązanie brzmi dla mnie najlepiej.
– Pozbyć się jej. Raz na zawsze.
******************************
Po bardzo długiej przerwie pojawia się kolejna powieść fantasy.
Mam nadzieję, że również ta powieść sprawi, że nie będziecie mogli się od niej oderwać.
Będę się starać z całych sił, żeby tak właśnie było :*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top