Rozdział 7

Po podwieczorku Olfix wzięła Natashę i wraz z Nullem przeteleportowali się na dach willi by móc pooglądać zachód słońca i wschód księżyca. Mała była żywa i strasznie ciekawa wszystkiego. Nie było skrawka dachu gdzie ona nie była. W końcu zmęczona przywędrowała do swojej "mamy" i położyła się w jej objęciach. Olfix przytuliła ją i westchnęła. Popatrzyła na brata który znów zatopił się w czytaniu poprzedniej lektury.

-Uhm, Null? -Zaczęła trochę niepewnie.

-Tak? -Nie oderwał wzroku od książki, ale na pytanie mógł odpowiedzieć.

-Jak ty to.. Zrobiłeś?

-W sensie co? -Spojrzał na siostrę.

-No, to że trzymałeś Natashę na rękach, Herobrine zmierzył ciebie wzrokiem, ją też. I zapytał się skąd ona się wzięła. A ty tak z dupy palnąłeś ze ją znaleźliśmy i on ci w to uwierzył. Jak ty to zrobiłeś?

-Cóż. -Zaśmiał się pod nosem i spojrzał na chylące się ku zachodowi słońce.- Nie wiem. Od tak mu powiedziałem. Nawet nie patrzyłem mu w oczy. Poza tym. Mówiłem na luzie. Więc nie wyczuł stresu i nie podejrzewał niczego.

-Aa, okey. -Westchnęła cicho.- Ja się tego nigdy chyba nie nauczę.

-Nauczysz. Tylko najpierw musisz ogarniać parę spraw.

-Czyli jakich? -Zmierzyła go wzrokiem.

-Aj jaj no. Parę. Nie będę ci wymieniał. -Zaśmiał się i westchnął.- Młoda jest śpiąca?

-Chyba zmęczona i śpiąca. -Uśmiechnęła się Olfix.

-Połóż ją do łóżka. Niech odpocznie.

-Jeszcze chwilkę, proszę! Chcę zobaczyć zachód słońca! -Prosiła dziewczynka błagalnym i lekko ospałym głosem.

-No dobrze no.- Zaśmiała się Olfix z bratem. I tak siedzieli na dachu czekajac na zachód słońca.

Tymczasem Carify i Dona z małym Aaronem wracali do domu. Były już coraz bliżej. Miło spędziły czas na targu w pobliskim miasteczku. Nie dałem też o sobie zapomnieć. Babcia się za mną naganiała czasem. W końcu dotarły do domu i obie zaczęły pichcić kolację. Mały ja siedziałem i obserwowałem co robi mama. Dziś wieczorem jakoś nie odpuszczałem mamy na krok. Ewentualnie innych osób gdy wzięły się ze mną bawić.

Carify i Dona pichcąc kolację miło sobie rozmawiały. Śmiały się, dogadywały się miedzy sobą bardziej, niż z przed śmierci taty. Chociaż dzisiaj Carify miała wrażenie że mama jest smutna. I w sumie tak było. Gdy były same w kuchni, a inni byli w salonie albo w innych pokojach, postanowiła pogadać.

-Hej, Dona. Jesteś jakaś smętna. Co cię męczy? -Zapytała przerywając chwilę ciszy.

-Cóż, nic mi nie jest prócz tego że, tęsknię za Entityim. -Westchnęła smutno i nalała ciasta mleka do szklanek.

-Uh, rozumiem twoją tęsknotę. Wiem jak się czujesz. Miałam kiedyś tak samo gdy Brineary go porzucił. -Lekko spuściła głowę Babcia.- Ale mimo to miałam nadzieję ze trafi w dobre ręce. I tak było. Trafił do Herobrinea. -Zaśmiała się.

-Taa. -Uśmiechnęła się Dona.- Ja mam małą nadzieję że jednak gdzieś tam jest, że żyje, ze wróci do nas. Że w końcu pozna się z synem. -Lekko głos jej zadrżał i westchnęła cicho.- P- Po prostu tęsknię za nim... -Wyszeptała. Żal ścisnął jej gardło, a łzy cisnęły się na policzki.

-Heej, kochana nie płacz. Będzie wszystko dobrze.- Carify podeszła i przytuliła swoją synową by ją pocieszyć i uspokoić.- Znasz go lepiej niż ja. Na pewno wróci. Poza tym, jest najsilniejszym Bossem naszego świata. W dodatku wirusem! A wirusa ciężko jest się pozbyć prawda? -Uśmiechnęła się i spojrzała Donie prosto w oczy. Ta tylko przytaknęła i uśmiechnęła się dziękując za pocieszenie.

W końcu nadeszła upragniona kolacja. Przyszedł Null z Olfix i Natashą. Zaraz po nim Herobrine, Larissa i Niko ze mną. Praktycznie miała mnie na rękach ledwo przytomnego. Uciąłem sobie małą drzemkę.

-Ooo, ktoś tu zasnął? -Zaśmiała się Mama i wzięła mnie delikatnie od Cioci.

-Tia, zrobił sobie małą drzemkę. Zmęczony był i praktycznie spał na siedząco.

-Rozumiem, dziękuje Niko. -Uśmiechnęła się miło do cioci i lekko mnie obudziła bym coś zjadł. A byłem bardzo głodny. Zjadłem ile mogłem, a następnie mama zaniosła mnie na górę do pokoju bym mógł sobie spokojnie spać. Wróciła na dół i zasiadła do stołu by porozmawiać.

-A właśnie, Null podał ze Rogziel się pokazał.- Zaczął Herobrine.

-Ta, w sumie to bym powiedział ze bliźniak Brinearyego jest raczej spokojnym typem.- Oznajmił.

-A co jak on tylko stwarza takie pozory?- Zasugerowała Niko.

-A potem chce wszystkich nas pozabijać albo, co gorsza. Donę i Małego? -Wtrąciła się Larissa.

-Wątpię Larissa. On się pytał kto zabił jego brata. Więc jakby się dowiedział ze Ent, to chciałby dorwać jego. -Wyjaśnił Null.- A przynajmniej tak sądzę.

-Pro po, zmieniając temat. Dread napisał do mnie że ma ciekawe wieści. Ale to nam jutro opowie.- Oznajmił Herobrine.

-Brzmi ciekawie -Wtrąciła się Dona.- Ja idę spać, jestem zmęczona. Dobranoc wszystkim.

-Dobranoc- Odpowiedzieli wszyscy prawie chórem, Dona poszła do pokoju, położyła się obok Aarona i zasnęła. Przespała całą noc w jednej pozycji. Była tak zmęczona że nawet przez sen nie ruszała się. Zaś pozostali jeszcze chwilę rozmawiali będąc w kuchni. Rozmowa mijała im spokojnie. W końcu i ich znużył sen. Rozeszli się do swoich pokoi.

Noc była spokojna i bezchmurna. Null nie mógł spać więc siedział na dachu i oglądał gwieździste niebo. Myślami wracał do sytuacji gdzie widział się z bratem po raz ostatni, jak i do sytuacji gdzie widział Rogziela.

-Oh Ent, gdzie ty jesteś? -Szepnął do siebie spostrzegając spadającą gwiazdę na niebie.- Dona tęskni. Pospiesz się. - Westchnął, po czym wstał i zszedł z dachu. Pokierował się do portalu. Postanowił odwiedzić przyjaciela. Dreadlorda. A jak wiadomo, w netherze nie ma czegoś takiego jak dzień czy noc.

Tymczasem o poranku niedaleko okolicy pewnej wsi, w leśnej polanie, pewien gracz został w końcu odcięty. Dwójka jego przyjaciół odgrodziła mu drogę ucieczki chcąc mu pomóc.

-Tony, Uspokój się. Chcemy ci tylko pomóc!- Odezwał się jeden z przyjaciół.

-Właśnie! Co się z tobą dzieje?! -Krzyknął drugi.

-Ja... Ja nie wiem! O-Odejdźcie proszę! -Krzyczał Tony, ofiara wirusa.

W końcu gdy chłopaki zdecydowali się podejść do cierpiącego przyjaciela momentalnie rozeszło się białe oślepiające światło. Gdy minęło, Tony leżał na ziemi. Podniósł się masując głowę. Czuł się swobodnie, jakby ręką odjął wszystkie cierpienia. Ucieszył się i już był gotowy rzucić się do przyjaciół, gdy nagle ogarnął co się wydarzyło. Przed nim, tyłem do niego stało 3 postacie. I to dobrze znane 3 postacie. Zwłaszcza ta środkowa, ubrana na biało.

-Oh shit... -Wyszeptał chłopak. Jego mina była oryginalna, strach pomieszany z niedowierzaniem i nieogarnięciem sytuacji. Jego przyjaciele stali pod drzewem i tak samo jak ich kumpel po tamtej stronie postaci, niedowierzali własnym oczom. Przed nimi stała trójka największych wirusów.

Entity303-Bo to on stał na środku- podniósł lekko głowę, rozejrzał się po okolicy, a następnie podniósł prawą rękę oglądając ją. Był w ciele gracza na tyle długo, że zregenerował i siły i ranną rękę. Uśmiechnął się i poruszył niegdyś ranną ręką oglądając ją dokładnie.

Entity404- Bo stał po lewej stronie 303- rozejrzał się, i odruchowo położył dłonie na swoim pasie z mieczem i brzuchu gdzie został ranny. Error, stojący po prawej stronie białego bossa. Uśmiechnął się i podniósł głowę spoglądając na niebo.

-Wracamy do domu chłopaki... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top