Nie tak się powinno umierać

     Popatrzyłam na zegar, tykający na ścianie. Nie znosiłam zegarów. Wydawało mi się, że znają godzinę, gdy człowiek się zatrzyma. Że będą wtedy biły głośno i z drwiną, niczym kościelny dzwon na pogrzebie.

     Przewróciłam kolejną kartkę z książki, jaką pożyczył mi Rudy i popatrzyłam na ilustracje po bokach. Ten chłopak uwielbiał dorabiać do książek własne historie i zawsze jego kolekcje starych powieści były porysowane ołówkiem. Uśmiechnęłam się, gładząc palcami szary obrazek. Pod opuszkami niemal czułam, jakbym dotykała naszkicowanej ludzkiej twarzy; faktury nosa, brwi, posiekanych ust...

     — Widzisz, Kasieńko, maki są jak nasze pokolenie. Rudy zerwał jeden z kwiatów i uniósł tak, bym mogła go zobaczyć. — Rodzą się i opadają. — Czerwona główka pochyliła się w jego dłoniach. Jakby wiedziały, że zaraz znów położą się do ziemi, która dała im życie. Niezwykłe, prawda?

     Tak, wtedy uznawałam to za niezwykłe. Wtedy myślałam, że jesteśmy kwiatami i każdy z nas ma jakieś znaczenie, że mamy imiona, barwy i chwile, gdy słońce dotyka naszych twarzy, a deszcz chłodzi serce. Ale przyszła wojna. Wojna nienawidząca piękna i słońca, wojna, która wyrwała nas i przerobiła na chwasty. Tak łatwo było stać się chwastem w tamtym czasie. Wystarczyło człowieka zdehumanizować. Deheroizować. A potem sprawić, by traktował innych jak rzeczy, by sam stał się rzeczą, machiną, zabawką w rękach Tej Najokrutniejszej, która nie bała się odrywać sznurków swoim marionetkom i rzucać nimi o scenę, na której ustawiła scenografię z grobów.

     Zmroziło mnie na tę myśl. Do pamięci wrócił grób Heleny. Tak bardzo było mi szkoda mojej drogiej przyjaciółki. Mojej jedynej przyjaciółki. Była piękna, pamiętam. Bóg przecież stworzył ludzi na swój obraz, ale ona... ona nie doceniała sztuki. Myślami wskazałam dzień, gdy Wawer odkrył jej kolaborację z Niemcami. Gdy Zośka dostał rozkaz. Rozkaz, jakiego nikt nie chciał wykonać. Tak bardzo ją kochaliśmy...

     — Wybacz mi... — Zawadzki zacisnął usta. — Wybacz mi, proszę. — Przesunął palec po spuście. — Powiedz, że rozumiesz! — Jego zrozpaczony głos rozniósł się po praskim mieszkaniu. Helena tylko uniosła głowę i popatrzyła na niego ciemnymi oczyma.
     — Tak trzeba. — Westchnęła i w milczeniu zdjęła z szyi medalik, na którego tyle widniała harcerska lilijka. — Rozumiem.
     W oczach Zośki pojawiły się łzy. Przymknął powieki. Poczuł, że kładzie mu w rękach łańcuszek. Zimne srebro dotknęło jego dłoni, a chłodna stal przeszyła głowę Heleny. Upadła na podłogę, uderzając o komodę. Jedna z szuflad otworzyła się, ukazując pudełko, gdzie przetrzymywała chustę i zdjęcia. Tadeusz odwrócił wzrok.
     — Tak trzeba... — Przygryzł wargi i uklęknął przy martwej dziewczynie, po czym nakreślił jej na czole znak krzyża.

     Jednak nic nie równało się miłości Alka do Basi. To była najpiękniejsza miłość, jaką znałam. Chyba jedyna, którą miałam okazję obserwować z tak bliska. Alek był niezwykłym chłopakiem, pamiętam. Raz nawet dał mi pochodzić w tej swojej nieszczęsnej, skórzanej kurtce. Aleczku, kupiłabym ci każdą kurtkę świata, uwierz!

     Przypomniałam sobie dzień, gdy byliśmy wszyscy u Duśki Zdanowicz na przyjęciu i Dawidowski spostrzegł w rogu pokoju uśmiechniętą Basię. Żeśmy się z Danką Bytnar śmiały, że anioła zobaczył i szczerzył bardziej, niż potem Krzysiek Baczyński do tej swojej Basieńki. Coś te Basie miały w sobie.

     Przewróciłam kolejną kartkę i popatrzyłam na włożony tam list. Najkochańsze CACIBAMO, tak bardzo charakterystyczne dla Alka. Jego żarty z wiosny i Niemców, jego żarty ze wszystkiego. To jak kłaniał się krowie Sapińskich, jak chodził w wielkim, kowbojskim kapeluszu, jak podbierał Rudemu rysunki i dorysowywał im swoje elementy. Zapach jego chusty wciąż pałętał się w moim domu — leśny, ogniskowy, swojski. Dotykając jego chusty (gdy tylko na to zezwolił, bo tak ją kochał, jakby drugą dziewczynę) można było dotknąć harcerstwa. Bo Alek był nim tak bardzo...

     — K-kasiu... P-proszę, nie zostawiaj mnie... Kasieńko-o... Słaby głos rozerwał moje uszy. Usiadłam na brzegu łóżka i popatrzyłam na skatowaną twarz Rudego. Wyciągnął do mnie rękę, której dotknęłam delikatnie. Czułam każde rozcięcie, siniaka, zaschniętą krew. A mimo to Rudy był piękny. Mój Jasiek... Jasiek był piękny. Dziewczęta z Królówki miały racje, nie było dnia, gdyby Janek Bytnar nie wyglądał jak anioł. Tylko czy ludzie katują anioły? Czy obrywają im skrzydła i polewają wrzątkiem? Czy anioły powinny widzieć coś takiego jak Szucha?
     — Jestem, Jasiu, jestem.Pogładziłam go po twarzy i oparłam swoje czoło o jego.Ej, uśmiechnij się... Mój harcerzu kochany... Ucałowałam go lekko, by zdjąć zeń choć trochę bólu, choć wiedziałam, że to nie tak...

     Że to nie tak powinno umierać harcerstwo. Nie tak powinien umierać piękny człowiek. A jednak Wojnie chodziło tylko o sposób umierania. Nie jego piękno. Bo podczas niej nie da się pięknie umierać, nawet gdy pięknie się żyje. Jakie jest życie z Nią? Stracone. Tak jak stracone było nasze pokolenie. Homo bellicus. Człowiek wojenny. Człowiek żyjący, a umarły.

     Zamknęłam książkę i odchyliłam się nieco na krześle. Zaraz tu będą. Przyjdą do mnie. Zawsze przychodzą.

     Pukanie do drzwi. Nie, tym razem to nie harcerze. To nie mili wolontariusze z Muzeum Powstania Warszawskiego. To nie uczestnicy BohaterOnu. To nie uczniowie szkół gimnazjalnych, czytający Kamienie na szaniec.
     Znów pukanie. Tylko jedna osoba tak pukała do drzwi. Raz. Dwa. Trzy. Krótko, szybko, długo. Jakby się coś zatrzymało. Jak ten granat, który nas wszystkich miał zabić.

     — Odbezpiecz go! — krzyknął Zośka, spoglądając na tabun Niemców, którzy biegli w naszą stronę po ruinach Arsenału. Przylgnęłam do Janka i spojrzałam ze strachem w kierunku Alka. Wydawał się być pogodny, mimo całej tej sytuacji, która nas zastała. — No, już!
     — A wtedy? — szepnął Bytnar. Poczułam jak łzy płyną mi po brudnej twarzy.
     — A wtedy na śmierć pójdziemy po kolei.
     Wybuch. Czyjaś ręka, która pchnęła mnie w bok. Ogromny ból, jaki przeszył moje ciało. Zamykające się oczy Janka. Ostatni uśmiech Maćka. Spokojny oddech Zośki.

     Popatrzyłam na koła mojego wózka inwalidzkiego. No, tak. Jan Bytnar pozbawił mnie nóg. I dał mi życie. No, tak...

     Drzwi skrzypnęły i czyjeś kroki pojawiły się na korytarzu. Uśmiechnęłam się tak lekko, jakby wiatr przemknął przez moje usta, unosząc je ku górze. Popatrzyłam na dobrze znaną mi postać. Potem na druga, trzecią, czwartą...

     — Dobrze się trzymasz, staruszko. — Głos góralki przeszył mi serce. Jej dłoń, biała jak tatrzański śnieg, pogłaskała moje siwe włosy. — Tylko coś mnie ruda jesteś. — Uśmiech.
     — Druhno drużynowa! — Śmiechy Virtuti Rosy. Tysiące chust, więcej niż mogłabym zliczyć. Czarno - czerwone. Moje...
     — Jak zwykle w formie, Kamińska. —  Śmiech chodzącego uśmiechu i poważne spojrzenie dowódcy, który porzucił swe serce pod Arsenałem. I jeszcze on...
     — Kasieńko... —  Tę barwę poznałabym wszędzie. Czysta, dźwięczna, czuła, wypełniona radością. — Tak dobrze cię widzieć. — Otulające mnie ramiona, już bez śladów bicia i ran. Krótki pocałunek na moim pomarszczonym czole. — Jesteś taka piękna... Już jesteśmy. Już dobrze. Przyszliśmy po ciebie, kochanie.

     Przyszli po mnie. Moi harcerze. Moi przyjaciele. Moje kawałki serca, które pogubiłam pod Arsenałem, w walczącej Warszawie i na powązkowskich cmentarzach. Moje fragmenty życia.

***

     Już jestem z nimi, znów  jestem z nimi. Jestem, bo kochaliśmy, bo walczyliśmy, bo byliśmy z sobą. Jestem, bo myśmy się nie bali iść na śmierć po kolei.

*****

Matko orawska, nie wierzę w to, co robię, ale czułam wielką potrzebę powrotu do tej historii. Do Kasi, Heli i chłopców. Do listów Alka, powagi Zośki, czułości Rudego.
To, co tu macie to mój warsztat na ten rok. To coś zupełnie innego (mam wrażenie) niż w 2015, gdy pierwszy raz opublikowałam tę historię, gdy w styczniu zaczęłam ją pisać na brudno. Cztery lata. Cztery lata, by porozmawiać z Barbarą Wachowicz, Danutą Zdanowicz - Rossmann, ponad pięćdziesiątka powstańców, harcerzami Szarych Szeregów i osobami powiązanymi z gestapo. Cztery lata, by napisać trzy i pół wersje tej historii, płakać i śmiać się, wzruszać i nienawidzić. I cztery lata by uświadomić sobie, jak dobry to był czas. Jak pięknie było być 15 letnią dziewczynką zakochaną w Janku Bytnarze.

Ten fragment dedykuję każdemu, kto pamięta AWNŚPPK.

dziękuję, że mogłam być z Wami

dziękuję, że mogłam to napisać

czuwaj

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top