A jednak się udało!!!
Nie no, kolejna niespodzianka?
Pamiętacie jeszcze jaskinie, w której zalazłam Karkara? W niej właśnie zrobiliśmy swoją "kwaterę" główną. Stworzyliśmy dla naszej dziewiątki przytulny domek. Nawet dla nas stała się drugim domem. Zaszło w niej kilka zmian... Dzięki Szeptozgonowi drążenie pokoi nie sprawiało większych kłopotów. Wbrew pozorom najobszerniejszy pokój dostał Za pas, ponieważ co jakiś dostawał "crazy time", czyli moment, w którym mógł biegać i biegać i biegać po całym pokoju, nawet po ścianach i suficie oraz (z powodu, że pochodził z odmiany z błoną pływną) po swoim wodopoju. Każdy ze smoków miał własną "komorę" . Emej miał wiele małych "komórek", po których mógł skakać. Sziwa zrobiła sobie zamiast pokoi tunele i trzy mniejsze. Beestry nie była wymagająca. Miała jedną dużą komorę z ułożonymi kamieniami w jaskinie, w które mogła by się chować. Gruchotnikowi stworzyliśmy przytulny labirynt. Messy miał piękną "dżunglę". Zara miała podobny gust co Wandersmok. Dostała krzaki, drzewa itp. Karkar dostał tak naprawdę jeden wielki basen. Po wejściu do jego pokoju prawie od razu wpadało się do wody. Basen miał trzy komory, w których mógł spać. Fanir dostał odwzorowany dom z Wyspy Śmiercipieśna z Archipelagu. Sama jaskinia nie zmieniła się za bardzo. Dodaliśmy tylko miejsce chemiczne (to Widar nalegał, ja nie mam z tym nic wspólnego).
No i jeszcze jedna niedokładność. Mianowicie to nie było do końca tak, że powiedzieliśmy wodzowi o smokach. Fakt, że na większość czasu znikaliśmy i nikt nie wiedział gdzie jesteśmy. Trochę martwiłam się o moich rodziców i miałam wyrzuty sumienia, że o niczym nie wiedzą. Cierpiała cała dwunastka. My baliśmy się jednocześnie o to by nikt nie dowiedział się o naszym małym-dużym sekrecie. Chodziło o to, że trudno było wyperswadować naszym przyjaciołom aby nie szli/lecieli za nami. My sami też strasznie za nimi tęskniliśmy i korzystaliśmy z każdej chwili by z nimi przebywać. Nie było łatwo podzielić ten czas pomiędzy trzy smoki tym bardziej, że tylko trzy z całej dziewiątki miały siodła.
Właśnie w tej chwili przechodzimy do jednego z bardziej znaczących dni. A mianowicie:
Wielka góra... poruszam się do góry, do góry. Widzę bardzo ale to bardzo dużo cieni. Są to cienie... smoków! Ale coś jest nie tak. W powietrzu czuć dziwne napięcie. Wokół cie małe jak Straszliwce przez Szpice, Ponocniki, Wrzeńce i.. trzy wielkie cienie. Wokół jednego czerwona, przerażająca ale władcza poświata, a wokoło dwóch bardziej... bezpieczna, niebieska. Jedna jest jednak tak jakby przyblakła. Chce się przyjrzeć ale nie mogę, idę dalej. Widzę bardzo dziwne trzy drzewa. nie widzę ich "profilu" ale i tak wiem, że jest jakby zły, zakazany. Wygląda na czaszkę. Idę pomiędzy nimi. Wchodzę do pieczary i wiem, że chmara cieni idzie za mną. Idę i idę i nagle dostrzegam dziwną pomarańczową poświatę. Już prawie widzę źródło blasku, już wychodzę zza zakrętu i... ŚPIOCHU! ŚNIADANIE!!!
Publiczna tajemnica
Ziewnęłam przeciągnęłam się i nagle do mnie dotarło, że wszystko to był tylko sen. "Eee tam"- myślę. Prawię od razu zapominam. Wstałam z łóżka i idę do kąpialni. Nasz dom jest w środku wioski przy rzeczce. Kąpialnia to mała chatka bez podłogi zanurzona w wodzie. Mi woda sięga po kolana. Myje się i z ociąganiem idę do domu. Na śniadanie mama zrobiła chleb z jaczym twarogiem i jagodowym dżemem. Jem bez pośpiechu a gdy już połknęłam ostatni kawałek pieczywa i oparłam się wygodnie o oparcie. Spostrzegłam, że rodzice patrzą na mnie dziwnie chyba już od jakiegoś czasu.
-Co jest? - zapytałam
-No w sumie nic tyle, że... - zaczęła mama
-... o tej porze zwykle od dawna nie ma Cię w domu - dokończył tata
Wtedy sobie przypomniałam, że przecież muszę iść do smoków!
- Eee... Noo.. Taak. to ja idę pozbierać jeżyny - spróbowałam się wykręcić
- Przecież zbierałaś trzy dni temu - powiedziął ojciec
- No to maliny - nadal próbowałam
- To robiłaś wczoraj - przypomniała mi mama
- Skoro tak to jagody - ostatnia deska ratunku
- Naprawdę nie pamiętasz? - nie dowierzała mama - Zbierałaś dwa dni temu...
Ich spojrzenia stawały się już nie do wytrzymania i właśnie wtedy popełniłam jeden mały ale jakże ważny w takich sytuacjach błąd - odwróciłam wzrok
No i wtedy - Kochanie co się dzieje? - zapytali rodzice
Westchnęłam i powiedziałam z zrezygnowaniem:
- Najpierw musimy pójść po Widara i Raihora
Zahaczyliśmy o ich domy a aby ich przekonać po prostu mówiłam "wiedzą". W ostatniej chwili gdy już mieliśmy wejść w las Widar powiedział, że w sumie trzeba pójść też po Czkawkę. No i w ten sposób w szóstkę plus Szczerbatek poszliśmy pokazać im, co się stało.
Szliśmy i szliśmy. Nasi rodzice już się niecierpliwili. Gdy już zaczęliśmy się zbliżać Szczerbatek spiął się. Pewnie wyczuł już "nowych". W końcu doszliśmy. Można zapytać, gdzie? Otóż musieliśmy (ja, Widar i Raihor) jakoś wchodzić do naszej kryjówki. To również załatwiła Sziwa. Wydrążyła tunel, który prowadził do naszego drugiego domu. My ukryliśmy go pod krzakami. Idziemy już przez tunel a było już widać, że wszyscy się niecierpliwią. Gdy weszliśmy do jaskini, starsi skamienieli na sam widok. Przed nami ustawiły się smoki. Tylko te, które wszyscy znali. Wymieniłam z chłopakami porozumiewawcze spojrzenia i jednocześnie zagwizdaliśmy jak róg w wiosce. Najpierw pojawili się Karkar, Messy i Zara. Następnie jak można było się spodziewać pojawili się Za-pas, Beestry i Zmiażdżykieł.
Coś się dzieje...
Rodzice i Czkawka stali jak gdyby Berserk odciął im języki* z otwartą buzią i wybałuszonymi oczyma - nawet Szczerbatek. Nasza trójka stała ze spuszczonymi głowami. Dziewięć smoków tak samo...
Pierwszy głos zabrał Czkawka:
- Dobrze... A więc... Rozumiem że te smoki są waszymi przyjaciółmi? - zapytał
Kiwnęłam głową na znak potwierdzenia
- Ale latacie tylko na Emeju, Fanirze i Sziwie, tak? - zapytał mój ojciec
- No nie do końca... - powiedział Raihor - Latamy bądź biegamy na wszystkich tylko po dłuższym czasie siedzenie zaczyna boleć...
- A o siodła nie mogliśmy poprosić bo tajemnica wyszła by na jaw - wytłumaczył Widar
- Ale żeby nie było. Choć by skały srały nie opuścimy naszych smoków, jasne!? - wykrzyknęłam jako ta narwana ( od razu po Raihorze)
Zapadła chwila przejmującej ciszy, w której to moi rodzice patrzyli po kolei na mnie, na Widara, na Raihora, na smoki i na Czkawkę.
- Amaya, spokojnie - zabrał głos wódz - nikt nie każe wam opuścić smoków...
- A ja i tak mówię, że... - zaczęłam ale zorientowałam się, że nie załapałam o co chodzi wodzowi - Nie każecie...?
- Nie, nikt nie każe. Powiem więcej nie widzę powodu abyście musieli się dłużej ukrywać. - rzekł z uśmiechem wódz
- A mógłbyś wodzu nie mówić nikomu o naszej kryjówce? - zapytał ostrożnie Raihor - to jest takie spokojne miejsce, taka nasza oaza...
- Nawet przez myśl mi to nie przeszło - orzekł wódz
Nie mogąc już utrzymać emocji na wodzy rzuciłam się z Raihorem na wodza i rodziców aby ich wyściskać. Potem dołączył z pewnym ociąganiem Widar a następnie już tulili się do nas Szpic Za-pas, Wandersmok Beestry, Szeptozgon Sziwa, Paszczogon Emej, Gruchornik Zmiażdżykieł, Wrzeniec Karkar, Sidlarz Meesy, Śmiercipieśń Fanir, Potrójny Cios Zara no i oczywiście Szczerbata Mordka.
Kto by pomyślał, że jakiś czas po tej wspaniałej, beztroskiej i radosnej chwili stanął się rzeczy, które przewrócą nasz świat do góry nogami - dosłownie...
Mieszkańcy wioski oczywiście zdziwili się gdy zobaczyli nas z naszymi smokami. Na szczęście szybko zaakceptowali niecodzienny widok. Nasza kryjówka w pustym pagórku nadal pozostała tajemnicą. Spotykaliśmy się tam lub spędzaliśmy kilka dni nie wracając do domu. Bawiliśmy się ze smokami, które znalazły tam swoją stajnie, sprzątaliśmy, doskonaliliśmy nasz drugi dom. Smoki same stworzyły sobie przytulne "pokoje". Za większość innowacji odpowiadał Widar. Nigdy nie sądziłam, że ktoś taki opanowany, ktoś kto uwielbia spędzać czas na łonie natury może się okazać wygodnicki! W naszej sieni bądź salonie zainstalował prysznic z bieżącą ciepłą wodą (oczywiście woda była podgrzewana z pomocą Zary ponieważ jako jedyna potrafiła to zrobić). Dzięki niemu w naszym salonie pojawiła się również garderoba. Sziwa odkryła kilka metrów pod ziemią gorące źródła. Mamy więc teraz własny basen z gorącą wodą.
Pyskacz z przyjemnością zrobił siedem nowych sideł dla naszych smoków. Siodło Karkara było pokryte specjalnym, wodoodpornym woskiem (nie, nie była to woskowina Pyskacza, na którą pan śledzik jest uczulony), za to siodło Beestry miała niezwykłe siodło... Otóż Pan śledzik, który jak zawsze był zafascynowany gronklami odkrył, że we wnętrzu gronkli może powstać niezwykły przezroczysty materiał - i to z czego? Z piasku! W każdym razie zauważył on, że powstały materiał po zastygnięciu jest odporny na prąd. Tak więc jej siodło jest pokryte tym czymś co Ingerman nazwał szkłem. Zmiażdżykieł miał siodło niezwykle odporne na otarcia. Musiało takie być ponieważ było ono umiejscowione tuż za głową smoka na jego twardym i szorstkim pancerzu. Sodło Messy' ego było i wogoodporne i odporne cięcia i kłucia. Dlaczego tak musiało być? Otóż Messy jak każdy sidlarz uwielbiał biegać pośród drzew grze było od groma cierni. Uwielbiał on również zabawę w błocie i deszczu. Siodło szpica było [pokryte pewną mazią, która w czsię szybkiego biegu nie pozwalała Raihor'wi spaść ale i go nie przyklejała. Siodła Sziwy i Zary były całkowicie normalne nie licząc konstrukcji, która dla każdego gatunku smoka była inna.
Coś się dzieje
Gdy się obudziłam usłyszałam miarowe sapanie smoków przez sen. Tej nocy nasza trójka, czyli ja Widar i Raihor wraz z smokami nocowaliśmy w naszej "bazie". Po cichu wstałam nie budząc nikogo i poszłam do legowiska Beestry. Ona, jak przystało na damę, dotknięta przeze mnie palce nie wydając żadnego pomruku podniosła głowę. Jej wzrok mówił królewskim tonem "Słucham?". Dzisiejszego chłodnego ranka chciałam polatać z Beestry. Z cichym świstem wyleciałyśmy przez zamaskowany otwór na wzgórzu. Lawirując z szelestem między drzewami doleciałyśmy do klifu. Dolatywał do nas cichy trzask fal, które rozbijały się się o skały w dole. Nieśmiały wietrzyk z przyjemnym chłodem omiatał moją twarz rozwiewając mi włosy. Leciutko pchnęłam łęk do przodu i razem z smokiem zanurkowałyśmy w dół. Uwielbiałam to robić. To... To mnie uwalniało od wszystkiego. Byłam tylko ja i smok. oczywiście w końcu było trzeba się poderwać a wtedy do żył strzelało takie ożywienie, że człowiek od razu wchodził w stan, który można by określić - "Nikogo się nie boje i wszystko mogę zrobić"... Czyli jak trup.
Latałyśmy już od jakichś 20 minut. Zrobiło mi się już trochę zimno więc postanowiłam wracać. Niestety, oczywiście jak to ja, zrobiłam za pstry zwrot. Zabezpieczenia zawiodły i po krótkim locie wpadłam do lodowatej toni.
Uderzenie wody pozbawiło mnie tchu. nagle dotarła do mnie pewno swędząca myśl... Ja tonę. Nigdy nie zobaczę już rodziców. Nidy nie zobaczę Widara ani Raihora! Moich jedynych przyjaciół! Nie zobaczę już smoków... Widziałam jeszcze cień Beestry, która krążyła nad wodą nie mogąc mnie uratować. Niestety Wandersmoki nie lubią wody a wręcz się jej boją. Nagle dotarło do mnie jaka jestem zmęczona. Miałam wielką ochotę zapaść się w bezdenną otchłań i odciąć się od tego zimna i od tych wszystkich zmartwień. Kiedy już miałam na zawsze zasnąć poczułam... Gilgotki!!! Coś mnie łaskotało w... w głowie! potem poczułam jak do mojego umysłu wlewa się z zewnątrz wielka fala spokoju, tak jakby ktoś mówił - "spokojnie..."
W tedy poczułam ruch wody pode mną chciałam się obrócić i zobaczyć co to ale w tej chwili coś uderzyło w moje plecy. Gdy rozłożyłam ręce i nogi nie poczułam krawędzi ale za to poczułam bruzdy. Kojarzyło mi się to z czymś złamanym. Nareszcie zobaczyłam światło dnia. Czułam jakbym wychodziła na powierzchnie po wielu tygodniach wędrówki w jaskiniach. Co prawda głowa bolała mnie jak nie wiem ale i tak się cieszyłam. Myślałam, że się zemdleje jak zobaczyłam Beestry, która zawisła w powietrzu i szczerzyła się swoim zębatym uśmiechem. Gdy już ( z wielkim trudem) wsiadłam na smoka mogłam nareszcie zobaczyłam czym jest to coś co mnie uratowało.
Otóż z wody wystawały dwie, wielkie, siwe wieże z czego jedna mniejsza płaska na końcu i wyglądająca faktycznie na złamaną. Druga była oczywiście wyższa i ostra. Nagle zaczęły się powoli przewracać ale i wynurzać jednocześnie. Gdy proces się zakończył prawie spadłam z Beestry. Tak jakby... przede mną stał wielki, szary Oszołomostrach. Znany mi z historii jako Alfa Drago.
Drago imię mówione z obrzydzeniem na Berk. Psychopata, który chciał zniewolić a później zgładzić wszystkie smoki.
Wracając. Nie widząc w pobliżu niczego groźnego powiedziałam niepewnie
- Eee.. Dziękuję Ci
W odpowiedzi usłyszałam w głowie szelest jakby wiatr przemykał mi w głowie mówiąc "nie ma za co" i jakby nigdy nic ogromny smok odwrócił się na i zanurkował w głębiny zostawiając po sobie tylko bąbelki powietrza.
Gdy wróciłam do groty, chłopaki najpierw wybałuszyli na mnie gały. W sumie nic dziwnego, z porannego latania wróciłam cała mokra, trzęsąca się z zimna i miałam gdzieniegdzie sople lodu. Na szczęście zaraz po tym rzucili się w przeciwne strony. Raihor po koce, wszystkie jakie były a Widar napar z ziół (a robił naprawdę pyszny), który miał mnie rozgrzać. Doszłam wtedy do wniosku, że to przyjemnie być w centrum uwagi, choć za taką cenę. Oczywiście doszłam do o wiele ważniejszego wniosku. Otóż pomyślałam, że w moim życiu powstał trójkąt, który zawierał trzy elementy, bez których nie mogę żyć - Rodzina - przyjaciele - smoki. Nie wiem co by się ze mną stało gdybym straciła moją dwójkę przyjaciół... A szczególnie Widara.
Gdy już rozgrzałam się na tyle, że przestałam szczękać zębami, opowiedziałam chłopakom co się stało. Gdy usłyszeli o alfie, najpierw brali to jako żart, jednak gdy nie potwierdziłam ich opinii, spojrzeli po sobie. Wszyscy wiedzieliśmy, że pojawienie się alfy nie jest normalne. Odkąd Szczerbatek pokonał alfę, smok nie pokazał się nikomu ani o nim nie słyszano. Postanowiliśmy jak najszybciej powiedzieć o tym Wodzowi.
Gdy już czułam się dobrze, szybko zmieniłam ubranie, po czym wskoczyliśmy na smoki. Ja na Emeja, Widar na Fanira i Raihor na Za pasa. Szybko dotarliśmy do wioski, zważając na to że wylecieliśmy o ok jedenastej a byliśmy na miejscu ok południa.
Opowiedzieliśmy Wodzowi co się stało. gdy skończyliśmy, uspokoił nas i powiedział, że to jednak normalne, że pojawiła się alfa i cieszy się, że wyzdrowiała. Wychodząc doszliśmy do podobnego wniosku.
- Czkawka pewnie ma rację - Powiedziałam do Raihor'a gdy schodziliśmy po schodach prowadzących do wielkiej sali
- Pewnie ma - odpowiedział Raihor
- W ogóle czym my się martwiliśmy!?
- W sumie nie wiem
- Kompletnie nieuzasadnione
- A jednak coś było na rzeczy -powiedział nagle Widar
Stanęliśmy na pierwszym schodku i spojrzeliśmy na niego
- Co masz na myśli - zapytałam
- Nie zwróciliście uwagi na Pyskacza? - zapytał Widar a jego błękitne oczy zalśniły zmartwieniem
- Noo... nie - odpowiedziałam jednocześnie z Raihor'em
- Gdy Opowiadaliśmy o poprzednich trzech dzikich smokach wyglądał podobnie. Tak jakby sobie coś przypomniał a zaraz potem zmartwił - Mówił dalej Widar
- No i co z tego? Może sobie przypomniał, że zostawił gacie blisko ognia albo coś w tym stylu. - Podszedł do sprawy filozoficznie Raihor - Nie dotyczy to nas więc jest dobrze
- Hmm... Chyba masz rację. Niepotrzebnie się martwię - opowiedział Widar
Na tym temat się skończył.
Od spotkania z alfą nie działo się nic ciekawego. No może oprócz moich powracających snów z jaskinią ale i do nich się przyzwyczaiłam.
Pewnego dnia Wódz wezwał mnie z swoimi smokami do siebie.
- Witaj Amaya'o. - powiedział i kiwnął głową smokom na powitanie.
- Witaj Wodzu - odrzekłam - Wzywałeś mnie?
- Tak, tak - zaczął - chodzi o to, że jeden z kupców powiedział mi, że podobno w pobliżu Końca Świata kręcą się podejrzane typki. Nasz zaprzyjaźniony Podwodny Rozpruwacz ostatnio niczego nie zatopił. Wiem jednak, że można go oszukać.
- Więc prosisz mnie żebym sprawdziła razem z nimi - tutaj wskazałam na Karkara, Beestry i Emeja - o co chodzi tak?
- Dokładnie
- Ile mam tam pozostać?
- Mmm... Przydałoby się z dwa miesiące
Dwa miesiące?! Przecież to szmat czasu! - myślałam
- Kiedy mam wylecieć?
- Maksymalnie za ok trzy godziny
- Za dwie wyruszam
- Dobrze
Wyszłam na zewnątrz. Musiałem się pożegnać z chłopakami i rodzicami. Jednak nie będę ich widzieć przez następne dwa miesiące. Ale skoro muszę to nie mam wyboru. Szybko poleciałam pożegnać się z Widar'em i Raihor'em.
- Nie daj się, dobrze - powiedział Raihor
- Nie ma sprawy wrócę w jednym kawałku. No może w dwóch - zaśmiałam się i przytuliłam go
- Uważaj na siebie, proszę - poprosił Widar
- Obiecuję - powiedziałam
W tedy mnie przytulił. Przytulił mnie tak mocno, że usłyszałam trzeszczenie własnych kości.
- A więc do zobaczenia Amaya - rzekł Widar
- Na razie - powiedział Raihor
Jeszcze raz o no ich przytuliłam i pobiegła pożegnać się z rodzicami.
Trochę się przeciągnęło ponieważ rodzice jak to oni tradycyjnie się martwili.
- Uważaj na niedźwiedzie i... i wilki i Zmiennoskszydłe i w ogóle na siebie uważaj - mówił tata
- Kochanie spokojnie ona ma 15 lat! Potrafi o siebie zadbać - powiedziała mama
Spojrzałam na nią z podziękowaniem w oczach.
- Leć już kochanie - powiedziała podając mi torbę - Spakowałam Ci trochę suszonego mięsa i wody
- Dziękuję, mamo - odpowiedziałam
Koniec Świata
Leciałam od jakiejś godziny. Odwiedziłam parę małych wysepek. Wzięłam z nich trochę jabłek. Po jakichś piętnastu minutach ukazały się na horyzoncie pierwsze skały Końca Świata.
Gdy Czkawka wraz z przyjaciółmi wrócił z tego miejsca zdradził tylko, że Smocze Oko zostało zniszczone. Tak naprawdę nikt nie wie co się tam stało. Wódz powiedział, że im mniej osób o tym wie tym lepiej.
Jeźdźcy opuścili Koniec Świata w dobrym stanie, więc miałam z głowy schronienie. To miejsce było wspaniałe. Jednak nie mówiono o nim ani się go nie odwiedzało. Dla nikogo oprócz Czkawki i spółki nie było to ważne miejsce. Jest tutaj kolonia Mrocznych koszmarów. Wieczorem będę miała szansę obejrzeć ich występ. Grupa Koszmarów pod wodzą jednego przybiera kształty różnych smoków. Może dziś będzie to Szczerbatek? Emeja i Beestry sprowadziłam do stajni. Karkara z racji tego, że musiał mieć stały dostęp do wody, zawiodłam do domu Śledzia. Tam też zamieszkałam. Karkar spał już w gorących basenach a ja miałam w środku na normalnym łóżku. Jednak gdy doprowadziłam się do porządku wyszłam na platformę przed domkiem i czekałam. Nagle się pojawił. Wielki niezidentyfikowany smok. Siedziałam tak, na brzegu platformy ze dyndającymi nogami, w świetle zachodzącego słońca. W końcu mnie spostrzegł. Podleciał do mnie. W tedy zauważyłam pojedyncze Mroczne Koszmary. Chmara zwierząt zawisła przede mną. Z jej wnętrza wynurzył się jeden biały Koszmar. Wylądował obok mnie i usiadł na tylnych łapach. Wciągnął powietrze raz i drugi. Chyba wyczuł znajome zapachy bo przyjaźnie mruknął i otarł się o mnie po czym wzbił się w powietrze. Gdy dołączył już do stada chmara przybrała ochoczo tak dobrze znany mi kształt. Z czarnych smoków powstała Nocna Furia z białym okiem.
Po tym widowisku wstałam na nogi i poszłam do łóżka. Zasypiając słyszałam miarowe sapanie Karkara. Oto pierwszy dzień na Końcu Świata.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top