3. ,,William, Alice do dyrektora!"

      Doncaster, piątek -  9:10 -

   Nastąpił ten dzień, kiedy pod dużą namową Alice, nie zostało mi nic innego jak wywiesić plakaty z informacją, że poszukuje członków do zespołu. Jakkolwiek dziwne mogło to się wydawać, nawet nie wiedziałem jak  miałby się nazywać. Powiedziawszy szczerze zupełnie nie miałam na niego żadnego planu(...)

Plakaty wykonane przez Skierkie, same w sobie przyciągały wzrok. Zrobiony głównie w ciemnych kolorach, z mocno czerwonym środkiem. Dziewczyna sama postanowiła urządzić coś w rodzaju mini castingu, żeby wybrać najlepszych. Bawiło mnie to, ponieważ nie liczyłem na dużą ilość chętnych.

   Miałem właśnie okienko w lekcjach, co równało się ze spędzeniem tego czasu w sali muzycznej. Mimo, że była stosunkowo zbyt wielka, a echo odbijało się od pustych ścian, to lubiłem atmosferę tego miejsca. Dawała mi swego rodzaju ukojenie i spokój. Jedno z nie wielu miejsc, gdzie mogę być sobą i nikt tego nie kwestionuje. Jestem tylko Ja i muzyka.

Matowo szare ściany dodawały chłodu, a portrety znanych artystów w czarnych ramkach klimatu. Po całej powierzchni rozstawione były różne instrumenty, od dętych, przez klawiszowe, po strunowe. Gdzie nie gdzie stały różnego koloru krzesła i stołki, a sufit odznaczał się pięknym grafitii. Malunki zrobione lata temu, przez jednego z absolwentów szkoły, wydawały się żyć nad moją głową i były świetną inspiracją. Jedyną rzeczą jaką zakłócała harmonię tego miejsca, był sygnał z mojego telefonu, świadczący o kolejnej, może już setnej wiadomości tego dnia. Wszystkie od tej samej osoby. Lilly. Ostania rozmowa z Skierką na pewno o coś zmieniła. Zacząłem poważnie zastanawiać się, czemu ja tak w ogóle jestem z tą dziewczyną, czy ma jakikolwiek sens być z osobą, której nawet się nie lubi... Odpowiedź była zadziwiająco prosta, jak i żałosna: Bob.

Spuściłem wzrok na stary notatnik, zrobiony z czarnej skóry z naszytym czerwoną nicią napisem: ,,It is what it is". Pamiętam jak go dostałem, byłem zaledwie dziesięcioletnim gówniarzem, który wrzucił go do szuflady, mianując najgorszym prezentem roku. Pomyśleć, że sześć lat później stał mi się najbliższym przedmiotem, bez którego nie jestem w stanie normalnie funkcjonować. Na moje blade usta wpełz mały, ledwie zauważalny uśmiech, kiedy dopisałem kolejne liniki:

Myślisz, że jesteś moim niebem skarbie. 
Chyba jesteś w błędzie, bo szukałem Ciebie w nim.
I to z pewnością nie jesteś Ty.

Zaśmiałem się sam z siebie, myśląc o tym jak mógłbym to zaśpiewać do Lilly. Przyznał bym się bez bicia, że bardzo chętnie zobaczył bym wyraz jej twarzy w takim momencie. Po chwili jednak uśmiech zniknął, a zastąpił go grymas. Moment, w którym zrozumiałem jak bardzo chciałbym zerwać tę chorą i sztuczną relacje, a wiem, że nie mogę.  Mam siedemnaście lat, a żyje niczym zamknięta w klatce księżniczka, której nic nie wolno, a już z pewnością podejmować własnych decyzji.

Chciałbym to zmienić.

Chciałbym pozbyć się tych wszystkich ludzi, którzy starają się ukształtować mnie na wzór kogoś kim nie jestem.  Pozbyć się ich wszystkich i samodzielnie nauczyć się kształtować samego siebie(...)

Reszta lekcji mijała mi strasznie mozolnie i powoli, co w innym przypadku pewnie by mi przeszkadzało. Nie dziś, nie jutro i nie przez najbliższy tydzień. Siedząc na matematyce, z wizją tak szybkiego powrotu do domu, chciałem prosić nauczycielkę o dodatkowe dziesięć godzin. Nienawidziłem jej całym sercem, ale bardziej nie miałem ochoty wracać do domu.

Z letargu myśli wyrwała mnie mała karteczka, która uderzyła w tył mojej głowy. Obejrzałem się dyskretnie do tyłu, gdzie siedziała głupio uśmiechając się Alice, bo kto jak nie ona. Podniosłem z ziemi karteczkę z zamiarem przeczytania jej, jednak świat ponownie pokazał mi jak bardzo mnie nienawidzi. Wiadomość jeszcze szybciej zniknęła z mojej dłoni, niż się w niej pojawiła. Spojrzałem na psorkę, która stała nade mną z satysfakcją wymalowaną na twarzy i papierem w prawej dłoni. 

- Powiedz mi William, jak Ty chcesz u mnie zdać, skoro nigdy nie uważasz? - zapytała, a drugą ręką poprawiła swoje zbyt duże okulary.

- Przecież uważam. - siliłem się na miły ton, choć nie do końca mi wyszło.

- Nie na tym co trzeba. - stwierdziła, przeniosła spojrzenie na kartkę i jej usta wygięły się w szyderczym uśmiechu.  - Ciekawe co było ważniejsze od mojej lekcji.

   Rzuciłem szybkie spojrzenie Skierce, która śmiała się ze mnie pod nosem. W myślach notując, że mam do wykonania zemstę. Przez chrząkniecie obok, spowrotem wróciłem uwagę na starsza kobietę.

- Tak z pewnością to jest ważniejsze. - słowa same uciekły z moich ust, a za plecami dobiegł mnie odgłos zderzenia ręki z czołem.

- Cóż, jeżeli tak to przeczytam to wszystkim. - poprawiła okulary i przystawiła kartkę przed nos. - Słyszałam, że do naszej szkoły będą chodzili nowi członkowie z The roses! Same ciacha, mówię Ci Will, będziesz moim skrzydłowy? - przeczytała głośno, z każdym kolejnym słowem na jej twarzy pojawiał się coraz większy niesmak i zaskoczenie.

  Niekontrolowane parsknięcie opuściło moje usta, w chwili gdy zrozumiałem, że wzrok ponad trzydziestki uczniów jest skierowany na moją osobę. 

- Na pewno mam być Twoim skrzydłowym? - zwróciłem się do przyjaciółki. - A co jak to ja kogoś wyrwe? - dodałem i cynicznie uniosłem brwi.

   Wszyscy w klasie wybuchli śmiechem, a nauczycielka cała czerwona stała po środku tego wszystkiego.

- William, Alice do dyrektora! Natychmiast.  - krzyknęła.

   Oboje zaczęliśmy zbierać swoje rzeczy, a przy wyjściu Alice obróciła się, by chamsko dodać:

- Dyrektor nie lata do pani ze swoimi problemami. - z tymi słowami drzwi się za nami zamknęły.

   Oboje wybuchneliśmy śmiechem, na głośny krzyk kobiety(...)

Wizyta u szanownego dyrektora minęła nam tak jak zawsze. Pan Brown spokojnie stwierdził, że mamy się nie przejmować jego kochaną żoną, bo i tak wkrótce idzie na emeryturę. Sam w końcu ją na nią wyślę i to będzie na prawdę duży krok dla ludzkości, dla młodzieży. O ile życie będzie bez niej piękniejsze... Prawda jest taka, że dyrektor nas uwielbia, a bynajmniej ma coś do Alice. Nie ważne z czym do niego idziemy, w jakie gówno się w pakujemy to i tak kończymy pijąc wspólnie kawę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top