1. ,,Tak jakoś.''.

Doncaster, niedziela - 13:45

W moim domu są zasady. Wypisane na jednej ze ścian, przy drzwiach wyjściowych. Dziesięć punktów, które niszczą mi życie od lat. Jest też ojczym, strażnik trzymający pieczęć, nad swoim wymyślonym rygorem.

   Przerażająco białe i sterylnie czyste ściany mogły budzić podziw wśród gości i znajomych, jednak jedyne co czułem patrząc na nie to pewnego rodzaju obrzydzenie, może strach. Wszystko w tym o stanowczo za dużych rozmiarach domu, właśnie takie było. Czyste, nieskazitelnie, perfekcyjne. Szedłem jednym z tych ciągnących się w nieskończoność korytarzy i czułem się przytłoczony, tą perfekcją.

Siedziałem przy stole, otoczony grobową ciszą, której nawet mała Nelly nie odważyła się przerwać. Kilka chwil później, w jadalni w końcu pojawił się Bob.

- Smacznego rodzino. - odezwał się w tym samym czasie co siadał do stołu. Wszyscy w odpowiedzi skineli delikatnie głowami i zajęli się swoim posiłkiem.

Z zainteresowaniem przyglądałem się warzywom na moim talerzu i przerzucałem je z jednego końca talerza na drugi. Zupełnie nie miałem ochoty z nimi jeść, a atmosfera panująca w pomieszczeniu nie pomagała ani trochę. 

- William czemu nie jesz? - zapytał ojczym, przypatrując mi się, a między brwiami pojawiła się charakterystyczna jak dla niego zmarszczka.

- Nie mam ochoty jeść w takim towarzystwie. - stwierdziłem i odruchowo przewrociłem oczami, coś jak trik nerwowy.

Twarz Bob 'a stała się momentalnie cała czerwona, krzesło z hukiem upadło do tyłu,  kiedy gwałtownie wstał. Toczyliśmy przez pewien moment walkę na spojrzenia, kiedy on podszedł do mnie i mocno chwycił za moje ramię. Cichy syk bólu opuścił moje malinowe usta, a rękę obronie położyłam na tej większej jego.

- Do póki mieszkasz pod moim dachem,  masz mieć do mnie szacunek. - warknął, wzmacniając uścisk.

- Na szacunek trzema zasłużyć. - odpyskowałem, w tym samym momencie wstając i wyrywając bark spod jego siły. 

Obrzuciłem jeszcze pogardliwym spojrzeniem matkę i ruszyłem w kierunku drzwi wyjściowych, po drodze sięgając po katanę.

Jak na jesień, temperatura była wyjątkowo ciepła, mimo zbierających się chmur nad Doncester. To był ten rodzaj mojej ulubionej pogody; niezaciepło, niezazimno.

Idąc w dobrze mi znanym kierunku, wyciągnąłem telefon i wystukałem na
szybka wiadomość:

,,Do: Alice

       Za 10 minut w The Hills."

Kawiarnia była swego rodzaju azylem, gdzie mogłem spotkać się z przyjaciółmi i porozmawiać na spokojnie. Urządzona w przyjemnie stonowanych jasnych kolorach, z wygodnymi boksami, które dawały dużo prywatności. Szefem całego miejsca był przyjazny nam staruszek, który był mistrzem w swoim fachu i czasami dąłaczał do naszej dyskusji.

   Idąc szybkim krokiem bocznymi ulicami rozmyślałem jak dobrą osobą jest dla mnie Alice. Niska blondyna z wiecznym uśmiechem dawała najlepsze rady w życiu, choć sama z nich nie korzystała. Zawsze było można na niej polegać, była tą najmądrzeją w naszej skromnej paczce, jednak przez to była też tą najbardziej smutną, choć mało osób o tym wie. Jest tym rodzajem człowiek, który wie wszystko, rozumie za dużo i wybacza kosztem siebie...

    Nie zorientowałem się nawet kiedy przekroczyłem znajome czerwone drzwi i już witałem z uśmiechem Leo, który z zapałem odpowiedział tym samym. Skierowałem się do naszego stałego miejsca w samym rogu pomieszczenia i zająłem miejsce przy oknie. Kilka minut temu zanim przyszła blondyna, przed moim nosem wylądowała czarna kawa i pyszne czekoladowe ciastko. Podziękowałem cicho brunetowi, który zawsze przynosi mi moje ulubione jedzenie, zanim zdążę choćby zamówić... Dzwonek przy drzwiach dał do zrozumienia o nowym kliencie, a w przejściu mignęła blond czupryna.

- William! - krzyknęła radośnie, chwile później rzucając się na mnie, przytulając na powitanie, dość mocno jak na tak dobre i małe ciałko. 

- Hej Skierka.

- Coś się stało? 

- Nie. Jak zawsze rzeczowa.

- Mhm. Kłamiesz, mów co się stało. 

- Nieprawda. - mruknąłem, patrząc jęk prosto w oczy. Przez moment toczyliśmy walkę na spojrzenia, choć ja już na początku wiedziałem, że polegnę.

   Dziewczyna miała tak ciemne i przenikliwe oczy, że mogłoby się wydawać, iż czyta z człowieka jak z otwartej księgi.  Nigdy tak naprawdę nie odgadłem ich koloru. Były jakby ciemnoniebieskie z przebłyskami czarnego. Wyglądały jak niebo nocą. Na pewno były piękne... Opuściłem wzrok, wbijając go w swoje dłonie. Myślałem o tym jak ująć to w słowa, bo skoro po prosiłem ją o spotkanie, to oczywiste, że chciałem rady, rozmowy. Cokolwiek.

- No Will, powiedz co Ci leży na serduszku. - poprosiła z delikatnym uśmiechem, chwile później kładąc swoją małą dłoń na tej mojej.

- Po prostu mam czasami taką ochotę zabić tego głupiego i infantylnego gbura. Po prostu wiem,  że raz nad sobą nie zapanuje i zrobię mu krzywdę. To jest silniejsze ode mnie. - wytłumaczyłem na jednym wydechu i przybrałem słynną minne szczeniaczka.

   Sekundę później lokal został wypełniony chichotem nastolatki, który mimo prób zduszenia w rękawach bluzy, był wyraźnie słyszalny. Przewrociłem na jej zachowanie oczami i spokojnie czekałem, aż się uspokoi.

- Przepraszam, nie chciałam się śmiać, ale to było komiczne. - stwierdziła z nadal czerwonymi policzkami. 

- Tak Skierka, bo kiedy ja Ci mówię o prawdopodobnym morderstwie to Cię bawi, ale jak dostane gorszą ocenę, niż 4 to jesteś bliska płaczu. Masz rację, to ma sens.

- Po prostu się wyprowadzi. - rzuciła jakby to była najoczywistrza rzecz na świecie. 

   Mimowolnie na mojej twarzy pojawił się ironiczny uśmiech, jakbym usłyszał coś zabawnego.

- Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

- Nie, łatwo zrobić.  Jesteś z bogatej rodziny.

- Wiesz, że nie dadzą mi grosza.

- A mama?

- Mama zapomniała, że ma syna.

   Niekontrolowane parsknięcie opuściło jej malutkie usta, żeby chwile później spojrzeć na mnie przepraszająco, zbyłem ją machnieciem ręki i uśmiechnąłem się delikatnie.

- Zmienimy temat. - zaproponowałem.

   Skierka spojrzała na mnie tym typowym wzrokiem, mówiącym ,,co do cholery?" prawa brew wysoko w górze i pomarszczone czoło. Jednak nie była bym moją przyjaciółka, gdyby nie wiedziała, że tak to będzie wyglądało. Powiem co mi leży na sercu. Pośmiejemy się. Bum. Zmiana tematu.

Nie zorientowałem się kiedy, ale dziewczyna już zajadała się swoimi ulubionymi truskawkowymi lodami z bitą śmietaną. Widząc ją w tym wydaniu, ledwo powstrzymywałem śmiech. Drobna, wręcz miniaturowa osóbka pałaszuje z prędkością światła pokaźnych rozmiarów miskę z lodami.

- Gdzie ty to mieści? - zapytałem z rozbawionym wyrazem twarzy wskazując na jedzenie. Policzki blondynki od razu przykryły się rumieńcem, szybko starając się połknąć zawartość buzi. 

- To genetyczne.

- Chyba po twoim kocie. - parsknąłem.

- Sugerujesz coś?! - pisęła niczym 2 letnie dziecko, robiąc przy tym coś dziwnego z twarzą i wymahując rękoma. Jest dziwna. Jest moją przyjaciółką. Też jestem dziwny.

- Oczywiście, że nie Skierko.

- Dupek.

- Za to cały Twój. - stwierdziłem z zadziornym uśmiechem.

- Mhm, chyba Lilly.

- Kto do cholery? - dziwiłem się, otwierając szeroko oczy.

- Lilly Adams, twoja dziewczyna? - zapytała retorycznie.

   To był moment w którym poczułem się jak zły człowiek.  Jak mogłem zapomnieć o brunetce z którą jestem od dwóch lat. Na prawdę nie jest ważny fakt, że nawet jej nie lubię.  Podrapałem się niezręcznie po karku, usilnie unikając spojrzenia dziewczyny. Mój wzrok zatrzymał się na Leo, który zawzięcie dyskutował z kimś przy barze.

- Czemu w ogóle z nią jesteś? - doszedł mnie dobrze znany delikatny głos Skierki. Natomiast przeniosłem spojrzenie na nią i uśmiechnąłem się niezręcznie, wzruszająca ramieniem.

- Tak jakoś.  - mruknąłem.

....................................................................................

Więc tak, wracam z nową historią i mega się stresuje! To będzie moje pierwsze opowiadabie z lgbt, ale w końcu loveislove!
Pierwsze rozdziały będą małym wprowadzeniem w życie naszego kochanego William' a, jednak mam nadzieje, że to nikogo nie odstraszy!!!
Więc jeszcze zapraszam do czytania moi drodzy!!!

     🐼_AliceNo_🐼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top