5.
Przeglądanie biblioteczki zajęło im znacznie więcej czasu, niż Myrea pierwotnie przypuszczała. Stało się tak przede wszystkim dlatego, że w pokoju nie było jednej sekretnej szkatułki, a trzydzieści sześć. Trzydzieści sześć! Gdy znaleźli pierwszą, omal nie porzucili dalszych poszukiwań. W środku jednak schowano wyłącznie kolczyki z wielkich kolorowych muszli, a Myrea była absolutnie pewna, że nie to powinni znaleźć. Tylko dlatego zabrali się za przeglądanie pozostałych książek.
Teraz stali nad swoimi zdobyczami rozłożonymi na fotelu i podłodze dookoła niego. Pełno tam było przeróżnych świecidełek, a zarazem żadne z nich nie wydawało się przytłaczająco cenne. Kolczyki, broszki, spinki, szpilki, drobne pierścionki, muszelki i koraliki. To wszystko przypominało zawartość zwykłej kobiecej szkatułki, tylko znacznie większej.
Jeden przedmiot wyróżniał się jednak szczególnie na tle tej zbieraniny. Był to ciężki srebrny medalion z wieczkiem ozdobionym kotwicą i kołem sterowym, w środku natomiast znajdował się kompas z tarczą pokrytą masą perłową i igłą wysadzaną drobniutkimi rubinami.
– Musi być warty majątek – westchnęła Myrea, ważąc medalion w dłoni.
– Myślisz, że pomoże nam ocalić Piaskowzgórze?
– Taką mam nadzieję. Powinniśmy już wracać.
– Mam wrażenie, że minęła cała wieczność, od kiedy tu weszliśmy.
– Też jesteś taki głodny?
– Żartujesz sobie? Umieram z głodu. Mógłbym zjeść całą beczkę śledzi.
Gdy tylko wyszli z jaskini, światło omal ich nie oślepiło. Z położenia słońca wywnioskowali, że spędzili w bibliotece cały dzień i całą noc. Z ulgą jednak odetchnęli świeżym powietrzem poranka. Trzymając się za ręce, ruszyli w stronę wioski.
– Hej, Rea, spójrz! – zawołał Sorell pokazując palcem na morze.
Daleko od brzegu, jednak wciąż w zasięgu ich wzroku, zakotwiczony był wielki statek. Z jakiegoś powodu na jego widok dziewczynę przeszedł dreszcz. Dlaczego zatrzymał się tak blisko Piaskowzrórza, zamiast popłynąć do portu w którymś z pobliskich miast? Może skończył im się prowiant?
– Nie podoba mi się to, Rell. Pospieszmy się.
Zaczęli biec, wciąż trzymając się za ręce. Strach chwycił dziewczynę za gardło. Czyżby się spóźnili? Czy Elmar był bezpieczny?
– A dokąd to wam tak spieszno, co? – zapytał wielki, barczysty mężczyzna, wyskakując zza drzewa i zagradzając im drogę. – Popatrz, Grigg, jakie nam się zbłąkane ptaszyny trafiły.
Myrea i Sorell zatrzymali się gwałtownie. Chcieli się wycofać, ale za ich plecami pojawił się zbir przypominający lustrzane odbicie pierwszego. Jedyną różnicą była przepaska zasłaniająca jego lewe oko oraz wystające spod niej szramy.
– Nie zrób im krzywdy, Sogg. Na pewno spodobają się kapitanowi.
– To jak? Pójdziecie z nami dobrowolnie czy trzeba was jakoś zachęcić?
– Pójdziemy – odpowiedział Sorell, zaciskając silniej dłoń na palcach Myrei. Dobrze wiedział, że jeśli nie przemówi pierwszy, siostra będzie chciała powiedzieć albo zrobić coś bardzo głupiego, na przykład opluć któregoś z drabów czy obrzucić ich wyzwiskami.
– I nie będziecie próbować żadnych głupot?
– Nie.
– Grzeczny chłopiec – pochwalił go Grigg, wyciągając miecz, którego ostrze skierował w ich plecy. – Spokojnie, to tylko na wypadek, gdyby jednak przyszło wam do głowy uciekać albo krzyczeć.
– Nawet byśmy na to nie wpadli, gdybyś o tym nie powiedział – prychnęła Myrea. Nie podobał się jej sposób, w jaki na nią patrzyli. Nie podobała się jej też uległość brata. Potrafili przecież szybko biegać i znali okolicę lepiej od zbirów. Na pewno daliby radę im uciec. Powstrzymywała ją wyłącznie dłoń Sorella zaciśnięta na jej własnej oraz spokój, z jakim brat ruszył w stronę wioski.
– Kim właściwie jesteście? – zapytał chłopak, zupełnie jakby wcale nie byli prowadzeni nie wiadomo gdzie pod groźbą dźgnięcia bardzo ostrym mieczem, ale wyszli na przyjacielską przechadzkę po wybrzeżu.
– Miło z twojej strony, że zapytałeś – odparł ten nazwany Griggiem. Pomimo przepaski na oku, blizn i miecza w dłoni, sprawiał całkiem sympatyczne wrażenie. Szkoda tylko, że wszystko musiał zepsuć tym, co powiedział chwilę później. – Tak się składa, że jesteśmy piratami. A tamta ślicznotka – wskazał palcem statek – to Krwawa Jutrzenka, najszybszy...
– Zamknij się, Grigg – warknął Sogg. – Po co im to mówisz?
– A co mam nie mówić? Zapytał, to odpowiadam. Przecież jeśli kapitan uzna, że to problem, to po prostu poderżniemy im gardła, co nie?
– Nikomu nic nie trzeba by było podrzynać, gdybyś trzymał gębę na kłódkę.
– Oj, zamknij się już.
– To ty się zamknij.
Myrea nie była ani trochę zaskoczona, że zbiry prowadziły ich do domu jarla. Nie zaskoczył jej też widok dwóch innych drabów pilnujących wejścia.
– Co tam macie?
– Prezent dla kapitana.
– Całkiem niezłe sztuki. Na pewno się ucieszy. Wchodźcie.
Bliźnięta zostały bezceremonialnie wepchnięte do środka, gdzie jak zwykle na wielkim palenisku płonął ogień. Dookoła ustawiono długie ławy, przy których najprawdopodobniej cała piracka załoga napychała brzuchy tym, co jarlowi udało się zgromadzić w spiżarni. Sam jarl klęczał skuty na podeście, na którym stał tron. Tym razem jednak tron nie był pusty. Siedział na nim wysoki brunet z zadbaną brodą. Kapitański kapelusz przerzucił przez oparcie tronu, w jednej dłoni trzymał diadem Holzera, w drugiej – jego hełm zdobyty w bitwie pod Wyjącą Górą, zupełnie jakby zastanawiał się, które okrycie głowy będzie teraz dla niego bardziej stosowne. Tuż obok niego stała stara Nettie z półmiskiem zastawionym różnymi pysznościami i uniżonym głosem pytała raz po raz:
– Może jeszcze pasztecika, wasza miłość? Śledziki też mamy bardzo dobre.
Kapitan nie zwracał jednak na nią uwagi. Zbyt bardzo skupił się na tych, którzy właśnie przybyli. Na widok bliźniąt uśmiechnął się szeroko i wybrał diadem, hełm natomiast cisnął w kąt jak nic nieznaczący rupieć.
– Sogg! Grigg! A cóż takiego dla mnie znaleźliście? – zapytał, podnosząc się z tronu i idąc powoli w ich stronę.
– Nie! Moje dzieci!
Myrea poczuła silne ukłucie w piersi na głos Elmara. Zaczęła go szukać wzrokiem w tłumie, ale jedyne, co dzięki temu osiągnęła, to szturchnięcie w plecy przez jednego z drabów.
– Spokojnie, starcze. Włos im z głów nie spadnie – zapewnił herszt bandy i ukłonił się przy tym w pas, zdradzając jednocześnie rodzeństwu, gdzie był ich opiekun.
Elmar wraz z wieloma innymi wieśniakami siedział zamknięty na piętrze. Pod naporem groźnych spojrzeń piratów bał się ponownie odezwać. Jedyne, na co się zdobył, to skinięcie głową kapitanowi.
– Nic im się nie stanie, jeśli tylko powiedzą, gdzie jest skarb Olavfringa. – Na te słowa latarnik jęknął żałośnie.
– Mówiliśmy ci już, że nie wiemy nic o żadnym skarbie! – krzyknął Holzer z podwyższenia. – Nie męcz tych biednych dzieci, bo i tak nic ci nie powiedzą!
– Och, to już nie są dzieci – zaśmiał się kapitan. W jego spojrzeniu było coś niepokojącego. – I chyba będą w stanie mówić sami za siebie. Nazywam się Revlod i jestem kapitanem Krwawej Jutrzenki. – Skłonił się im nisko, co mogło wyglądać na wyraz szacunku, jednak w obecnej sytuacji Myrea odebrała to wyłącznie jako żałosną farsę. – A jak wam na imię?
Dziewczyna zacisnęła wargi, gotowa milczeć jak zaklęta, ale brat znów zupełnie ją zaskoczył. Nie puszczając jej dłoni, również się ukłonił i odpowiedział:
– Ja jestem Sorell, a to moja siostra, Myrea.
– A gdzie żeście znaleźli takie urocze stworzenia? – zaśmiał się Revlod, najwyraźniej szczerze zachwycony posłuszeństwem Sorella.
– Szli od strony latarni – odpowiedział Sogg, na co kapitan zmarszczył gniewnie brwi.
– Przecież kazałem wam dokładnie wszystko przeszukać.
– I przeszukaliśmy, ale...
– Ale?
– Nie mogli nas znaleźć, bo byliśmy w ukrytej piwnicy – odpowiedział Sorell za zbira, po czym ze szczegółami wyjaśnił, jak się tam dostać. Wspomniał również o wszystkich kosztownościach, które wciąż czekały na fotelu.
Myrea zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Chociaż nigdy nie poznała prababki, nie cieszyła się na myśl, że jej cenna biblioteczka zostanie zbezczeszczona przez jakichś parszywych piratów. Nie mogła mieć jednak pretensji do Sorella. Wiedziała, że brat robił to wyłącznie po to, by ochronić ją, Elmara i pozostałych mieszkańców Piaskowzgórza.
Revlod odesłał Grigga i Sogga do starej piwniczki, a bliźnięta łaskawie posadził przy ławie, gdzie jego załoga zrobiła im odrobinę miejsca. Namawiał ich, by się częstowali tak długo, aż w końcu oboje sięgnęli po jedzenie. Wmusił też w Sorella kilka łyków grzanego piwa, chociaż chłopak tłumaczył mu, że źle się po nim czuje.
– No, to skoro już jesteśmy przyjaciółmi, może powiecie mi jeszcze, gdzie jest skarb Olavfringa? – zapytał herszt, niby od niechcenia bawiąc się bardzo ostrym sztyletem.
– Proszę, masz swój skarb – prychnęła Myrea, wygrzebując z kieszeni medalion z kompasem i rzucając go w stronę pirata.
Ten złapał go bez większego problemu i aż zagwizdał z podziwu. Bardzo uważnie przyjrzał się błyskotce, wyraźnie z niej zadowolony. Dziewczyna była święcie przekonana, że właśnie tego szukał, bo żaden grymas na jego twarzy nie zapowiedział pytania, które padło z jego ust.
– To wszystko?
– A miało być coś jeszcze? – jęknęła Myrea, zupełnie zdezorientowana. – To najcenniejsza rzecz, jaką znaleźliśmy!
– W swoim dzienniku Olavfring pisał o skarbie ponad wszelkie skarby, o skarbie swojego życia. Ten kompas jest naprawdę piękny, ale Olavfring był potężnym piratem i mógł sobie pozwolić na setki podobnych błyskotek. Dlatego właśnie wychodzę z założenia, że...
– To nasza prababka była jego skarbem – przerwał mu Sorell, czym wywołał jedynie śmiech pirata.
– Kobieta? Wybacz, chłopcze, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć.
– Nie była zwykłą kobietą.
– Tak! – podchwyciła Myrea. – Była bardzo mądra! I mówiła w wielu językach!
– Nie o to chodziło. – Sorell potrząsnął głową. Dopiero teraz dziewczyna zorientowała się, że jej brat zaczynał poddawać się działaniu grzanego piwa. Oczy zaszły mu mgłą, a twarz zaczęła błyszczeć od potu. Myrea chwyciła go za dłoń i najchętniej nakazałaby milczenie, widziała jednak, że Revlod łapczywie wsłuchiwał się w każde jego słowo i wiedziała, że jeżeli przeszkodzi Sorellowi, zgubi całą wioskę.
– A więc o co? Oświeć mnie, uroczy chłopcze – zachęcił kapitan klękając tuż przy przybranym synu latarnika, który najwyraźniej nic sobie nie robił z komplementów.
– Zanim poznała Olavfringa, była syreną. Gdy uwięził ją na lądzie, musiała przybrać ludzką postać.
– Czemu to zrobił? Czemu ją uwięził?
– Bo władała wodą i widziała przyszłość. Nie sprzeciwiała mu się, bo wiedziała, że tak musi być. Że pewnego dnia przestanie być dla niego wyłącznie kompasem, a stanie się celem podróży. By ją przekupić, dawał jej książki i błyskotki z całego świata. Potem już nie musiał. Wystarczyło, że przyszedł, że do niej wracał, że żył.
– Hej, mały, dobrze się czujesz? – zapytał Revlod z autentycznym niepokojem, gdy Sorell zachwiał się i omal nie spadł ze stołka. Jakimś cudem kapitan zdołał go chwycić i podeprzeć, zanim Myrea w ogóle o tym pomyślała. – Może rzeczywiście nie powinieneś pić grzanego piwa. Cholera jasna! Nie mdlej mi tutaj!
– Jak tam jest? – zapytał Sorell słabym głosem. – Słyszałem, że Wyspy Koralowe są naprawdę piękne...
To powiedziawszy, zemdlał, opadając prosto w otwarte ramiona Revloda.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top