2.

Szczęście w nieszczęściu, proroczy sen zaczaił się na Myreę tuż przed wschodem słońca. Gdy stanęli przed domem Holzera, wciąż było ciemno i zimno, ale istniało mniejsze ryzyko, że jarl odeśle ich z niczym, zbyt bardzo rozgniewany faktem, że mieli czelność przerwać mu sen w środku nocy, aby ich przynajmniej wysłuchać.

Elmar zebrał się na odwagę i załomotał w drzwi.

– Wszystko będzie dobrze – wymamrotał pod nosem, a schowane za jego plecami rodzeństwo chwyciło się za dłonie.

Drzwi uchyliły się na grubość palca i ze szczeliny łypnęło na nich przekrwione oko:

– Spać nie możesz, Elmar? – prychnął Argist, stary zarządca jarla, który najwyraźniej nocami pełnił również funkcję strażnika. A może robił to tylko tej nocy? Jeśli tak, to mieli wyjątkowe szczęście, bo Argist był starym przyjacielem Elmara. – Dalej, wchodźcie do środka.

Nie trzeba im było tego dwa razy powtarzać. W kilka kroków znaleźli się przy wielkim palenisku na środku długiej hali, w której jarl zazwyczaj przyjmował gości. U szczytu pomieszczenia, na niewielkim wzniesieniu, stał drewniany tron z siedzeniem wyłożonym czerwonym aksamitem i podłokietnikami rzeźbionymi w głowy morskich potworów. Choć wyglądał bardzo majestatycznie, Holzer rzadko z niego korzystał. Najczęściej przystawiał sobie stołek do paleniska i rozgrzewał nad płomieniami wycieńczone reumatyzmem stawy.

Myrea była tak zmarznięta, że najchętniej zrobiłaby to samo. Wystarczyło jednak przelotne spojrzenie na ogień i poczuła, jak robi się jej słabo. Gdyby Sorell jej nie podtrzymywał, najprawdopodobniej by upadła.

– No, to z czym przychodzicie? Trzeba budzić jarla? – zapytał Argist, podając Elmarowi kufel z grzanym piwem korzennym.

Latarnik zerknął na bliźnięta i pociągnął potężny łyk. Przez chwilę wydawało się, że zamierza zaproponować łyka również Sorellowi, ale szybko się rozmyślił. Choć jego przybrany syn był już w odpowiednim wieku, by zajmować się tym jakże męskim zajęciem, jakim było picie piwa, Elmarowi udało się go do tego namówić tylko raz. Od tamtej pory Sorell omijał szerokim łukiem wszystko, co pachniało alkoholem twierdząc uparcie, że odurzony zaczyna widzieć niestworzone rzeczy.

– Tak, obudź go – westchnął latarnik, oddając przyjacielowi kufel.

– Wiesz, że tego nie lubi.

– Wiem.

– I mimo to chcesz...

– Po prostu go obudź.

Argist nie wyglądał na zadowolonego. Najwyraźniej podejrzewał, że za budzenie jarla oberwie się im wszystkim. Wziął się jednak w garść i spojrzał przez wąskie okno, za którym zaczęło się przejaśniać.

– Może nie będzie tak źle. Za jakąś godzinę i tak powinienem go obudzić na śniadanie. Usiądźcie sobie i poczekajcie. To może trochę zająć.

To powiedziawszy, pomknął wąskimi schodami na piętro. Elmar, Sorell i Myrea zostali sami. W ciszy sali rozbrzmiewało tylko niepokojąco pogodne trzaskanie płomieni. Dziewczyna zamknęła oczy, zastanawiając się, co właściwie powinna powiedzieć jarlowi. Jak go przekonać? Elmar postanowił jej zaufać – już samo to było dla młodej czarownicy ogromnym sukcesem. Ale jak zareagują inni? Czy jarl uwierzy w to, że w jego wiosce jest ktoś jeszcze poza jego matką, kto potrafi przewidywać przyszłość?

– Wyglądasz, jakbyś miała wątpliwości – szepnął Elmar, pochylając się nad dziewczyną.

– Myślałam o starej Nettie. Może ona też miała ten sen?

– Niech to licho. Zupełnie nie przyszło mi to do głowy. – Latarnik w roztargnieniu potarł kark. – A jeśli nie miała? Co wtedy zrobimy?

Nie mieli czasu, żeby się naradzić. Drewniane schody zatrzeszczały ciężko, gdy u ich szczytu stanął Holzer. Jarl Piaskowzgórza prezentował się niezbyt atrakcyjnie, nie była to jednak kwestia wczesnej pory. Holzer był po prostu bardzo starym człowiekiem. Kiedyś brał udział w wielkiej bitwie pod Wyjącą Górą, w której całe wybrzeże stanęło do walki w najeźdźcami z południa. Wiele lat jednak minęło od dnia, w którym dziedzic Holma Złotorogiego znów zasiadł na Kościanym Tronie i obecnie o dawnej sile Holzera świadczyły wyłącznie pokaźna postura, szerokie barki i zdobyczny hełm, który podobno ściągnął z odciętej własnym toporem głowy wrogiego generała. Teraz trzymał hełm pod pachą. Zazwyczaj nosił go zamiast zaświadczającego o jego pozycji diademu i tym razem najwyraźniej też zamierzał to zrobić, spodziewając się zapewne, że o tak barbarzyńskiej porze Argist musi wzywać go do jakiegoś królewskiego posłańca, któremu wypada przypomnieć, kim był jarl Piaskowzgórza.

– To tylko ty, Elmarze? – zapytał z wyraźnym rozczarowaniem.

– Mówiłem ci przecież, panie, że to on – westchnął Argist, pogodzony już zapewne z myślą, że zostanie ukarany.

– Panie. – Elmar postanowił się nie wycofywać. Poderwał się na równe nogi i skłonił głęboko swojemu jarlowi.

– No, już, już, Elmarze, bez tych wygłupów. Za długo cię znam, żebyś kłaniał mi się jak jakiemuś miastowemu panisku – prychnął na niego Holzer, choć zachowanie latarnika wyraźnie połechtało jego dumę. Nieco ociężałym krokiem zszedł po schodach, chwycił przyjaciela w ramiona i poklepał go po plecach. – Dalej, Argist, przynieś nam coś do jedzenia. I piwo. Nie będziemy przecież gadać o suchym pysku, prawda, Elmarze?

– Skoro nalegasz – zaśmiał się niepewnie latarnik.

Wraz z jarlem przysiadł tuż przy palenisku i cierpliwie czekał, aż Argist wykona polecenie. Nie paliło mu się do tej rozmowy, a i Holzer najwyraźniej nie chciał jej zaczynać z pustym żołądkiem. Myrea dziękowała za to w myślach swoim przodkom. Skoro jarl nie zażądał, by powiedzieli od razu, po co przyszli, istniała szansa, że przynajmniej wysłucha ich do końca.

Argist przyniósł wczorajszą sarninę ze śliwkami i świeżo upieczony chleb. Jarl zachęcił ich gestem, by się częstowali i sam zabrał się do jedzenia. Elmar również sobie nie żałował, jednak Myrea i Sorell skosztowali jedynie odrobinę pieczywa z ciemnym sosem i tłuszczem z pieczeni, bardziej przez grzeczność niż z głodu. Właściwie to obojgu z przerażenia tak bardzo zacisnęły się żołądki, że i rozmiękły chleb ledwie mogli przełknąć.

Sorell w zamyśleniu tak mocno przygryzł sobie dolną wargę, że nabiegła krwią i spuchła. Myrea czasem żałowała, że zamiast proroczych wizji nie posiadała zdolności przenikania myśli brata. Ostrożnie chwyciła go za dłoń i uśmiechnęła się pokrzepiająco. Taki przynajmniej był jej zamiar. Niestety, Sorell jedynie strapił się jeszcze bardziej. Już zamierzała się do niego odezwać, gdy Holzer uznał, że nadszedł czas, by przejść do rzeczy.

– A więc, Elmarze? Z czym do mnie przyszedłeś?

– Chodzi o to, że... – latarnik urwał i spojrzał na Myreę w poszukiwaniu wsparcia. – Myrea miewa sny, które stają się prawdą.

Był to jeden z najtrudniejszych momentów ich rozmowy. Stara Nettie, matka Holzera, uchodziła za bardzo potężną wieszczkę, więc z jednej strony jarl nie powinien należeć do niedowiarków, którzy upierają się, że magia nie istnieje. Z drugiej jednak strony właśnie przez starą Nettie Holzer mógł dojść do wniosku, że wcale nie musi słuchać Elmara. Przecież gdyby w przyszłości czaiło się coś wartego uwagi, matka na pewno by mu o tym powiedziała.

– A zatem ona również miała sen – zaśmiał się Holzer, zaskakując ich wszystkich. Puścił oko do Myrei. – Nic dziwnego, że młodej dziewczynie śni się po nocach syn jarla.

To nie miało żadnego sensu. Zaczynając od tego, że Myrei wcale nie śnił się Tolan, a kończąc na tym, że gdyby już miała śnić o jakimś mężczyźnie, zapewne nie byłby to ktoś niemal dwa razy od niej starszy. Zapewne było czymś zupełnie naturalnym podkochiwanie się w synu jarla, który lada dzień miał wrócić ze służby u króla, w ramach której walczył z bandytami, poskramiał zbuntowanych magów, zabijał smoki i robił mnóstwo innych rzeczy, od których kobiety powinny mdleć z zachwytu, jednak Myrea niespecjalnie się tym interesowała.

– To nie do końca tak, wasza miłość – odparła nieśmiało. Wiedziała, że powinna dać mówić Elmarowi, ale jej opiekun najwyraźniej zapomniał języka w ustach. Nie miała mu tego za złe, sama również była zupełnie zbita z tropu. – Tolan jest wielkim wojownikiem, ale...

– Oczywiście, że jest! Moja krew!

– Ale nie to mi się śniło.

– Nie?

– Przykro mi, wasza miłość.

– Jeśli nie to, to co...

Jarlowi przerwał pełen irytacji skrzekliwy jęk.

– Nie ona! On! – krzyknęła stara Nettie. Stała na szczycie schodów, po których chwilę wcześniej zszedł Holzer. Zwichrzone białe włosy zdawały się falować pod wpływem jakiejś magicznej siły. Długi powykrzywiany palec celował prosto w Sorella.

– Śniłeś o moim synu? – zapytał skonsternowany Holzer. Spod zmarszczonych krzaczastych brwi łypało na chłopaka wrogie spojrzenie. – Co to ma znaczyć?

Nie będąc w stanie wykrztusić choćby jednego słowa, Sorell pokręcił gwałtownie głową. Cała jego twarz zrobiła się bardziej czerwona niż niebo o zachodzie.

– Miłość! – krzyknęła stara Nettie, bynajmniej nie łagodząc tym atmosfery. – Na niego czeka wielka miłość! A na nią – przeniosła palec na Myreę – bogactwo i mądrość! Wielka, wielka mądrość!

– Matko, proszę – przerwał jej Holzer, śmiejąc się nerwowo. – To raczej niemożliwe, żeby kobieta...

Plama śliny rozkwitła tuż obok buta jarla. Jak na swój wiek, stara Nettie popisywała się niebywałą wręcz celnością. I wszystko wskazywało na to, że zamierzała spróbować raz jeszcze.

– Wybaczcie mi, proszę. Muszę zająć się matką.

To powiedziawszy, Holzer pomknął po schodach, by dopaść starą Nettie. Najprawdopodobniej tylko to ocaliło go przed oderwaniem kolejnym pociskiem ze śliny. Staruszka zirytowała się postępowaniem syna i tym, że potraktowano jej przepowiednię tak obojętnie. Zaczęła wymachiwać pięściami i wyrywać się jarlowi, który robił wszystko, by zapędzić matkę z powrotem do sypialni, nie tracąc przy tym godności.

– Moje przepowiednie zawsze się sprawdzają!

– Matko, błagam...

– Chłopiec się zakocha! Złodziej ukradnie mu serce! Zakocha się! Zakocha!

– Mamo!

– Dziewczyna będzie mędrcem! Największym z uczonych! Przyszłość nie będzie miała przednią tajemnic!

Argist spojrzał przepraszająco na gości jarla i poprosił ich, aby wrócili później. Elmarowi nie trzeba było tego dwa razy powtarzać. Podziękował za śniadanie i kazał przekazać jarlowi wyrazy wdzięczności za to, że w ogóle zechciał ich przyjąć. Potem chwycił podopiecznych pod ramiona i wyciągnął ich na chłód poranka.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top