4.

– Poczekaj, zaraz znajdę krzesiwo.

Przeniosła dłoń na ramię Sorella, gdy ten schylił się, by pogrzebać w koszyku. Choć wszystko dookoła było przesiąknięte morską wodą, Myrea wiedziała, że uda im się rozpalić ogień. Przeczucia nigdy nie myliły jej w kwestii tego, co miało się wydarzyć za chwilę. Gorzej było ze zdarzeniami oddalonymi o kilka godzin czy dni. Te zdawały się mgliste i niejednoznaczne, zupełnie jakby pozostawiały jej miejsce na ingerencję w przyszłość.

W ciemności jaskini błysnął płomień, który oświetlił uśmiechniętą twarz Sorella. Chłopiec przeniósł ogień na knot świecy, którą niósł nad głowę.

– Spójrz, Rea. To drzwi.

Rzeczywiście. Stali przed wąskimi drzwiami, których najmocniejszym elementem wydawał się żelazny zamek, jedynie odrobinę przeżarty rdzą.

– Jak je otworzymy? Przecież nie mamy klucza – westchnęła.

– A po co nam klucz? – Roześmiał się. – Potrzymaj mi świecę.

Bez mrugnięcia okiem spełniła jego prośbę. Sorell tryumfalnie wyciągnął z kosza mały młot. Było to jego ulubione narzędzie, z którym prawie nigdy się nie rozstawał. Dostał go od Elmara trzy lata temu na święto równonocy wiosennej i od tamtej pory zawzięcie szkolił się w sztuce kowalskiej. Może i wyglądał na drobnego, ale w rzeczywistości był całkiem silny. Nigdy jednak nie było mu spieszno, by siły tej używać. Również tym razem. Najpierw obejrzał dokładnie drzwi, w poszukiwaniu najsłabszego miejsca i zabrał się do pracy dopiero, gdy je znalazł.

Zamek naprawdę był bardzo porządny. Po przeciwległej stronie drzwi trzymały się jednak wyłącznie na dwóch zawiasach, z którymi czas obszedł się dość brutalnie. Wystarczyło kilka uderzeń młotkiem, a całe drzwi odskoczyły i wpadły do środka skrytego za nimi pomieszczenia.

– Jak myślisz, co tam znajdziemy? – zapytał, na powrót stając się spokojnym i nieśmiałym Sorellem.

– Nie czas na myślenie! Po prostu tam wejdźmy.

Myrea wskoczyła do środka, zalewając pokoik blaskiem rzucanym przez świecę. Aż westchnęła ze zdziwienia. Spodziewała się jakiegoś skarbu, zapomnianego bogactwa. O tym właśnie krzyczały jej przeczucia. A jednak nic takiego nie znaleźli. Dookoła stały regały pełne książek, a w centrum pokoju – stary fotel, niegdyś zapewne ozdobiony haftami kwiatów.

– Spodziewałam się czegoś więcej – westchnęła dziewczyna, wyciągając z półki pierwszy lepszy wolumin. Omal nie kichnęła od kurzu, który wzniósł się w powietrze. Przez dłuższą chwilę próbowała wczytać się w tekst, ale okazało się, że i tak nie była w stanie zrozumieć ani słowa. – To jakiś obcy język. Myślisz, że nasza prababcia mówiła w obcych językach?

– Tak.

Sorell stał odwrócony do niej plecami i nawet się nie odwrócił, by jej odpowiedzieć. Miała ochotę rzucić w niego trzymaną książką, a powstrzymała ją wyłącznie myśl, że wolumin najprawdopodobniej rozpadłby się od zderzenia z głową chłopaka.

– Może mieszkańcy Piaskowzgórza uważali, że jest za mądra jak na kobietę. I dlatego musiała mieszkać w odosobnieniu.

– Może. – Sorell westchnął głęboko i opadł na fotel, najwyraźniej nie przejmując się zupełnie zapachem stęchlizny. – Wyobrażasz sobie, jak to jest, schodzić tu codziennie tylko po to, żeby czytać książki?

– Nie. To przerażające. Przecież zaraz za drzwiami jest morze. Nie bała się, że przypływ wszystko jej zaleje?

Wprawdzie biblioteczka znajdowała się na szczycie bardzo wąskich schodów i była całkiem wysoko ponad poziomem wody, ale tak blisko brzegu nigdy nic nie było wiadomo.

– Nie musiała się bać. Woda była po jej stronie.

Myrea spojrzała na brata. Zachowywał się naprawdę dziwnie i coraz bardziej ją to niepokoiło. Najchętniej zabrałaby go jak najszybciej z tego paskudnego pomieszczenia, które najwyraźniej źle na niego wpływało. Wiedziała jednak, że nie wolno im wrócić do latarni z pustymi rękami. Musieli znaleźć medalion oraz wszystko, co mogło pomóc im w ocaleniu wioski.

– Nic z tego nie rozumiem, Rell. Ale wiem jedno: jeśli zaraz nie ruszysz tyłka, wytargam cię za uszy.

– Jeszcze chwilę.

– Rell!

– Po prostu próbuję coś zobaczyć.

– Co takiego?

– Ona chciała tu być, wiesz? Chciała być jak najbliżej wody, a jednocześnie pozostawać na lądzie. – Podniósł się z fotela i podszedł do Myrei. – Nie do końca jeszcze rozumiem dlaczego, ale to może być bardzo ważne.

Pokiwała głową i jeszcze raz rozejrzała się po pokoju. Jeśli medalion miał gdzieś być, to właśnie tutaj.

– Dalej. Rusz się. Nie wiem, ile zostało nam czasu. Jakieś pomysły?

– Może książka-atrapa?

– To znaczy?

– No wiesz. Z zewnątrz wygląda jak książka, ale tak naprawdę to szkatułka.

– O nie – jęknęła, czując wszechogarniające zniechęcenie. – Nigdy nie uda nam się tego wszystkiego przejrzeć. Przecież ich są setki!

– Nie przesadzaj. Ja zacznę z tej strony, a ty z tamtej.

Nie miała nic przeciwko takiemu podziałowi pracy, ale jakieś dziwne przeczucie mówiło jej, że to za mało, że nie tak to powinno wyglądać. Cóż innego jednak mogli zrobić? Naprawdę nie miała lepszych pomysłów. Bez słowa sprzeciwu zabrała się do roboty. Przed sobą mieli naprawdę długi dzień i nie mogli zmarnować choćby chwili.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top