3.

– I co teraz mamy zrobić? – jęknęła Myrea, chodząc dookoła ogniska na szczycie latarni. Ona i Sorell chowali się tam zawsze, gdy problemy młodzieńczego życia zaczynały ich przytłaczać. Teraz jednak nawet ta kryjówka przestała wystarczać. – Nic nie osiągnęliśmy! Nic! Och, poza informacją, że będę w stanie przewidywać przyszłość, a ty się zakochasz. Kto by się tego spodziewał!

– Ja się nie spodziewałem – bąknął Sorell, na twarzy którego znów zakwitł rumieniec.

– Rell, biorąc pod uwagę, ile masz lat, po prostu lada dzień przyjdzie na ciebie pora – prychnęła, nic sobie nie robiąc z jego skrępowania. – Bardziej niż twoja nadchodząca wielka miłość martwi mnie jednak fakt, że nie wiemy, co robić.

– Kiedy śniłaś, jeszcze zanim przyszedł Elmar... – zaczął Sorell, ale zamilkł, jakby nie był pewien tego, co zamierzał powiedzieć. Czasami Myrea naprawdę miała dość tej jego nieśmiałości, ale w tej chwili zbyt bardzo zależało jej na dowiedzeniu się, co takiego uwięzło mu w gardle, by zacząć się z nim kłócić.

– Dalej, Rell. Wykrztuś to z siebie. To może być ważne!

– Wiem! Wiem, przecież! – naburmuszył się chłopak i odgarnął za ucho białe jak śnieg włosy. – Po prostu mówiłaś strasznie niewyraźnie i nie chciałbym nic przekręcić. Pierwsze słowo brzmiało jak „dalion", ale coś chyba było na początku. Drugie przypominało „p-babki". Może „medalion prababki"? Myślisz, że mogło chodzić o naszą prababkę?

Myrea nie czekała ani chwili. Sięgnęła za uchwyt klapy w podłodze, pociągnęła i ześliznęła się po drabinie, krzycząc przy tym:

– Elmarze! Elmarze, gdzie jesteś?

Brat bez zbędnych pytań popędził za nią. Miała mu nieco za złe, że nie powiedział jej tego wcześniej. Wtedy być może nie poszliby do jarla z pustymi rękami, tylko mieliby w zanadrzu coś, co przekonałoby i jego, i starą Nettie. Nie zamierzała jednak biadolić nad rozlanym mlekiem. Swojego opiekuna znalazła w kuchni, gdzie z oczami pełnymi łez kroił cebulę.

– Pomóc ci? – zapytała odruchowo.

– Nie trzeba, dziecko, już kończę – odparł z uśmiechem, ocierając rękawem łzę z nosa. – Chciałaś o coś zapytać?

– Wiesz coś o naszej prababce?

Elmar zdębiał. Zamarł z dłońmi nad kociołkiem, do którego właśnie wrzucił nieszczęsną cebulę. Wyglądał na jednocześnie zaniepokojonego i zdezorientowanego.

– Dlaczego pytasz?

– Sorell twierdzi, że mówiłam o niej przez sen. No więc? Wiesz coś?

Stare krzesło jęknęło, gdy latarnik opadł na nie z głośnym westchnieniem. Aby uniknąć spojrzenia Myrei, wyjrzał przez okno, za którym rozpościerało się spienione morze. Ktoś inny mógłby być zaniepokojony taką bliskością tego zmiennego żywiołu, Elmar jednak upierał się, że tylko szum fal potrafił ukoić jego nerwy.

– Tak, moje dziecko – westchnął po dłuższej chwili. – To do niej należała ta latarnia.

– Naprawdę? – Myrea popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Mężczyzna skinął głową. – A nie zostały tu może jakieś jej rzeczy?

– Gdy się wprowadzałem, nie znalazłem żadnych osobistych rzeczy należących do poprzednich latarników. – Dziewczyna już miała jęknąć z rozczarowaniem, gdy Elmar dodał: – Ale słyszałem, że kiedyś latarnia miała piwnicę, do której można było wpłynąć łódką. Od strony latarni została zamurowana i jakoś nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby poszukać czegoś od strony nabrzeża.

– Dziękuję! – Wiedziała, że to właściwy trop. Czuła to całym ciałem, od palców stóp, aż po cebulki włosów. Podbiegła do Elmara i pocałowała go w łysinę na czubku głowy. – Tak bardzo dziękuję!

– Jeśli chcecie tam iść, ubierzcie się najpierw ciepło! – krzyczał już do jej pleców, bo dziewczyna postanowiła nie czekać ani chwili. – I weźcie coś do jedzenia!

Gwałtowna niczym sztorm Myrea wybiegła z latarni prosto na zaśnieżone zbocze góry. Nie przejmując się chłodem, popędziła ledwie widoczną ścieżką w stronę brzegu. Słyszała za sobą krzyk Sorella, więc zwolniła nieco, ale pragnienie odkrycia prawdy i medalionu, który być może mógł ocalić całe Piaskowzgórze, kazało jej biec dalej.

Poniżej widziała wioskę. Kilka kamiennych domów, a dookoła nich drewniane chatki. Pomimo śniegu i wilgoci w powietrzu, wszystkie z łatwością zajęłyby się ogniem, polane oliwą albo smołą. Jarl mógł być niegdyś wielkim wojownikiem, teraz jednak był tylko starcem stojącym na czele garstki wieśniaków. Ich naród może i szczycił się wyjątkową walecznością i nawet kobiety potrafiły się bronić, ale Myrea wiedziała, że zbliżające się niebezpieczeństwo było ponad ich siły.

– Rea! Przyniosłem twój płaszcz – zawołał Sorell, w końcu ją doganiając.

– Dziękuję. – Z wdzięcznością przyjęła odzienie i założyła je, by ochronić się przed zimnem. Podała bratu rękę, którą ujął z nieśmiałym uśmiechem. W drugiej dłoni trzymał kosz z jedzeniem.

Spodziewała się, że będzie musiała bardziej zachęcić Sorella, by udał się wraz z nią na tę wyprawę. Brat jednak nie tylko nie skomentował jej niecierpliwości, ale też z jakiegoś powodu zdawał się przejmować inicjatywę. Zazwyczaj niczym cień podążał wszędzie tam, gdzie ona. Dlatego właśnie szybko się zorientowała, że tym razem wyprzedzał ją o dobre pół kroku.

– Rell? – Jeszcze nigdy nie widziała go w takim stanie. Oczy mu błyszczały, po ustach błąkał się uśmiech, a jednocześnie chłopak wydawał się zamyślony, jakby nieobecny. – Wszystko dobrze?

– Jesteśmy już blisko – powiedział z dziwnym spokojem.

Szli wzdłuż brzegu. Fale omywały ziemię zaledwie dwa kroki od ścieżki. Po drugiej stronie ciągnęła się kamienista strona wzgórza, na którym stała latarnia. Możliwe, że szlak powstał tylko dlatego, że zima tego roku była wyjątkowo mroźna i wody cofnęły się o splunięcie, jak to ujął Elmar. Stary latarnik był tym faktem bardzo zmartwiony, bo pomimo licznych latarni, statki rozbijały się o skały zdecydowanie częściej niż kiedykolwiek wcześniej. Twierdził, że nie trzeba wiele więcej, by ściągnąć do Piaskowzgórza piratów albo jeszcze gorsze licho.

– Skąd wiesz?

– Przeczucie.

– Byłeś tu kiedyś?

– Nie. Chyba nie. Nie wiem.

– Jak to nie wiesz? Rell, co się z tobą dzieje?

Nie odpowiedział. Bez cienia wahania podszedł do kęp wodorostów zwisających ze skały i przeszedł przez nie. Myrea spodziewała się, że lada chwila uderzy nosem w kamień, nic takiego jednak nie nastąpiło. Zamiast tego zakrztusiła się zatęchłym powietrzem. Zasłoniła nos i usta rękawem.

– Rell, nic nie widzę.

– Ja również.

– Więc jak...

– Cicho, Rea. Po prostu mi zaufaj. I uważaj. Zaraz trafisz na stopnie.

Gdy tylko to powiedział, usłyszała tupnięcie jego podeszwy o namokłe drewno. Nie miała pojęcia, co się dzieje. Ten Sorell, nowy i obcy, po prostu ją przerażał. Gdzie podział się jej cichy i spokojny braciszek? To ona powinna go prowadzić. Zawsze przecież tak było. Teraz jednak, w absolutnej ciemności, otulona zapachem zdechłych ryb i gnijących wodorostów, czuła, że coś się zmienia, coś odchodzi bezpowrotnie. Nie cofnęła się. Wiedziała, że to właśnie ich przyszłość.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top