rozdział ósmy, czyli marchewkowe pole w głowie Ignasia

Ignacy odwrócił się na plecy i podłożył sobie ręce pod głowę, wpatrując się w sufit. Od kiedy poznał Różę — a może od wtedy, kiedy mu się przedstawiła? — jego życie znacznie się zmieniło. Niby wszystko było jak dawniej — męczył się na serwerze elity, nie uczył się prawie wcale, spędzał bardzo mało czasu z rodzicami, spał na lekcjach... Ale pośród tego wszystkiego było coś jeszcze, był ktoś, kto nadawał jego światu lekko różowych barw.

Chłopak uśmiechnął się mimowolnie, kiedy wzory na korkowanym suficie ułożyły się w jego oczach w twarz Róży. Co prawda nie widzieli się już od tygodnia — po pamiętnym poniedziałku odwiedziła go tylko raz — ale pisali ze sobą praktycznie codziennie, często pod pretekstem przypominania sobie o kartkówkach czy sprawdzianach. Co jakiś czas dziewczyna próbowała nakłonić go do tego, żeby staranniej przygotowywał się do lekcji (to znaczy, żeby w ogóle to robił), ale zupełnie mu się nie chciało. Było mu przykro, że nie słucha jej rad, ale nie był w stanie skupić się na obliczaniu działań, zakuwaniu słówek czy wypełnianiu tabelek. Mobilizował się jedynie do tego, żeby przepisywać wysłane przez Różę notatki i pojawiać się na większości lekcji (choć, oczywiście, nie był na nich zbyt aktywny).

Tego dnia wisiała nad nim groźba pytania z niemieckiego, więc wstał trochę wcześniej (dziesięć minut przed lekcjami zamiast punktualnie o ósmej) i szybko, dużymi literami przepisał ważniejsze słówka na kartkę, którą powiesił nad biurkiem. Zdążył nawet pójść po kawę i dzięki temu już na pierwszej lekcji mógł się nieco rozgrzać i rozbudzić. Szczęście dopisało nu też w kwestii pytania — nauczycielka wybrała inne osoby, dzięki czemu mógł uniknąć stresu (i spokojnie wypić kawę).

Stresowała go za to inna rzecz, do której zabierał się już trzeci dzień, ale wciąż nie miał odwagi. Od kiedy Róża wyszła z jego domu w tamte poniedziałkowe popołudnie, w głowie Ignacego zjawiała się myśl podobna do pierwszych wiosennych przebiśniegów: drżąca, blada i nieśmiała, ale uparta, wciąż wzrastająca i podlewana zauroczeniem (do którego chłopak uparcie nie chciał się przyznać). I choć za oknem panowała zima i wciąż było kilka stopni na minusie, wiosna roztapiała jego głowę i serce.

Potarł spocone dłonie i sięgnął po telefon. Miał jeszcze tylko pięć minut przerwy na zadzwonienie przed rozpoczęciem kolejnych czterdziestu pięciu minut stresu. Wiadomości głosowe i tekstowe nie wchodziły w grę; próbował je wysłać już trzeci dzień z rzędu (z marnym skutkiem). Albo wiadomość brzmiała głupio, albo trząsł mu się głos, albo plątał słowa i zapominał co chce powiedzieć. Lepiej już było zadzwonić, przynajmniej rozmowy nie dało się odsłuchać ani odczytać ponownie, żeby się z niej pośmiać; mógł też usłyszeć reakcję Róży od razu i nie czekać na odpowiedź, sprawdzając powiadomienia co dziesięć sekund.

Powoli wybrał odpowiedni numer (wyryty w jego pamięci po tych trzech nieszczęsnych dniach); miał go w kontaktach, ale chciał odwlec moment konfrontacji choćby o kilka sekund. Przełknął nerwowo ślinę i kliknął ikonę połączenia.

— Halo, Ignacy? Tylko się streszczaj, błagam, mamy historię za — przerwała na chwilę — trzy minuty.

— No doobra... — chłopak próbował się skupić. — Yyy, bo tak sobie pomyślałem... Stwierdziłem, że... Jakby... — Mentalnie uderzył się w czoło, próbując się nie rozpłakać. — Po prostu chciałbym cię zaprosić do siebie. Na przykład w piątek. Albo w sobotę. Kiedy chcesz. Przyjdziesz? — Wyrzucił z siebie jednym tchem, dłubiąc skórki przy paznokciach.

— Pewnie! — Usłyszał i poczuł, jak z jego serca spada potężny kamień.

— Cie-cieszę się. — Wyjąkał.

Zapadła niezręczna cisza. W końcu odezwała się Róża.

— Mamy historię. — Po jej głosie można było poznać, że się uśmiecha. — Do zobaczenia, Ignacy.

Chłopak odłożył telefon i potarł spocone dłonie, nie mogąc przestać się uśmiechać. Zgodziła się! Przyjdzie do niego, usiądą przy stole w kuchni, zjedzą ciasto (kupione w pobliskiej cukierni oczywiście), mogą się nawet uczyć, uczyć matematyki!

Cztery lekcje, które zostały mu do końca dnia, przesiedział jak na szpilkach, rozpraszając się, zapominając o notowaniu i myśląc tylko o tym, że Róża go odwiedzi. Dlatego kiedy jego telefon wydał z siebie krótkie piknięcie i wyświetlił powiadomienie o wiadomości właśnie od niej, serce prawie wyskoczyło z jego klatki piersiowej. Drżącymi rękami odblokował urządzenie — pytała o dokładny dzień i godzinę spotkania — i odpisał jej. Umówili się na czwartek na siedemnastą, co oznaczało, że miał jeszcze trzy dni. Trzy dni, siedemdziesiąt trzy godziny, cztery tysiące trzysta osiemdziesiąt minut, dwieście sześćdziesiąt dwa tysiące osiemset sekund...

Tego wieczora Ignacy zapomniał o spotkaniu na serwerze elity (o kolacji i sprawdzianie z fizyki też). Położył się dość wcześnie, chwilę po dziesiątej, ale zamiast zasnąć przewracał się z boku na bok. Wreszcie przypomniał mu się sposób z dzieciństwa, który znał od babci — liczenie baranów. Sam jesteś baran, przypomniał mu życzliwie jego mózg, kiedy chłopak wstał i otworzył okno. Owionął go wiatr i Ignacy zadrżał w swojej cienkiej piżamie, ale nie wrócił do łóżka. Zszedł za to do kuchni, najciszej jak tylko umiał przygotował herbatę i wrócił do pokoju.

W pomieszczeniu było już zupełnie zimno, więc szybko zamknął okno i usiadł na parapecie, owijając się kocem. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w ciemność za oknem i majaczące w oddali światła, aż w końcu poczuł dziwny spokój. Był przyzwyczajony do stresu, smutku, zdenerwowania, czasami wielkiej euforii, która znikała tak szybko, jak się pojawiła, ale nie do ulgi czy pokoju. Było tak, jakby w ciemnościach jego życia nagle zajaśniało kilka malutkich światełek, które — choć powoli i ledwo dostrzegalnie — wciąż rosły.

Nie wiedział, ile czasu przesiedział na parapecie, ale w którymś momencie jego zmęczone oczy same się zamknęły. Na wpół śpiąc, Ignacy dotarł do łóżka i niezdarnie wplątał się pod kołdrę. Tej nocy śniła mu się Róża odwiedzająca jego dom i piekąca razem z nim ciasto czekoladowe.


grr, nie podoba mi się ten rozdział, ale wrzucam go, bo dawno nic nie było, przepraszam :( piszcie jak macie jakieś uwagi czy coś, dobranoc!!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top