rozdział dwunasty, czyli zdawanie relacji z relacji i egzaminu z życia
Ignacy siedział przy kuchennym stole i przypatrywał się babci przygotowującej ciasto na chleb. Jej pomarszczone, spracowane dłonie energicznie mieszały i wyrabiały ciasto, tworząc gładką, zwartą kulę. Chłopak patrzył na to z podziwem, bo kiedy kilka dni wcześniej sam próbował swoich sił w pieczeniu, kleista masa oblepiła mu palce, nie pozwalając na poruszanie rękami, i dopiero babcia pomogła mu w uporaniu się z ciastem.
Choć ferie dobiegały końca i Ignacy wiedział, że już za kilka dni będzie musiał pożegnać się z babcią, był całkiem spokojny i nie obawiał się powrotu do szkoły i spotkania z Różą. Babcia doradziła mu, że powinien przeprosić dziewczynę i wszystkie osoby z klasy, wobec których zachowywał się nie w porządku. Opowiedziała mu też historię swojej miłości do dziadka (Ignacy nie mógł go pamiętać, bo urodził się w tym samym roku, w którym tamten umarł).
Oderwał wzrok od babcinych dłoni i wyjrzał za okno. Znów padał śnieg. W ciepłym domu, przy kominku (do którego drewno dostarczał sąsiad w zamian za domowe wypieki) czuł się dobrze jak nigdy dotąd. Postanowił, że jeśli kiedyś będzie miał własny dom, także będzie miał w nim kominek. Polubił ten ciepły blask, przyjazny, a jednak niebezpieczny i wzbudzający nutkę ekscytacji.
Kilka dni póżniej wędrował na stację, znów ciągnąc przez wieś walizkę, czuł się jednak zupełnie inaczej, niż przed dwunastoma dniami. Babcine rady, opowieści, ciasta, domowe chleby, wspólne spacery – wszystko to napełniło serce Ignacego nadzieją i spokojem. Kobiecie udało się nawet kilkakrotnie wyciągnąć wnuka do kościoła; prawdę powiedziawszy, ociągał się tylko za pierwszym razem, a potem sam chętnie szedł na Mszę czy adorację. Uspokajało go to i wyciszało, dając nadzieję na lepszą przyszłość.
Siedząc w pociągu i wsłuchując się w monotonny stukot kół rozmyślał nad swoim następnym spotkaniem z Różą. Układał w głowie niezliczone scenariusze swoich przeprosin i tego, jak dalej potoczy się ich relacja. Niepewność irytowała i męczyła go, a jednocześnie bał się konfrontacji i czuł się bezpiecznie w niewiedzy. Wreszcie zdecydował zadzwonić do Róży pierwszego dnia szkoły, zaraz po lekcjach, miał więc całe trzy dni na psychiczne przygotowanie się do rozmowy.
W domu przywitała go cisza. Piątkowe popołudnie zatrzymywało rodziców w pracy; do domu wracali dopiero pod wieczór. Na szczęście Ignacy miał swoje klucze i mógł wchodzić do domu kiedy zechciał, ale poczuł straszliwą samotność i pustkę, kiedy zapalał światła w korytarzu i swoim pokoju. Przypomniał sobie, że w dzieciństwie chciał mieć psa; wtedy rodzice się nie zgodzili, tłumacząc się brakiem czasu na kolejny obowiązek, ale może teraz pozwoliliby synowi wziąć odpowiedzialność za zwierzaka? Postanowił ich o to spytać jeszcze w ten weekend.
Zszedł do kuchni i wstawił wodę na herbatę, a potem wyjął z walizki trzy butelki soku i cztery słoiki dżemu, które zapakowała mu do domu babcia; chciała nawet dać mu więcej przetworów, ale nie zmieściły się w jego ograniczonym bagażu. Zaparzył zwykłą, czarną herbatę i dodał do niej trochę soku. Wyobraził sobie, jak wraz z Różą idą na spacer, a potem przychodzą do jego domu i piją gorącą herbatę z sokiem. Rozmarzony, stał na środku kuchni, uśmiechając się sam do siebie, gdy nagle usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku.
Drgnął, przestraszony, i prawie upuścił cenne przetwory od babci. Szybko schował je do lodówki i, próbując ukryć rumieniec wstydu, poszedł do przedpokoju, by powitać rodziców.
– Dzień dobry, Ignacy! – Matka odłożyła na komodę dużą, pojemną torbę, w której nosiła – zdaniem jej syna – prawie wszystko, od kosmetyków i dokumentów, przez laptopa i splątany kłębek ładowarek (słuchawek używała tylko bezprzewodowych), po puszkę ulubionej kawy i pięciokrotnie złożoną mapę Europy formatu A3. Kiedyś Ignacy znalazł w niej (torbie, nie mapie) nawet kwiatka w doniczce. Oczywiście nie zaglądał do niej z własnej woli i ciekawości; matka poprosiła go, żeby przyniósł jej zapomnianą świeczkę w szklanym słoiku.
Przytuliła syna, a mąż poszedł w jej ślady, zaskakując tym biednego chłopaka, który nie spodziewał się takiego wylewu czułości ze strony rodziców. Może jednak zauważyli jego blisko dwutygodniową nieobecność?
Wbrew pozorom bizneswoman, które matka Ignacego próbowała stwarzać, nie była ona zbyt zorganizowaną osobą, w przeciwieństwie do męża, który od początków ich związku – czyli od czasów ich studiów – nieświadomie próbował zaprowadzić w jej życiu ład i porządek w miejsce jej własnego chaosu; z kolei ona uczyła go spontaniczności. Pierwsze dziesięć lat małżeństwa minęło im dość beztrosko – Marta uczyła w szkole języka angielskiego na pół etatu, a Paweł pracował w korporacji – ale kiedy Ignacy poszedł do szkoły i zaczął wymagać coraz mniej uwagi rodziców, postanowili porzucić te ścieżki zawodowe i poświęcić się rodzinnemu biznesowi. Wybór padł na firmę jubilerską, która, dzięki ogromnemu nakładowi czasu i pracy, przynosiła dość duże zyski.
Ten piątkowy wieczór spędzili we trójkę, co dawno już im się nie zdarzyło. Zazwyczaj rodzice siedzieli w salonie, a Ignacy u siebie w pokoju, ale tym razem zawołali go na pizzę i Leona zawodowca. Co jakiś czas zdarzały im się takie przebłyski rodzinności; być może maczała w nich palce babcia Hela, która delikatnie, ale stanowczo pouczała swojego syna, a ojca Ignacego, na temat wychowywania dzieci.
Nie rozmawiali zbyt wiele, chłopak zdał rodzicom tylko ogólną relację z pobytu u babci, ale nikomu to nie przeszkadzało. Rzadko rozmawiali i spędzali ze sobą dłużej niż pięć minut, więc po tym czasie zaczęli czuć się trochę niezręcznie. Jednak kiedy po filmie i pizzy Ignacy wrócił do pokoju, doszedł do wniosku, że jest wdzięczny rodzicom za ten wieczór. Na parę godzin zapełnił on pustkę i samotność w jego sercu i pozwolił mu nie stresować się myśleniem o planowanym przeproszeniu Róży.
Na nieszczęście, dalsza część weekendu ciągnęła się w nieskończoność. Chłopak próbował zająć głowę nauką, więc powtarzał co nieco do kartkówek i sprawdzianów i odrobił część zadań domowych, ale jego myśli wciąż uciekały do szarych oczu i łagodnego uśmiechu Róży. Niezmiennie powodowało to rumieniec na jego twarzy, ale za nic nie mógł skupić się na nauce. Kilka razy sięgał po telefon, sprawdzając, czy dziewczyna jest aktywna na messengerze, ale nigdy nie zdobył się na odwagę, by do niej zadzwonić czy choćby napisać.
Wreszcie nadszedł poniedziałek. Chłopak cały dzień wracał myślami do rozmów z Różą i rad babci, układając niezliczone scenariusze przeprosin i tego, jak dalej potoczy się ich relacja. Wreszcie lekcje skończyły się i Ignacy z uczuciem ulgi wyłączył laptopa. Szybko przygotował sobie kawę i usiadł na łóżku z telefonem w ręku. Przez chwilę patrzył na uśmiechniętą na zdjęciu profilowym dziewczynę, próbując uspokoić bijące serce, aż wreszcie nacisnął ikonkę połączenia. Róża nie kazała mu długo czekać.
– Halo? – Usłyszał.
Nerwowo przełknął ślinę, czując gulę w gardle.
– Halo, Róża? Tu Ignacy.
HEHEHEHEHE
szybko ogarnęłam ten rozdział, wow, nie spodziewałam się tego XD ale pożyczam od taty stary laptop, którego on i tak nie używa i pisze mi się o wiele lepiej niż na tamtym starym tablecie
a że do końca już tylko dwa rozdziały, zaczęłam myśleć nad następnym opowiadaniem, bo czuję jakąś taką wewnętrzną potrzebę, chociaż chciałabym też poprawić chleb, bo przez tę długą przerwę i prawie całkowity brak planu nie jestem pewna, czy wszystko trzyma się kupy (np. nie pamiętam czy Róża faktycznie miała szare oczy i czy Ignacy miał do niej numer, czy gadali przez messengera) no i styl mi się trochę zmienił i jak teraz patrzę na te kursywy w pierwszych rozdziałach i na te patetyczne bredzenie o niczym, to ała, aż się dziwię, że jeszcze tego wszystkiego nie usunęłam XD więc muszę to poprawić, żeby wstydu nie było
nie mówię, że patos jest zły oczywiście, po prostu jest nie mój i nie lubię go
acha a w mediach shape of my heart, bo 1) sting jest świetny 2) ta piosenka jest piękna 3) jest w Leonie, którego Ignaś oglądał z rodzinką
a dedykacja dla @Rozalimed w podziękowaniu za wszystkie komentarze i w ogóle czytanie tej historii!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top