7. 井の中の蛙大海を知らず

Yone zamrugał oczyma parę razy, próbując przegnać sprzed oczu mgłę, która zasłaniała mu wizję. Zobaczył nad sobą baldachim z niebieskich szat i wiedział, że jest w jednym z domów w pobliżu świątyni. W uszach mu dzwoniło, a głowa jakby napęczniała od głuchego i nieznośnego bólu, który był drugim, co poczuł, po strachu. Pozostałość po wykańczającej walce. Usiadł, opierając się na łokciach, ale w głowie mu się zakręciło, a ramiona mimowolnie ugięły. Opadł na twarde posłanie z westchnieniem.

Było cicho, słyszał jakieś odległe głosy z zewnątrz, ale nikogo nie było z nim w pokoju. Zastanawiał się, ile czasu minęło, odkąd stracił przytomność. Na razie wiedział tylko, że jeszcze nie wszystko zostało zniszczone, biorąc pod uwagę jego wygodną kwaterę i sam fakt, że żył.

Zmrużył oczy i zaczął się przyglądać falom błękitnego materiału, który połyskiwał białym kolorem w miejscu, w którym dotknęły go promienie słoneczne. Pomyślał, że jest ładny, ładniejszy niż niebo na zewnątrz.

Złożył ręce na piersi i jeszcze raz westchnął, tym razem głęboko, próbując uspokoić wciąż rozedrgane nerwy i stłamsić panikę, którą czuł gdzieś pod powierzchnią samokontroli.

Był bezpieczny, przynajmniej na razie. Yasuo się o to postarał. Yone wiedział, że jego brat jest silny, ale świadectwo mocy na polu bitwy robiło całkiem inne wrażenie niż przyjazna potyczka z własnym rodzeństwem. Chciał go poczochrać po włosach i powiedzieć, że świetnie się spisał, ale nie było go przy nim. Poza tym ten czas już minął, wspomnienia wspólnych ćwiczeń były własnością przeszłości. Mógł być mu tylko wdzięczny i postarać się, aby był bezpieczny. To Yone mógł zrobić, musiał zrobić, bezpieczeństwo Yasuo było jego wiecznym obowiązkiem, odkąd przyszedł na świat.

Ale gdzie on teraz był?

Yone nadal spoglądał na sztuczne materiałowe niebo nad sobą, kiedy poły materiału zostały odsłonięte, a do środka ktoś wszedł. Po rytmie kroków i prawie bezszelestnie przesuwających się po ziemi stopach mógł stwierdzić, kto to był. Zatrzymał oczy w miejscu, w które wpatrywał się wcześniej i czekał.

- Yone - odezwała się Ai po chwili ciszy - Przepraszam, że muszę robić to, kiedy jesteś w takim stanie, ale to bardzo ważne.

Podświadomie zdawał sobie z tego sprawę cały czas, odkąd Yasuo znalazł się z nim na polu bitwy. Wiedział, że kiedy jego brat opuścił wzgórze, ktoś się na nim zjawił. Ktoś potężny. Mógł to wyczuć w tym, jak powietrze drgało silnie podczas bitwy. I nie była to sprawa wielkiego potwora, potęga, która wzruszyła żywioł była czym innym, czymś bardziej pradawnym.

- Chodzi o Yasuo - pomógł jej zacząć, kiedy pomieszczenie pogrążyło się w kolejnym, nerwowym milczeniu.

Spojrzał na Ai.

Na jej twarzy nie dało się znaleźć śladów cierpienia, które spozierało z jej oczu. Yone zastanawiał się tylko, co tak naprawdę było jego źródłem. To, co zostało uczynione czy to, co trzeba będzie uczynić. Przeczuwał, że to drugie.

Uśmiechnął się kwaśno w jej stronę, ponieważ oboje dobrze wiedzieli, jak to się skończy.

- Twój brat jest podejrzany o zabójstwo Starszego, dowody przeciw niemu są praktycznie niezbite.

- A jednak to nie on to zrobił - powiedział i spojrzał na nią ostro - Był ze mną.

- To także wiadomo, pragnienie pomocy tobie to jego motyw, działa na jeszcze większą niekorzyść.

Jej twarz stała się nagle niezwykle zdystansowana i patrzyła na niego z zimną obojętnością urzędnika. A raczej nowego przywódcy klanu, biorąc pod uwagę jej czarno-szarą, szytą złotymi nićmi szatę i srebrny znak wiatru na piersi.

- Czego ode mnie chcesz? - zapytał, nagle przerażony świadomością swojej pomyłki.

- Pytam cię tylko czy zrobiliście to razem. To akt rebelii przeciwko własnej wiosce, równowadze i samej Ionii. Jeżeli oboje byliście autorami tego szalonego i haniebnego planu, to ty, Yone i twój brat zostaniecie skazani na śmierć.

- Taki jest los zdrajców - wyszeptał.

- Taki jest los zdrajców kraju - dodała.

Poruszył się niespokojnie i usiadł na posłaniu, posyłając jej znaczące spojrzenie.

- Ty nie wyobrażasz sobie, aby on to naprawdę zrobił, prawda? Nie myślisz tak?

- Moje osobiste uczucia nie mają tu znaczenia.

- A więc co ma znaczenie?

- Dowody.

- A jak one wyglądają?

- Jest tylko jedna osoba, która opanowała sztukę wiatru. Oboje dobrze ją znamy, rany zadane mojemu dziadkowi są wynikami tejże techniki - powiedziała, posyłając mu bezlitośnie zimne spojrzenie - To nie mógł być nikt inny.

Yone zamilkł. Zamrugał kilka razy oczyma i zerwał z siebie prześcieradła. W następnej chwili już stał, ubrano go w białą szatę, która zwieszała się z jego ciała, jak prześcieradło, kiedy podchodził do pięknej Ai.

- Muszę je zobaczyć, aby uwierzyć.

- Ty nie brałeś w tym udziału, prawda?

Wzruszył ramionami i uśmiechnął się ironicznie.

- Wiem, że nie, znam cię.

- Znasz też Yasuo.

Teraz była to kolei Ai, aby się uśmiechnąć.

- Widzisz Yone, nie znam Yasuo już od jakiegoś czasu.

🕛

Zabrali mu miecz i związali nadgarstki, podobnie nogi. Został zamknięty w jakimś dziwnym pomieszczeniu, wiedział tylko, że znajduje się w szkole, ponieważ lata przebywania w niej sprawiły, że znał jej zapach na pamięć. Tym, czego nie znał był jednak ten pokój. Usiadł w kącie i oparł się o ścianę, kuląc się, kiedy zdmuchnięto świecę i zostawiono go samego.

Nie bronił się, gdy go pojmano. Na początku nawet nie miał pojęcia, o co się go oskarżało. Teraz kiedy już wiedział, był całkowicie spokojny. Nikt nie mógł go skazać, za coś czego nie zrobił. Nie było go na wzgórzu, kiedy dokonano zabójstwa.

Shin, który go tu prowadził, przyglądał się mu całą drogę, kontemplując go w ciszy. Czuł na sobie jego wzrok, a potem zdjęto mu chustkę z oczu i szorstko wtrącono do celi. Bezceremonialnie go tu zostawiono. Bez żadnych dłuższych wyjaśnień, tylko spokojny, choć może trochę cięższy ton głosu niż zwykle, powiedział mu, że jest podejrzany.

- Podejrzany o zabójstwo - wytłumaczył sztywno Shin, kiedy zabierał świecę i go zamykał - Starszy nie żyje. Zabiłeś go i opuściłeś, to są zarzuty.

Słowa „to nie ja" cisnęły się na jego usta, ale nic nie powiedział. Tylko winni się bronią, czytał to w jakiejś książce. Jedyną jego winą było to, że zgodził się na siedzenie na tyłku w świątyni, zamiast od razu pomóc Yone. Ponieważ wyraz twarzy jego starszego, zawsze opanowanego, brata na polu bitwy, sprawiał, że do tej pory przechodziły go dreszcze.

Coś złego, coś bardzo złego stało się z Yone tamtego dnia.

Ciemność trochę mu przeszkadzała, trudno było mu śledzić upływ czasu. Próbując zachować spokój, jego myśli jeszcze bardziej krążyły wkoło, wśród ciemności i czuł, jak zaczyna szybciej oddychać.

Bał się, nic nie słyszał i nic nie widział. Jedynym co mógł dotknąć, była zimna ściana i uklepana ziemia, na której siedział. Powietrze było jednostajne, jakby nie krążyło, a stało wciąż w tym samym miejscu. Nie do zniesienia.

Czas mijał, zdawał sobie z tego niejasno sprawę, ale był jakby poza nim. Raz wydawało mu się, że minęły całe godziny, a potem z kolei, że dopiero został tu wtrącony. Coraz bardziej gryzł się myślami o tym, jak czuje się Yone i czemu jeszcze o niego nie przyszedł? Czy nadal jest nieprzytomny? I czy w ogóle żyje? Nie miał nawet pojęcia czy wojna jeszcze trwa, czy dobiegła końca.

Wciągał i wydychał powietrze, aby coś słyszeć. Czasami poza tym odbierał jeszcze jakiś odległy dźwięk skapującej wody.

Po jakimś czasie zamknął oczy, zmęczony oczekiwaniem, którego końca nie mógł w żaden sposób przewidzieć.

Śnili mu się mieszkańcy jego wioski. Mijał ich, idąc błotnistą drogą, która biegła pomiędzy ich domami. Wiatr targał jego ubraniem i oddalonymi drzewami, ale nie poruszył żadnym ze stojących wokoło niego ludzi. Żaden z nich się nie poruszał i wszyscy wyglądali na dwa razy wyższych, niż ich pamiętał. Szedł w kierunku wzgórza, siła żywiołu, która ciągnęła go w tył, sprawiała, że stawianie kroków naprzód było trudne, błoto zasysało jego stopy. Kiedy już dotarł do swojego celu, zauważył, że u jego stóp stoi ubrana w szaro-złote szaty Ai, trzymając w ręku wspaniały miecz z grawerowaną złotą rękojeścią, miecz jej dziadka. Nie zatrzymywał się, a ruszanie się stało się w jednej chwili bardzo proste.

Widział siebie teraz jakby z oddali, z pozycji jednego z mieszkańców, jak podchodzi do Ai i klęka przed nią. A ona z grobowo poważną minął, która nie pasowała do niej ani trochę, podobnie, jak szata, podniosła oburącz miecz nad głowę i zamachnęła się, jednym cięciem pozbawiając jego postać głowy.

Nie było reakcji, wszyscy mieszkańcy nagle, jak jeden człowiek, ruszyli się z miejsca i zaczęli oddalać drogą w kierunku, z którego on przyszedł. Ai stała jeszcze chwilę nad nim, z opuszczonym mieczem i przyglądała się. Podszedł do niej i zobaczył, że głowę nadal ma na swoim miejscu.

Ai stała piękna i przerażająca, bez śladu litości na twarzy i wycierała miecz o szatę, w którą byłą ubrana. Choć nie było na nim krwi.

Nagle wszystko jakby się oddaliło i znalazł się z nią sam na wzgórzu świątynnym, jego wizja, jakby powoli zamierała i zdążył zobaczyć tylko plecy Ai, odwracającej się od niego i znikającej. Potem nie widział nic, na krótką chwilę, zanim nie otworzył oczu, znajdując się już w swoim leżącym ciele. Zamrugał kilka razy, widząc przed swoją twarzą nagie palce u stóp, przykrytych białym materiałem za dużej sukienki.

Spojrzał w górę i ujrzał ją, schylającą się nad nim, a potem kucającą. Wyciągnęła dłoń w jego kierunku, objął ją bez słowa swoją własną i patrzył na nią, jej jasne włosy opadające na intensywnie zieloną trawę.

Cieszyła się, że go widzi, podobnie, jak on cieszył się, że widzi ją. Choć uśmiechała się nieco melancholijnie, a jej cała figura nie jaśniała na tle świata, który wraz z jej przybyciem, wybuchł wyrazistymi kolorami. Wyglądała jak cień, podobnie, jak on. Szara i jakby już nie stąd.

Nagle zabrała rękę i uniosła ją trochę bardziej do góry, obracając i wystawiając jednego palca, na którym po chwili usiadł niebieski motyl.

- I widzisz, wyznawco - powiedziała swoim starym głosem, lekko znudzonym, jakby zaspanym i trochę nieobecnym - Zobaczyłam je bez ciebie.

Dotknął jej palca swoim, wyciągając swoją rękę, która nieco się trzęsła. Motyl przeszedł na jego dłoń i rozłożył powoli błękitne skrzydła, machając nimi kilka razy powoli.

Wsparła łokieć na zgiętym kolanie, aby oprzeć swój podbródek na dłoni i przyglądała się motylowi spod przymkniętych powiek. Ich palce nadal się dotykały.

- Teraz widzimy go razem - powiedział.

- Nie widzimy - zaprzeczyła - To sen. Jest wynikiem naszej wyobraźni.

- A poprzednia część? - zapytał - Ta, w której umieram? To też nasza wyobraźnia?

Janna przyglądała mu się przez chwilę, a potem pokręciła głową.

- Porozmawiamy o tym, jak się obudzisz - powiedziała - Musisz zdać sobie z czegoś sprawę, wyznawco.

Yasuo poruszył się niespokojnie, a motyl odleciał szybko, przestraszony nagłym ruchem. Ich dłonie już się nie dotykały. Janna nadal się nad nim nachylała. On nadal leżał, tak jakby nie mógł się podnieść, a ciało przyrosło do ziemi.

- Będziesz tam ze mną?

- Będę.

- Mam na myśli fizycznie, nie tę dziwną telepatyczną więź, którą uświadomił mi Yone.

- Ostatnio i tak mało z niej korzystałeś - zauważyła, a potem uśmiechnęła się przewrotnie - Zaczęłam myśleć, że przestałeś za mną tęsknić.

Być może gdyby jego prawdziwe ciało nie było pogrążone w śnie, zezłościłby się na nią teraz. Ale w tej rzeczywistości, pośród pięknego świata, nie czuł do niej żadnych wyrzutów.

- Myślałem, że to ty nie chcesz o mnie słyszeć.

- Obraziłeś się na mnie jak małe dziecko.

- Jestem tylko nastolatkiem. Pocałowałaś mnie i zostawiłaś. Co miałem sobie pomyśleć?

- A co sobie pomyślałeś? - zaśmiała się - Że zostawiłam cię tam na wzgórzu, ponieważ nie potrafiłeś się całować?

Zarumienił się, ponieważ ona wiedziała, że tak myślał. Jej uśmiech się powiększył.

- Wyraźnie cię słyszałam.

- Poprawiłem ci humor? - zapytał i czuł się jeszcze bardziej jak dzieciak przez ton swojego głosu.

Nagle jej uśmiech zmniejszył się odrobię i stał się bardziej subtelny

-Nie - powiedziała - To było urocze, że miałeś mnie za eksperta w tych sprawach.

- A nie jesteś?

Pokręciła głową i powiedziała:

- Jestem.

- Więc...

- Ale wtedy nie byłam. Pamiętasz, kiedy mówiłam ci, jak u mnie działa pamięć z poprzednich wcieleń?

Pokiwał głową.

- To była pierwsza i niewinna rzecz, jaką poczułam, to był mój pierwszy raz, tak samo, jak twój.

Yasuo poczuł, jak kręci mu się w głowie i spojrzał na Jannę, która patrzyła gdzieś w dal z trochę krzywym uśmiechem.

- Teraz to co innego - zasłoniła twarz ręką i zaśmiała się jakoś tak do siebie - Teraz jestem w tych sprawach ekspertem.

Schował twarz w dłoniach i westchnął w nie cicho.

- Przestań.

- To dla mnie równie niezręczne. Ilość obrazów, jaka mnie po tym zdarzeniu zaatakowała była wręcz nieprzyzwoita, jeżeli chodzi o bóstwo, którego wcieleniem jestem. Wyznawco...

Wypowiedziała ostatnie słowo w dziwny sposób, jakby powtarzała sposób, którego się gdzieś nauczyła.

Odwrócił się od niej i zwinął w kłębek.

- Po prostu przestań mówić. Rany... chcę się obudzić.

- Dlaczego?

- Mam wrażenie, że wykorzystujesz mój sen, aby mówić, o czym ci się żywnie podoba.

- Wykorzystuje nasz sen, aby choć chwilę porozmawiać o rzeczach mało ważnych.

- Mało ważnych? - obruszył się.

Westchnęła zniecierpliwiona.

- Zdajesz sobie sprawę z tego, co dzieje się w rzeczywistości? Myślisz, że dlaczego siedzisz zamknięty w podziemiach szkoły?

- Ponieważ zostawiłem Starszego i potem ktoś go zabił, myślą, że to ja... ale to pomyłka, to nie ja, ja...

- Myślisz, że nie wiem? - przerwała mu - Pytanie brzmi: Czy oni to wiedzą?

- Kto?

- Nie chcę o tym teraz z tobą rozmawiać, poczekamy, aż się obudzisz. Twoje nastawienie teraz jest złe.

- A tak w ciemności będzie lepsze?

-Tak - odparła - Tam może trochę bardziej się przejmiesz tym, co ci grozi.

Patrzyli na siebie przez chwilę w ciszy, Yasuo poczuł przejmującą frustrację, teraz kiedy już ona tu była.

- Jestem niewinny.

- Proszę.... wyznawco.

- Czego tak do mnie mówisz ciągle? - zapytał, wyprowadziła go całkowicie z równowagi.

- Jesteś moim ostatnim - powiedziała, a głos jej się trochę załamał - Jesteś moim ostatnim wyznawcą... zresztą, popatrz na mnie czy nie wyglądam, jakbym chyliła się ku ruinie?

Nie mógł zaprzeczyć. Widział to dobrze, jej małą, jakby zapadniętą w sobie postać, płowe włosy, szare oczy i pergaminową cerę bez odrobiny blasku. Wyglądała, jakby przeszła jakąś ciężką chorobę.

- Umierasz?

- Nie, to bóstwo we mnie umiera - uśmiechnęła się kwaśno i złączyła ręce, jakby wstydziła się swojego własnego zażenowania tym faktem - Jestem ostatnim wcieleniem i zawiodłam ich wszystkich.

- Widziałeś, jak jeden z nich umiera, drugi mnie porzucił i chyba także wkrótce umrze. Resztę spotkał podobny los. Wojna szaleje w Ionii Yasuo.

- Miałaś innych wyznawców w Ionii?

- Tak.

Umilkł, oswajając się z tym faktem.

- Dlatego przybyłam i już cię nie porzucę - powiedziała słabym głosem - Zrobię wszystko, abyś był bezpieczny.

- Dlatego, że jestem twoim wyznawcom? - zapytał.

Janna patrzyła na niego z niechęcią, a jej twarzy wykrzywiła się w grymasie. Potem na chwilę całkowicie zobojętniała, a za moment pogrążyła się w tak wielkim smutku, że Yasuo od samego patrzenia pękało serce.

- Ja... nie mogę, nie powinnam. Mogę na razie ci na to pytanie nie opowiadać?

Jej ton był tak błagalny, że zgodził się natychmiast, mając nadzieję, że smutek zniknie, kiedy przestanie ją o to wypytywać.

- Dobrze.

- Chcesz się już obudzić?

- Mógłbym.



🕛

Otworzył oczy, czując okropny ból w łydce.

- Kopnęłaś mnie? - zapytał.

- A co miałam zrobić? - odpowiedział głos w ciemności.

Była tutaj. Odetchnął z ulgą i zdał sobie sprawę, że jakaś jego część w to nie wierzyła. Myślał, że znów obudzi się sam. Wyprostował się, czując ból w szyi, która przez czas jego snu, była odchylona do tyłu, opierając głowę o zimną kamienną ścianę.

- Więc jestem w podziemiach szkoły?

- To jedyne więzienie, jakie teraz macie w wiosce - oparła Janna - Po walce ze Sionem.

- Z kim?

- Olbrzym, którego zabiłeś, nazywany był Sion - powiedziała, jej głos znowu powrócił do swojego znudzonego tonu.

- Nic nie widzę - poskarżył się po chwili, w której próbował skupić wzrok na sylwetce Janny, patrząc się w kierunku, z którego dochodził jej głos.

- To mogę ci powiedzieć, że wyglądasz niemądrze - powiedziała mu, teraz trochę z lewej.

Zamiast zmarszczyć brwi, jak to robił wcześniej, kiedy mówiła mu coś podobnego, roześmiał się i nie mógł nic poradzić ciepłu, które rozlewało się po jego klatce piersiowej.

Poczuł, jak łapie go za rękę i odskoczył, wydając cichy okrzyk.

- Przepraszam - powiedziała i ścisnęła jego dłoń - Ale przestań myśleć w ten sposób.

- Jaki sposób?

- Dobrze wiesz.

Stali i trzymali się za ręce przez chwilę, nie widział jej, ale czuł się raźniej, kiedy ją trzymał.

- Co robimy? - zapytał.

Pociągnęła go w jakimś kierunku i podążył za nią, potykając się lekko.

- Wychodzimy.

Usłyszał dźwięk metalowych drzwi, przy których najwyraźniej się znaleźli.

- Idziemy do Yone?

- Yone żyje? - zapytała.

- Uratowałem go.

Janna przestała próbować otworzyć drzwi, nie wiedział, jaki miałą sposób i jak chce je otworzyć bez klucza, ale skrobanie o metal nagle ustało. Czuł, że na niego patrzy.

- Nie potrafię go wyczuć - powiedziała - Potrafię wyczuć każdego swojego wyznawcę.

- O jak dawna?

- Kilkunastu godzin, myślałam... czułam, że umarł.

- Nie wiem, ile tu jestem, ale na pewno jeszcze niecały dzień. Wczoraj żył.

- W takim razie musiałby przestać we mnie wierzyć - mówiła to spokojnie, ale słyszał irytację w jej głosie.

Yasuo nie zaadresował tego gniewu, tylko powiedział:

- Wolałbym, żeby przestał w ciebie wierzyć, niż umarł. Wybacz, musimy sprawdzić, czy wszystko u niego w porządku.

Metalowe drzwi ustąpiły, a bezgranicznie ciemne pomieszczenie, zostało nagle oświecone nadal mdłą, ale odrobiną światła.

- Dobrze - zgodziła się miękko.

Szli ciemnym kamiennym korytarzem, który przez łagodne wzniesienia kierował ich ku górze. Był pokrętny i ciągnął się w nieskończoność. Choć sam nie był zmęczony, widział, jak Janna ciężko oddycha.

- Chyba za mało zjadłaś - powiedział - Czy po prostu dwa kilometry korytarza to dla ciebie za wiele?

Rzuciła mu zimne spojrzenie.

- Inny wyznawca by mnie poniósł - odparła.

- Jestem twoim jedynym wyznawcom - powiedział zamiast tego.

A kiedy nic na to nie odpowiedziała, tylko szła, męcząc się wyraźnie jeszcze bardziej, podniósł ją bezceremonialnie, czerpiąc przyjemność ze zdziwionego odrobinę wystraszonego westchnienia, jakie nagła akcja w niej wywołała.

- Nie mówiłam poważnie.

- Ale chyba tak myślałaś.

- Postaw mnie.

- Spokojnie, przepraszam - powiedział, gładząc lekko jej nagie ramię, które obejmował.

- Za co?

- Za to, że powiedziałem, że jestem twoim jedynym wyznawcom.

- Mówiłeś prawdę.

Yasuo uśmiechnął się do niej smutno.

- Ale to nadal cię zabolało.

- Skąd wiesz? - żachnęła się.

- Skoro jesteś częścią mnie, to normalne, że też będę umiał czytać w twoich myślach.

Janna wierciła się w jego objęciach, szukając wygodnej pozycji. Nietrudno było mu ją utrzymać, biorąc pod uwagę, w jakim stanie była, ale jego syknął, kiedy wbiła mu kościsty łokieć w brzuch. Wymamrotała ciche „przepraszam" i zdecydowała się objąć rękami jego szyję.

- Poza tym - powiedziała, wracając do tematu - Wiem, że nie umiesz czytać w moich myślach.

- Ale i tak to zauważyłem.

- Nie wiem jak.

- Jesteś częścią mnie.

Janna patrzyła teraz na niego ze zmarszczonymi brwiami.

- Ale to ja jestem bóstwem.

- Ale to ja cię kocham.

Westchnęła cicho i oparła głowę na jego ramieniu, nie mogąc na niego patrzeć.

- Stałeś się niezwykle uczuciowy i śmiały, wyznawco.

- To dlatego, że za tobą tęskniłem - odparł z przekornym uśmiechem.

I zauważył, jak ona też uśmiecha się nieznacznie i próbuje ukryć uśmiech za sowimi włosami.

- Wiesz Yasuo - powiedziała, spoglądając na niego na krótką chwilę i zamilkła.

Kiedy myślał, że już nic więcej mu nie powie, ona wyszeptała:

- Kiedyś ci to wszystko wyjaśnię.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top