4. 異体同心
Tym razem sen był inny.
Znalazł się w miejscu, którego nigdy wcześniej nie widział. Przemierzał ulice jakiegoś dużego miasta, kiedy uniósł wzrok, znajdowały się nad nim piętra ulic i domów. Był na samym dnie czegoś, co wydawało się dużą rozpadliną.
Spojrzał przed siebie, stał przed dużym, w połowie zrujnowanym domem. Zdał sobie sprawę, że nie jest w stanie sterować swoim ciałem, kiedy ruszył przed siebie po schodach prowadzących do drzwi i wszedł do środka.
Natychmiast nozdrza jego uderzył nieprzyjemny zapach brudu i choroby. Korytarz wydawał się stosunkowo pusty, ale słyszał kaszel i płacz dzieci z pootwieranych pokoi. Wnioskując z hałasu, jaki robiły, wydawało się, że jest ich cała masa. Szedł korytarzem i zaglądnąwszy do jednego z pomieszczeń, zauważył około dziesiątki dzieci, leżących, czy siedzących oparte o siebie plecami. Ich twarze zmęczone, niektóre blade. Były malutkie i same.
Oglądając dom z zewnątrz, nie pomyślałby, że ktoś w nim może mieszkać. Wyglądał, jakby mógł się zawalić w każdej chwili. Wnętrze nie wyglądało lepiej, podłoga była brudna i lepiąca, a wytapetowane ściany pożółkłe i wymazane jakimiś ślamazarnymi rysunkami. Były też czerwone napisy w języku, którego nie znał.
Chyba wiedział mniej więcej, gdzie się znajduje. Musiał być w jednym z tych miast, z których Yone czytał kiedyś książki, litery w nich przypominały te, które widział na ścianach. Przypomniał sobie opowieści. Z tego, jak wyglądało to miasto, mógł łatwo stwierdzić, że było to Zaun, o którym tak często opowiadał mu brat.
Był przerażony, rzeczywistością, jaką zastał, a która była niczym, jeżeli znało się ją tylko z opowieści.
Znalazł się przy klatce schodowej i nogi, których nie widział, znów same powiodły go stopniami na górę. Zrozumiał, że jest obecny tu tylko swoimi zmysłami i zaczął się zastanawiać, jaki cel miało ukazywanie się tego wszystkiego właśnie przed nim. On wolałby na to nie patrzeć, miejsce sprawiało, że czuł się przygnębiony.
Chciał stąd uciec, był to jednak jeden z tych snów, w których człowiek czuł się, jakby wylądował w nich na zawsze. Koszmar.
Pokoje na piętrze były już pozamykane i oprócz słyszalnych jeszcze jęków i rozmów z dołu, panowała tu cisza.
Na drzwiach wisiały różne napisy i symbole, których nie był w stanie odczytać.
Przeszedł obok kilku par drzwi i wkrótce zatrzymał się przy jednych, na których narysowana była różową farbą dłoń z wystawionym środkowym palcem, pod którą był jakiś wyraz zakończony kilkoma niedbale napisanymi wykrzyknikami.
Ostrożnie je otworzył i widok sprawił, że coś chciało w nim krzyczeć ze smutku. Nigdy wcześniej nie widział tego chłopca, a jednak jego śmierć sprawiła, że chciał sobie rwać włosy z głowy.
Na stosie usypanym z koców i pierzyn leżał, bardzo blady chłopak, jego oczy były zamknięte, a czoło całe pokryte kropelkami potu.
Nie oddychał, Yasuo zdał sobie sprawę, że musiał odejść przed chwilą. Jego ciemna skóra stała się prawie szara. Klęczał przy nim jeszcze jeden chłopiec. Jego głowa była położona na poduszce zaraz obok głowy przyjaciela.
I spojrzał na Yasuo. Jego oczy odrobinę się zwęziły.
— Spóźniłaś się — powiedział i chwyciwszy rękę zmarłego, odwrócił się w stronę ściany.
Poczuł te słowa jak cios.
— Przepraszam — usłyszał swój szept, który brzmiał kobieco i dziwnie znajomo — Bardzo mi przykro. Jeżeli jeszcze czegoś potrze...
— Nic! — krzyknął tamten — Nic już nie potrzebuję! Chcę z tym skończyć, całkowicie.
Pokręcił głową. Nie, nie chciał, aby to doprowadziło do kolejnej śmierci. Uniósł oczy ku sufitowi, jakby chciał przez niego dostrzec niebo.
Proszę.
Śmieszne, bo przecież był głęboko pod ziemią. Pewnie i tak nikt już go nie słyszał.
— Spokojnie — wycedził tamten przez zęby — Nie zabiję się, muszę się wpierw zemścić... Poza tym...
Spojrzał na martwego przyjaciela i delikatnie kciukiem, zamknął jego otwartą buzię.
— Nie pozwolę mu zabrać do grobu nikogo więcej, nawet samego siebie.
Mądry chłopak pomyślał.
Yasuo czuł się lekko skonfundowany. Nigdy wcześniej nie widział tego miejsca, tym bardziej dzieci, a teraz czuł, jakby znał je od dawna. Wcześniej myślał, że jest tylko obserwatorem, teraz wiedział, że jest kimś więcej.
Zastanawiał się... Czy to sen?
Czy to możliwe, aby jego świadomość przeniosła się mile przez morze i przez kontynent, aby znaleźć się w tej przeklętej szczelinie? I z jakiego powodu?
Wydawało mu się, że zna odpowiedź, ale nie potrafił jej jasno wyartykułować.
Postanowił obserwować. Stał w tym samym miejscu i przyglądał się białowłosemu chłopakowi, który beznadziejnie trzymał w objęciach zmarłą osobę, jakby wciąż jeszcze żyła. Zobaczył, jak poprawia mu poduszkę.
Potem usłyszał trzask drzwi i odwrócił się, aby zauważyć nastolatkę z jasno-niebieskimi oczyma, która zupełnie niewzruszona podeszła do chłopaka i dotykając go podeszwą swojego buta, zwróciła jego uwagę. Spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczyma, jakby wyrwała go z amoku.
— Jinx... — wyszeptał — On... on, nie żyje...
— Chyba widzę — powiedziała i patrzyła się na niego niewzruszona.
Stała ze skrzyżowanymi rękami na piersi przez chwilę przed białowłosym, który wbił wzrok w jej czarne buty.
— Poza tym... - dodała, po chwili i w jej oczach po raz pierwszy pojawiła się, jakaś emocja — Znalazłam ich... To nasza szansa, Ekko.
Ekko powoli spojrzał na jej twarz i podniósł się.
— Powinniśmy iść... - powiedział i ostatni raz zerknął na przyjaciela — ... Pomożesz mi, prawda?
— Bierz plecak i nie zadawaj pytań.
Jinx zdawała się go nie dostrzegać. Yasuo obserwował, jak wzrok Ekko pada na nim od czasu do czasu podczas rozmowy, ale dziewczyna wydawała się nie zdawać sobie nawet sprawy z jego istnienia.
Może nie istniał.
Przeszła przez niego, jak przez ducha, co było dziwnym uczuciem i wywołało w nim panikę. Spojrzał na ciało martwego chłopaka i dostał paranoi. Czy on także umarł?
Chciał krzyczeć, musi się obudzić. To tylko sen.
Po raz pierwszy usłyszał siebie, a raczej swój rozdzierający wrzask. Znalazł się nagle w innym miejscu. Stał bliżej okna, które było po lewej stronie pokoju, przy drzwiach nadal ktoś stał, ale nie był to on. Nie mógł dostrzec tej postaci, zdawała się jaśnieć i raziła go w oczy.
Nastolatkowie opuścili już pokój. Osoba spod drzwi poruszyła się i teraz to ona uklękła przy martwym chłopcu. Okno za Yasuo nagle się otworzyło. Wpadł przez nie orzeźwiający wiatr. Co było dziwne, ponieważ byli w środku skażonego, dusznego miasta Zaun.
Potem stała się rzecz jeszcze dziwniejsza. Przez okno wpadła chmara niebieskich ptaków, które zaczęły krążyć nad ciałem, jakby oszalały.
Yasuo przetarł oczy. Jeżeli ptaki, to... Ale to niemożliwe. Przetarł je jeszcze raz.
Jeżeli niebieskie ptaki, to musi oznaczać, że Janna...
Spojrzał na jasny punkt. Nie upłynęła sekunda, a przed nim ukazała się prawdziwa postać, dobrze mu znana.
Janna.
🕛
Wyprostował się i zaczął szybko oddychać. Włosy były przyklejone do jego czoła i miał otwarte usta jakby w niemym krzyku. Zaczął się wokoło siebie rozglądać, ale nie miał pojęcia, gdzie się znajduje. Panika sprawiła, że serce zaczęło mu bić dwa razy szybciej, a ręce trząść. Było mu zimno.
Trwało to kilka minut, szaleństwo odeszło, zostało tylko zimno. Na pewno nie był u siebie w domu. Spał na podłodze, czuł jej drewnianą teksturę wierzchem dłoni. Nie miał przykrycia i jego ciało było tak wyziębione, jakby przebywał cały czas na dworze. To nie był jego dom, chyba że zasnął na ganku.
Wstał i ruszył przed siebie, niepewnie, bo nie miał pojęcia, gdzie jest. Zachwiał się, kiedy poczuł, że powierzchnia podłogi nagle się załamuje. Stracił równowagę i poczuł, jak jedna z jego stóp się ześlizguje. Musiał spadać, myślał, że to jakaś przepaść, dopóki jego noga nie dotknęła położonego niżej stopnia.
— Schody? — wyszeptał do siebie i zaczął je automatycznie pokonywać. Przez chwilę myślał, że może to być kolejna część snu, ale zimno było zbyt prawdziwe i przejmujące, aby było tylko mrzonką.
Stopni było wiele, budynek musiał być położony wysoko, ponieważ zdawało się, że schody nie mają końca. Coś mu przypominały, już tu kiedyś był. Przeniósł wzrok ze swoich nóg i spojrzał przed siebie. Księżyc oświetlał drzewa, na których siedziały niebieskie ptaki. To go zdziwiło i o czymś przypomniało.
Treść snu powoli zaczęła wydobywać się z niepamięci i wszystko, co się zdarzyło, uderzyło go z siłą fali tsunami. Widział Jannę, pamiętał ptaki. Zdarzenia, które zobaczył, kiedy spał nie mogły być tylko snem. Wydawały się bardziej wspomnieniem. Czuł, że to była rzeczywistość, ale skoro tak, jak mógł być w dwóch miejscach naraz?
— Janna?! — zawołał głośno, ochrypłym od długiego nieużywania głosem.
Opowiedział mu tylko świst wiatru, który targał gałęziami drzew i sprawiał, że było zimniej, przeszedł go dreszcz. Ptaków było mniej, zaledwie garstka w porównaniu z gromadą, jaką widział w śnie.
— Janna?! — zawołał jeszcze raz, tym razem donośniej.
Przyszedł na to wzgórze pod wpływem impulsu po rozmowie z Yone, miał wrażenie, że jeżeli tu będzie, historia się powtórzy. Pamiętał swój zawód, kiedy zastał ten sam zrujnowany plac przed świątynią i jeszcze bardziej zniszczoną świątynię, kompletnie puste, takie same, jakimi zostawił je w dniu urodzin, kiedy zniknęła. Dlaczego myślał, że ona będzie chciała tu przebywać? Gdyby wróciła, pewnie zamieszkałaby u niego w domu tak jak poprzednio. Miała tam Yone i swoją poezję, którą tak lubili razem czytać. Jeżeli nie policzyć oczywiście jego samego, przecież musiał być dla niej ważny, prawda?
A może nie chciała wracać przez niego? Może po tym, jak poprosił ją, aby została, stwierdziła, że powinna go zostawić. Brzmiał wtedy, jak desperat, nie umiał się całować i poza tym wiele razy mówiła mu, że jest niemądry. Że jest głupi. Może to on ją od siebie odgonił?
Widma tych przemyśleń uderzyły go teraz i próbował zadać im kłam. Wiedział, że są nielogiczne. Znał Jannę, tak mu się wydawało, wiedział, jaka jest. I pomimo tych wszystkich słów z jej strony, wiedział, że łączy ich coś wyjątkowego. Choć nie umiał tego nazwać.
Była jego dobrą wróżką. Była dla niego. Tak mu powiedziała.
— Dlaczego więc mnie zostawiła? - zaczął szczękać z zimna zębami, dlatego głos, jaki wydobywał się z jego gardła, drżał — Odeszła do chłopaka z Zaun?
Przypomniał sobie o nieżywym chłopcu i rozpaczy jego przyjaciół. Wyczuł w aurze, jaka tam panowała coś niedobrego, oprócz rozpaczy i smutku, była tam też żądza zemsty. Chłopak i dziewczyna przeszli wiele, pewnie tak samo, jak ich przyjaciel, który nie żył. Byli w jego wieku, a czuli rzeczy, których on być może nigdy nie doświadczy.
Przypomniał sobie, jak Janna opowiadała mu o tym, że nie był jej jedynym wyznawcą. Poczuł się zazdrosny, pamiętał ciemnoskórego chłopca ze snu, który stracił przyjaciela na jego oczach, ale w Yasuo nie było już empatii. Zostawiła go dla niego. Janna opuściła go w dniu jego urodzin i kompletnie zdewastowała tym jego życie, ponieważ chłopiec jej potrzebował. Czy bardziej? Jej obecność i tak nie uleczyła jego kolegi, chłopiec i tak dał się opanować żądzy zemsty. Poza tym kompletnie nie doceniał obecności boginki, tak jakby wcale o nią nie prosił. Yasuo prosił tak bardzo każdego dnia, to było niesprawiedliwe.
To on przywołał Janne, to on miał do niej prawo.
Gniew był nielogiczny, ale to właśnie czuł. Nie potrafił nad sobą panować. Załamał ręce i zaczął szukać przy pasie swojego miecza, aby coś zniszczyć. Nie było go tam jednak. Jego wizja się zawęziła, ruszył w kierunku ścieżki, która prowadziła do wioski. Przy bramie, odwrócił się jeszcze raz i zobaczył, jak ostatni ptak zrywa się z gałęzi, odlatuje. Nie zauważył, kiedy zniknęła reszta, ale odejście ostatniego wydało mu się symboliczne i trochę przeraziło. Nie chciał myśleć, o czym to świadczyło, nie chciał wierzyć. Gniew się w nim stopniowo wypalał, szybciej niż tego chciał, ponieważ coraz dotkliwiej czuł objęcia wyrzutów sumienia, które zaciskały się na jego duszy. Poczucie winy, którego tak nie znosił, a które ostatnio towarzyszyło mu nieustannie. Nie chciał tego.
Poczuł nagły smutek, który zdał mu się uczuciem, które do niego nie należało. A jednak uderzyło go tak mocno, że zaczął płakać. Nie miał pojęcia dlaczego, czuł się podobnie, jak wtedy, kiedy podczas snu oglądał miejsce, w którym żyły te wszystkie dzieci, kiedy zobaczył martwego chłopca, ale to było coś silniejszego i czuł, jakby dotyczyło go dużo bardziej. Wtedy uczucia też były wstrząsające, ale obce, to przejmowało go do głębi. Bardziej niż gdyby to on był jego źródłem.
Upadł na kolana i szlochał, bijąc pięściami o ziemię. Jego łzy były słone w jego ustach, a on sam miał wrażenie, jakby z każdą z nich tracił część siebie. Czuł tak wielki zawód, jakby umierał ktoś dla niego ważny. Jakby to Yone nie żył. Płakał głośniej, z jego gardła wydobywały się urywane jęki. Powietrze wokoło niego było lodowate, choć wiatr ustał wtedy, kiedy odleciał ostatni ptak.
— Jest... mi... tak... bardzo... źle — wyszeptał i poczuł, jak serce mu się zaciska. Słowa były kierowane do niego, chociaż sam je wypowiadał — Naprawdę nie mogę w to uwierzyć... Widziałeś...
I nagle tylko pustka. Smutek odszedł, a on sam klęczał na ziemi z szeroko otwartymi oczyma, trzęsąc się z zimna i z przerażenia, jakie wywołała w nim te dziwne emocje. Poczuł, że czegoś mu brak, ale nie miał pojęcia czego. Zdał sobie sprawę, że nie był świadomy obecności tej rzeczy, ale kiedy jej nie było w jej miejscu, znajdowała się pusta przestrzeń. Coś było inaczej.
Zastanawiał się nad rzeczą, którą utracił, ale nie potrafił jej nazwać.
Wzruszył ramionami i podniósł się. Towarzyszyła mu apatia podobna do tej, którą czuł, rozmawiając wcześniej z Ai, wtedy też coś stracił.
— Jestem tak zbudowany, aby godzić się ze stratą — powiedział nagle, dziwiąc samego siebie swoimi słowami — Jestem wojownikiem, więc nie walczę.
Wiedział, że to jego wina. Czuł, że wszystko to jego wina, ale nie mógł zmusić się do podjęcia, chociaż próby naprawienia swoich błędów.
— To dlatego mówiłaś, że jestem niemądry, tak? — zapytał, spoglądając w niebo — To dlatego tak trudno mi zrozumieć cię i Yone. To dlatego tak wam zazdroszczę.
Zaśmiał się i ruszył ścieżką w stronę domu. Szedł powoli i oglądał pokrzywione, rosnące na skarpie drzewa i duże głazy, rumowiska skalne, pomiędzy którymi płynęła strumieniem lśniąca woda, później zamieniała się w rzekę i wodospad. Każdy krok go od czegoś oddalał. Przebaczenie nie było dla niego. Nie w jego stylu było o nie prosić. Dlatego odchodził.
— Jestem skazany na wieczną samotność. Nie myślałem, że to prawda, dopóki nawet tobie nie pozwoliłem odejść, Janna, jest mi tak przykro.
Zatrzymał się i popatrzył na bramę świątyni, która teraz była tylko niewyraźnym cieniem w oddali.
— Chociaż myślę, że tobie jest przykro dużo bardziej. To też mnie boli. Dlatego tak naprawdę nie wiem, które z nas cierpi bardziej. I które będzie cierpieć bardziej.
🕛
Sny się skończyły. A on nie mógł powiedzieć, że za nimi nie tęsknił. Może nawet byłby skory do zrobienia czegoś ze swoimi emocjami, gdyby nie to, że nadchodzące widmo wojny, a potem jej przerażająca rzeczywistość nie zabrały mu czasu.
Ćwiczył i był mistrzem. Oficjalnie okrzyknięty, jako adept, któremu udało się opanować sztukę wiatru i fechtunku do perfekcji. Myślał, że będzie mu trudniej od tej pamiętnej nocy spędzonej w świątyni, ale wiatr zaczynał go napełniać, zajmował puste miejsce w jego sercu i sprawiał, że przez krótkie chwile pojedynków i medytacji czuł pasję.
Zaczęto go szanować. Jego i rodzinę. Stał się oficjalnym strażnikiem członka starszyzny, dziadka Ai, co w konsekwencji doprowadziło do tego, że widział ją codziennie. Na początku się do niego nie odzywała i patrzyła z chłodem, który rzadko gościł na jej twarzy, kiedy jeszcze byli przyjaciółmi. Ani razu się do niego nie uśmiechnęła, a on za tym tęsknił.
— Dziadek chce, abyś został w nim na szczycie góry w świątyni, kiedy my będziemy bronić wioski — powiedziała mu pewnego razu.
W wiosce panował duży rozgardiasz, ludzie biegali po ulicach i pracowali nad fortyfikacjami przy granicach, które mogły dodać otuchy tylko głupcom, nieznającym legend o potędze i okrucieństwie wojsk Noxus. Twarze reszty ludzi były posępne i pozbawione nadziei. Jeżeli wierzyć dotychczasowym doniesieniom z innych stron Ionii, nie mieli szans. Żadnych. Mogli się tylko ewakuować.
— Powinniśmy się ewakuować — powiedziała mu Ai — Spróbuj porozmawiać z moim dziadkiem.
— On nie chce mnie słuchać. Mówi, że lud Ionii nie powinien uciekać przed pomiotem z Noxus, który nie zna i nic nie robi sobie z prawdziwej potęgi.
— Chce, żebyś to ty nas obronił?
Skinął głową.
— Jesteś w stanie?
Pokręcił głową.
— Musimy bronić się wszyscy — powiedział.
— Musimy się ewakuować.
— Lud słucha twojego dziadka, omamił ich opowieściami o sile adeptów. O naszej sile.
Ai patrzyła na niego zrozpaczona. Po raz pierwszy z czymś różnym od niechęci.
— Ale zabiera cię ze sobą w góry.
Yasuo oparł się o ścianę i zamknął oczy. To było nielogiczne, powinni się ewakuować, choć nie miał pojęcia dokąd uciekać. Wiedział tylko, że nie powinni tu zostawać. Legendy o potędze i jednostkach takich, jak sławni Bracia czy Nieśmiertelny Olbrzym może były przesadzone, ale jeżeli choć w połowie głosiły prawdę, to nie mieli szans.
Ionia to nie był kraj żołnierzy. Siła wiązała się z doskonaleniem ducha i techniki, a nie narzędzi. Siła nigdy nie była w Ionii narzędziem. Noxus natomiast zamknął siłę w narzędziach, które dzierżone przez ludzi stawały się bronią siejącą śmierć i zniszczenie.
— Nie mamy szans, jeżeli tak się stanie.
— Sprzeniewierzysz się mu? — zapytała Ai, przyglądając się mu, jakby chciała odgadnąć prawdę z jego oblicza — Jest członkiem starszyzny.
— Zgadzasz się z nim? — zapytał, unosząc brwi. Ai musiała wiedzieć, w jak tragicznej sytuacji się znajdują — Sama zaproponowałaś ewakuację.
Pokręciła głową i westchnęła.
— Jeżeli jakimś cudem przetrwamy i to ty będziesz wśród żywych, a on nie, moim obowiązkiem będzie cię zabić.
— Zrobisz to? — zapytał. Był ciekawy, jak dalece Ai ceniła sobie posłuszeństwo.
Odwróciła wzrok, a jej ramiona bezwładnie opadły. Nagle wydała mu się strasznie smutna, spoglądała na podłogę, a jej twarz w połowie była zasłonięta długą grzywką. Wiedział, że czuje rozdarcie, widział to w jej posturze, opuszczonych ramionach i zwieszonej głowie. Yasuo rozpoznał ten moment, jako szansę i odepchnął się od ściany, aby do niej podejść. Zanim jednak zdołał jej dotknąć, ona bystro podniosła wzrok i spojrzała na niego ostrzegawczo. Zatrzymał się z rękami uniesionymi do jej objęcia, które zawisł w powietrzu, gdy tylko ich oczy się postkały.
— Zrobię to, co należy, ale nie będę musiała, bo ty też zrobisz, co do ciebie należy i wykonasz rozkaz.
Yasuo opuścił ręce i nagle wszelka chęć do rozmawiania z nią go opuściła. Postąpił krok w tył, a ona odwróciła się na pięcie i ruszyła szybko korytarzem, nie oglądając się za siebie. Zastanawiał się, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Narazić się na gniew wioski czy wykonać obowiązek i pozwolić im wszystkim zginąć?
Rozdarcie trwało tylko przez chwilę, myślał o tym, jak jego rodzice i Yone wyglądaliby martwi, a potem o tym, jak dziadek Ai wyglądałby martwy i odpowiedź nagle zdawała się jasna. Mógł sobie wyobrazić trupy ludzi z całej wioski na stosie, kiedy na drugiej szali trzy ciała członków jego rodziny i wybór byłby tak samo prosty. On potrafił ich obronić.
W jego głowie ułożył się nagle pewien plan, a on sam uśmiechnął się do siebie.
To było takie proste.
— Jestem wolny. Nikomu się nie poddam.
________
(ktoś to jeszcze pamięta?)
hej długo tu nic nie było, ale wracam (ok, jak coś to mi nie wierzcie, bo sama nwm, jak to wyjdzie xd). ktoś w ogóle to jeszcze czyta? nwm, ale wstawiam, bo jakoś chce opowiedzieć to dalej x). jak coś to dzięki za czytanie, aż dotąd.
trochę trudno mi się było w to wkręcić z powrotem, co tylko dowodzi temu, że nie powinnam porzucać pomysłów na pół roku. Mam nadzieję, że da się zaakceptować to co tu zawarłam :)
[scenę ze snem miałam napisaną od jakichś 3 mies xd i potem jakoś początek gdzie Yasuo się budził i urywało się w środku zdania, więc trudno mi było sobie przypomnieć o co mi chodziło x< naprawdę mam nadzieję, że da się to czytać i jest dość składnie]
oficjalnie chyba wracam do LoLa, więc może napiszę więcej w najbliższej przyszłości. trzymam za siebie kciuki cX
jeszcze raz dzięki za czytanie i
gl&hf
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top