1. 見ぬが花

    Yasuo zdenerwowany młócił krzaki swoim mieczem. Robił to zwykle wtedy, kiedy któreś z zaawansowanych ćwiczeń zadawanych przez mistrza mu nie wychodziło. Zawsze z dala od reszty uczniów, ponieważ nie chciał, aby ktoś widział go w takim stanie.

    Był najgorszy z całej swojej klasy, Ai nie zawahała się, aby wyrzucić mu to prosto w twarz. Uważała się za jego przyjaciółkę, dlatego twierdziła, że jej szczerość nie powinna go denerwować, ponieważ mówi mu to, żeby mu pomóc.

    Nie wiedział, jak takie uwagi mają mu w czymkolwiek pomóc. Ai była jedną z najlepszych w klasie, jej technika była perfekcyjna i operowała dwoma krótkimi mieczami, jak sprawny artysta. Była na dobrej drodze do panowania nad wiatrem. Nie uważała jednak za konieczne, powiedzieć Yasuo co robi źle, kiedy poprosił ją o jakieś wskazówki, ona odparła, że sam powinien zrozumieć, co mu nie wychodzi, i że nikt mu w tym nie pomoże, jeżeli to on nie będzie w stanie zrozumieć swoich błędów.

    Yasuo stwierdził, że Ai zwyczajnie nie wie, jak mu pomóc. Pochodziła z dobrej rodziny wojowników, walkę na pewno miała w genach i poruszała się prawie instynktownie.

— Jedyne, o czym myślę, to to, że chcę być szybka, jak wiatr. Zamykam oczy i pozwalam, aby podmuch rozwiał moje włosy, a kiedy je otwieram, moje ciało porusza się samo z siebie. Ty tak nie masz?

    Nie, Yasuo tak nie miał. Walka była dla niego koniecznością. Wiedział, że rodzice będą zawiedzeni, jeżeli nie osiągnie tego, co jego brat. Chcieli nawet, żeby go przerósł. Yasuo był znakomity w zwykłej walce na miecze, ale nie potrafił poczuć wolności i swobody, które definiowały ciało i ruchy Ai. Nie potrafił poczuć potęgi wiatru, ponieważ kiedy próbował zamknąć oczy i skupić się na energii, jaka go otacza i powietrzu, które rozwiewa jego długie niezwiązane niczym włosy, nie widział nic i tak samo nic nie czuł. Denerwowały go słowa mistrza, który powtarzał, że powinien zrozumieć wiatr, pozwolić mu do siebie przemówić.

    Wiatr tylko świszczał w jego uszach, Yasuo zamykał oczy i czuł się, jak ostatni idiota, próbując wyodrębniać słowa z bezustannego szumu.

    Wiatr nie mówi, do jasnej cholery.

    Nienawidził marnować czasu na te ćwiczenia. Prosił mistrza, aby wskazał mu inną drogę.

— Nie ma innej drogi. Musisz zrozumieć, co znaczy dla ciebie wiatr.

    Yasuo po tym pytał swoich przyjaciół z lekcji, co znaczy dla nich wiatr. Kilkoro z nich tylko wzruszyło ramionami. Shin powiedział, że siłę zdolną miażdżyć góry i gniewać morza. Dla Ai był nieskrępowany i wolny. Yasuo próbował potem zamknąć oczy i wyobrazić sobie siłę wiatru w sposób, w jaki wiedzieli ją Shin i Ai, ale o ile dla nich to działało, on nadal nie czuł żadnej mocy.

    Rozczarowanie w oczach mistrza rosło z każdym dniem ćwiczeń. Yasuo był jego najbardziej obiecującym z uczniów, a teraz okazywało się, że pomimo idealnej techniki miecza, brakowało mu ducha i cierpliwości do medytacji i zgłębiania tajemnicy, jaka kryła się w mocy wiatru. Nikt od wielu wieków nie opanował jeszcze techniki wiatru do perfekcji. Sensei zaczął wątpić, że Yasuo będzie tym, któremu się to uda.

    Kiedy wykosił już całą trawę wokół siebie w obrębie czterech metrów, a jego złość odrobinę przeszła, Yasuo usiadł na konarze jednego z przewróconych przez częste w tym regionie burze, drzew. Znajdował się na skraju lasu. Świątynia wybudowana była na wysokim skalistym wzgórzu przed nim. Jak zawsze otaczała ją gęsta mgła, a ciemne chmury kłębiły się nad nią. Brat powiedział mu kiedyś, że pogoda wokół świątyni odzwierciedla nastrój boginki, która ją zamieszkuje. Yasuo w to wątpił, ponieważ burzowe chmury i mgła nie opuszczały tamtego miejsca, odkąd pamiętał. Nawet bogini nie mogła być taka rozgniewana i posępna przez cały czas. Poza tym starszyzna mówiła, że na tym wzgórzu już dawno nie ma bóstwa.

    Na niższych poziomach wzgórza wiele wieków temu wybudowano szkołę, do której Yasuo teraz uczęszczał. Mówiono, że dawniej adepci technik wiatru wychodzili na samą górę i modlili się w świątyni do boginki, aby pomogła im w nauce. Z biegiem czasu wiara w jej pomoc stopniowo wymarła i sami mistrzowie powiedzieli, że bóstwo już dawno opuściło miejsce na szczycie wzgórza.

    Yasuo nie wierzył, że kiedykolwiek tam przybywało.

— Znowu cię tutaj spotykam — na dźwięk znajomego głosu poderwał wzrok, który błądził wcześniej po stalowej powierzchni miecza. Yone uśmiechnął się do niego i wyciągną rękę na powitanie — Niech zgadnę, wiatr znowu nie chce z tobą gadać.

— Wiatr nie gada — Yasuo powiedział cicho.

    Yone zaśmiał się i przyznał mu rację, co odrobinę zdziwiło jego młodszego brata.

— Jak to?

— Przynajmniej nie w taki sposób jak ludzie.

— W takim razie, jak mam go zrozumieć? Nie znam języka, w jakim mówi.

— Ależ znasz. Język natury to język, który zna każda żywa istota. Wiatr to tylko jeden z czterech żywiołów, których magią nasi przodkowie zajmowali się od zarania dziejów.

    Yasuo patrzył na brata z uniesioną brwią, jakby powiedział właśnie coś niedorzecznego.

— Nie znam języka natury.

— Znasz. Musisz sobie tylko przypomnieć.

— Jak?

— Zapytaj wiatru.

— Co? — Yasuo wstał, nie mogąc znieść irytacji, jaką ta rozmowa w nim wzbudziła. Dlaczego jego brat mówi jak jakiś stary mędrzec? Jak mistrz? Myślał, że chociaż przy nim będzie w stanie się uchronić od tego całego steku bzdur, jakimi bombardował go sensei w kółko i w kółko — Skoro nie znam jego języka, jak mam go o coś zapytać? Słyszysz ty siebie w ogóle?

— Wiatr ucieka? Czy też za kimś podąża? — powiedział Yone, kiedy Yasuo odrobinę się uspokoił — Zadawaj to pytanie, dopóki nie poznasz odpowiedzi. Żeby zrozumieć ten świat trzeba przestać traktować go jak ludzi wokół siebie.

    Yasuo był cicho i wpatrywał się w brata z ciekawością. Yone podszedł do najbliższego drzewa i dotknął jego pnia.

— Rośnie tu od stu lat — powiedział, delikatnie gładzą korę — Świat istnieje jeszcze dłużej, a wiatr narodził się wraz z powietrzem. Jeżeli chcesz z nimi rozmawiać, musisz respektować ich tępo. Nie pospieszaj ich. Zamknij oczy.

    Wykonał polecenie brata i przymykając powieki, zaczerpnął głęboko powietrza. Usłyszał szum liści w koronach drzew i w myślach zadał pytanie „Za kim podążasz? Przed czym uciekasz?". Nie poczuł nic, oprócz nagłego silnego podmuchu, który zerwał mu chustę z szyi. Yasuo otworzył oczy, aby odnaleźć ją wzrokiem. Kawałek niebieskiego materiału unosił się w górę i leciał w kierunku opuszczonej świątyni. Dotknął szyi, na której jeszcze przed chwilą zawiązana była chusta i popatrzył na brata pytająco.

— Czy to...?

    Yone uśmiechnął się i poczochrał jego włosy.

— Lepiej idź i ją znajdź.

    Yasuo skinął głową, wiedział, że jego brat mówi o mocy, a nie chuście, ale może, kiedy tam pójdzie, odnajdzie obie te rzeczy.

    Pożegnał się z Yone i ruszył w kierunku wzgórza. To będzie długa wędrówka, pomyślał. Nigdy do tej pory nie wychodził na sam szczyt góry, nie czuł takiej potrzeby. Tak jak większość adeptów, odkąd świątynia była opuszczona. Panowała tam okropna pogoda, ciche dudnienie słychać było już ze szkoły, która wybudowana była w połowie drogi do świątyni. Yasuo nie miał pojęcia, dlaczego taka pogoda utrzymywała się tam, pomimo że bóstwo już znikło. Czy magia była na tyle silna? Jeżeli tak, ciekawe, kiedy te wszystkie czarne chmury się rozpierzchną, zastanawiał się, czy będzie żywy, aby to zobaczyć.

    Kiedy zaszedł do szkoły, która zbudowana była na planie kwadratu bez jednej ze ścian. Na środku placu, który otaczała drewniana budowla, była mała studnia. A większość przestrzeni była zwykłą ubitą ziemią, ponieważ ich częste ćwiczenia przeszkadzały trawie rosnąć. Znajdowała ona się tylko przy ścianach budynku. Yasuo lubił to miejsce , ale na jego nieszczęście przebywał teraz częściej z dala od niego, kilka metrów wyżej przy wodospadzie, gdzie wiały najsilniejsze wiatry, było to przez wieki największe skupisko mocy, dlatego adepci chodzili tam, aby medytować i doskonalić swoją technikę.

    Wszedł do środka, aby zabrać ze sobą pelerynę, która choć trochę mogłaby go okryć przed deszczem, który padał bezustannie nad świątynią. Oczywiście, kiedy wychodził, musiał wpaść na Ai, która zdawała się przebywać w szkole całymi dniami, ponieważ kiedy nie przyszedł ona albo ćwiczyła na dziedzińcu, albo medytowała przy wodospadzie. Kiedy obejrzała go od stóp do głów, ubranego w granatową pelerynę z kapturem, uniosła pytająco brew i złożyła dłonie na piersi.

— Gdzie to się wybierasz?

— Nie twoja sprawa, Ai. Zajmij się sobą.

Dziewczyna zaśmiała się krótko i chrapliwie i podniosła ręce w geście poddania.

— Spokojnie, Yasuo. Pytam, jako przyjaciółka. Jeżeli idziesz nad wodospad, to możemy iść razem. Nie pytam, po co ci ta peleryna, widzisz, będę miła. Choć wyglądasz w niej zabawnie. Jakbyś wyruszał w jakąś długą podróż.

    Yasuo zamknął oczy, kiedy była w połowie wypowiedzi i spróbował się uspokoić. To była Ai, zawsze tyle gadała, po tylu latach znajomości trzeba było się przyzwyczaić. Otworzył je, aby zobaczyć jej wesoły uśmieszek.

— Ale granatowy ci pasuje, podkreśla kolor twoich oczu.

    Yasuo westchnął i potarł się po skroni, na co Ai roześmiała się, odrzucając głowę do tyłu.

— Tak reagujesz na komplementy.

— Z tą twoją całą przedmową to nie brzmiało jak komplement.

    Kolejna fala śmiechu. Nie wiedział, skąd bierze się w niej tyle radości. Jej wargi zawsze wydawały się być wykrzywione w mały uśmiech, nieważne, kiedy na nią spojrzał. Teraz się śmiała. Kiedy z nią rozmawiał na ogół była w dobrym humorze, uwielbiała sobie stroić z niego niewinne żarty, a śmieszyła ją każda jego reakcja.

    Dlatego starał się nie reagować. Czuł się zażenowany, kiedy tak się śmiała, a on nawet nie był w stanie stwierdzić, czym to spowodował.

— No już, nie bądź taki, idziesz nad wodospad?

— Idę trochę dalej, ale mogę ci przez chwilę potowarzyszyć.

— Czyli naprawdę wyruszasz w jakąś podróż — Ai patrzyła na nią z szeroko otwartymi oczyma — Znalazłeś dziewczynę i idziecie na jakąś potajemną randkę? Możesz mi powiedzieć, będę milczeć, jak grób.

— Naprawdę Ai, skończ z tymi domysłami.

— Czyli zgadłam? Jak ma na imię?

    Machnął ręką i bez słowa ruszył przed siebie.

— Haha...

    Przeszedł przez całą arenę treningową i odwrócił się, aby spostrzec, że Ai nie ruszyła się z miejsca.

— Idziesz, czy nie?

— Już, już.

    W kilka sekund była już przy nim. Z rękami zaplecionymi za plecami spoglądała na niego z figlarnym błyskiem w szarych oczach. Przez chwilę, którą Yasuo bardzo doceniał, szli w ciszy, czuł na sobie wzrok Ai, ale nie miał ochoty z nią rozmawiać, więc milczał i patrzył przed siebie. Jeżeli czegoś od niego chce to prędzej czy później to dostanie, nie będzie jej niczego ułatwiać.

    Kiedy byli już na ścieżce, która prowadziła w górę wzgórza, Ai nie wytrzymała.

— Czy to gdzie idziesz, ma jakiś związek z tym że nadal nie potrafisz okiełznać wiatru?

— Ty też tego nie umiesz. Nikt tego nie zrobił od wieków.

— My przynajmniej robimy postępy, Shin i ja. Ciebie wiatr się zwyczajnie nie słucha. Sensei jest zawiedziony.

— Naprawdę nie wiem jakim cudem masz przyjaciół. Jesteś taka nietaktowna.

    Ai uśmiechnęła się na to i wzruszyła ramionami.

— Może jestem chamska tylko dla ciebie.

— Czym zasłużyłem sobie na ten zaszczyt?

    Ai przyłożyła palec wskazujący do warg i uniosła wzrok do góry. Na jej piegowatych policzkach zaznaczyły się dołeczki. Uśmiechała się zbyt często dla swojego własnego dobra.

— Jesteś moim przyjacielem. Nie muszę być przy tobie taktowna, jestem...

— Jesteś szczera — powiedział razem z nią Yasuo i wywrócił oczyma — Czasami trochę zbyt szczera, jeżeli miałbym wyrazić swoją opinię.

    Wzruszyła ramionami, a jej wzrok uciekł w bok. Idealnie parodiowała zawstydzenie. Yasuo był pewien, że to uczucie całkowicie dla niej obce.

— Ty za to masz talent do obracania kota ogonem. Nie uzyskałam odpowiedzi na swoje pytanie.

— Myślałem, że było tylko wymówką, abyś mogła mnie wyśmiać.

— Jeżeli mam być szczera, to było na odwrót.

    Patrzył na nią przez dłuższą chwilę, a ona to odwzajemniała. Zanim spostrzegł, zamieniło się to w konkurs na spojrzenia, na twarzy Ai pojawił się ogromny złośliwy uśmiech, a jej wzrok stał się bardziej intensywny. Yasuo zacisnął zęby, ale nie zdołał wytrzymać. Mrugnął i przegrał.

— Idę do świątyni — powiedział.

    Ai wydawała się tym zdziwiona, choć z nią nigdy nie można było mieć pewności.

— Po co? Modlić się? Aa to dlatego włożyłeś płaszcz. W sumie to wątpię, że ci się przyda na ulewie, jaka tam panuje. Nie mam pojęcia, po co tam idziesz, w ogóle. Przecież to opuszczone miejsce.

    Yasuo zignorował irytację, jaka się w niego wkradła, kiedy znowu słuchał, jak Ai wyrzuca z siebie potok słów tak szybko, jakby chciała go nimi zastrzelić.

— Yone powiedział mi, że to może pomóc... No wiesz, w okiełzaniu wiatru, w końcu jestem w tym taki słaby...

    Ai pokiwała głową z udawanym współczuciem. Yasuo znowu zacisnął zęby, aby powstrzymać się od wyrażenia swojej złości.

— Ale świątynia, serio?

— Tak, poza tym wiatr porwał tam mój szalik. Dziwne, nie uważasz? Może wreszcie stara się mi coś powiedzieć.

— Wiatr nie gada.

— Dał znak — sprostował.

— Myślę, że nie uzyskasz nic poza tym, że zmokniesz, ale próbuj, jak chcesz.

    Yasuo zacisnął węzeł, na który zawiązany był płaszcz pod jego szyją.

— Spróbuję.

    Ai zrobiła tylko jeszcze kilka złośliwych komentarzy i spaliła parę żartów, zanim się od niego rozłączyła. Huk wodospadu zagłuszył, cokolwiek miała mu do powiedzenia na pożegnanie. Yasuo i tak o to nie dbał. Pomachał jej i ruszył w dalszą drogę. Był dopiero w połowie. Nie było to takie wysokie wzgórze, ale ścieżka była zawiła i ciągnęła się w nieskończoność. Po dziesięciu minutach samotnej wędrówki powietrze stało się bardziej wilgotne, a kilka kroków później poczuł, jak jego płaszcz nasiąka wodą od mżawki i mgły. Drzewa wydawały się tu bardziej ponure, prawie nie miały liści, a gałęzie nienaturalnie opadały do ziemi. Trawa była zgniłozielona od zbyt dużej wilgotności.

     Wkrótce potem zaczęło już padać i Yasuo zdążył przemoknąć do suchej nitki, zanim jeszcze spostrzegł świątynię. Szary mur obrośnięty mchem był prawie doszczętnie zniszczony przez wodę. Strumyk stawał się coraz węższy, a woda wydawała się szara, odbijając w swojej tafli pogodę, niezmienną od wieków. Miejsce było tak przytłaczające i ponure, że Yasuo pomimo starań zaczął czuć się odrobinę przygnębiony.

    Było prawie ciemno, jedyne co rozjaśniało mu wizję to błyskawice, które powtarzały się przynajmniej kilka razy na minutę, grzmoty dudniły mu w uszach. Zaczął naprawdę wątpić co do celowości jego podróży. Ubranie było mokre i przykleiło się mu do skóry. Deszcz padał mu prosto w twarz i czuł, jak woda spływa po jego całym ciele. Włosy przywarły mu do czoła, policzków i szyi. Trzymał rozłożoną dłoń nad oczyma, aby osłonić ją przed niekończącymi się, spadającymi z nieba, kroplami wody.

— Mógł, chociaż uspokoić tę pogodę, zanim odszedł — mamrotał do siebie pod nosem.

    Brama wcale nie wyglądała lepiej od murów. Drewno, z jakiego ją zrobiono, było już całkowicie spróchniałe, brązowo-szare. Obrosła ją jakaś roślina, która zwieszała się z górnej części w postaci postrzępionych lian, które dodawały miejscu grozy. Kamienna ścieżka, którą przybył, rozszerzała się tutaj i prowadziła do ciemnej budowli, która znajdowała się kilka metrów dalej. Yasuo z pewnym wahaniem ruszył przed siebie, po chwili postoju i bitwy z myślami, które jednoznacznie krzyczały do niego, aby zawrócił.

    Jeden niepewny krok zmienił się w kolejny już śmielszy. Zacisnął dłonie w pięści i wytrwale szedł przed siebie, w kierunku tego, co wydawało się byłym mieszkaniem bóstwa. Zatrzymał się jednak raptownie, kiedy przeniósł wzrok na jedno z drzew. Gałęzie były praktycznie całe zajęte przez niebieskie małe ptaki. Kiedy się skupił, mógł usłyszeć ich kwilenie, przez ciągły łomot deszczu i grzmoty. Powiódłszy spojrzeniem dalej, zobaczył, że wszystkie drzewa są zajęte przez podobne ptaki. Gałęzie się niemal pod nimi uginały.

    Zwierzęta wydawały się zupełnie nieprzejęte deszczem, tylko co jakiś czas puszyły mokre pióra. Ich uwaga była całkowicie skupiona na nim od chwili, kiedy wkroczył na teren świątyni. Setki par czarnych małych oczek.

    Przeszedł go dreszcz. Powoli oderwał wzrok od ptaków i przeniósł go na schody prowadzące do świątyni. Postąpił parę niepewnych kroków do przodu. Czuł się obserwowany, towarzyszyło mu ciągłe uczucie przezorności, dlatego kroki stawiał powoli i z pewnym wysiłkiem. Wiedział, że takiego wpływu nie mógł mieć na niego tylko wzrok ptaków.

    To było coś innego. Nagle zerwał się straszny wiatr i jednym silnym podmuchem o mało nie zwalił go z nóg. Słyszał szelest liści, które wzbiły się wraz z silnym powietrzem i poleciały w kierunku świątyni. Co więcej, po tym jednym podmuchu wiatr ustał całkowicie, a deszcz przestał siekać mu już prosto w twarz.

    Przeszedł go koleiny dreszcz, przyspieszył kroku, chcąc jak najszybciej schronić się pod dachem świątyni. Kiedy jednakowoż znalazł się trochę bliżej, zauważył coś, co zaniepokoiło go jeszcze bardziej. Na szczycie schodów zauważył jakąś jasną plamę. Zamrugał kilka razy, a kiedy plama nie znikła, przetarł oczy. Był prawie pewien, że jeszcze przed chwilą jedynym blaskiem, jaki widział były błyski w szalejącej burzy.

    Miał ochotę uciekać, aby znaleźć się jak najdalej od tego miejsca. To, co się tutaj działo z pewnością nie było niczym normalnym. Jednak wbrew jego wszelkiej woli jego nogi zaprowadziły go przed schody świątyni i zanim zdążył o tym, choć pomyśleć wspinał się na nie. Wszystko krzyczało w nim, aby zawrócił, ale jedna dziwna siła kazała mu iść dalej.

    Z każdym krokiem zbliżał się do jasnej plamy i po chwili był już zdolny stwierdzić, że była to postać. Wyglądała jak człowiek. Ubrana w białą szatę, która zdawała się emitować jakąś dziwną poświatę. Klęczała z twarzą skłonioną ku ziemi, jasne włosy zasłaniały jej twarz, do której były przyciśnięte też ręce. Był w stanie stwierdzić, że to kobieta.

    U szczytu schodów stanął jak wryty. Odwrócił się raptownie, kiedy usłyszał za sobą szelest, który mogły wywołać tylko setki par skrzydeł na raz przecinających powietrze. Wszystkie niebieskie ptaki nagle znalazły się przy skulonej kobiecie, zajmując całe wolne miejsce wokół niej.

    To wywołało jakąś reakcję. Podniosła głowę i rozejrzała się dookoła. Na jej twarzy na pierwszy rzut oka można było zauważyć zdezorientowanie. Popatrzyła na ptaki, a potem jej wzrok zatrzymał się na Yasuo. Jej oczy były nienaturalnie niebieskie. Zobaczył w nich też łzy, które ciążyły jej na powiekach, jakby zaraz miały spaść na policzki. Odrobinę zarumienione od płaczu.

    Jej ramiona trzęsły się w nieopanowanych spazmach płaczu. Nie powiedziała nic, ale podniosła się i ruszyła w jego kierunku. Nie miała butów, jej nagie stopy dotykały zimnego i mokrego drewna, z którego zbudowana była podłoga przed drzwiami do świątyni. Ptaki, jak na jakąś komendę zaczęły formować przed nią przejście. Oderwała od niego wzrok, aby jeszcze raz spojrzeć na nie. Wydawała się tak samo zdziwiona ich obecnością, jak on sam.

    Yasuo nie był zdolny uczynić żadnego gestu, tym bardziej wykrztusić jakiegoś słowa. Dziewczyna zbliżyła się do niego i stanęła naprzeciw na długość ramion. Teraz był w stanie stwierdzić, że nie mogła być starsza niż on. Jej biała zwiewna sukienka zdawała się na nią za duża, jedno z ramiączek ześlizgnęło się z jej bladego ramienia. Yasuo szybko oderwał od niego wzrok i zamiast tego skupił go na twarzy pięknej nieznajomej. Ta przyglądała się mu, a łzy, które wcześniej stały w jej oczach, spłynęły po jej policzkach.

— Czemu płaczesz? — zapytał.

    Pokręciła głową i otarła policzek wierzchem dłoni, kiedy spojrzała na mokry ślad, jaki na niej pozostał, uniosła brwi, jakby nie miała pojęcia, skąd się wziął.

— Nie wiem — odpowiedziała.

— Zgubiłaś się? Co tutaj robisz?

    Choć dziewczyna nie wydawała mu się do końca normalna, na pewno musiała skądś pochodzić. Nie miał pojęcia, co robiła w takim miejscu i to na bosaka i dlaczego pojawiła się tak znienacka, ale nie zamierzał wyciągać pochopnych wniosków.

    Burza wcale się nie uspokoiła, a jego słowa zostały zagłuszone przez szczególnie głośne grzmoty. Po tym, jak zmarszczyła brwi, spróbował zadać pytania jeszcze raz. Z tym samym skutkiem, kiedy otworzył buzię po raz trzeci, dziewczyna machnęła ręką zniecierpliwiona.

— Co tu robisz, nie wiesz, jak trafić do domu? — tym razem wyraźnie usłyszał swój głos.

— To jest mój dom — odpowiedziała dziewczyna i wskazała ręką na budynek za sobą.

    Yasuo stał, kompletnie zbity z tropu, ponieważ nie dość, że burza ustała to chmury wydawały się rozpierzchnąć, tak, że przedarło się przez nie słońce. Szczęka mu opadła i zaczął gapić się na nią z niedowierzaniem.

— Mieszkasz tutaj?

— Tak.

— Zawsze tu mieszkałaś?

    To pytanie spotkało się z chwilowym milczeniem. Dziewczyna obróciła się w stronę świątyni, potem do niego, a potem jeszcze raz rozejrzała się, ogarniając wzrokiem zbiorowisko ptaków.

— Hmmm, zważając na to, że przed chwilą się pojawiłam, można powiedzieć, że tak. Jestem tutaj, odkąd się urodziłam. Od zawsze.

    Wbił w nią tępy wzrok.

— Ty... się tutaj urodziłaś? Tak jakby, przed chwilą?

    Przekrzywiła głowę na bok i popatrzyła się na niego jak na głupka.

— Tak, to ty mnie wezwałeś. Nie pamiętasz?

— Wezwałem? Nie przypominam sobie. Kiedy to się stało?

— Nie wiem, pojawiłam się przed chwilą, nie mam pojęcia, co zrobiłeś, ale jestem tu dzięki tobie.

    Yasuo cofnął się i o mało nie zleciał ze schodów. Zachwiał się, ale dziewczyna na czas wyciągnęła rękę i pociągnęła go w swoją stronę.

— Hej, uważaj.

— Dzięki — powiedział całkowicie zbity z tropu, niebieskie oczy nie przestawały się w niego wpatrywać, podrapał się po głowie, czując się odrobinę niezręcznie — Więc, em... Jak masz na imię?

— Myślę, że chciałabym nazywać się Janna — powiedziała po chwili namysłu.

— Chciałabyś? Nie masz imienia?

— Nie, urodziłam się przed chwilą. Jak mam posiadać jakieś imię?

— Więc skąd znasz nasz język?... i dlaczego chcesz się nazywać akurat Janna?

— Nie wiem i nie wiem.

— Żartujesz?

— No co? Po prostu, kiedy myślę o imieniu, od razu przychodzi mi na myśl Janna. To chyba jedyne imię, jakie znam... poza twoim oczywiście.

— Znasz moje imię?!

— Tak. Jak miałabym nie znać imienia tego, który mnie przyzwał. To tak jakbym nie znała imienia jednego ze swoich rodziców. Jesteś Yasuo.

— Traktujesz mnie jak swojego tatę?

    Yasuo zaczął czuć się, jakby uczestniczył w jakimś kiepskim żarcie. To wszystko nie mogło dziać się naprawdę. Janna patrzyła na niego z głową przechyloną w lewą stronę, jakby obserwowała jakiś ciekawy obiekt.

— Nie. Nie chciałabym. Jesteś moim pierwszym wyznawcom, nic więcej.

— Wyznawcom?

    Pokiwała głową. Yasuo zaśmiał się nerwowo i zaczął wycofywać, zeszedł po kilku schodkach. Przyglądał się przerażony, kiedy zauważył, że Janna podąża za nim.

— Dlaczego się cofasz?

— Dlaczego się do mnie zbliżasz?

— Bo się cofasz! Dlaczego się cofasz?

— Bo się zbliżasz! Czuję się niekomfortowo — wyciągnął przed siebie ręce, jedna z jego stóp stała o kilka stopni niżej niż druga — I popraw to ramiączko, wyglądasz nieprzyzwoicie.

    Janna spłoniła się i szybko poprawiła sukienkę.

— Masz dopiero piętnaście lat, jak możesz myśleć o takich rzeczach? Niedobry chłopak!

— Nie myślę!

— Właśnie widzę! Dlaczego w takim razie jesteś taki czerwony?

    Yasuo miał tego dosyć. Odwrócił się i zaczął zbiegać po schodach z zawrotną prędkością.

— Czekaj! — wątła ręka pociągnęła go za ramię — Chcesz mnie zostawić?

— Nie znam cię. Chcę po prostu iść do domu.

— Nie mieszkasz tu?

— Nie?

    Janna puściła jego rękę, ale pokonała z nim resztę schodów. Kiedy zeszli, on odwrócił się do niej, aby spojrzeć na nią jeszcze raz przed odejściem.

— Naprawdę chcesz iść?

— Tak.

— Pomóż mi? — powiedziała zrozpaczona — Boli mnie tu i kręci mi się w głowie.

    Yasuo zgadywał, że przez „tu" miała na myśli swój brzuch, ponieważ jedna z jej rąk ściskała go przez materiał sukienki.

— Jesteś głodna?

— Głodna? — powtórzyła, rozważając to słowo — Być może.

— Bóstwo potrzebuje jedzenia?

— Też jestem zdziwiona... ale muszę ci najpierw coś rozjaśnić. Nie jestem bóstwem.

— Co? Czym więc jestem?

— Pojawiłam się na twoje życzenie. To bóstwo mnie wysłało. Posiadam jedynie cząstkę jego mocy. Bóstwo nie potrzebuje jedzenia. Wygląda na to, że jako jego...hmmm, nie potrafię znaleźć na siebie odpowiedniego określenia. Ale tak odczuwam głód. Nawet bardzo. Zaraz chyba zemdleję.

    To było dziwne. Yasuo nie chciał jej zabierać ze sobą, ale wiedział, że jedyne co nadaje się tu do jedzenia to te ptaki, a to też nie zbyt dobra perspektywa. Zmierzył wzorkiem jeszcze raz całą jej postać.

— O, myślę, że jestem czymś w rodzaju twojej dobrej wróżki — powiedziała po chwili.

    Yasuo spojrzał w bok, zgarbił się trochę, bijąc się z myślami. Nie mógł jej przecież tutaj zostawić, aby umarła z głodu. Słaniała się na nogach.

— Musisz się mną zając. To przez ciebie tu jestem — zaczęła ciągnąć go za ramię — Zabierz mnie ze sobą.

    Z tymi słowami oparła się na nim.

— Opadam z sił.

    Yasuo potrzebował całej siły woli, aby jej od siebie nie odepchnąć. Nie starczyło mu jej więc, aby opanować swoje policzki, które znowu przybrały na kolorze na tak bliski kontakt z ciałem Janny.

— Hej, dobra możesz iść ze mną, ale użyj swojej mocy czy czegoś, aby iść o własnych siłach.

— Ty jesteś głupi? Nie mam siły, żeby stać, dlaczego miałabym mieć ją, żeby czarować?

    Yasuo postanowił zignorować przytyk i z westchnieniem oplótł rękę wokół jej talii, aby móc ruszyć się z miejsca. Janna zarzuciła mu rękę na ramię, na którym oparta była jego głowa.

— Szybko.

    Yasuo zaklął pod nosem, ale ruszył przed siebie. Chodzenie i tak było łatwiejsze niż podczas tej wielkiej burzy. Niebo było nadal pochmurne, ale widać było niewyraźne światło słońca, ulewa została zredukowana do lekkiej mżawki.

— Aua, chyba coś wbiło mi się w stopę.

— Nie potrafili ci wyczarować butów?

— Nie. Na pewno myśleli, że mój wyznawca przeniesie mnie przez plac tej zrujnowanej świątyni. Cieszę się natomiast, że uznali, że jednak lepiej mnie ubrać, bo pewnie dostałbyś palpitacji serca.

    Yasuo otworzył usta i z powrotem je zamknął, jakby zapomniał języka w buzi. Po chwili zmagań zdołał tylko wykrztusić:

— Jesteś nieznośna.

— A ty niemądry.





N/A: Macie ff o Jannie i Yasuo. bo tak. Idę spać. papa. 

http://promo.eune.leagueoflegends.com/pl/yasuo/

mamy tam brata Yasuo a i zarys, jak wyglądali jego koleżkowie ze szkoły. nie wiem czy koleżkowie, ale u mnie będą. Shin i Ai. no. przepraszam za dialog yasuo i yone. sensu tam nie ma. nochyba. dzięki za czytanie tho. pozdrowionka

















Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top