1.


- No, no Tommo. Pilnuj się, bo jeżeli we Francji będziesz się tak rozciągał, koledzy Cię nie wypuszczą. - Louis usłyszał śmiech dochodzący z boku. Nie musiał odwracać głowy, by wiedzieć, do kogo ten śmiech należał. 

Jego ręka machinalnie powędrowała w stronę dźwięku, układając się w charakterystyczny gest niezadowolenia.

- Jakbyś porządnie ćwiczył, też musiałbyś się rozciągać - odezwał się do przyjaciela. - Chyba, że  chcesz zrobić jeszcze dwadzieścia?

Twarz Nialla natychmiast zastygła w przerażeniu. Szatyn jednak ciągnął dalej.

- A może trzydzieści? W takim wypadku jutro trzeba by zrobić trening. Ale może po prostu dwie godziny siłki... Chyba, że wolisz więcej? - Próbował być poważny, jednak widok blondyna, który wyglądał, jakby za chwilę miał zemdleć z wycieńczenia był zbyt zabawny. Louis parsknął śmiechem i podniósł się z murawy. W tym samym czasie głos zabrał trener.

- To był dobry trening, Panowie. Zagramy tak w Paryżu i będzie pięknie. Pamiętajcie tylko, że widzimy się w niedzielę o 20.00. Informacje macie na mailu. Macie  prawie dwa dni wolnego, więc odpocznijcie trochę - tutaj chciał skończyć, ale widząc skryte uśmiechy zawodników dodał - ale z łaski swojej tak spokojnie, wielkie picie będzie, jeżeli wygramy ten puchar, okej? Louis, chcesz coś dodać?

- Dzięki James. Chłopaki, jutro normalnie na Portland Street. Za to wieczorem zapraszam na spokojne odpoczywanie - zaśmiał się do trenera. - W niedzielę nie ćwiczymy, tylko się ładnie pakujemy i jedziemy wyjebać francuzom - mówił coraz głośniej, by na końcu krzyknąć - Manchester?

- UNITED! - Odpowiedział mu chór głosów. 

Uśmiechnął się. Nie wiedział jak potoczyłaby się jego kariera, gdyby mama nie zapisała go do szkółki piłkarskiej. Może poszedłby w stronę sztuki. Może muzyki. Jednak wiedział, że gdyby nie ta decyzja, nie zostałby najbardziej opłacanym piłkarzem w Anglii.  I nie szykowałby się do mistrzostw świata.

Nawet nie zauważył, kiedy wszyscy wyszli z hali. Postanowił zrobić podobnie. Włączył swoją ulubioną playlistę i skierował się w stronę parkingu. Na dworze było już ciemno, na szczęście brak wieczornych korków sprawił, że droga do domu nie sprawiła mu żadnych kłopotów. 

- Wróciłem - powiedział, otwierając drzwi. Odpowiedziała mu jednak cisza. Zdziwił się, oczekując radosnego szczekania. - Clifford? Bruce? - Psy jednak nie dawały żadnej odpowiedzi.

Wtedy przypomniał sobie, że kilka dni temu udał się do swojej rodzinnej miejscowości, by zostawić zwierzęta na czas wyjazdu pod opieką swojej mamy.

 Westchnął. Dwa psiaki były jego jedynym towarzystwem w samotnych chwilach. Louis zawsze skrycie marzył o partnerze, który zostałby z nim na dłużej, jednak żaden jego związek nie przetrwał próby czasu. Powody były różne. A to kłótnie o jego podróże, ciągłe treningi, cięty język. Czasem i zdrady, co z pewnością nie wróżyło dobrej przyszłości dla następnych relacji. 

Wybiła dwudziesta pierwsza, kiedy po zjedzeniu szybkiej kolacji i odpisaniu na kilka maili ułożył się na dużym łóżku. Wpisał kilka słów na popularnej stronie internetowej, a ręce mimowolnie wsunęły mu się pod gumkę szarych dresów. 

- O, po francusku - mruknął, słysząc język, którym posługiwali się aktorzy. Zaśmiał się z własnego żartu. - Może jeszcze się czegoś nauczę przed wyjazdem.

*****************************

Sobota nie powinna być stresującym dniem. Dla Harry'ego jednak ta był najgorsza. Zamiast spać do południa,  musiał pójść do biura, by dokończyć wszystkie sprawy dotyczące jego delegacji. Dlatego teraz już kolejną godzinę siłował się z papierkową robotą.

Jednak wypełnianie papierów przerwało mu pukanie do drzwi.

- Proszę - westchnął, próbując rozciągnąć trochę obolałe po długim siedzeniu przy biurku ciało.

- Hej, kochanie. Gotowy? - Mężczyzna rozpromienił się na głos swojej ulubionej osoby.

- Taylor - przywitał się z dziewczyną buziakiem. - Niestety, mam jeszcze mnóstwo pracy, więc nie urwę się wcześniej. Wiesz przecież, będę pracować dla najbogatszego klubu w Anglii. Oni wszystko chcą mieć perfekcyjnie. 

- Tak, tak - dziewczyna posmutniała. Zaraz jednak do głowy wpadł jej pewien pomysł. - A tak o klubach mówiąc. Musimy dzisiaj wieczorem przejść się do jakiegoś... - I wtedy wydarzył się wypadek. Rozgadana blondynka ręką potrąciła kubek kawy stojący na parapecie, który feralnie wylądował na koszuli Harry'ego, rozlewają ciepłą ciecz po materiale . Dziewczyna jednak nie zważając na tę sytuację kontynuowała swój monolog - ...do jakiegoś klubu. I nie przyjmuję sprzeciwu. Nie będzie Cię przecież całe dwa tygodnie! To prawie tyle ile jesteśmy już razem, pysiu. Ominie cię nasza miesięcznica. 

Chłopak przeklął cicho, próbując zmyć ciemną plamę z jasnej koszuli. Ta jednak drwiła sobie z niego, z każdą próbą stając się coraz większa. Już lepiej byłoby, gdyby szatyn nie próbował ratować ubrania.

- Musimy, musimy - mruknął Harry, skupiając się na włożeniu koszuli w spodnie w taki sposób, żeby zabrudzenie było jak najmniej widoczne. Jednak gdy poruszył ręką, materiał samoistnie wysunął się. 

- Pysiu, co zrobiłeś z koszulą? - Dziewczyna zdała się dopiero teraz zauważyć szkodę.

Harry westchnął. 

- Wieczorem po Ciebie podjadę i pojedziemy do któregoś klubu. Teraz naprawdę muszę pracować. I Iść do Liama po zapasową koszulę - Po krótkim pożegnaniu pożegnaniu opuścił swoje biuro i skierował się do stanowiska recepcjonisty.

Zobaczył przyjaciela przy biurku, pośrodku stosu papierów. Przynajmniej Harry nie był jedynym zawalonym dzisiaj pracą. Złapał z nim kontakt wzrokowy, jednak chłopak machnął tylko na niego ręką, będąc zajęty rozmową telefoniczną.

Korzystając z chwili oddechu, brunet postanowił rozejrzeć się po pomieszczeniu. Przybliżył się do okna. Zawsze lubił patrzeć na nieznajomych ludzi. Kiedy był małym chłopcem bawił się z siostrą w zgadywanie historii danego człowieka.

Na przykład ta starsza pani. 

Wygląda na szczęśliwą. Może właśnie idzie po składniki do sklepu, żeby przygotować pyszne ciasto dla wnucząt. Takie ze śliwkami. Harry kochał śliwki.

A ta mała dziewczynka.

 Pewnie wzięła swoich rodziców na spacer, żeby pokazać im spacerujących ludzi z psami. Harry dałby się założyć, że ustawiła ten mały fortel, żeby sama dostać zwierzaka.

Albo ten chłopak.

Co prawda stał właśnie na światłach, tyłem do Stylesa. Ale to oznaczało tylko lepszą zabawę. Wydał się Harry'emu niski, co jednak uroczo kontrastowało z jego odważną postawą. Mimo, że nie widać było jego twarzy, szatyn mógł sobie wyobrażać, że wyrażała pełne skupienie. Miał na sobie ciemną koszulkę, która pokazywała zarysowane mięśnie rąk. Do tego sportowe buty i szare dresy. Jednak nie były to jedne z tych, w których ogląda się seriale. Spodnie bardzo dobrze opinały krągły tyłek i zgrabne nogi. Widać było, że korzysta z siłowni. I nawet nie widząc jego twarzy, Styles mógł z całą pewnością powiedzieć, że ten mężczyzna miał bardzo ładne ciało. Przesunął się, próbując dojrzeć dokładniej sylwetkę człowieka. Wciąż nie mógł dostrzec jego twarzy, jednak pokazało mu się coś innego. Biegacz pochylił się, by zawiązać buta. To działanie jeszcze bardziej uwydatniło mięśnie dolnych partii ciała. Harry zagryzł wargę.

Pomyślał, że gdyby był gejem, na pewno by na niego leciał.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top