Przywykłem do ciszy, i spokoju..

Obudził go hałas. Powoli otworzył wciąż ciężkie powieki, rozglądając się po pomieszczeniu w którym się znajdował. Próbował sobie przypomnieć co tu robi, ale nie przychodziło mu to z łatwością.. jakaś postać stanęła przy nim, zmrużył oczy, próbując złapać ostrość, trochę trwało nim rozpoznał kobietę stojącą obok. Krótkowłosa brunetka uśmiechała się sympatycznie, przykładając palec do ust, a następnie wskazując na coś obok niego. Odruchowo obrócił głowę we wskazaną stronę. Dopiero teraz zdał sobie sprawę jak bardzo zdrętwiała była ręką, na której leżała brunetka w białym kitlu.
- Była przy Tobie całą noc.. - odezwała się Julka, przyglądając mu podejrzliwie - Pamiętasz co się stało?
- Wolałbym nie.. - rozciągnął usta w uśmiechu, jego ciało się poruszyło, na co zareagował grymasem bólu.
- Musieliśmy usunąć śledzionę, jakimś cudem tylko ona ucierpiała. Zaczynam wierzyć w te opowieści o bohaterskim Banachu..
- Więcej szczęścia niż rozumu..- skomentował Sambor, nawet nie uchwycił momentu jego wejścia do sali. - Ty się zawsze musisz wychylić przed szereg, prawda?!
- Dawno nie było o mnie słychać..- próbował być zabawny, uważając by nie naruszyć bolącego miejsca.
- Usłyszymy jak tylko się obudzi.. - wskazał głową na śpiącą Martynę. - potrzebujesz czegoś?
- Wody u dobrej porcji leków - uniósł brwi oczekująco. Sambor kiwnął głową do pielęgniarki, żeby ta spełniła prośbę przyjaciela.
- Wygląda na to, że znowu się wyślizgnąłeś.. '- zaśmiał się, opuszczając salę. Znowu.. który to już raz? Czy rzeczywiście ryzykował bardziej niż inni, przy okazji narażając pracowników? Po prostu to zawsze jego ekipie przydarzają się takie sytuacje.  Jakby wszyscy czekali tylko na nich.. popatrzył na śpiącą Martynę. Starał się ją obudzić, żeby wróciła do mieszkania. Domyślał się, że pozycja nie była najprzyjemniejsza, i odpokutuje to bólem karku. Uniosła głowę, niewiedząc o co chodzi, rozglądała się po sali.
- Wiktor.. nareszcie! - uśmiechnęła się, prostując kręgosłup. - Jak się czujesz?
- Jak widać - uniósł kąciki ust - Nie jest źle. W końcu udało mi się wyskoczyć nanuroopz i wyspać.. 
- Suchar. - przewróciła oczami, poprawiając się na krześle- Adam mówi że uratowałeś mu życie.. czemu tam byliście sami?! Czemu znowu zgrywałeś Bruca Willisa?!
- Bruca Willisa? - uniósł pytająco brwi - Przecież nie mogłem pozwolić mu tam zginąć.. to był odruch. Myślałem że nie strzeli. To dzieciak był, przerażony.. prawie oddał broń, ale Adam wyskoczył ze swoim tekstem o konsekwencjach, wystraszył się. Chciałem opanować sytuację..
- Bronisz go?! - krzyknęła, nie rozumiejąc jak można bronić kogoś, kto najpierw postrzelił własnego ojca,  a później osoby  chcące udzielić mu pomocy. Dla niemowląt sprawa była jasna. Był zwykłym przestępcą...
- Martyna..- westchnął - to nie prosta sprawa, wiele tam się działo, ale masz rację. Nie powinienem go bronić..
- Nie powinieneś tam wchodzić!
- Mówi to kobieta, która postawiła się bandziorom..
- Byłam młoda i głupia! A Ty masz w swoim otoczeniu osoby, którym bardzo na Tobie zależy! Pomyśl o nich następnym razem!
- Przepraszam.. w porządku? - wyciągnął rękę w jej stronę- przepraszam. Naraziłem siebie i chłopaków..
- Na szczęście wygląda na to, że znowu ci się udało..- uniosła usta w uśmiechu.
- Głupi ma szczęście.. - skomentował, patrząc w sufit.
- Coś w tym jest..

 
                      
                           * * *
Musiał przyznać, że leki które wybrała Martyna do jego znieczulenia były naprawdę dobre. Ciągle był senny, otwierał i zamykał oczy.. do tego stopnia że Martyna w porozumieniu z Samborem zadecydowała skonsultować go neurologicznie z Bartem, który nie zauważył w badaniu niczego niepokojącego. Panikowali jak zwykle, ale cierpliwie znosił kolejne badania, wierząc że dzięki w końcu dadzą mu szansę się porządnie wyspać. Niestety, zaraz po tym jak zakończyli wszelkie badania, postanowili go przenieść na salę do mężczyzny, który nie był łatwym towarzyszem.. mimo, że z natury był cichy i raczej towarzyski, ciekawość sąsiada zaczynała go.irytować do tego stopnia, że na pytanie czy to prawda, że napadł na bank odpowiedział że za coś trzeba żyć, a następnie odwrócił głowę w drugą stronę kończąc rozmowę. W końcu nastała cisza, podczas której mógł zasnąć regenarycjnego snu.
- Co Pan robi Panie Zbyszku? - usłyszał głos Martyny, ale mimo pokusy obrócenia głowy w jej stronę, nie zrobił tego.  - Musi Pan leżeć. Umawialiśmy się tak? Co mi Pan obiecał? Że będzie Pan leżał, jak dostanie Pan sąsiada. Dotrzymałam obietnicy
- też mi taki sąsiad.. przestępcę mi Pani dała! - fuknął obrażony mężczyzna, na co Wiktor ledwo powstrzymał śmiech.
- Co też Pan mówi.. ?
- To jest ten postrzelony złodziej co.na banki napada, sam mi tak powiedział!
- powiedział Panu, że napada na banki?
- Nie do końca.. zapytałem czy to prawda a On odpowiedział że za coś żyć trzeba! A jak mnie okradnie?
- Panie Zbyszku.. Zapewniam, że doktor Banach nie napadł na żaden bank a postrzelony został, I owszem ale w czasie pracy..
- Doktor Banach?
- Tak, to jest szef naszej stacji ratownictwa  medycznego.. co Pan robi?
- Muszę przeprosić za moje..
- proszę leżeć. - powtórzyła zdecydowanie - inaczej przypnę Pana pasami.. rozumiemy się?
- Tak jest Pani doktor! - usłyszał zbliżające się kroki, odwrócił głowę w ich stronę.
- Napad na bank? - szepnęła kpiąco, na co wzruszył ramionami, nie mając nic na swoją obronę - irytował mnie..
- No wiesz? To przemiły człowiek jest! Myślałam, że spodoba Ci się ktoś, z kim możesz porozmawiać..
- Widocznie przywykłem do ciszy i spokoju.. - westchnął, mając wrażenie że właśnie dostaje reprymendę. - Przepraszam, poprawię się.
- potrzebujesz czegoś?
- Mam pełną szafkę, dziękuję.
- w takim razie zajrzę do Ciebie później.. pa. - wstała z łóżka i skierowała się do wyjścia. Patrzył jak wychodzi, ciągle nie mogąc przyzwyczaić się do widoku Martyny w białym kitlu zamiast jaskrawego munduru..
Zamknął oczy, przypominając sobie tę młodą dziewczynę zaraz po studiach, która nie bała się nikomu postawić..
Jej bezpośredniość, czasami zakrywała na bezczelność, ale szanował to, za to że nie ukrywała się z tym coś myśli. Lubił takich ludzi, a musiał przyznać, niewielu ich poznał. Mało kto potrafił być bezpośredni tak bardzo, by postawić się szefowi, zwracać mu uwagę oraz - o losie- wytykać błędy. Ona nie miała z tym problemów. Nigdy nie plotkowała po kątach, zawsze mówiła to, o czym myślała..  Była też druga strona medalu.. Długo uczyła się trzymać język za zębami w sytuacjach beznadziejnych. Tych, przecież w ich pracy nie brakowało.. nie chodzi tylko o pacjentów ale również, a może przede wszystkim o ludzi  którzy byli potencjalnie niebezpieczni..
Jak Ci skinheadzi, zaczepiający bezdomnego. Sprawa była do załatwienia dla Banacha, ale Martyna wyskoczyła przed szereg.. tylko dzięki szybkiej interwencji policji wyszli z tego beż szwanku.. właśnie z tego powodu często zastanawiał się, czy to była praca dla niej, czy rzeczywiście może utrzymać nerwy na wodzy.. a później widział jak bardzo potrafiła rozmawiać z pacjentami, nawet najmniej przekonaną osobę przekonała by pojechała z nimi, dzieci do niej lgnęły. Do jej poczucia humoru , dobrego podejścia.. zdecydowanie wybrała dobry zawód.
Próbował przypomnieć sobie moment, w którym coś się między nimi zmieniło, ale ta relacją ewoluowała tak wolno, I naturalnie.. że nim się spotrzegł, już byli razem.
Doskonale za to pamięta moment, kiedy dotarło do niego, jak bardzo zależy mu na niej. Dokładnie wtedy, kiedy zaczął ją potrwać Miłosz, jeden z ówczesnych ratowników, który wyleciał z hukiem kiedy tylko pojawił się Góra. Był niefrasobliwy, ale Wiktor go darzył sympatią, oczywiście szybko został spławiony przez Martynę, co napawało go dumą.. tak, to były piękne czasy..
                   

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top