Rozdział 9
Niedziela upłynęła pod znakiem wielkiego sprzątania. To był ostatni moment - zbliżały się egzaminy końcowe, od następnego tygodnia musiałam zacząć chociaż przeglądać notatki.
Jacob był zajęty sprawami watahy, a Charlie znowu gdzieś zniknął, więc byłam w domu sama. Wciąż jednak miałam nieprzyjemne wrażenie, że ktoś mnie obserwuje, było ono znacznie intensywniejsze niż dotychczas. Tym bardziej ochoczo rzuciłam się w wir pracy. Zaczęłam od kuchni. Układałam od nowa każdą szafkę, szufladę i kasetkę. Wyczyściłam dokładnie piekarnik i kuchenkę mikrofalową, zastanawiając się, co też tata próbował odgrzać, że zostawiło takie ślady. Później przeniosłam się do salonu. Tam nie ruszałam zbyt wiele, w obawie, by nie naruszyć dziwacznej metody, którą stosował Charlie. Łazienkę skończyłam pucować w porze obiadu. Odgrzałam jedną z mrożonek, zjadłam na stojąco, błądząc wzrokiem od jednej jaskrawożółtej szafki do drugiej, po czym wróciłam do działania.
Kilka godzin później zorientowałam się, że robię wszystko, byle tylko nie zająć się nauką. Co jeszcze dziwniejsze, nie przejęłam się zbytnio tym odkryciem, chociaż pamiętałam, że kilka tygodni wcześniej urządziłam Jacobowi całkiem długą pogadankę o tym, jak ważna jest edukacja. Chłopak, podobnie jak reszta watahy, opuszczał większość lekcji. Nie mam pojęcia, jakim cudem uchodziło im to na sucho – choć może tylko mi się wydawało, że uchodzi – ale przecież był jeszcze Sam. Kiedy zaczął się przemieniać, zostawił studia i nikt nie miał mu tego za złe. Czy żaden z wilków nie planował przyszłości?
Idąc tym tropem, postawa Emily również wydała mi się podejrzana. Czy naprawdę całe dnie spędzała w domu, sprzątając i gotując dla Sama i jego podopiecznych? Czy naprawdę nie chciała robić w życiu czegoś więcej? I czy mnie czeka to samo?
Zgnębiła mnie ta wizja przyszłości: ja za dwadzieścia lat, mieszkająca z Jacobem w małym domku w La Push. Na mojej twarzy pojawiają się już zmarszczki, niedługo znajdę pierwszy siwy włos, a on... On wciąż będzie młody. Bo przecież wilkołaki się nie starzeją. Wiecznie zajęty sprawami watahy, nie ma czasu pracować, więc...
To było za dużo. Wróciłam czym prędzej do robienia porządków, byleby czymś się zająć, ale wyobraźnia wciąż raczyła mnie kolejnymi przygnębiającymi obrazami. Jedyną mocną decyzją, jaką umiałam podjąć, było to, że nie rzucę studiów choćby nie wiem co. W Port Angeles odbywała się część wykładów uniwersytetu stanowego, a i w Forks niedawno otworzono małą jego filię.
Praca nie pomagała, do tego zaczynały boleć mnie mięśnie, więc zbuntowałam się po wstawieniu do pralki całej pościeli. Podreptałam do swojej świerzo posprzątanej i przewietrzonej sypialni,załączyłam jedną z płyt CD chowanych w pudełku po butach, włożyłam słuchawki do uszu i padłam na łóżko, twarzą w stronę poduszki, wdychając zapach lasu przywianego przez wiatr.
Już prawie zasypiałam, gdy w pokoju się ochłodziło. Zdziwiłam się, bo przecież pamiętałam doskonale, że zamknęłam okna. Nie słyszałam też przecież trzasku okiennic otwieranych podmuchem powietrza. Raptem muzyka ucichła. Uniosłam ciężkie powieki. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę.
W mojej sypialni był Edward Cullen.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top