Rozdział 8
Jacob przez tydzień prawie się do mnie nie odzywał. To nie znaczy, że nie spedzał ze mną czasu. Wręcz przeciwnie, był obecny niemal przez cały czas. Rano odwoził mnei do szkoły, po lekcjach zawoził do domu albo do sklepu Newtonów. Jeśli do domu, siedzieli z Charliem w salonie i oglądali telewizję, a gdy szłam do pracy, kręcił się gdzieś w pobliżu. Ograniczyłam swoje protesty do piorunowania chłopaka wzrokiem.
Gdy nadeszła sobota, pojawił się w moim domu dwie godziny przed przyjazdem Jessiki. Rzucił mi mrukliwe powitanie i skierował się do salonu. Charlie zdążył już pojechać na ryby z kolegami z komisariatu, więc zostałam z Jacobem sam na sam. Nie wiedziałam co powiedzieć, jak się zachować, więc zajęłam się obowiązkami domowymi. Przed wyjściem zdążyłam wstawić pranie i podszykować obiad dla taty, który mógł wrócić do domu wcześniej niż ja. Nie chciałam, żeby znowu musiał zamawiać pizzę, pewnie i tak miał już podwyższony cholesterol.
Droga do Port Angeles upłynęła w niezręcznej atmosferze. Jacob uparcie milczał, zły, że nie to nie on siedział za kierownicą i nawet rozgadana Jessica w pewnym momencie darowała sobie podtrzymywanie rozmowy. Poczułam się winna, bo wciągnęłam niewinne dziewczyny w swoje osobiste porachunki.
Pierwszym celem stał się duży dom towarowy. Byłyśmy tam rok temu, wtedy też pomagałam Angeli i Jessice, odwieszając na odpowiednie miejsca kolejne odrzucone przez nie kreacje. Tym razem Jake usiadł w kąciku. Ozdobny fotel wydawał się pod nim śmiesznie mały, jasny beż kontrastował mocno z jego miedzianą skórą. Znów przywdział tą maskę zgorzkniałego młodego człowieka, której tak nienawidziłam. Nie miałam jednak pomysłu, jak sprawić, by moje osobiste słoneczko zaczęło z powrotem świecić.
- Muszę poszukać garnituru. - stwierdził nagle, zrywając się z miejsca.
- Czy tego nie załatwia drużba? - upewniłam się, bo na mnie spadło podobne zadanie ze strony Emily.
Posłał mi spojrzenie w stylu " a jak myślisz, kim ja jestem?" i poszedł.
Zastanowiło mnie to. Praktycznie wszystko, co działo się w La Push miało związek z chierarchią stada. Ja zostałam druchną, bo jestem drugą "dziewczyną od wilkołaków". Więc Jake musiałby być drugi w kolejności...
- No no, ale przyjemniaczek. - zacmokała Jess, uznając, że chłopak odszedł już wystarczająco daleko. - Zawsze taki jest?
- Nie, on tylko dzisiaj... - zaczęłam go bronić. - Ma zły dzień i...
Ale ona już zniknęła w przebieralni.
Chwilę później z kabiny obok Angela wychyliła głowę, też wyrażając swoją troskę. Przy okazji pokazała mi się w najlepszej sukience, jaką do tej pory znalazła. Miała jasnobłękitny odcień, który ładnie współgrał z jej cerą i miękki krój, podkreślający wszystkie atuty dziewczyny. Nawet ja, nie znając się na modzie, byłam przekonana, że to strój idealny dla niej.
- Bello, czy mogę ci jakoś pomóc? - zapytała niepewnie, przebrana z powrotem w swoje ciuchy. Opadła lekko na fotel obok mnie.
- Nie, nie sądzę. - stwierdziłam. - Ale dziękuję, że pytasz.
- Co się dzieje między wami? Nie chcę być wścibska, ale niedawno wydawałaś się taka szczęśliwa, a teraz...
- Wszystko jest okej. - zapewniłam ją. - Mamy po prostu gorszy moment. Jacob jest taki...
- Zaborczy? - podpowiedziała. - To dlatego tu przyjechał?
- Tak. - przyznałam. - Czasem trudno to wytrzymać.
- Okaż mu trochę zrozumienia, Bello. - zasugerowała Angela. - Jest młody, zakochany, potrzebuje czasu, żeby oswoić się z sytuacją. Napewno z czasem wypracujecie jakiś kompromis.
- Czy Ben też taki był? - zapytałam niedyskretnie.
Niezbyt dobrze pamiętałam początki tej relacji. Byłam zbyt zaaferowana swoimi sprawami.
- O, tak. - potwierdziła. - No, może nie do tego stopnia. Ale potrafił być strasznie zazdrosny. Raz zrobił mi awanturę, bo zobaczył mnie z kuzynem, którego nie zdążył jeszcze poznać.
Zachichotała na to wspomnienie, więc dołączyłam do niej. Tylko, że wcale nie było mi do śmiechu.
Wbrew przewidywaniom narzeczonej Sama, mój towarzysz przetrwał pięciogodzinny przemarsz między sklepowymi półkami bez zająknięcia. Co prawda przewracał oczami i wzdychał lekko, gdy myślał, że tego nie widzę, wyraźnie też irytowała go obecność Jessiki, widać było jednak, że nie zamierza się poddać.
Kiedy wracaliśmy, jako jedyna wsiadłam do samochodu bez żadnego pakunku. Uparcie wpatrywałam się w okno, a pobudzona Jessica wciąż trajkotała. Bez skrępowania paplała o każdym interesującym produkcie albo człowieku, którego zauważyła. Miałam też wrażenie, że próbuje zdobyć sympatie Jacoba, ten jednak zbywał ją krótkimi mruknięciami.
Odczułam ulgę, wchodząc na oświetloną werandę. Samochód taty stał na podjeździe.
- Bello, zaczekaj. - odezwał się Jacob.
Odwróciłam się w jego stronę. Miał na twarzy grymas, jakby walczył sam ze sobą.
- Jestem zmęczony tą sytuacją. - oświadczył. - Zachowujemy się jak małe dzieci.
- Jake, to ty zachowujesz się jak dziecko. - zaprotestowałam. - Wszystko przez...
- Może odrobinę przesadziłem. - wszedł mi w słowo. - Ale, Bells, kocham cię, chcę cię chronić. I nie zamierzam odpuścić.
Wpatrywał się we mnie z taką intensywnością, że cały mój upór i wściekłość dosłownie stopniały. Nim zdążyłam zareagować, pochylił się nade mną i pocałował na zgodę.
- Ekhem. - chrząknął Charlie, otwierając drzwi.
Odsunęliśmy się od siebie.
- Dobranoc, Bello. - powiedział na odchodnym. - Dobranoc, Charlie! - dodał, dobiegając swojego czerwonego rabbita.
Patrzyłam, jak odjeżdża.
- Pogodziliście się? - upewnił się tata.
Kiwnęłam głową, mijając go w przejściu.
- Cholera, Billy wygrał dziesięć dolców.
Słucham?
Zrozumiałam, że nasi ojcowie są bardziej na bierząco z naszym związkiem niż najgorsze plotkary w miasteczku.
Kładąc się spać, zauważyłam jakiś ruch w ciemnym pokoju. Zasnęłam z nadzieją, że to tylko poruszająca się firanka.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top