Rozdział 21
Ślub Charliego i Sue Clearwater odbył się skromnie i po cichu, o ile można tak to nazwać. Całe miasteczko żyło faktem, że samotny od tylu lat i wciąż przystojny komendant się ożenił. Ot, pewnej słonecznej soboty kilka osób udało się do malutkiego kościółka, gdzie pastor Weber poprowadził prostą ceremonię.
Pozostało jednak kilka spraw do rozwiązania. Przede wszystkim, kwestia wspólnego mieszkania. Sue nie mogła przeprowadzić się do Forks ze względu na Setha i Leę, którzy musieli być blisko watahy, a także na jej własne stanowisko w starszyźnie. A nawet jeśli pominąć te wszystkie kwestie, w domu Charliego nie było dość miejsca. On z kolei nie mógł wprowadzić się do rezerwatu, bo wedle zwyczajów plemienia nie byli małżeństwem, jeśli nie odbyło się wesele w tradycyjnym obrządku. A nie mogło się odbyć, bo decyzja o wtajemniczeniu komendanta Swana wciąż nie została podjęta. To było błędne koło. Krążyli więc między domami, pomieszkując to tu, to tam. Charlie dogadał się z Sethem zadziwiająco szybko. Z Leah sytuacja wyglądała zupełnie inaczej.
Leah... Nie mogłam uwierzyć, że została moją przyszywaną siostrą. O ile zaakceptowanie Setha przyszło mi z łatwością, bo przypominał mi młodego Jacoba, a był przecież czas, kiedy pragnęłam by tamten Jacob był właśnie moim bratem. Ale Leah, pokrzywdzona przez los Leah była nie do zniesienia. Od ślubu Sama i Emily stała się jeszcze bardziej zgorzkniała, o ile to w ogóle możliwe.
Ja natomiast praktycznie zamieszkałam w rezerwacie. Pracowałam w sklepie Newtonów i studiowałam. Online. Pomimo wcześniejszych protestów, dałam się przekonać do zmiany trybu nauki już po pierwszym miesiącu w collegu. Po wielu rozmowach z Emily zdecydowałam się na literaturę z elementami dziennikarstwa. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, będę mogła pracować w domu, redagując książki, pisząc recenzje i tym podobne. Od zawsze kochałam czytać, więc to całkiem dobra opcja. Kim i Rachel też szukały takich rozwiązań.
Jacob oświadczył mi się w styczniu, w dniu swoich siedemnastych urodzin. Zawsze później śmiał się, że sama go do tego zainspirowałam. Próbowałam podpytać Quila i Embry'ego, co mogłabym kupić chłopakowi. Do pudełeczka z pierścionkiem zaręczynowym dołączony był liścik:
"To Ty jesteś jedynym prezentem, jakiego chcę"
Oczywiście, przyjęłam oświadczyny. Nikt z najbliższego grona nie był zdziwiony, nawet Charlie. To znaczy... na początku podejrzewał, że to żart, później, że zaszłam w ciążę. Dopiero Sue zdołała go przekonać, że w rezerwacie tak po prostu jest. W sumie nie wiem jak tego dokonała, nadal nie zdradzając mu czym jest wpojenie, ale jednak się udało. Coraz bardziej podziwiałam tą kobietę.
Do końca miesiąca sprawa ucichła, do świadomości ludzi miała powrócić wiele miesięcy później. Inaczej sprawa się miała z Edwardem, ale on w gruncie rzeczy nie był człowiekiem. Nie zliczę nawet, ile razy znajdował sposób, żeby przekonać mnie do spotkania.
- Bello, to co robisz, to głupota. - oznajmiał za każdym razem.
W końcu nie wytrzymałam.
- Wiesz co, Edwardzie? Hipokryta z ciebie. - wypomniałam mu. - Pamiętam jedną z twoich opowieści o swojej młodości. W czasach, kiedy przyszedłeś na świat, naturalnym było, że ludzie zaręczali się i pobierali w młodym wieku.
- Owszem. Ale to już nie są te czasy.- protestował.
Spróbowałam zaatakować z innej strony.
- Czy gdybyś miał się zaręczyć, czekałbyś aż twoja wybranka skończy studia i spełni się zawodowo?
Odpowiedziało mi milczenie.
Podniosłam się na równe nogi. Siedzieliśmy na polance w środku lasu. Tej samej, na której kiedyś spotkałam Laurenta. Byłam ciekawa, czy wataha czasem tu zagląda. Nigdy ich tu nie spotkałam. Inna sprawa, że przebywałam wtedy w towarzystwie Edwarda.
Zostawiłam wampira, samodzielnie przedzierając się przez wysokie trawy. Nie ruszył się, nie próbował mnie zatrzymywać. Wiedział, że tą rundę przegrał.
Maszerując przez las zastanawiałam się nad tym, jak potoczyło się moje życie. Gdy przeprowadziłam się tu z Florydy byłam przekonana, że czeka mnie nudnych kilka miesięcy, a później wrócę na stare śmieci. Jakże się myliłam. Mimo to, nie żałowałam decyzji. A ostatnio przywykłam nawet do prostego życia w małym miasteczku. Wataha była spokojna, bo żaden intruz nie pojawiał się w okolicy. Nawet pozostali Cullenowie nigdy się tu nie pofatygowali. I dobrze. Nie wiem, jak mogłabym spojrzeć im w oczy po tylu miesiącach. To szaleńcze uczucie, które żywiłam do Edwarda osłabło, a z nim wszystkie ciepłe myśli, jakimi darzyłam Alice i resztę rodziny. To było jak wspomnienie innego życia, które wydarzyło się wiele lat wcześniej.
Moją przyszłością był Jacob, rezerwat, moi przyjaciele i rodzina. Na tym zamierzałam się skupić.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top