Rozdział 2.9

Kolejne dwa tygodnie były dla mnie jednym wielkim stresem. Ludzie w rezerwacie, tak nietypowo dla siebie, wiecznie mieli coś do załatwienia. Nawet moje własne dzieci miały ważniejsze zajęcia niż wspólne zjedzenie kolacji. Harry połykał w pośpiechu swoje porcje i uciekał do odrabiania prac domowych, natomiast Sophie wymawiała się czytaniem lektur szkolnych i zamykała się z talerzem w swojej sypialni. Wielokrotnie słyszałam później jej przytłumiony głos, gdy rozmawiała z koleżankami przez telefon. Nie zatrzymałam się przy jej pokoju ani razu, by podsłuchiwać. Spodziewałam się tego, co mogła mówić i na prawdę nie chciałam się upewniać. Nie byłam jeszcze gotowa, by usłyszeć, że własna córka mnie nienawidzi.

W wydawnictwie zaczął się najgorszy okres. Napływały pierwsze, w większości pozytywne,  recenzje od krytyków i blogerów, a za kilka dni z drukarni miała przyjść cała partia "Wiecznego Miasta w ogniu", czyli powieści napisanej przez Julię. Nadszedł czas na dogranie terminów spotkań autorskich. Cristina skontaktowała się już z właścicielami odpowiednich lokali - kilkoma dużymi księgarniami i centrami handlowymi w Port Angeles, Seattle, Olympii, Spokane, Tacomie i Yakimi. Powiadomienie pisarki na tym etapie było zwykle jedynie formalnością.

No właśnie, zwykle.

- Cristino, mogłabyś zostawić nas z Bellą? - poprosiła spokojnie Alice podczas spotkania w siedzibie wydawnictwa. Jej uroczo dziecięca twarz była kompletnie pozbawiona emocji. Tylko ktoś, kto ją dobrze znał, mógł dostrzec w oczach dziewczyny tłumioną wściekłość.

O dziwo, Cristina spełniła prośbę. Zostałam w sali konferencyjnej sama z dwiema wampirzycami.

- Bello, czy to jakiś żart? - zwróciła się do mnie Cullenówna. - Wymyśliłaś to z czystej złośliwości, czy może to jakiś bardziej złożony plan?

Posłałam jej zdziwione spojrzenie.

- Światło. Słoneczne. - wysyczała.

Dopiero wtedy zrozumiałam. Większość zaproponowanych miejsc miała przeszklone dachy, które wpuszczały do budynków promienie słoneczne. Zdążyłam już zapomnieć, że wampirza skóra ma tą przykrą przypadłość, że iskrzy się w słońcu jak pokryta milionami maleńkich brylancików.

- No już... przepraszam - zreflektowała się dziewczyna.  - Rozumiem, że to pewnie nie twoja wina. Tylko widzisz... ostatnio musimy być bardzo ostrożni.

Czekałam na dalsze wyjaśnienia.

- Jest w okolicy ktoś, kto chce nam zaszkodzić - dodała Julia.

Śniada wampirzyca odzywała się tak rzadko, że nie przywykłam jeszcze do jej wysokiego, śpiewnego głosu. Słuchając go nie byłam pewna, czy jest przyjemny czy już bolesny dla ucha.

Alice spiorunowała swoją towarzyszkę wzrokiem. Najwyraźniej Włoszce wymsknęło się coś, czego nie powinnam była wiedzieć.

- Chodzi o to - zaczęła tłumaczyć - że dawna znajoma naszej rodziny ma do nas żal o... Ma do nas żal. I chętnie znalazłaby okazję, żeby pogrążyć nas przed innymi wampirami. A na to nie możemy sobie pozwolić.

Ton Cullenówny sugerował, że nie zamierza nic więcej wyjawić. Nie miałam po co drążyć tematu.

Po powrocie Cristiny doszłyśmy do porozumienia. Mogłyśmy jedynie zmienić godziny spotkań na późniejsze i liczyć, że to wypali.

Powrót do domu, jak zwykle, był ryzykowny. Nie miałam pewności czy po tym, jak Alice złapała mnie za rękę, nie został ślad zapachowy. Dotychczas miałyśmy niepisaną umowę, że nie zbliżamy  się do siebie. Al dowiedziała się od Edwarda, że żyję wśród wilkołaków i szanowała moją dbałość o to, żeby nie naruszyć spokoju watahy. Aż do dzisiaj.

W domu okazało się, że niepotrzebnie się martwiłam. Jacob znowu nie wrócił na noc, a dzieci podrzucił mojemu tacie. Kładłam się spać, wymyślając przy okazji zemstę na moim mężu.


C.D.N.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top