Rozdział 2.8
- Claire, maleństwo, co się stało? - pytałam, doskakując do dziewczyny.
Uklękłam obok starego krzesła, na którym siedziała nastolatka, oparłam dłonie na jej kolanach. Dziewczyna zasłoniła twarz dłońmi, trzęsła się i głośno szlochała. Przez kilka minut, pomimo naszego uspokajania, nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Wstałam więc na chwilę i wciąż trzymając dłoń na ramieniu Claire, zwróciłam się po cichu do Emily z prośbą o wyjaśnienie. Nie odpowiedziała mi. Zwróciłam się ponownie do płaczącej.
- Claire, kochanie, musisz nam powiedzieć o co chodzi - tłumaczyłam. - Jak inaczej mamy ci pomóc.
Opuściła ręce, spojrzała na mnie czerwonymi, opuchniętymi oczami. Po złocistych policzkach leciały ciurkiem łzy. Mocząc przód delikatnej białej bluzeczki, którą dziewczyna miała na sobie i zostawiały ciemne plamy na nogawkach jej jeansów.
- Wła... właśnie się... dow... dowiedziałam - mówiła złamanym głosem - że nie żyje mój... mój wujek.
- Oh, słoneczko, tak mi przykro. - przytuliłam ją szybko. - Strata wujka musi być dla ciebie trudna.
Poczułam jednak, że kręci głową.
- A skąd! Stary pijak i zbereźnik... - zezłościła się na zmarłego. - Nig... nigdy go nie lubiłam...
- To czemu płaczesz? - zdziwiłam się. Odruchowo zerknęłam na Emily. W jej oczach dostrzegłam przebłysk zrozumienia. Wyglądała na zniesmaczoną i przerażoną jednocześnie.
- Bo dzwoniła jego żona. Nie mają teraz gdzie się podziać i chcą zatrzymać się u mnie. A ja ich nie znoszę!
- Kogo?
- No tej żony. Ciotka Sarah jest straszna. A jej córka jeszcze gorsza...
Do akcji wkroczyła Emily.
- Spokojnie, Claire. Sarah nie jest taka zła. - starała się robić dobrą minę do złej gry. - Znam ją trochę dłużej niż ty i uwierz, że czasem przyjemnie spędza się z nią czas. A Noemi jest niewiele starsza od ciebie. Na pewno znajdziecie wspólny język. Musiała się zmienić przez te lata, kiedy się nie widziałyście.
Ostatecznie, po dobrej godzinie i napojeniu jej kilkoma kubkami melisy, przekonałyśmy Claire, że nie ma powodu do rozpaczania. Emily uraczyła ją łagodną przemową o roli rodziny, gościnności, pomocy i braterstwie krwi między Quilletami i Mohawkami. W prawdzie zarówno Emily jak i Claire pochodziły z Mohawk, ale od wielu lat uznawano je, podobnie jak mnie, za prawowite z La Push, natomiast same plemiona przez ostatnie kilka wieków żyły ze sobą w pokoju i przyjaźni. W miarę możliwości i potrzeb wspierały się.
Jakoś po północy Emily oświadczyła, że odwiezie nas obie do domów. Najpierw podrzuciła Claire i upewniła się, że Quil się nią zaopiekuje, a kiedy dziewczyna była już bezpieczna, ruszyłyśmy do mojego domu.
- To będzie jakiś dramat. - oznajmiła, odpalając silnik.
Posłałam jej pytające spojrzenie.
- Jeśli Claire ma rację, a pewnie ma, za kilka dni do rezerwatu przyjedzie moja szwagierka Sarah i jej córka, Noemi.
Czekałam, aż powie coś więcej.
- Sarah jest najbardziej roszczeniową kobietą, jaką znam. Kompletnie oderwana od rzeczywistości. Za pieniądze męża wynajmowała sobie sprzątaczkę, a sama całe dnie spędzała u kosmetyczki albo na zakupach... a jej córeczka? Rozpieszczona dziewucha!
- Nie rozumiem... - wyznałam. - Przecież Mohawkowie wychowują swoje dzieci praktycznie tak samo jak Quilleci. Skąd u tych dwóch takie zachowanie?
- One nie są z Mohawk. Są ze świata, jak ty i Charlie. Trzydzieści lat temu Joe, mój brat, poszedł na studia medyczne na uniwersytecie stanowym. Już na pierwszym roku zakochał się w dziewczynie spoza rezerwatu. Wtedy małżeństwa mieszane nie były zbyt mile widziane, ale Joe okazał się wystarczająco uparty, by dopiąć swego. Groził, że odejdzie z plemienia, jeśli starszyzna nie zgodzi się na jego ślub z Sarah. A starsi, nie chcąc stracić dobrze zapowiadającego się przyszłego lekarza, pierwszego w wiosce, udzielili mu pozwolenia. I popełnili największy błąd. Na pierwszy rzut oka miła dziewczyna, po kilku latach przeistoczyła się w prawdziwego potwora. Po uzyskaniu dyplomu Joe wrócił do rezerwatu, przywożąc ze sobą młodą żonę i bodajże dwuletnią córeczkę. Sarah miała coraz większe wymagania i pretensje, a mój brat sobie z nią nie radził. Pracował ile tylko się dało, a po powrocie do domu pił. I tak to trwało przez lata. Sarah robiła się coraz gorsza, Joe coraz więcej pił, a Noemi nikt nie pilnował. Szwagierka pokłóciła się ze wszystkimi, więc nie miał kto interweniować...
- To dlatego Claire pierwsza dowiedziała się o śmierci twojego brata? - domyśliłam się.
- Tak - Emily skinęła głową. - Tylko Claire i jej mama utrzymywały kontakt z Sarah i Noemi, chociaż mała szczerze nienawidzi tamtego dziewuszyska. W dziecińśtwie Noemi tłukła ją niemiłosiernie, zabierała zabawki, raz nawet obcięła naszej dziewczynce włosy.
- Kolejny powód dla Mirandy, by przywieźć Claire do La Push. - rzuciłam.
Ku mojemu zdziwieniu, Emily potwierdziła.
Co jakiś czas docierało do mnie jak mało wiem o ludziach z rezerwatu. Fakt, poczta pantoflowa działała tu świetnie i docierały do mnie informacje o bieżących zdarzeniach. W ciągu dnia cała wieś wiedziała kto się z kim pokłócił - chociaż akurat kłótnie zdarzały się wyjątkowo rzadko - albo czyje dziecko się przewróciło i zdarło sobie kolano. Komu wiatr porwał bieliznę ze sznura na pranie, komu szop się zakradł do kuchni i podwędził przysmaki. Ale nie mówiło się o przeszłości. Na spotkaniach rady opowiadano sobie legendy, ale nie wspominano bliskich. Nikt nigdy nie opowiadał o matce Jacoba czy o jego siostrze, Rebecce, która zamieszkała z mężem na Hawajah.
Podobnie było z Emily, Claire i Mirandą. Nie mówiły o swoim życiu w rezerwacie Mohawk. O ile Emily przeprowadziła się po namowach wpojonego w nią Sama, o tyle właściwie nie wiadomo co kierowało Mirandą. Przyjechała piętnaście lat temu pod pozorem odwiedzenia Emily, ale z małym dzieckiem i całym dobytkiem w walizce. A kiedy gruchnęła wieść, że Quil wpoił się w jej malutką Claire, Miranda ochoczo przystała na propozycję zamieszkania w La Push. Wyglądała wtedy na dość zadowoloną z obrotu spraw.
Z zamyślenia wyrwało mnie szarpnięcie. Pasy bezpieczeństwa zacisnęły się wokół mnie, gdy Emily gwałtownie zaparkowała.
- Dzięki za podwiezienie - powiedziałam, wysiadając. - Dobranoc.
- Dobranoc Bello.
Trzasnęłam drzwiami i pobiegłam na werandę swojego domu. Przekręcając klucz w zamku zerknęłam jeszcze raz na Emily. Ukrywała twarz w dłoniach opartych o kierownicę. Jej ciało zafalowało w czymś na kształt westchnięcia. Po chwili wyprostowała się, potrząsnęła głową i odpaliła silnik samochodu. Chwilę później, gdy przekraczałam próg, w miejscu pojazdu unosiła się już tylko chmura pyłu spod kół.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top