Rozdział 19

W tym momencie rozległy się huk i odgłos kroków. Do maleńkiego saloniku wpadło kilku ogromnych mężczyzn o miedzianej karnacji. Członkowie watahy poderwali Jacoba z kolan i siłą wyciągnęli go na dwór. Dopiero tam zorientował się, co zrobili i zareagował. Wykręcał się, wyrywał. Słyszałam odgłosy szarpaniny i liczne przekleństwa. Później charakterystyczny głos Sama, ten, którego nie używał prawie nigdy. I zapadła cisza. Potem krótki, błagalny jęk i niemal szczekliwa odpowiedź, z pewnością negatywna.

Przekonana, że wataha już się oddaliła, ukryłam twarz w dłoniach. Poczułam, jak w oczach zbierają się piekące łzy.

Co tu się właśnie wydarzyło?

- Bello? - usłyszałam głos Sama. Zdezorientowana podniosłam wzrok, ujrzałam go tuż przed sobą. Musiał podejść zupełnie bezszelestnie, tak jak wilki mają to w zwyczaju, kiedy ja byłam zajęta rozpaczaniem. - Możemy porozmawiać?

Nie miałam ochoty rozmawiać. Chciałam jedynie, żeby Jacob wrócił i wyjaśnił, czemu zachowywał się jak wariat. A do póki tego nie zrobi, chciałam siedzieć tam sama i użalać się nad sobą. Ale zatroskana mina Sama zmusiła mnie do przesunięcia się na brzeg kanapy, by zrobić mężczyźnie miejsce do siedzenia.

- Wiem, że możesz mieć mętlik w głowie po tym, co się chwilę temu wydarzyło. Szczerze mówiąc, my sami nie jesteśmy do końca pewni... W każdym razie musisz wiedzieć jedno.

Spojrzałam na niego z pytaniem w oczach.

- Jacob przeżył wpojenie. - oświadczył przywódca watahy.

Zemdliło mnie. Nie byłam gotowa na taką informację. W uszach zaczęło mi dzwonić, przed oczami pociemniało, czułam wyraźnie łomot swojego serca wybijającego szaleńczy rytm i byłam pewna, że Sam również je słyszy. Musiał uważać mnie za wariatkę.

W mojej głowie rozbrzmiały setki pytań. Co? Jak? Kiedy? W kogo się wpoił? Dlaczego nic mi nie powiedział? Co teraz? Zostawi mnie?

- Bello, uspokój się. - polecił mi po jednej okropnej chwili, która dla mnie mogła trwać całą wieczność. - Jacob cię nie zostawi. Teraz już z pewnością nie.

- Ale skoro się w kogoś wpoił... - protestowałam.

Popatrzył na mnie jak na wariatkę.

- Ty jesteś tą, w którą się wpoił. 

Nie rozumiałam słów, które usłyszałam. Przecież to nie było możliwe! Żeby się w kogoś wpoić, wilk musiał zobaczyć tą osobę na nowo. Tak jak Sam zobaczył Emily, gdy tylko przyjechała do rezerwatu. Albo Jared ujrzał Kim po raz pierwszy po przemianie. W jego życiu zdarzyło się coś wyjątkowego, co wyzwoliło taką reakcję...

Zarumieniłam się, gdy dotarło do mnie, co mogło być powodem. Do tego byłam pewna, że wataha myśli to samo. Czy każdy już znał szczegóły ostatniej nocy? I czy podobnie czuły się Emily i Kim, mając świadomość, że cała wataha zna dosłownie każdy szczegół ich  życia?

Sam, widząc, że nie radzę sobie z nową sytuacją, wyjaśnił mi pokrótce swoją teorię, po czym zostawił mnie, żebym mogła przemyśleć ją w spokoju i samotności. Po jego wyjściu nikt się nie zjawił przez długie godziny. Nie podobała mi się myśl, że przeze mnie prawowici mieszkańcy nie mogą wrócić do swojego domu. Ale jednocześnie nie przychodziło mi do głowy żadne inne miejsce, w które mogłabym się udać i nie być narażona na spotkanie z Edwardem. To byłoby zdecydowanie ponad moje siły.

Tak więc siedziałam samotnie w małym saloniku Blacków. Doszłam do wniosku, że to miejsce, zupełnie niespodziewanie, było świadkiem najważniejszych wydarzeń w moim życiu.

W chwili, gdy już zaczynałam wariować z nudów i frustracji, szczęknął zamek w drzwiach wejściowych. Do środka wtoczył się Jacob, hałasując niemiłosiernie, bełkocząc i przewracając się. Zachowywał się zupełnie jakby...

Był pijany.

Zorientowałam się, gdy tylko podeszłam bliżej. Pachniał jakimś kiepskim alkoholem. A raczej jego całym morzem.  Przy jego posturze musiał wlać w siebie hektolitry trunku, żeby doprowadzić się do takiego stanu... Chociaż, czytałam gdzieś, że członkowie niektórych plemion indiańskich nie mają enzymu odpowiedzialnego za radzenie sobie z napojami procentowymi, dlatego nawet niewielka ich ilość ma koszmarny wpływ na ich organizmy.  Ale skąd, tak w ogóle wytrzasnął alkohol? Przecież miał zaledwie szesnaście lat.

- Bellls - zarechotał, zdawszy sobie sprawę z mojej obecności. - Daj buzi.

W jednej chwili zmartwienie wyparowało, zastąpione gotującą wściekłością. Dlaczego, do diabła, postępował tak nierozważnie?

- Jesteś pijany. - powiedziałam.

- Wiem. - odrzekł rozbrajająco, po czym czknął głośno. Głowa opadła mu na pierś, by za chwilę znów się unieść, gdy wymyślił kolejną uwagę. - I dobrze mi sss tym.

Wywróciłam oczami.

- Jake, idź się połóż. - poleciłam.

Zignorował mnie.

- Jake, do łóżka.- powtórzyłam.

Zachichotał.

- Jak pójdziesz ze mną. - oznajmił. Zorientowałam się jak to mogło brzmieć.

Postanowiłam więcej się z nim nie kłócić. Nie wiem na co liczyłam, gdy próbowałam go podnieść. Szarpałam za długie ręce chłopaka, które same w sobie były strasznie ciężkie, ale moje wysiłki na nic się nie zdały. Mimo to próbowałam dalej. Przerwało mi dopiero pojawienie się Rachel. Dziewczyna od razu zorientowała się, w jakim stanie jest jej brat.

-No nie- mruknęła. - Kolejny.

Podniosła wzrok i zwróciła się do mnie:
- Zostaw go tutaj. Jutro obudzi się na kacu i z koszmarnym bólem mięśni. To będzie dobra kara.

Jakiś dziwny błysk zrozumienia w jej oczach zmusił mnie do wysłuchania jej polecenia, chociaż wszystkie moje komórki rwały się do tego, by uchronić Jacoba przed jakimkolwiek bólem.

Zostawiwszy pijanego chłopaka tam, gdzie upadł, tuż przy progu, ruszyłam na poszukiwanie pocieszenia u Rachel. Zrozumiała mnie bez problemu.

- To u nich chyba jakiś rytuał, wiesz? - stwierdziła ze śmiechem. - Paul też niemal od razu po... no wiesz... poszedł się uchlać. A później przez kolejne dwa dni odchorowywał.

Nigdy zbyt dobrze nie rozumiałam, dlaczego ludzie uciekają przed swoimi problemami w stan upojenia alkoholowego. Mieszkając w Pheonix  często obserwowałam zachowania moich starszych kolegów ze szkoły. Zdarzało się, że chłopcy z klasy maturalnej, ale nie tylko, pojawiali się na lekcjach pod wpływem, na kacu, niektórzy byli na tyle zuchwali, że przemycali napoje procentowe do szkoły i popijali w toaletach. Dziwne, że prawie nikogo za to nie ukarano.

Rozmawiałyśmy z Rachel do późnych godzin nocnych. Nie pamiętałam, by dziewczyna kiedykolwiek wcześniej była taka otwarta. Ale... ostatnio widziałam ją wiele lat temu i, nie oszukujmy się, nie szukałam wtedy kontaktu. W każdym razie po raz kolejny okazało się, że wspólne przeżycia bardzo zbliżają do siebie, nawet pozornie zupełnie obce osoby. Podziwiałam siostrę Jacoba za jej opanowanie. Miała w sobie tą samą dziwną cechę co Emily i Kim. Jakby jakąś częścią siebie była przygotowana na nadchodzące wydarzenia, nie ważne jaki będą miały charakter. Malutka cząstka mnie marzyła, że kiedyś się do nich upodobnię.

C.D.N.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top