Rozdział 10

Krzyk zamarł w moim gardle, siedziałam więc sparaliżowana i z otwartymi ustami, wpatrując się z niedowierzaniem w przybysza. Zaczynałam już zapominać, jak zniewalająco był piękny, niemal nierealny. Chyba nawet wyciągnęłam w jego kierunku rękę, żeby sprawdzić, czy rzeczywiście stoi tuż przede mną, bo cofnął się gwałtownie.

Przyjrzałam mu się dokładnie. W potarganych miedzianych włosach błyszczały kropelki deszczu, czarne oczy błyszczały niezdrowym blaskiem, odcinając się wyraźnie od niemal białej, rozciągniętej w grymasie bólu twarzy. Dobry boże, czarne oczy... Przeszedł mnie dreszcz.

- Proszę, Bello, wybacz mi tą wizytę. – odezwał się pierwszy tym aksamitnym barytonem, który kiedyś tak kochałam. – Musiałem sprawdzić, czy wciąż żyjesz.

Czy wciąż żyję? Jak to? Nic nie rozumiałam.

- Alice widziała jakiś czas temu, jak skaczesz z klifu. – pospieszył z wyjaśnieniami.

- Zaraz, to Alice cię tu przysłała? Ona też wróciła? – Dopiero teraz zdałam sobie sprawę z tego, jak bardzo tęskniłam za przyjaciółką.

- Nie. – pokręcił smutno głową niespodziewany gość. – Przyjechałem sam.

Posmutniałam.

- Po co? - zapytałam. Nagle zawrzała we mnie wściekłość. - Przecież tu nie wracacie, więc jakim prawem przyjeżdżasz tu po tylu miesiącach zupełnej ciszy? Czego chcesz?

- Musiałem sprawdzić, czy wciąż żyjesz. - powtórzył.

- Przecież już cię nie obchodzę. - wypomniałam mu.

- Nie obchodzisz? Bello, byłaś... jesteś najlepszym, co mnie spotkało w całym moim długim życiu. Bez ciebie ten świat nie ma sensu. Gdybyś umarła...

- To co? - zdenerwowałam się jeszcze bardziej. Jak śmiał mówić coś takiego po wszystkim, co mi zrobił.

Nie odpowiedział.

- Edwardzie, czegoś tu nie rozumiem. - oznajmiłam. - Zniknąłeś sobie, porzuciłeś mnie. A teraz pojawiasz się jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło i stwiedzasz, że się o mnie martwisz? Nie masz pojęcia co przeszłam. Gdyby nie Jacob...

- Ten Indianin? - upewnił się.

- Śledziłeś mnie?

- Obserwowałem. - uzupełnił. - Chciałem się upewnić, czy nic ci nie grozi.

- Nie, teraz już. - stwierdziłam dobitnie. Zalała mnie fala nieznanych emocji, nie umiałam sobie z nimi poradzić.  - Ale groziło. Zostawiłeś mnie na pastwę Victorii i Laurenta.

- Victorię zabiłem osobiście - przerwał mi. - Tropiłem ją od dawna, w końcu dopadłem.

Zaczynałam rozumieć, co do mnie mówił. Victoria nie pojawiła się w okolicy od dobrego miesiąca. Co prawda potrafiła wyprowadzić watahę aż pod granicę z Kanadą, ale zawsze wracała, a skoro Edward ją śledził, on również musiałby się tu pojawiać. Ale przecież Jacob by mi powiedział... Prawda?

 - Od jak dawna jesteś  w Forks?

- Dotarłem tu sześć tygodni temu. - wyznał cicho.

- Po co?

- Już mówiłem. Musiałem sprawdzić, czy wszystko z tobą w porządku. I błagać o wybaczenie. Bello, moje życie bez ciebie jest cierpieniem, nie ma sensu. Myślałem, że będę w stanie trzymać się z daleka, pozwolić ci na normalne życie, ale to silniejsze ode mnie. Wywróciłaś moje życie do góry nogami, nie umiem zmienić tego co czuję.  Wiem, że proszę o bardzo dużo, ale wybacz mi.

Jego mowa roztapiała moje serce, ale umysł reagował alarmem na sam jego widok. Przywykłam do ciepłego, miękkiego, opalonego ciała Jacoba, tak znajomego i bezpiecznego, że kiedy Edward klęknął przede mną i chwycił swoją bladą, lodowatą dłonią moje przedramię, wzdrygnęłam się odruchowo. Czułam zagrożenie.

Cofnęłam się o krok - nawet nie wiedziałam, że wstałam - aż poczułam, że kolanami dotykam krawędzi tapczanu. Nie miałam już drogi odwrotu. Pozostawało mi tu stać i modlić się o cud.

- Wybaczyć? Proszę bardzo. Wybaczam.

Rozbłysł w nim płomyczek nadziei.

- Wrócisz do mnie, Bello?

- Nie. - powiedziałam twardo, zaskakując tym samą siebie.

Czekał na wyjaśnienia.

- Wybaczam ci. Ale nie zmienię tego, co czuję... co czułam przez te miesiące. Mój świat się zawalił, gdy mnie porzuciłeś, Edwardzie. Złamałeś mi serce. Długie miesiące nie mogłam się pozbierać, ojciec chciał  wysłać mnie do domu wariatów. W dodatku polowały na mnie dwa ogarnięte rządzą zemsty wampiry. A ty po tym wszystkim tak po prostu przychodzisz i przepraszasz?

- Popełniłem błąd, Bello. Każdy je popełnia.

- To ja popełniłam błąd, w ogóle przyjeżdżając do Forks.

Teraz to on się cofnął, jak rażony prądem.

- Żałujesz tych miesięcy?

- Żałuję, że nie mogę cofnąć czasu.

- Więc jednak się odkochałaś. - podsumował.

- Nie, to nie tak. Zawsze będę cię kochać, Edwardzie. Ale to uczucie się zmieniło, nic na to nie poradzę. I jest jeszcze Jacob...

- Przestań tak wychwalać tego wilkołaka! - wykrzyknął wzburzony wampir. - Ze wszystkich nadprzyrodzonych istot on jest najgorszym możliwym wyborem. Nie umie się kontrolować.

- A ty umiesz? - nawiązałam do tego, że gdy przybyłam do Forks, Edward pragnął mnie zabić i wypić moją krew.

- Ja przynajmniej nigdy cię nie okłamałem.

- Jacob też nie...

- Nie powiedział ci, że jestem w okolicy, prawda?

Zgadł. Nie musiał czytać mi w myślach, żeby się tego dowiedzieć.

- Tak myślałem.

Dał mi chwilę na przetrawienie tych informacji.

- Przez jakiś czas będę jeszcze w Forks, Bello. Nasz dom wciąż jeszcze stoi. Gdybś zmieniła zdanie, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

I tak po prostu wyskoczył przez okno, zostawiając mnie z głową pytań bez odpowiedzi.


C.D.N.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top