Rozdział 5
- Bello, pozwól tu na chwilę! - zawołał Charlie, gdy tylko przekroczyłam próg domu.
Brzmiał na zdenerwowanego.
Zdziwiona, odwiesiłam szybko kurtkę obok kabury taty i weszłam do salonu. Nie zdjęłam butów, więc w miejscu gdzie stałam tworzyła się mała kałuża. Na dworze lało jak z cebra, a ten kawałek, który musiałam pokonać od samochodu pod dach werandy był dość długi, żebym przemokła.
-Gdzieś ty była? - spytał znacznie głośniej niż zwykle, gdy już mnie zauważył.
- W La Push. - odpowiedziałam spokojnie.
- Poszłaś tam pieszo?
-Jake mnie zawiózł. I przywiózł z powrotem chwilę temu. - Tak samo jak przyjechał po mnie rano, zawiózł do szkoły, a po lekcjach odebrał. Ale tego już ojcu nie powiedziałam.
Charile złagodniał od razu po usłyszeniu o Jacobie, ale wciąż próbował utrzymać surową minę.
- Sporo czasu ostatnio z nim spędzasz. Więcej niż zwykle.
- To źle?
- Nie, skąd! - zaprzeczył szybko. - Zastanawiam się tylko... co jest tego powodem?
Wiedziałam, że za chwilę zamieni się w komendanta Swana i już nie odpuści tej sprawy. Lepiej było powiedzieć mu dobrowolnie.
- Bo wiesz... - zaczęłam. - Chodzi o to, że Jake i ja...
- Spotykacie się? - wykrztusił, wytrzeszczając oczy.
- Tak. - przyznałam cicho, bojąc się, że za chwilę wybuchnie.
- Ha! - wykrzyknął, po czym roześmiał się serdecznie. - Bells, to wspaniale!
- Serio?
- Tak! Przecież dobrze wiesz, że zawsze lubiłem Jacoba bardziej niż tego... - urwał gwałtownie. Odchrząknął. - W każdym razie cieszę się, że to Jake a nie ktoś inny. Tylko czy on nie jest dla ciebie ciut za młody?
- Widziałeś go ostatnio? - prychnęłam. - Ja wyglądam przy nim jak dzieciak.
- Możliwe, ale wciąż. Wiesz, chłopcy w tym wieku są...
- Nie martw się o nic. - przerwałam mu szybko. Sytuacja robiła się zbyt niezręczna.
Dałam Charliemu buziaka w policzek i uciekłam na schody licząc, że działanie z zaskoczenia opóźni jego reakcje. Udało się i gdy zatrzaskiwałam drzwi do swojego pokoju, usłyszałam z dołu tylko "gdzie się pali!". Rozbawiona, padłam na łóżko.
A później się zorientowałam.
To już nie był ten ból z pulsującej, wirtualnej rany, która nękała mnie jeszcze nie tak dawno. Raczej tępe przypomnienie. Na chwilę posmutniałam, ale nie zginałam się w pół, nie obejmowałam ramionami ani nie zaciskałam zębów, by wytrzymać. Dotarło do mnie, jak mało myślałam o Edwardzie w ostatnim czasie. To znaczy... W ciągu pierwszych kilku miesięcy po... w każdym razie stałam się prawdziwą mistrzynią spychania pewnych wspomnień na krańce świadomości. Ale w pewnym sensie robiłam to świadomie. A teraz... Jacob stał się pełnoetatowym słońcem, które przeganiało każdą najmniejszą chmurkę. Tak bardzo byłam nim zaabsorbowana słodką normalnością (o ile życie z wilkołakiem można nazwać normalnością) że wszystko inne zeszło na dalszy plan. Nawet Victorią przestałam się tak przejmować.
Victoria. Chłopcy mówili, że ostatnio wampirzyca w ogóle się w okolicy nie pojawia. Nie rozumieją za bardzo czemu, przecież byli przekonani, że to na mnie poluje. Czemu więc miałaby tak szybko zrezygnować ze zdobyczy?
Stary laptop wydał dźwięk, który mógł wskazywać dwie rzeczy: strajkuje albo właśnie otrzymałam wiadomość. Padło na to drugie.
Z jękiem podniosłam się z tapczanu i poczłapałam do biurka. Krzesło zatrzeszczało groźnie. Robiło tak od czasu, gdy pewnego wieczoru Jacob kręcił się na nim jak oszalały. To było wtedy, gdy tata wybrał się do kolegi z komisariatu, oglądali razem jakiś mecz. Wrócił krótko przed północą. Do tego czasu Jacob zdążył się ulotnić, wyjadając uprzednio sporą część zapasów z lodówki. Wyglądało to tak, jakby przez naszą malutką, wściekle żółtą kuchnie przemaszerował płuk wojska, pozostawiając po sobie tylko puste słoiki po maśle orzechowym i okruszki.
Po kilku minutach zamykania reklam dokopałam się wreszcie do maila od mamy. Pisała o tym, że w ostatnim tygodniu miała praktykantkę, której jej przedszkolaki za nic w świecie nie chciały zaakceptować. Jeden chłopczyk nawet rzucił w tą biedną dziewczynę kanapką, obsmarowując od góry do dołu jej biały kostium, a mama musiała się bardzo ale to bardzo powstrzymywać, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Phill polubił swoją pracę trenera, zżył się z podopiecznymi ( czy jakkolwiek powinno się ich nazywać). Cała wiadomość emanowała radością.
Chciałam od razu zabrać się do pisania odpowiedzi, ale moje palce zawisnęły nad klawiaturą. Jak miałam odpisać? Mama do tej pory nie wiedziała o Jacobie, a przynajmniej o tym co nas łączy. Byłam święcie przekonana, że Charlie powie jej o wszystkim przy najbliższej możliwej okazji, a wtedy dostanie mi się za to, że nie przekazałam jej takiej wiadomości.
Planowałam dwa, może trzy zdania na ten temat, a w końcu wyszedł wpis z pamiętnika, niemal taki, jakich autorką bywa moja rodzicielka. Kliknęłam "wyślij" zanim zdążyłam się rozmyślić i wszystko skasować. Mama od zawsze była moją najlepszą przyjaciółką, poza tym czułam się w obowiązku wynagrodzić jej te wszystkie koszmarne miesiące, kiedy bardziej przypominałam zombie niż żywą istotę.
Z taką argumentacją położyłam się spać. Mogłabym przysiąc, że gdy zamykałam oczy po raz ostani, za oknem mignęła nienaturalnie blada twarz.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top