Rozdział 20
Następnego dnia, zgodnie z przewidywaniami Rachel, Jacob obudził się z fatalnym wyglądem i jeszcze gorszym samopoczuciem. Podczas śniadania, kiedy to siostra zaserwowała mu dziwaczną miksturę, która miała rzekomo zmniejszyć cierpienie chłopaka, przysiągł na swój honor, że nigdy więcej się nie upije.
-Przysięgam, Bells, nawet na naszym ślubie. -powtarzał.
Dni mijały, a Jacob się zmieniał. O ile wcześniej o mnie dbał, o tyle teraz niemalże wielbił ziemię, po której stąpałam. Jeśli wcześniej myślałam, że spędzam dużo czasu w rezerwacie, myliłam się. Obecnie spora część moich rzeczy znajdowała się w malutkim pokoiku Jacoba. Charlie patrzył na mnie z dziwną mieszanką rozczulenia, irytacji i dezorientacji, gdy pojawiałam się w domu by zabrać kolejne ubrania.
-Bells, czy ty jeszcze ze mną mieszkasz?-zapytał pewnego razu.
Miał sporo racji. Co prawda starałam się pojawiać w domu przynajmniej cztery razy w tygodniu, żeby przygotować dla Charliego posiłki, zrobić zakupy i posprzątać, ale szczerze mówiąc nie pamiętałam, żebyśmy któryś wieczór spędzili wspólnie. Nie licząc tych, kiedy to tata przyjeżdżał do rezerwatu, żeby obejrzeć z przyjaciółmi mecz.
Miałam poczucie winy, ale znacznie silniejsza była potrzeba przebywania z watahą. Niespodziewanie stali się członkami mojej rodziny, tak jak Charlie miał się nigdy nie stać. Wspólny sekret zbliżał, a ukrywanie go przed tatą zmuszało do izolacji. Wynik był jasny do przewidzenia.
Tamtego dnia jednak nie było nic, czego mogłabym się spodziewać.
- Bello, zejdź tu do mnie na chwilę. - zawołał Charlie.
Zaskoczona, przewiesiłam przez ramię torbę, którą zamierzałam zabrać do rezerwatu i zbiegłam po schodach. Zatrzymałam się gwałtownie, torbą zarzuciło tak, że omal się nie przewróciłam. Gdy już opanowałam sytuację, podniosłam wzrok na Charliego. Patrzył na mnie z dziwną mieszanką obawy i determinacji.
- O co chodzi, tato? - zapytałam ciut zziajana.
Przez chwilę panowała cisza. Przeciągała się w nieskończoność, więc zaczęłam myśleć, że może tata robi sobie ze mnie żarty, choć to nie w jego stylu. Potem usłyszałam, jak bierze głęboki oddech dla uspokojenia. Robił to w taki sam sposób jak ja. Musiał zbierać się na odwagę, chociaż nie wiedziałam z jakiego powodu.
- Bells... córeczko, wiesz, że jesteś dla mnie wszystkim. Kocham cię i powyrywam nogi z .. ekhem... uduszę każdego, kto spróbuje cię skrzywdzić. Ale ostatnio doszedłem do wniosku, że jesteś już dorosła, ewidentnie masz swoje życie... chyba nadszedł czas.. Powinnaś wiedzieć, że... Bello, zaręczyłem się z Sue Clearwater.
Ta wiadomość ścięła mnie z nóg. To znaczy... kiedy tata przyjeżdżał do rezerwatu, widziałam, że rozmawiał z Sue, ale sądziłam, że zwyczajnie stara się ją wesprzeć po śmierci męża.
- Pamiętasz Sue, prawda? - upewnił się, jakby nie wiedział w jaki sposób zareagować na moje milczenie.
- Tak, tak. - potwierdziłam. Jak mogłam nie pamiętać. Spotykałam jej dzieci, Setha i Leę niemal codziennie. Seth był uroczym, zadziornym piętnastolatkiem. Bardzo przypominał mi Jacoba z czasów, kiedy dopiero co wprowadziłam się do Forks. Leah natomiast była indiańską pięknością. Dumna, wyniosła i niesamowicie rozgoryczona. Jacob nie raz opowiadał mi, jak bardzo wataha jest zmęczona napiętą sytuacją między przywódcą, jego żoną a porzuconą dziewczyną. - Ale jak... Kiedy?
Nie otrzymałam satysfakcjonującej odpowiedzi. Chciałam wypytywać Charliego, ale wiedziałam, że zareagowałby tak samo jak ja - byłby skrępowany. Znacznie łatwiejsza okazać się mogła rozmowa z samą Sue, chociaż zazwyczaj nie byłyśmy w bliskich stosunkach.
Tak więc każdy, kogo znałam, zaręczał się lub zawierał małżeństwo. Szaleństwo białych sukien ogarnęło Forks i okolice. Gdy pewnego dnia wpadłam na koleżankę z liceum, Angelę Weber, dziewczyna przyznała się, że jej ojciec, pastor, miał przepełniony kalendarz.
Ta sytuacja nie mogła umknąć także mniej jawnemu świadkowi zdarzeń.
- Edwardzie, tyle razy mówiłam, byś nie nachodził mnie w pracy! - szepnęłam rozzłoszczona, wyczuwając jego obecność.
Niemłody już Cullen wyrobił sobie osobliwy zwyczaj pojawiania się w trakcie mojej przerwy na lunch, którą zwykle spędzałam w pomieszczeniu gospodarczym na tyłach sklepu Newtonów.
- Gratulacje. - powiedział, nie zwracając uwagi na moje protesty. - Słyszałem, że komendant Swan ponownie się zaręczył.
- Owszem. - przytaknęłam niechętnie. Byłam zirytowana, bo wciąż nie wiedziałam co sądzić o tej sprawie. Rada nie podjęła decyzji czy wprowadzić Charliego w temat watahy czy też nie. Niewielu mieszkańców rezerwatu wybierało sobie partnerów spośród "białych", a już na pewno żaden z nich nie był tak ściśle związany z wilkami.
- To ciekawe, jak bardzo wasza rodzina związała się ostatnimi czasy z Quiletami.
- Mhm... - mruknęłam, udając zainteresowanie swoją kanapką, chociaż zupełnie straciłam apetyt.
- A czy ty i Jacob... - zaczął sugestywnym tonem.
Z początku myślałam, że żartuje, jednak mijały sekundy, a przystojny wampir wciąż miał na twarzy wypisane pytanie. Czyżby nie wiedział?
- Jacob przeżył wpojenie. - oświadczyłam cicho. Byłam pewna, że i tak usłyszy.
Dosłownie w mgnieniu oka odwrócił się do mnie plecami. Słyszałam szmer, który mógł być triumfem lub szkaradnymi przekleństwami. A może po prostu zgrzytaniem zębów.
- A więc to już ostateczne. - stwierdził po dłuższej chwili, ponownie się obracając. Wyraz twarzy miał lodowaty.
Ponownie przytaknęłam.
- Cóż, w takim razie nie ma już nic więcej, co mógłbym zrobić.
Czyżby, po tylu miesiącach uporczywej walki i uprzykrzania mi życia, tak po prostu się poddawał?
Odpowiedział, trafnie odgadując o czym myślałam:
- Każdy wierzy w coś zupełnie innego. Ja, być może błędnie i zuchwale, że wszystko to jest częścią większego planu, mojej pokuty.
- Nie sądziłam, że jesteś aż tak religijny. – odparowałam.
- Jestem czy nie... wpojenie jest świętym prawem wilków. Mógłbym cię teraz porwać, mógłbym zrobić to w dowolnej chwili... Ale złamałbym pakt, narażając siebie i swoją rodzinę. Nigdzie nie bylibyśmy bezpieczni.
Teraz do mnie dotarło. Brzmiał na... pokonanego.
Poczułam się podle, bo cieszyłam się na myśl, że to już koniec. Edward Cullen, moja przeklęta miłość, mój cud i koszmar mojego życia miał wreszcie powód, by zniknąć. Nic więcej, żadna nadzieja nie trzymała go w Forks.
Kiedy stałam się tak okrutna?
Myliłam się jednak myśląc, że wampir tak po prostu odejdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top