Rozdział 2.7
Kościelne dzwony rozbrzmiały dwa miesiące po urodzinach Claire. Młodzi jeszcze tamtej uroczystości podzielili się z nami wieścią o rychłym ślubie. Właściwie nie była to nowina, bo Quil poprosił swoją ukochaną o rękę już kilka tygodni wcześniej, ale tamtego wieczoru przy ognisku po raz pierwszy ogłosili to oficjalnie.
Ślub Quila i Claire był podobny do wszystkich ślubów w rezerwacie. Najpierw odbywała się oficjalna ceremonia, którą prowadził pastor Weber. Posiwiały mężczyzna o oliwkowej karnacji, ojciec mojej przyjaciółki z liceum, legalizował każdy związek, który został zawarty przez Quiletów w ciągu ostatnich czterdziestu lat.
Później następowała część nieoficjalna, którą przygotowywało plemię. Billy Black i stary Quil po raz kolejny wygłosili te same legendy. Sue Clearwater-Swan towarzyszyła im w milczeniu na miejscu dla starszyzny, a Charlie, mój tata, siedział gościnnie obok Sue i przyglądał się całej sytuacji, jak zawsze pełen zdumienia.
Quil był ostatnim kawalerem z naszego pokolenia. Nawet Colin i Brady, pięć lat młodsi ode mnie, mieli już swoje żony. Na następny ślub plemię musiało poczekać niemal dziesięć lat.
Tymczasem poza rezerwatem i jego leniwym rytmem życia świat pędził do przodu. Wydawnictwo, dla którego pracowałam, przeżywało prawdziwy rozkwit. Za kilka dni miała ruszyć kampania reklamowa nowej powieści. Oznaczało to mniej więcej tyle, że przez ostatnie tygodnie bardzo często widywałam Julię Rossi i Alice Cullen. Ponieważ to mi przypadło sprawowanie opieki nad całym procesem wydawniczym, musiałam być obecna podczas ustalania ostatnich szlifów książki, spotkań w sprawie okładki i sesji zdjęciowych do reklamy. Spędziłam niezliczoną ilość wieczorów nad projektami oprawy graficznej. To nie było moje pierwsze zlecenie tego typu, ale pierwsze organizowane na taką skalę. Cristina pokładała w Julii nadzieję na wypromowanie naszej firmy, więc wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik.
Któregoś wieczoru znowu ślęczałam przy komputerze. Dzieci już dawno poszły spać, a Jacob do tej pory nie wrócił. Chociaż trochę martwiły mnie jego ostatnie zniknięcia, wolałam nie wnikać. W ciągu kilku ostatnich lat nauczyłam się, że jeśli Jake się uprze, nie sposób wydobyć z niego jakiekolwiek informacje. Dlatego zamiast rwać sobie włosy z głowy ze zdenerwowania, wolałam wykorzystać czas wolny na coś produktywnego.
Od pracy oderwał mnie dźwięk przychodzącego sms-a od Charlotte, żony Embry'ego.
"Wiesz może gdzie jest Embry?"
Chwilę później napisała też Jane, żona Setha:
"Seth jest u was? Nie wrócił do domu na noc :( "
To robiło się podejrzane. Fakt, chłopcy często spotykali się razem i zdarzało im się zapomnieć o dawaniu znaku życia. Ale zwykle spędzali wieczory w domu któregoś z nich, oglądając mecz. Nie trudno było ich wtedy znaleźć. Tymczasem to już któraś z kolei sytuacja, kiedy kilku z nich znikało bez śladu i nawet reszta watahy nie miała pojęcia co się z nimi dzieje.
Odpisałam obu dziewczynom, że Jacoba też nie ma w domu. Po części uspokajając koleżanki, po części samą siebie, dodałam, że pewnie pojechali gdzieś razem i nie ma powodu do zmartwień.
Jako ostatnia napisała do mnie Emily.
"Przyjdź do mnie szybko."
Serce podeszło mi do gardła. Zerwałam się z miejsca, pobiegłam do pokoi dzieci sprawdzić. Oboje spali. Wróciłam do kuchni, gdzie wcześniej pracowałam. Zgarnęłam telefon i torebkę. W holu narzuciłam na siebie grubą polarową bluzę, wsunęłam na stopy adidasy i wyszłam z domu. W ciągu kilku minut dotarłam do domu Uley'ów. W kuchni znalazłam Emily pocieszającą rozdygotaną Claire.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top