Rozdział 2.6
Nadszedł wieczór. Na klifie zapłonęło ognisko, a dookoła niego na prowizorycznych blatach rozłożno masę jedzenia. Zebrała się cała wataha - dziesięć wilków, ich żony, jeden mąż i cała gromada dzieci. Najmłodszy Quillet, trzymiesięczny Peter, spał w ramionach Leah. Moja przybrana siostra przez wiele lat starała się o dziecko. Mieliśmy teorię mówiącą, że ten sam czynnik, który powodował zatrzymanie procesów starzenia u wilkołaków, musiał wpłynąć na płodność u jedynej członkini stada. Kiedy zaś Leah przestała się zmieniać, wszystko w jej organizmie wróciło do normy.
Claire i Quil przyszli jako ostatni, kiedy wszystko było już gotowe. Osiemnastolatka wyglądała zjawiskowo pięknie. Ale nie jak wampir. Jej rysy były jak najbardziej ludzkie, delikatne niedoskonałości dodawały jej tylko uroku, a spod miedzianej skóry przenikały delikatne, zdrowe rumieńce. Długie wachlarze rzęs rzucały cień na policzki, a czarne włosy okalały miękkimi lokami śliczną twarz. Biała lniana sukienka falowała w podmuchach wiatru, przylegając do smukłej sylwetki.
Każdy chłopak oglądałby się za nią. Właśnie, oglądałby. Gdyby dziewczynie nie towarzyszył na każdym kroku dwumetrowy, odziany zawsze w czerń mięsniak przywodzący na myśl niedźwiedzia. Dzięki niemu Claire od wielu lat była najpilniej strzeżonym dzieckiem w stanie Waszyngton.
- Daję im miesiąc.- szepnęła mi na ucho Kim, przypominając o zakładzie.
- Rozdadzą zaproszenia jeszcze w tym tygodniu. - upierałam się.
Gdy zapadł zmrok, Rachel i mama Kim wymknęły się po tort, a Quil i Seth poszli po prezenty, dotąd ukryte w jednym z garaży blisko klifu. Ten drewniany budynek od wielu lat był używany jako schowek na wszystko, go potrzebne do indiańskiej uroczystości. W rezerwacie nie zdarzały się kradzieże. Można było zostawić w schowku cokolwiek i być absolutnie pewnym, że nikt sobie tego nie przywłaszczy.
Starszyzna pozwoliła na odśpiewanie "sto lat" i wręczenie prezentów jeszcze przed rozpoczęciem obrzędów. Ale gdy wybrzmiały ostatnie słowa piosenki, a zapakowane w kolorowe papiery pudełka piętrzyły się w stosie, każdy zajął swoje miejsce przy ognisku.
Jako pierwszy, zgodnie ze zwyczajem, przemawiał Billy Black. Jego głęboki, dudniący głos przedzierał się przez szum fal rozbijających się o skalisty brzeg. Błądził wzrokiem pomiędzy ludzkimi twarzami i buchającymi w górę językami ognia. Snuł opowieść o przodkach, o starych rytuałach wchodzenia w dorosłość, o mocy przyjaźni i braterstwa u członków plemienia. Później oddał głos staremu Quilowi. Drugi mężczyzna podniósł się z trudem i kontynuował opowieść. W oczach obu starców kryła się jakaś dziwna wiedza - mroczna i bardzo stara, starsza niż którykolwiek z nich. Patrząc na nich zastanawiałam się, czy spojrzenie Jacoba nabierze tego samego wyrazu, gdy ten zajmie miejsce ojca na czele starszyzny.
- Nadciąga nowe. - mówił Quil, gdy przypowieść dobiegła końca. - W tym pokoleniu wszystko dzieje się szybciej i mocniej. Ostatnich kilka lat było dla nas dobrych, ale musicie być czujni - patrzył już tylko na członków watahy. - Musicie być czujni.
Na koniec wbił we mnie spojrzenie mówiące "ciebie też to dotyczy, Bello" i opadł ciężko na swoje siedzenie.
Wśród zebranych zapadło milczenie. Nie tego się spodziewaliśmy po przyjęciu urodzinowym. Tego wieczoru wszyscy powinni być weseli, dzielić szczęście młodej kobiety u progu dorosłości i nie martwić jutrem.
- Oczywiście, że nadchodzi nowe! - wykrzyknął po chwili osłupienia Seth.
Zerwał się z miejsca i wybiegł w mrok, ciągnąc za sobą Jacoba. Po chwili obaj wrócili, taszcząc ogromne torby i szczerząc się jak za młodzieńczych lat.
- Nadchodzi nowe żarcie! - zawołał mój przyrodni brat. - Co to za imprezka bez jedzenia?
Atmosfera przy ognisku natychmiast się ożywiła. Wszyscy śmiali się głośno i rozmawiali, przekrzykując się wzajemnie. Chłopcy kursowali jeszcze kilka razy do garażu i z powrotem, za każdym razem przynosząc góry jedzenia, napoje i akcesoria - tacki, plastikowe talerze, kubki, sztućce oraz specjalnie przygotowane patyki do opiekania kiełbasek nad ogniem. Chociaż minęło tyle czasu, członkowie watahy wciąż mieli tak samo przepastne żołądki jak wtedy, gdy ich poznałam.
Tylko stary Quil wciąż się we mnie wpatrywał z mieszaniną gniewu i niepokoju.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top