Rozdział 2.2

- Bells - usłyszałam za sobą zaspany głos - co ty tu, u diabła, robisz?

Odwróciłam się w stronę intruza, ocierając spływającą po policzku łzę.

- Pracuję. - burknęłam, niezadowolona, że mi przerwano.

Głośne westchnięcie.

- W środku nocy? Zwinięta na kanapie? Ze łzami w oczach? - upewniał się Jake. - Czy ten tekst jest aż tak zły?

Pokręciłam energicznie głową.

- Przeciwnie. Jest świetny.

Chyba mruknął coś w stylu "ona oszalała" ale nie jestem pewna. W mojej głowie kotłowały się miliony myśli, emocje nakładały się na siebie.

- Bells, chodź do łóżka - poprosił.

- Jeszcze pięć minut. - negocjowałam, jak moja córka przy oglądaniu seriali.

Jacob westchnął ponownie, przeczesał palcami włosy i pomaszerował z powrotem do sypialni. Po minucie znów słyszałam jego charakterystyczne chrapanie.

Przez krótką chwilę, zanim wróciłam do czytania, zastanawiałam się, czy będzie na mnie zły o tą pracę po nocach. To znaczy... Jacob nigdy się na mnie nie denerwował w normalnym tego słowa znaczeniu. Żaden członek watahy, który przeżył wpojenie, nie był w stanie żywić jakichkolwiek negatywnych uczuć wobec obiektu swojego wpojenia. On mógł jedynie... być paranoicznie nadopiekuńczy. Używać wszelkich metod perswazji i podstępu, żeby zapewnić ukochanej to, co w jego mniemaniu było dla niej najlepsze. Domyślałam się, że jeśli jeszcze raz znajdzie mnie czytającą ukradkiem w środku nocy, po prostu weźmie mnie na ręce i zaniesie do łóżka.

Ale później myśli o Jacobie- despocie zeszły na dalszy plan, zastąpione myślami o perełce, którą trzymałam w dłoniach. Rękopis, nad którym spędziłam tamtą noc, opowiadał historię niemal nie z tego świata. Bohaterką była młodziutka Rzymianka, która narodziła się w noc, kiedy płonęło Wieczne Miasto. Gdyby nie racjonalne myślenie, uwierzyłabym, że autorka była tam, widziała na własne oczy wszystko, co opisała. Wdychałabym te same zapachy, które wdychała, widziała to, czemu ona się przyglądała i razem z nią czuła na skórze palące słońce południa Europy.

Większość weekendu poświęciłam pracy. Dzieciaków prawie nie było w domu, a Jake w całej swojej wyrozumiałości zgodził się żywić przez dwa dni jedzeniem na wynos. W niedzielę wieczorem miałam już przeczytaną połowę swojej puli, jednak nie znalazłam nic, co zainteresowałoby mnie chociaż w połowie tak, jak pierwszy rękopis. W poniedziałek rano zaryzykowałam i zaraz po odwiezieniu dzieciaków do szkoły pojechałam na spotkanie z Cristiną.

Zazwyczaj Cris jako szefowa wydawnictwa ufała swoim pracownikom niemal bezgranicznie. Większość tego, co wypuszczaliśmy na rynek czytała dopiero jako gotowy produkt, tuż przed wysłaniem do drukarni. Tym razem procedury się zmieniły, ze wszystkim, co uznaliśmy za warte uwagi mieliśmy iść prosto do niej.

Inaczej niż zwykle, to ja mówiłam przez większość spotkania. Streszczałam, zachwalałam, argumentowałam, planowałam, przekonywałam, krytykowałam - to akurat przychodziło mi z wielkim trudem - i znowu zachwalałam, wymachując zbindowanym wydrukiem przed nosem mojej pracodawczyni. Kobieta obserwowała mnie, początkowo zmartwiona, później zainteresowana, a pod koniec z ognikami w obramowanych ciemnymi rzęsami oczach.

Otrząsnęła się, gdy skończyłam mówić. 

- Bello, rozumiem twoje podekscytowanie - siliła się na spokój. - Liczę na to, że masz rację i ten rękopis zostanie przyjęty do druku. Ale najpierw musi zostać zaakceptowany przez resztę zespołu.

Moja radość się skończyła.  Na tym etapie odpadało prawie 90% nadsyłanych powieści. Niektóre z nich były naprawdę świetne, ale nie wpisywały się w główny nurt promowany przez naszą firmę. Wtedy zdałam sobie sprawę, że moja propozycja także nie miała nic wspólnego z największymi sukcesami wydawnictwa.

- Tak zupełnie szczerze - zagadnęłam Cristinę - nie ma szans, żeby to poszło do druku?

Kobieta zamyśliła się przez chwilę, po czym na jej twarzy wykwitł przebiegły uśmieszek.

- Przeczytam to cudo - wskazała palcem na trzymany przeze mnie wydruk.  - I jeśli jest tak dobre, jak mówisz, przekonam tych pesymistów z sali konferencyjnej do podjęcia ryzyka. A jeśli okaże się sukcesem, nagrodzę cię premią.

Ucieszyłam się.

- A teraz idź sobie. - dodała na pół groźnie, na pół ze śmiechem. - Zabierasz mi przerwę na lunch.

Siadałam już za kierownicą swojego samochodu, gdy dostałam SMSa od Cristiny:

Wracaj do biura. Spotkanie w konferencyjnej.

Resztę dnia spędziłam w wydawnictwie, wysłuchując niekończących się przemów moich współpracowników, odpisując na służbowe maile i walcząc z drukarką. Wyszłam stamtąd dopiero po zmroku. W drzwiach spotkałam szefową, która oznajmiła, że przeczytała kilka pierwszych rozdziałów mojego znaleziska i jest dobrej myśli. Jej słowa podniosły mnie odrobinę na duchu i pomogły znaleźć siłę na powrót do rezerwatu. Godzinna jazda samochodem nie należała do moich ulubionych czynności, zwłaszcza, że przy tak monotonnej trasie i późną porą przerażająco łatwo było stracić koncentrację i spowodować wypadek. 

Na szczęście dojechałam bezpiecznie do La Push. Zmęczona, ale z iskierką nadziei na sukces tlącą się w sercu weszłam do domu. W korytarzu było ciemno, Z salonu dobiegały odgłosy lecącej w telewizji bajki.

- Wróciłam! - zawołałam, odstawiając ciężką torebkę na komodę.

Jęknęły sprężyny kanapy, rozległ się tupot małych stóp i po chwili pojawił się przede mną cień Harry'ego. Włączyłam światło, spojrzałam na syna i wstrzymałam oddech.

Tuż pod jego prawym okiem wykwitał ogromny, fioletowy siniak, a pod rozciętym łukiem brwiowym i dolną wargą widniały stróżki zaschniętej krwi.

C.D.N.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top