Rozdział 13

Moje życie podzieliło się na dwie części : tą niby normalną, gdzie chodziłam do szkoły - swoją drogą, do zakończenia roku szkolnego zostało już naprawdę niewiele - spotykałam się z Jacobem i pomagałam Emily we wszystkim, w czym pomagać powinnam, i na tą, gdzie kłamałam i wymykałam się.

Ale zacznijmy od początku.

Po rozmowie z Edwardem odcięłam się od niego i od Jacoba na dobry tydzień. Zapowiedziałam Charliemu, że ma nie wpuszczać Indianina do domu ani nie dawać mi słuchawki, gdyby dzwonił. A dzwonił, nie raz. Zdobyty czas wykorzystałam na ostatnie powtórki przed egzaminami końcowymi, które napisałam w następnym tygodniu. Poza matematyką, byłam całkiem zadowolona z wyników. W każdym razie, przez tydzień w samotności udało mi się wreszcie podjąć decyzję - przekonałam się, że to bez Jacoba było mi źle. Postanowiłam ten jeden raz schować dumę do kieszeni i zrobić pierwszy krok w stronę zgody. Nie przyniosło mi to szkody. Jake obiecał poprawę i widać było, że naprawdę się starał, a wilki odetchnęły z ulgą, bo nie musiały dłużej znosić swojego ogarniętego paranoją brata.

- Serio Bells, dobrze, że przyszłaś, bo już chcieliśmy wydać go kółku łowieckiemu. - stwierdził Jared pomiędzy kolejnymi łapczywymi kęsami kanapki.

- Ja tam byłem gotów sam go zastrzelić. - dodał Paul kąśliwie.

Dostali za to gazetami po głowie. A właściwie to katalogami ślubnymi i to od Emily.

- Nikt do nikogo nie będzie strzelał, jasne? A przynajmniej do naszego ślubu, później róbcie co chcecie. - zarządziła młoda kobieta.

Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Poczułam, że ramiona Jacoba mocniej zaciskają się wokół mojego ciała. Poczułam się bezpieczna.

Później Jake obiecał, że już nikt nie będzie mnie śledził. I faktycznie, nie czułam się już obserowowana. A przynajmniej nie przez wilki. Ale w okolicy wciąż był Edward, który wykorzystywał każdą okazję, żeby się do mnie zbliżyć. Przeszedł samego siebie, gdy zakradł się pewnego popołudnia na zaplecze sklepu Newtonów. Przetrzymywał mnie w kantorku przez dobre dziesięć minut i wypuścił dopiero, gdy obiecałam, że po skończonej pracy się z nim spotkam. Ja w tym czasie powtarzałam "wypuść mnie, wypuść, no puszczaj!". Mike to usłyszał. Gdy już się uwolniłam, z dźwięcznym śmiechem pewnego wyjątkowo irytującej istoty wciąż pobrzmiewającym w uszach, musiałam udawać, że zatrzasnęłam się tam przez przypadek i mówiłam do zamka w drzwiach. Pochyliłam przy tym głowę, ale byłam pewna, że syn pracodawców widział moje płonące rumieńcem policzki. Mniej upokorzona czułam się na zajęciach sportowych.

Tamtego dnia po pracy pojechałam do domu Cullenów. W gasnącym świetle dnia z trudem odnajdywałam drogę. Na miejscu zastałam Edwarda czekającego na werandzie. Ze środka bił łagodny blask. Wchodząc do salonu zorientowałam się, że to świece rozstawione w strategicznych punktach stwarzały ten romantyczny nastrój. Edward przygotował dla mnie pyszną kolację, zadbał też o muzykę. Nie mogłam nie rozpoznać kołysanki, którą kiedyś dla mnie napisał.

Przyznaję, w pierwszym odruchu moje serce drgnęło, poruszone ogromem starań. Ale później wszystko zaczęło się sypać. Jedzenie było pyszne, ale czułam się dziwnie z tym, że tylko ja jadłam, a miedzianowłosy wampir bacznie mnie obserwował. Brakowało mi swobody, jaką czułam przy Jake'u. Po takim czasie spędzonym z moimi prostolinijnymi znajomymi z La Push słowa Edwarda wydawały mi się sztuczne, zbyt wydumane.

Po wszystkim blady mężczyzna odwiózł mnie do domu moją furgonetką, przeklinając ją jak za dawnych czasów. Zjeżyłabym się, gdybym nie była zbyt zmęczona.

Próg domu przekroczyłam kilka minut po dwudziestej drugiej. Charlie nie wiedział, gdzie byłam. Wściekł się, że nie dawałam żadnego znaku życia. Urządził mi długą pogadankę o niebezpieczeństwach dzisiejszego świata, o bezmyślności turystów i zagrożeniach z lasu. Widać, że nie zapomniał jeszcze o aferze z wilkami.

Choć obiecałam sobie solennie, że zakończę znajomość z Cullenem, nie udało mi się tego postanowienia zrealizować. A raczej on mi na to nie pozwalał. Zaczynała mnie przerażać jego skuteczność. Tu już nawet nie chodziło o dawną miłość, byłam przekonana, że wyzbyłam się wszystkich romantycznych uczuć do tego osobnika - w zamian zaczynałam się bać. Czy jeśli mu odmówię, zagrozi mojemu życiu?

Mogłam powiedzieć Jacobowi. Rozwiązałby to w jednej chwili. Ale wiedziałam, że to zakończyłoby się śmiercią jednego z nich. Mimo wszystko nie chciałabym mieć na sumieniu nieporządanego gościa, a już tym bardziej mojego lubego, który był delikatny i krwawił. Nie ma mowy.

Tak więc milczałam, co jakiś czas odwiedzając w sekrecie dawnego towarzysza.

C.D.N.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top