13. Bo ból to moje drugie imię.
Perspektywa Luke'a
Nie potrafię wspominać zeszłego wieczoru bez widoku jej przygnębionej twarzy. Od razu stamtąd uciekłem, bez wyjaśnienia innym. Byłem tak strasznie głupi, pozwalając się jej we mnie zakochać. Kierowałem się pożądaniem, a nie zważałem na konsekwencje.
W tym momencie siedziałem na fotelu w salonie, rozmyślając nad tą beznadziejną sprawą. Po chwili, zaskoczony, aż podskoczyłem gdy usłyszałem dzwonek do drzwi, który zniszczył tą idealną ciszę w salonie.
Mruknąłem zirytowany tym, że nie mam choć trochę czasu dla siebie sam na sam. Wstałem i powlokłem się nieśpiesznie do moich drzwi frontowych. Nacisnąłem klamkę i pociągnąłem ją do siebie, a osoba, która stała przede mną na szczęście nie była tą, o której myślałem. Ale mimo tego, że cieszyłem się, że to nie Holiday stoi przede mną i tak nie byłem wielce zadowolony z wizyty mojego nagłego gościa.
Przekręciłem oczami na ten jego durny uśmieszek, który rzadko schodził z jego twarzy.
- No i co się tak szczerzysz? - powiedziałem, aby choć trochę przyćmić ten jego denerwujący uśmieszek.
- Luke, jesteś jak zawsze miły i subtelny, ale czy wpuścisz mnie już do środka, drogi przyjacielu, który z niewiadomych przyczyn założył koszulkę na lewą stronę? - powiedział Calum aka Pacan, swoim durnym głosem co jeszcze bardziej mnie zdenerwowało.
- Ja przynajmniej nie zakładam różowych spodni w kwiatki. - mruknąłem i odsunąłem się, aby udostępnić mu przejście do mojego domu.
- Och, Luke... Ty mi zazdrościsz, bo świetnie na mnie leżały. - powiedział wchodząc do mojego domu, a ja z chęcią teraz zamknąłbym mu drzwi przed nosem.
- Wmawiaj sobie, Hood. Po co przypełzłeś do mnie, gadzie? - odparłem widząc jak ściąga buty, a na moje słowa staje prosto, po czym podchodzi do mnie i kładzie swoje łapska na moich barkach.
- Przyszedłem, aby podlać kwiatki, które są na twoim parapecie. - powiedział durno szeroko się uśmiechając.
- Ale ja nie mam kwiatów, idioto. - powiedziałem dając mu sójkę w bok.
- To czas najwyższy, aby je zakupić. - powiedział po czym się roześmiał i pobiegł do mojego salonu.
Zirytowany i rozbawiony jego zachowaniem podążyłem za nim. Może i mój przyjaciel z ciemnobrązowymi włosami potrafi być w wielu momentach durny, ale za to daje dobre rady.
Zaśmiałem się gdy ujrzałem go rozwalonego na mojej kanapie oglądającego mecz. Z pewnością znowu mu kablówkę odcięli. Biedny Hood, nie ma telewizji w domu... Szybko zabrałem pilota od telewizora i wyłączyłem dużą, wiszącą plazmę.
- Co ty wyrabiasz? - krzyknął Cal
- Ty mi za prąd nie zapłacisz. - powiedziałam uszczypliwie, a on fuknął obrażony. Po chwili podniósł się z kanapy i skierował do mnie z jego durnym uśmieszkiem.
- Och, Luke. Jesteś tak gorący, że jak zjesz chleb to wysrasz tosta. - powiedział, a ja wyszczerzyłem oczy i wybuchłem śmiechem, a ten głupek skorzystał z okazji i zabrał mi pilota.
Dosiadłem się do niego i zacząłem rozmawiać z nim, aby uzyskać od niego rady.
- Holiday powiedziała mi, że się we mnie zakochała. - powiedziałem niepewnie, a Hood na te słowa uśmiechnął się radośnie i ściszył telewizję.
- To świetnie! A ty też jej powiedziałeś, że zakochałeś się w niej? - spytał zaciekawiony, ale ja zgasiłem jego entuzjazm.
- Hood, zrozum nic do niej nie czuję. - pokręciłem bezradnie głową.
- Uważaj, bo ci uwierzę! Przecież widzę jak na nią patrzysz! Dlaczego skrywasz swoje uczucia? Po co udajesz? - zaczął sprzeciwiać się, a ja głęboko się zastanowiłem.
- Mam obojętne uczucia co do niej. - powiedziałem z gulą w gardle. Sam sobie kłamałem. Moje słowa są wielką nieprawdą. Oddech przyśpiesza mi na niej widok. Czuję przyjemne ciepło na sercu gdy widzę jaka ona jest nieśmiała i urocza. No właśnie i niech lepiej taka pozostanie.
- Nie jesteś co do niej obojętny, Luke. Jesteś zbyt dumny, by okazać jakiekolwiek uczucia do niej. - i tu mnie miał ten kretyn.
Może i czuję coś do Słoneczka, ale na pewno nie to. Chyba nie to.
- Nie udaję. Jestem chujem... Nie potrafię kochać. - powiedziałem po dłuższym namyśle.
- Weź się w garść, bo ją tracisz. Nauczysz się kochać, tak jak kochałeś Rachel. Ale zacznij się starać, pokaż jej jaka jest ważna, a nie niszczysz ją odtrącając swoimi słowami. - zacisnąłem szczękę ze złości na jego wspomnienie o Rachel.
- Kochałem Rachel i jak ona skończyła?! - syknąłem w jego stronę.
- Luke, nie możesz się za to nadal obwiniać. Ona nie potrafiła docenić kochających ją osób.
Zaśmiałem się pogardliwie na te słowa. Nie chce, aby Holiday skończyła jak moja była dziewczyna. Faktycznie, mocno kochałem Rachel, ale ona już jest przeszłością. Cholerną przeszłością.
- Boję się. Nie chcę zranić Holiday... - wydukałem cicho.
- Nie boisz się znowu spróbować. Boisz się, że skończy się tak jak poprzednio. Ale to od ciebie zależy co spotka siostrę Irwina.
Wziąłem sobie jego słowa do serca. Może warto? A jeśli zniszczę moje Słoneczko? Nie, nie warto. Za duże jest prawdopodobieństwo, że znowu kogoś stracę.
Uśmiechnąłem się do niego smutno, wziąłem od niego pilot i pogłośniłem telewizję, aby uciszyć moje myśli.
Muszę się od niej odsunąć, bo inaczej ją zranię. Bo ból to moje drugie imię.
________________________________________________________________________________
Pierwszy raz pisałam rozdział z perspektywy Luke'a i mam nadzieję, że jakoś wyszedł.
Częściej pisać jego perspektywę?
Zdjęcie w mediach mnie rozwala! :D
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top