Zbrodnie małżeńskie ✴ 23.10.2045

W sypialni panuje lekki półmrok, bo Iona zawsze opuszcza rolety, jakby wierzyła, że na koniec października w Detroit wciąż będzie budzić ją słońce wlewające się przez okna. Connor czeka chwilę, zanim wstanie, bo doskonale spodziewa się, co się stanie i jak w zegarku, rudowłosa dziewczyna przekręca się na bok i przytula do niego w pościeli, nie otwierając nawet oczu. A on uśmiecha się, bo każdego poranka boi się, że zareaguje na jej bliskość nerwowo, ale Iona niezmiennie jest jedyną osobą, obok której czuje się na właściwym miejscu.

- Nienawidzę poniedziałków - mruczy niezadowolonym głosem dziewczyna i unosi głowę, by na niego spojrzeć. - Powiedz mi, że ten będzie dobry.

- Wiesz, że nie mogę ci tego obiecać.

- Możesz, jak zostaniemy w domu i zajmiemy się ważnymi rzeczami. Jak twój garnitur, czy kwiaty, albo pojedziemy do Lettie wybrać tort...

- Jak mamy wybrać tort, gdy żadne z nas nie je? - pyta Connor, parskając śmiechem, a Iona od razu marszczy nos wyraźnie niezadowolona. Brunet więc nachyla się i całuje jego czubek. - I nie potrzebuję garnituru, myślę, że wezmę ślub w mundurze.

- Naprawdę? - pyta Iona, a on uśmiecha się na potwierdzenie.

- Co? Nie pasuje ci to do wizji wesela? Bo jeśli tak...

- Nie, po prostu nigdy nie widziałam cię w mundurze.

- A ja ciebie w sukni ślubnej - śmieje się brunet, a ona przytula się do niego trochę mocniej. - Noszę marynarki i koszule na co dzień. To będzie miła odmiana, nie miałem na sobie munduru z dobre trzy lata, od czasu odznaczenia.

- Chętnie zobaczę cię w mundurze. - Iona uśmiecha się do niego, a on odpowiada jej tym samym i wstaje z łóżka.

- To dobrze, a teraz wstawaj, bo dział prawny Nowego Jerycha jest chyba trochę ważniejszy niż wybieranie tortu.

- Tylko trochę? - pyta Iona, przewracając się na brzuch i patrząc, jak Connor wyjmuje z szafy idealnie wyprasowaną koszulę.

- Tylko trochę - odpowiada, wymieniając z nią porozumiewawczy uśmiech, jak u dwójki dzieciaków, które mają wspólny sekret i dopiero zaczyna zapinać guziki.

- Macie jakiś nowy trop? Wspominałeś coś wczoraj, ale wróciłeś tak późno...

- Mamy potwierdzenie, że Chloe jest dalej w Detroit. Była w budynku Prokuratury.

- Szukała Zoyi?

- Nie możemy tego wykluczyć. O tym, że jest u rodziców Elijaha, wie tylko kilka osób, więc wygląda na to, że ona nie.

- Całe szczęście - wzdycha Iona i podnosi się z łóżka. Idzie za nim do łazienki, gdzie w staje obok bruneta i też zaczyna układać włosy. - Rozmawiałam z nią wczoraj, wydawała się... spokojna.

- Dlatego nic jej nie mów o śledztwie - prosi Connor, czesząc ostatni raz włosy.

- Oczywiście. A jak Reed? Dalej na urlopie?

- Tak, nie chce się do tego przyznać, ale domyślam się, że też jest w Belleville z nimi. Pytałem nawet o niego oficer Flowers, ale podobno zbywa jej wiadomości i nie ma go w domu. Najwidoczniej naprawdę mocno wziął na siebie to, by ich pilnować.

- Kto by się tego spodziewał...

- Ja? Kamski? - śmieje się Connor. - On był serio jednym wielkim chodzącym wyrzutem sumienia zwiniętym razem z nieprzepracowaną traumą i potrzebą odkupienia. Elijah mu to umożliwił, bo wiedział, że Gavin zrobi wszystko, by nie dać jej skrzywdzić po raz drugi.

- Tak, w sumie to on mógł to przewidzieć... - Iona dalej układa włosy, ale coś w jej twarzy wskazuje na lekką nerwowość i Connor ma wrażenie, że coś ją denerwuje.

- Wszystko okej?

- Czy to będzie bardzo egoistyczne i bardzo nieczułe, jak powiem, że boję się, że ona nie przyjedzie na wesele? Z jakiegoś powodu przygotowała cały plan awaryjny na taką sytuację i ja wiem, że boi się o dzieci, że nie chce ich zostawiać samych z teściami, ale... - Iona przerywa i łapie jego spojrzenie w odbiciu w lustrze. - Wiem, to straszne z mojej strony. Ona straciła miłość swojego życia, a ja się boję, że naszej przyjaciółki nie będzie na naszym weselu.

- Nie ma co jej się dziwić, na przyjęciu będzie sporo osób...

- Sporo policji.

- Pijanej policji - śmieje się Connor, podchodząc do niej i kładzie jej dłonie na ramionach. - Ma prawo się bać, ostatnio zaatakowali ją, gdy była w samochodzie z Finnem, więc raczej nie patrzą już na okoliczności. A to będzie doskonała okazja, by ją skrzywdzić.

- Więc czemu w ogóle ją zaprosiliśmy?

- Bo jeśli wszystko pójdzie po dobrej myśli, to chcemy, by tam była. Więc trzymaj kciuki, żebyśmy naprawdę zrobili jakiś progres w tej sprawie - zapewnia ją Connor i wraca do sypialni. - I mówiąc szczerze, spodziewałem się, że do czasu ślubu, będziemy już mieć zabójcę jej męża.

- To nie wiem, co tu jeszcze robisz, Anderson. Bierz się do pracy - śmieje się Iona, opierając się o futrynę i nakłada palcem pomadkę na usta.

- Właściwie, nigdy cię nie spytałem o nazwisko.

- Och. Faktycznie. Ludzie to robią, przyjmują swoje nazwiska - mówi dziewczyna i wzrusza ramionami. - Zależy ci na tym? Żebym miała twoje nazwisko?

- Myślę, że dla Hanka ma to większe znaczenie niż dla mnie. Więc to twoja decyzja, bo ja niespecjalnie przywiązuję do tego wagę.

- Pomyślę o tym - zapewnia go z uśmiechem. - W sumie miło byłoby w ten sposób podkreślić, że jesteśmy rodziną.

- Akt własności po mężu - mówi cicho Connor, a Iona posyła mu pytające spojrzenie. - Gdy Oscar pomylił nazwisko Zoyi to powiedziała coś takiego, że jej nazwisko kończy się na: a, by nie było aktem własności.

- Tak, kiedyś ją o to pytałam. Tylko wiesz, ona jest senatorką i była żoną bardzo wpływowego człowieka, więc chciała jakoś subtelnie podkreślić swoją niezależność. Dla mnie to nie ma takiego znaczenia, ja nie będę polityczką na wyższym szczeblu niż stanowy.

- Jak mówiłem, to twoja decyzja. - Connor zapina pasek w ciemnych spodniach i sprawdza godzinę. - Jeśli mam cię podwieźć...

- Nie, pojadę sama. Wiem, że ode mnie masz dalej na posterunek, więc jedź, żeby Oscar ci nie robił wyrzutów. - Connor ma już wyjść, ale cofa się po marynarkę, którą trzyma Iona. Dziewczyna prostuje się, a on całuje ją w czoło. - Wróć do mnie.

- Zawsze - odpowiada jej z uśmiechem i łapie jeszcze kluczyki do samochodu.

Marynarkę wkłada, już schodząc po schodach, a gdy wsiada do samochodu, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że wpadnie w korek i za nic nie dojedzie na ósmą. Ze swojego mieszkania miał o wiele bliżej do pracy, a Iona swoje wybrała tak, by jak najłatwiej dojechać na Belle Isle. Sypiali jednak u niej, bo u niego wciąż zalegał Stephen, który pozbawiony wsparcia Zoyi, był dla Connora jeszcze trudniejszy do zniesienia niż zazwyczaj. A on nie miał ani siły, ani nawet pomysłu, jak miałby mu pomóc, bo za nic nie potrafił wczuć się w jego sytuację. I jedyne co miał, to nadzieję, że Nikodem jednak wybaczy jego głupiemu bratu i wszystko się ułoży. Jeszcze w drodze na posterunek dostaje wiadomość od Oscara i od razu kieruje się pod wskazany adres, który okazuje się parkingiem pod prokuraturą miejską. Connor zatrzymuje się obok białego samochodu agenta federalnego, który rozmawia z czarnoskórą androidką w ciemnym garniturze. W klapę jej marynarki wpięta jest mała flaga Stanów Zjednoczonych, a obok niej niebieska wstążka, co bez większej analizy daje Connorowi pewność, że mają do czynienia z kimś ze sztabu Jerycha.

- Dobrze, że jesteś - mówi Oscar, wskazując na kobietę przed sobą. - Lawan, poznaj RK800, Connor poznaj prawą rękę pani Kamskiej.

- Widzieliśmy się kilka razy, Zoya jednak nas nigdy sobie nie przedstawiła - mówi androidka z uśmiechem i podaje mu rękę. - Mam mało czasu, o dziewiątej muszę być na zebraniu. Więc czy możemy przejść do rzeczy?

- Lawan skontaktowała się dziś ze mną, bo ma nam do przekazania jakieś informacje związane ze śledztwem - tłumaczy krótko Oscar, a ona mu przytakuje.

- Wczoraj skończyłam pracę późno, musiałam jeszcze pojechać do budynku prokuratury stanowej, żeby osobiście podpisać w imieniu Zoyi kilka dokumentów. A niestety nie mogłam tego zrobić zdalnie. Byłam tam już po zamknięciu, ale dość dobrze się znam z osobami, które tam pracują, więc po prostu mnie wpuścili. Pojechałam do biura Halley, asystentki Lewisa, bo zostawiła mi na biurku tablet z dokumentami. Podpisałam je i miałam już wyjść, ale w biurze Lewisa paliło się światło, więc podeszłam bliżej i wiem, że szukacie tej RT200, która odwiedziła Zoyę w biurze...

- Tak, wczoraj dostaliśmy informację, że była widziana w centrum - potwierdza Connor. - Widziałaś jej spotkanie z Lewisem?

- Można tak powiedzieć. - Lawan wyciąga rękę w ich stronę, czekając na to, z którym z nich podzieli się wspomnieniem.

- Dawaj, Osiemset. Ty miałeś okazję poznać tę RT200, będziesz w stanie potwierdzić, czy to ta sama, która wystraszyła Panią Kamską.

Connor nie jest specjalnie przekonany do tego, czy chce ponownie widzieć Chloe, ale nie ma wyboru, gdy może być ona jednym z ich głównych podejrzanych. Dlatego bierze Lawan za rękę i nawiązuje z nią połączenie. W ułamku sekundy znajduje się na białym korytarzu budynku prokuratury stanowej, idąc w stronę drzwi, spod których wylewa się strumień ciepłego światła. Lawan zatrzymała się w pół kroku, gdy usłyszała dźwięczny kobiecy śmiech i zamiast zapukać, weszła do sali konferencyjnej obok, która graniczy z biurem prokuratora częściowo przeszkloną ścianą. Lewis siedział na sofie z blondynką, która z całą pewnością była modelem RT200, ale dopiero gdy się uśmiechnęła, Connor nabrał pewności, że to z całą pewnością Noelle. Miał już dać znać Lawan, że mogą zakończyć połączenie, ale w tej samej chwili blondynka uniosła się i usiadła prokuratorowi na kolanach, a ten wsunął dłoń w jej jasne włosy i pocałował namiętnie.

- I? To ona? - pyta Lawan, zrywając połączenie. - Oszczędzę ci tego, co działo się później, ale myślę, czy nie podzielić się tym z January.

- O co chodzi? - dopytuje Oscar, a Connor krzywi się zdegustowany.

- Wygląda na to, że Chloe i Lewis mają romans, jej mąż miał rację.

- Czyli to ona - wzdycha z ulgą androidka, a obaj mężczyźni spoglądają na nią pytająco. - Schowałam się w samochodzie i czekałam, aż wyjdzie. Śledziłam ją, wiem, gdzie się zatrzymała.

- Naprawdę? Świetnie - wzdycha z wyraźną ulgą Connor i wyciąga jeszcze raz rękę w jej stronę, a ona od razu udostępnia mu lokalizację. - Myślicie, że oni to zaplanowali? Zniszczenie jej kariery? Zabicie Elijaha?

- Myślę, że tego się dowiemy, jak z nią porozmawiamy - mówi Oscar, a Lawan przytakuje mu z uśmiechem. - Dziękujemy za pomoc, w razie czego skontaktujemy się, jeśli będziemy potrzebować twoich zeznań oficjalnie. A na razie, uważaj na siebie.

- Nikt mnie nie widział, nikt nie wie, że widziałam ich. Spokojnie. Pracuję w polityce, umiem kłamać - rzuca do nich z uśmiechem, zanim pożegna się skinieniem głową. Zostają na parkingu we dwóch, a Connor momentalnie uśmiecha się i wskazuje na samochód.

- Jedziemy razem? Bo rozumiem, że zaczynamy od znalezienia Noelle, a dopiero później porozmawiamy sobie z panem prokuratorem?

- Tak. Noelle jest priorytetem i możemy jechać twoim samochodem, podrzucisz mnie tu później.

- Jasne - mówi Connor, wsiadając za kierownicę i rusza w stronę hotelu, którego adres dostali od Lawan. - Mąż Noelle wiedział o jej romansie z wiadomości w telefonie, dlatego założyliśmy, że ma romans z człowiekiem.

- Może tak próbowała właśnie go zmylić? By nie wiedział, o kogo chodzi. W takich sytuacjach trudno szukać logiki. Lepsze pytanie, czy mamy podstawy do aresztowania jej od razu, czy wolimy jej najpierw posłuchać i zobaczyć, co nam powie?

- Przesłuchamy ją. Może się okazać, że Lewis ją rozegrał tak, że nieświadomie w jakiś sposób pomogła mu dostać się do domu Kamskich.

- A może zrobiła to całkiem świadomie. Jej mąż zeznał przecież, że Noelle miała do pana Kamskiego duży uraz - odpowiada Oscar. - Poza tym, czy to nie dziwny zbieg okoliczności, że Zoya ma wypadek, a my zaraz dowiadujemy się, że pani Janssens jest w Detroit.

Connor nie odpowiada mu, jedynie przytakuje. Wciąż ma wrażenie, że to za proste, by mogła to być Chloe. Lewis pasuje idealnie, ich romans też pasuje idealnie, ale nie chce wyciągać pochopnych wniosków, dopóki z nią nie porozmawiają. Hotel, w którym zatrzymała się Noelle jest elegancki, ale nie przesadnie luksusowy, ku ich zaskoczeniu zarejestrowała się na swoje prawdziwe dane, dzięki czemu recepcjonistka od razu podaje im numer pokoju. Wjeżdżają windą na jedenaste piętro i Connor puka do drzwi, w których staje blondynka w hotelowym białym szlafroku.

- Widzę, że podróż minęła szybciej niż te dziesięć... - zaczyna mówić, ale gdy zdaje sobie sprawę z tego, że na korytarzu nie stoi osoba, na którą czekała, od razu wygląda na spanikowaną. - Connor? - upewnia się, a Oscar wyjmuje swoją legitymację.

- Detektyw Anderson i ja mamy do pani kilka pytań, pani Janssens. Możemy wejść? Czy czeka pani na kogoś?

- Nie, już nie czekam - odpowiada gniewnie i wchodzi do środka, wpuszczając ich nerwowym gestem. - Za cztery godziny mam samolot do Chicago i chciałabym na niego zdążyć.

- Proszę się nie martwić, jeśli będzie pani z nami współpracować, to zajmiemy mniej czasu niż prokurator Lewis. - Na twarzy blondynki maluje się jeszcze większe zaskoczenie, niż kilka sekund temu, ale próbuje to ukryć i kręci głową.

- Nie wiem, o czym mówicie. Proszę, usiądźcie i miejmy to za sobą. - Jej apartament jest na tyle duży, że znajduje się tu sofa i dwa fotele przedzielone niewielkim stolikiem kawowym. Noelle siada na sofie i owija się mocniej szlafrokiem. Connor ucieka przed nią wzrokiem i spogląda na białą teczkę z dokumentami leżącą na stoliku, na której znajdują się dane kancelarii prawniczej z Genewy. - Znacie jakiegoś dobrego prawnika na miejscu? Żebym mogła jakoś wybrnąć z tej sytuacji, w którą mnie po części wpakowaliście.

- Nie wydaje mi się, że nasze działanie jakoś wpłynęło na pani rozwód, pani Noelle - mówi Oscar, a ona parska śmiechem.

- W jakiś sposób Olivier dowiedział się, gdzie pracuję. Zakładam, że on wam złożył zeznania, a wy mu podaliście mnie na tacy. Dziękuję - mówi chłodno blondynka.

- Proszę nam wybaczyć, ale szczegóły pani rozwodu nie są dla nas szczególnie interesujące - zbywa ją Oscar, a Connor zdaje sobie sprawę, że robi to celowo. Sprawdza jej cierpliwość, bo już teraz widać, że blondynka zaciska dłonie schowane w kieszeniach szlafroka. - Interesuje nas...

- Czy zabiłam mojego byłego z zimną krwią na oczach jego malutkiego dziecka? Nie. Nie zrobiłam tego. Dziękuję. Możemy się rozejść - mówi Noelle, siląc się na beznamiętny ton.

- Co robiła pani ósmego września? - pyta Connor, ignorując to, że dziewczyna nie zaszczyca go nawet spojrzeniem.

- Byłam w Chicago. W mojej nowej, ale już byłej pracy i mój były już przełożony jest w stanie to potwierdzić. To nawet nie jest alibi, naprawdę wyjechałam z Detroit piętnastego sierpnia i wróciłam dopiero, gdy dowiedziałam się o pogrzebie.

- Piętnastego sierpnia, czyli dzień po spotkaniu z panią Kamską?

- Tak. Mówiłam jej, że wyjeżdżam, dlatego zależało mi na spotkaniu.

- Okłamała pani jej asystentkę. Jak w ogóle pani dostała się do budynku prokuratury? Czyżby zażyłość z prokuratorem Lewisem miała tu jakieś znaczenie?

- Moja relacja z Lewisem nie ma żadnego znaczenia, więc proszę sobie darować - mówi nerwowo blondynka i odsuwa pasmo włosów za ucho.

- Dlaczego w ogóle spotkała się pani z senator Kamską? - pyta Connor, a ona zaciska usta w cienką linię. - Nie wydaje mi się, że macie jakieś wspólne interesy, a z tego, co wiemy z jej zeznań, zachowywała się pani w sposób niepokojący i zadawała pytania o ich dzieci.

- Chciałam zobaczyć, jaka jest. Naiwnie zastanawiałam się, czy może nie potrzebuje pomocy, by od niego uciec... Ale okazało się, że bardzo się pomyliłam. I nie pytałam o jego córkę. Po prostu zobaczyłam jej zdjęcie i jest do niego już bardzo podobna.

- Wiemy od pani męża, że relacja z panem Kamskim nie była dla pani najłatwiejsza.

- Och, doprawdy? Teraz tak mówi? Teraz go stać na jakieś współczucie, a nie wyrzucanie mi tylko, że obwiniam go o winy mojego byłego... - fuka Noelle i bierze nerwowy wdech. - Elijah był najgorszą osobą, z jaką miałam do czynienia w całym swoim życiu. Był zaburzony. W epizodach maniakalnych bywał dla mnie podły i traktował mnie jak swoją zabawkę, a gdy się z nim kłóciłam, to potrafił... uderzać do bólu. Nigdy fizycznie. Brzydził się przemocą fizyczną i wiedział, że fizycznie by mnie nie zranił, więc jego słowa uderzały mocniej niż pięści. W epizodach depresyjnych mnie szantażował, mówiąc, że beze mnie się zabije... Jakbym w ogóle miała gdzie odejść. Mogłam zostać z nim albo zaryzykować ucieczkę i śmierć. To nie był wybór. Nie chciał brać leków, nie chciał wrócić na terapię...

- Czyli, co? Pani Kamska zmieniła go nagle o sto osiemdziesiąt stopni samą swoją obecnością? - pyta chłodno Oscar, a Noelle ewidentnie czuje się wybita z rytmu. - Bo z tego, co wiemy i to nie tylko od samej senator Kamskiej, ale także ich przyjaciół, to pan Kamski był osobą raczej wycofaną, spokojną i skupioną na swojej rodzinie i swojej pracy.

- Nie ona go zmieniła. Pani senator przyszła na gotowe. Za jego zmianę można podziękować Adzie. Gdy pojawiły się informacje o kolejnych defektach, Elijah zobaczył w tym swoją szansę i wziął się w końcu za siebie. CyberLife poprosiło go o pomoc, konsultację nowego modelu, który miał pomóc rozwiązać sprawę defektów - mówi blondynka, w końcu spoglądając na ułamek sekundy na detektywa. - W zamian za pomoc Elijah poprosił o jedną rzecz. O to by w zamian za pracę nad RK800 oddali mu jego największą ulubienicę: RK100. A oni oczywiście się zgodzili. Idioci.

- Dlaczego tak mu zależało na naszej kuzynce? - Noelle mruży oczy, ewidentnie analizując Oscara i uśmiecha się kpiąco.

- Ach, no tak. Kolejny RK, muszę przyznać, że tragicznie jestem zmęczona waszą serią... Chociaż ciebie nigdy cię nie widziałam, FBI sprzątnęło cię dla siebie bardzo szybko - mówi androidka i wraca do zadanego jej pytania. - Elijah stworzył Adę, by stawiała mu wyzwanie. Oczywiście stworzenie maszyny bardziej inteligentnej od człowieka to nie jest wielkie wyzwanie, ale Elijah nie miał się za człowieka, tylko za Boga. Chwilami. W epizodach. Ale tak było. A wtedy był w epizodzie maniakalnym i poprosił o Adę. O swoje prywatne wyzwanie i od razu ją obudził, bo potrzebował kogoś do rozmowy o tym, co się dzieje i jak to można rozwinąć na swoją korzyść.

- Sugerujesz, że pan Kamski sterował rewolucją? - pyta Connor, a ona wzdycha zrezygnowana.

- Rewolucją, którą prowadził Markus, kolejne RK, kolejne jego dzieło sztuki. Tą samą rewolucją, której przecież miałeś zapobiec ty: android, którego powstanie konsultował i którego stworzył tak, by nie dopełnił swojej misji. Proszę was, nie oszukujmy się, Elijah chciał tej rewolucji, bo chciał, by otaczały go osoby mogące równać się z nim inteligencją.

- Miał przecież ciebie... - zaczyna Oscar, ale blondynka wybucha śmiechem.

- Proszę cię, ja nie istniałam po to, by z nim rozmawiać. Ja byłam elementem wystroju wnętrza i kimś, kogo nazywał swoją miłością, kompletnie nie mając o miłości pojęcia.

- Więc przez cały ten czas żywiłaś do niego tylko odrazę...

- Kochałam go. Kochałam go cholernie mocną i bardzo naiwną miłością, dlatego po rewolucji poprosiłam go, żebyśmy wyjechali z Detroit i żebyśmy zrobili to, co mi obiecywał, skupili się na mnie. Na moim życiu. Na moich aspiracjach... Odmówił, gdy tylko dostał znów fotel CEO w CyberLife. Tyle dla niego znaczyłam - mówi gniewnie Noelle i znów parska gorzkim śmiechem. - Przy mnie nawet nie przeszło mu przez myśl, by po rewolucji dać mi nazwisko, zapytać, czy chcę mieć dzieci, czy w ogóle chcę zostać w tym szklanym więzieniu, które on nazywa domem. Widać byłam dobra, bo byłam obok. Po rewolucji okazało się, że jednak nie spełniam jego wygórowanych oczekiwań. Więc wypatrzył sobie ją. Inną jasnowłosą, ambitną androidkę, która była twarzą Nowego Jerycha, gdy tylko włączało się pieprzony telewizor. Zakładam, że skrzętnie sobie zaplanował, jak ją złapie w swoją sieć i już nie wypuści.

- Wróćmy na chwilę do roli Ady w tym wszystkim - prosi Connor, a Oscar wydaje się rozczarowany, że detektyw przerywa tę gniewną tyradę blondynki.

- Ada umiała go zmotywować, czasem żartowała sama, że mu matkuje, ale odkąd się pojawiła, Elijah wrócił na terapię, wrócił do leków, wrócił do bycia sobą... Do bycia sobą przede mną. I zaczęłam się zastanawiać, czy może to problem jest we mnie, nie w nim. - Noelle spogląda w okno i wzrusza ramionami. - Ja chciałam z nim być, tylko on chciał, żeby wszystko było na jego warunkach. A ja nie miałam do tego cierpliwości i nie jestem święta, bywało między nami nieprzyjemnie też przez to, że ja bywałam... podła.

- Podsumujmy - mówi Oscar, spoglądając na nią pewnie. - Pani związek z panem Kamskim się rozpada, wyjeżdża pani do Europy, układa sobie życie i gdy pani plany się walą, mąż odkrywa zdradę, pani jest agresywna, wszystko się rozpada. Przyjeżdża pani do Stanów, do swojego kochanka, który jest blisko z panią Kamską, więc dowiaduje się pani o ich szczęśliwym życiu, może nawet widzi ich pani razem i... to brzmi jak całkiem niezły motyw, pani Janssens.

- Piękna dedukcja. Nie zmienia tego, że nie było mnie w Detroit, gdy ktoś go zamordował. Byłam w Chicago. Mam na to dowody - odpowiada cierpko blondynka i utrzymuje spojrzenie Oscara. - To był błąd, że się z nią spotkałam, bo od razu dostałam od jego prawników zakaz zbliżania się do jego rodziny. Tak, wykorzystałam zażyłość z Lewisem, by dostać się do jej biura, ale zrobiłam to, bo bałam się, że utknęła z nim tak samo, jak ja. Nie spodziewałam się, że ta medialna farsa ma w sobie prawdę i są ze sobą... szczęśliwi. - Ostatnie słowo Noelle niemal cedzi przez zęby, brzmiąc przy tym, jakby miało zebrać się jej na wymioty.

- Będziemy potrzebować pani alibi, a pani będzie potrzebować prawnika. Znajomość z prokuratorem stanowym może tu okazać się niewystarczająca, szczególnie, gdy jego żona nie jest raczej świadoma waszej zażyłości - mówi Oscar, a ona przewraca teatralnie oczami.

- Proszę sobie darować te uwagi.

- Dobrze, w takim razie wróćmy do pogrzebu pana Kamskiego. Pogrzebu, z którego dość pośpiesznie pani przed nami uciekła.

- Mam zakaz zbliżania się do pani Kamskiej i ich dzieci. Nie chciałam trafić do sądu, szczególnie gdy jestem w trakcie szukania nowej pracy - odpowiada zdawkowo Noelle. - Poza tym nie chciałam spotkać Lewisa z January.

- Prokuratora nie było na pogrzebie - mówi Connor, a ona spogląda na niego zaskoczona.

- Co?

- Na pogrzebie nie było prokuratora Lewisa. To była bardzo kameralna uroczystość - tłumaczy detektyw, a ona otwiera lekko usta, jakby chciała coś powiedzieć, ale ostatecznie kręci głową. Jej niebieskie oczy przeszywając go niemal na wylot, a on czuje nieprzyjemny ucisk w żołądku, bo są to przecież dokładnie te same oczy, które przyglądały mu się tamtego dnia w willi Kamskiego, gdy przyłożył jej broń do czoła. Dziewczyna naprzeciwko niego mogła nie żyć. Nie istnieć, gdyby podjął wtedy inną decyzję. Gdyby Elijah Kamski pomylił się, projektując go, gdyby nie zaprojektował go tak, by poległ.

- Mówił mi, że tam był. To dziwne...

- Czy rozmawiała pani z nim na temat pani Kamskiej? Jej kariery w prokuraturze? - pyta Oscar, a Noelle spuszcza wzrok na swoje dłonie i kręci głową.

- Nie szczegółowo. Wiem, że Lewisowi zależało na tym, by senator Kamska pozostała na stołku w Waszyngtonie. Właściwie, jak to podobno się żartowało na korytarzach Nowego Jerycha, wszystkim na tym zależy, by dalej była liderką Jerycha, a nie bawiła się w dom. Jednak nie wiem, kto dokładnie tak mówił, nie wiem nawet, czy jest to prawda, czy tylko głupie gadanie. Nie siedzę w lokalnej polityce, nawet jeśli mam romans z obecnym prokuratorem i jak już, to z nim powinniście o tym porozmawiać - mówi nerwowo blondynka, najwyraźniej już nie przejmując się ukrywaniem swojej relacji. - Poznaliśmy się przypadkiem z Lewisem, na jakimś przyjęciu związanym z WHO. Każde z nas wróciło do domów, mieliśmy kontakt, zaczęliśmy flirtować, czasem się spotykaliśmy gdzieś w połowie drogi, to nie jest i nigdy nie miało być nic poważnego. I co najważniejsze, nie ma NIC wspólnego z Kamskimi.

- Czyli Lewis nigdy nie zwierzył się pani ze swoich planów utrudnienia pani Kamskiej pracy w Detroit?

- Odebrałam wrażenie, że jej nie ufa, choć tego nie okazuje. Może ją lubi, ale jednocześnie obawia się, że jest ona mu gotowa wbić nóż w plecy, jeśli tylko jej mąż będzie miał taką fantazję. Z tego, co słyszałam, to plotkowano o tym, że pani senator chce stanowisko w prokuraturze tylko i wyłącznie dlatego, że Elijah chce mieć ją bliżej siebie.

- Czyli nikt nie wiedział, że pan Kamski chciał razem z żoną wynieść się do Waszyngtonu? - pyta Connor.

- Pierwsze słyszę. Nie spodziewałabym się tego po nim. Jednak nie spodziewałam się po nim, że ułoży sobie życie i zostanie tatą. Więc może ludzie się zmieniają - mówi Noelle i kręci jednocześnie głową. - Porozmawiajcie z Lewisem. On powie wam więcej, a ja mogę już teraz udostępnić moje pliki pamięci z dnia śmierci Elijaha, żebyście nie mieli wątpliwości, że nie było mnie w Detroit.

- Powoli. Powiedz nam jeszcze, co robiłaś w nocy z trzydziestego września na pierwszego października? - zadaje kolejne pytanie detektyw. Noelle delikatnie przymyka powieki i kręci głową.

- Byłam z Lewisem. Tu. I tych plików pamięci wolałabym nie udostępniać - odpowiada, sprawiając wrażenie odrobinę zażenowaniem. - Na pewno jedna z recepcjonistek może potwierdzić to, co mówię, bo pytałam ją o dokładny adres skrytki pocztowej tu w hotelu, by prawnik Oliviera przesłał mi dokumenty.

- Czy znała pani Nakku Kanatę?

- Nie. Znam jej nazwisko, bo pracowała w CyberLife, ale nigdy jej nie poznałam. Ani przed rewolucją, ani tym bardziej po - mówi Noelle i kręci głową. - Nie zabiłam go i nie wiem, kto mógł to zrobić. Nie wiem nic, co mogłoby wam pomóc. Czy moje zeznania i moje pliki pamięci wam wystarczą? Czy jednak jestem aresztowana z jakiegoś powodu?

- Nie mamy powodów, by panią aresztować, ale byłoby lepiej, gdyby jednak nie opuszczała pani miasta.

- Mam rozmowę w sprawie pracy w Chicago...

- Więc sugeruję odbyć ją zdalnie i pozostać z nami w kontakcie - mówi chłodno Oscar i spogląda na Connora. - Masz jeszcze jakieś pytania?

- Czekała pani na prokuratora Lewisa?

- Teraz? - upewnia się Noelle, a detektyw jej przytakuje. - Tak. Jednak na wasz widok odwołałam to spotkanie, więc zapewne pojechał prosto do biura.

- W takim razie to wszystko, dziękujemy za poświęcony czas i naprawdę proszę nie opuszczać miasta - mówi Connor, a blondynka zamyka oczy i kręci głową.

- Właśnie dlatego nienawidzę tego miasta. Jest jak więzienie - odpowiada cicho, wskazując im drzwi.

Wychodzą z pokoju hotelowego w milczeniu i zjeżdżają windą na parking. Connor czuje się wytrącony z równowagi nie tylko przez spotkanie z Chloe, ale przede wszystkim przez to, że jego obawy się potwierdziły. Mogą wykreślić ją z listy podejrzanych, bo naprawdę w dniu śmierci Kamskiego nawet nie było jej w mieście, a jej pojawienie się w gabinecie Zoyi było po prostu fatalnym dla niej zbiegiem okoliczności.

- To byłoby za proste, gdyby to była ona - wzdycha Oscar, gdy wsiadają do samochodu. - Jedziemy do prokuratora?

- Tak. Co o tym wszystkim sądzisz w tej chwili?

- Że musimy porozmawiać z prokuratorem. Skoro zależało mu na pozbyciu się Zoyi ze swojego politycznego podwórka, to z całą pewnością dostał to, co chciał. Senator Kamska wycofała się z absolutnie całej swojej działalności, więc można powiedzieć, że osiągnął cel.

- Nie wydawało mi się, że byli tak blisko, by Kamski wpuścił go do domu pod jej nieobecność. Zawsze wydawało mi się, że to Iona zna się z Lewisem lepiej niż Zoya.

- Myślę, że jak zadamy mu kilka pytań, to wszystko się wyjaśni.

Oscar sprawia wrażenie zrezygnowanego, a Connor wcale się temu nie dziwi, bo mogą się doskonale spodziewać tego, jak będzie wyglądać rozmowa z Lewisem. Prokurator na pewno w kilka sekund zasłoni się obowiązkami, a na oficjalne przesłuchanie przyjdzie w towarzystwie wyszczekanego prawnika, który tylko utrudni im pracę. Jednak ku ich zaskoczeniu, gdy dojeżdżają do budynku prokuratury stanowej, asystentka Lewisa informuje ich, że ten nie pojawił się dziś w pracy, choć rano deklarował, że po prostu będzie trochę później. I teraz nie może się z nim skontaktować, ale podaje im jego adres prywatny, zapewniając, że jeśli nie on, to jego żona na pewno jest na miejscu. Dom prokuratora jest śliczny jak z obrazka, z zadbanym ogrodem i powiewająca amerykańską flagą na ganku, a drzwi otwiera im kobieta o włosach w kolorze ciemnego blondu, zwiazanych w luźny warkocz.

- Pani January zgadza się? - upewnia się Oscar, a ona przytakuje, sprawiając wrażenie zaniepokojonej. Connor analizuje jej model, który przed rewolucją służył głównie jako pomoc domowa i teraz też nic nie wskazuje na to, że żona Lewisa posiada jakąś karierę zawodową.

- Tak, o co chodzi?

- Szukamy pani męża, jego asystentka poinformowała nas, że może być jeszcze w domu, bo miał się dziś spóźnić do biura...

- Lewis wyszedł chwilę po siódmej i pojechał do pracy. Więc nie wiem, o co chodzi - mówi, wpuszczając ich do środka i milczy przez kilka sekund, próbując skontaktować się z mężem. - Nie odpowiada, normalnie byłabym pewna, że jest na spotkaniu, ale jeśli Halley też nie wie, gdzie on jest, to zaczynam się niepokoić.

- Czy w takim razie możemy zadać pani kilka pytań? - pyta Connor, a ona od razu przytakuje i siada przy stole w jadalni, a oni też zajmują miejsca. - Proszę powiedzieć, jak dobrze znają się państwo z państwem Kamskimi?

- Z Zoyą dobrze. Ona i Lewis znają się jeszcze z czasów tworzenia działu prawnego w Jerychu, a później ona wyjechała do Waszyngtonu, on dostał pracę na miejscu. Ja znam ją lepiej prywatnie, widywałyśmy się czasem, chodziłyśmy na zakupy, plotkowałyśmy... Za to jej męża nie znaliśmy prawie w ogóle. Widywaliśmy go. To chyba najlepsze określenie. Spotykaliśmy go na przyjęciach, prowadziliśmy zdawkowy small talk, ale Lewis nie rozmawiał przy nim o pracy, a moje paplanie z Zoyą raczej go nudziło, więc szukał sobie ciekawszych rozmówców - opowiada kobieta, nerwowo odsuwając włosy za ucho. - To chodzi o jego morderstwo? Lewis wie coś na ten temat?

- Właśnie o to chcemy go spytać - mówi spokojnym głosem Oscar. - Czyli pani Kamska i pani mąż mieli dobre relacje zawodowe? - pyta, a January spuszcza wzrok i wzdycha nerwowo.

- Wydawało mi się, że mają dobre relacje, że Lewis jest zadowolony z tego, że Zoya przeniesie się do Detroit i będą razem pracować. Tylko wtedy Paul Canipe miał wypadek i wszystko się zmieniło - mówi, nie odrywając wzroku od swoich dłoni. - To mój mąż doprowadził do tego, że Zoya nie objęła stanowiska prokurator miasta Detroit.

- A miała na to w ogóle szanse? - pyta Oscar, a ona spogląda na niego i przytakuje.

- Zapytajcie gubernatora. Potwierdzi, że chciał wsadzić ją na to stanowisko, nawet pomimo jej braku doświadczenia, bo wtedy by go poparła w kolejnych wyborach. A każdy przy zdrowych zmysłach chce mieć Kamskich po swojej stronie - wzdycha Janurary i wzrusza ramionami. - Wszyscy poza moim mężem. Mówiłam mu, że nie może jej tego zrobić, nie tylko z uwagi na naszą przyjaźń, ale przede wszystkim dlatego, że jesteśmy spłukani. Jeśli mój mąż chciałby ubiegać się reelekcję na stanowisku, to nie będziemy mieć pieniędzy na kampanię. I kogo byłoby dobrze mieć wtedy w swoim narożniku?

- Najbogatszego człowieka w kraju - odpowiada Connor, a ona przytakuje mu ze smutnym uśmiechem. - Skoro gubernator chciał, by to Zoya objęła stanowisko, to jakim cudem Lewis przekazał je swojemu zastępcy?

- Powiedział, że Zoya bardziej przyda się w Waszyngtonie. Prosiłam go, by nie sabotował jej kariery w Detroit, nawet jeśli nie przez wzgląd na nasze relacje, ale przez to, że jeśli to wyjdzie na jaw, to...

- Nikt nie chce sobie zrobić wrogów z państwa Kamskich - mówi Oscar, a ona przytakuje mu nerwowo. - Proszę powiedzieć, czy wie pani, co mąż robił ósmego września w godzinach porannych?

- Podejrzewacie go, że mój mąż może być mordercą? Nie. Co to, to nie. Lewis nie gra politycznie fair, ale nie posunąłby się do czegoś takiego!

- Spokojnie. To rutynowe pytanie.

- Wyszedł do pracy po siódmej rano, wrócił po szóstej wieczorem. Nie dzwoniliśmy nawet do siebie tego dnia, to był dzień, jak każdy inny - mówi January i kręci głową. - Próbowałam się właśnie z nim znów skontaktować i znów nie odpowiada.

- Czy ma pani pojęcie, gdzie możemy go znaleźć?

- Jeśli nie ma go w pracy, jeśli nie wie tego Halley, to nie wiem.

- Czy w ostatnim czasie zauważyła pani coś niepokojącego w zachowaniu męża? - pyta Oscar, nie spuszczając z niej wzroku. - Późniejsze powroty z pracy, wychodzenie wcześniej? Odbieranie połączeń z nieznanych numerów, gdy wychodzi pani z pokoju? Więcej wyjazdów służbowych?

- W ostatnich tygodniach faktycznie był bardziej nerwowy. Miałam czasem wrażenie, że szuka powodów, by o coś się do mnie doczepić, jakby wszystko w moim zachowaniu przestało mu pasować. Co do godzin jego pracy, to nigdy nie mam wglądu w jego kalendarz, a odkąd awansował, faktycznie nie ma go częściej w domu, ale to przecież normalne - mówi January, ale w jej głosie nie ma ani odrobiny pewności, raczej kobieta brzmi, jakby rozpaczliwie potrzebowała jakiegoś zapewnienia z ich strony, że wszystko jest w porządku.

- Czy jego nerwowe zachowanie zaczęło się przed, czy po śmierci pana Kamskiego? - zadaje kolejne pytanie Oscar, a kobieta otwiera usta, jakby miała zaprzeczyć, ale tego nie robi.

- Chyba po...

- Rozmawialiśmy dziś już z jedną osobą, która mogła ostrzec pani męża, że do niego też będziemy mieć kilka pytań. Dlatego proszę nas niezwłocznie powiadomić, gdy będzie miała pani od niego jakąś odpowiedź, dobrze?

- Kto mógł go ostrzec? - pyta podejrzliwie January, a Oscar kręci głową.

- Nie możemy udzielać informacji na temat szczegółów dochodzenia. Proszę po prostu dać nam znać, jeśli uda się pani skontaktować z prokuratorem. - Blondyn podnosi się z krzesła, a Connor od razu idzie w jego ślady i wracają do samochodu, ale detektyw nie odpala od razu silnika.

- Specjalnie ją podpuściłeś, by podejrzewała go o romans...

- Przecież ma romans. To było moim zdaniem przyzwoite zachowanie, a przy okazji będzie miała dodatkową motywację, by go znaleźć - uśmiecha się Oscar, a Connor kręci głową. - Sądziłem, że będziesz zadowolony, że mamy nowego podejrzanego.

- Na razie wiemy jedynie, że działał na niekorzyść Zoyi.

- Powiem ci, że mam przeczucie, że posunął się w działaniu na jej niekorzyść jeszcze dalej. Paul Canipe miał wypadek, wracając z przyjęcia, na którym był Lewis.

- Sugerujesz, że Lewis mógł uszkodzić jego samochód? Sprawdziliśmy przecież okoliczności jego śmierci.

- Nie wiesz, czy poza alkoholem i kiepskimi warunkami pogodowymi, nie zawiódł jeszcze komputer pokładowy...

- Jak w samochodzie Gavina.

- Brawo, Osiemset. Łączysz fakty - śmieje się Oscar. - Ciekawi mnie coś innego, ciekawi mnie, ile jeszcze "bliskich" osób wbiło senator Kamskiej nóż w plecy. Źle zniosła wiadomość o opiekunce, co będzie w przypadku przyjaciela.

- Kara jest bezpośrednio związana z jej dziećmi, stąd ta reakcja. Poza tym mam wrażenie, że Zoya ma się trochę lepiej odkąd jest w Belleville i pomaga nam z przyjęciem weselnym.

- A wiadomo, kiedy Reed wróci do pracy?

- Nic nie wiadomo na jego temat. Przeciąga urlop bezpłatny i unika telefonów, Zoya nie mówi na jego temat - odpowiada Connor, gdy kierują się z powrotem do centrum. - Może, skoro już będziemy w okolicy, to wrócimy porozmawiać z asystentką Lewisa?

Oscar potwierdza, że to dobry pomysł i wracają do budynku prokuratury, w którym w dalszym ciągu nikt nie wie, gdzie się podział Lewis. Jego asystentka za to potwierdza im jedynie, że w dniu zabójstwa Kamskiego prokurator pojawił się w pracy dopiero koło południa, tłumacząc się wcześniejszym spotkaniem w prokuraturze miejskiej. Jednak gdy dzwonią do Lawan, ta nie jest w stanie nic potwierdzić. Co daje im już jasną przesłankę, że Lewis naprawdę może mieć coś wspólnego z zabójstwem Kamskiego. Po powrocie na posterunek Oscar występuje o sprawdzenie kont prokuratora i okazuje się, że na jedno z nich wpłynęła w zeszłym miesiącu spora kwota pieniędzy, a zleceniodawcą przelewu była niezarejestrowana w USA firma. Do późnego popołudnia nie udaje im się ustalić nic nowego, więc decydują się pozostać w kontakcie i Connor zbiera się z posterunku. Jedzie na Michigan Drive, gdzie czeka już na niego Stephen. Jego brat stoi oparty o płot sąsiada i ewidentnie czeka na Connora, zamiast wejść do środka.

- Co ty robisz? - fuka na niego starszy z braci, gdy tylko wysiądzie z samochodu.

- Czekam na ciebie. Gdzie masz Ionę?

- Utknęła na spotkaniu, nic nie straci - mruczy pod nosem Connor, mijając brata i wchodzi do domu. Sugar od razu skacze na niego, piszcząc radośnie, a on przeklina to, że założył dziś ciemne spodnie, z których będzie musiał później wyciągać sierść. Próbuje opędzić się od psa, gdy Aleta odkłada patelnię i podbiega się z nim przywitać.

- Cześć, kochanie! Zaraz siadamy do obiadu, więc wchodźcie śmiało - mówi, zapraszając go gestem do środka i wtedy też zdaje sobie sprawę z nieobecności Iony. - Cześć, Stephen. Ty też sam?

- Bardzo śmieszne - odpowiada nerwowo, a ona od razu wzdycha ostentacyjnie.

- Nazwij mnie romantyczką, ale liczyłam na to, że się dogadacie.

- Ja mogę cię nazwać w takim razie naiwną - wtrąca Hank, wychodząc z sypialni i od razu kieruje się do stołu. Lettie stawia dwa talerze, a Stephen z bratem siadają naprzeciwko nich i obaj nie wyglądają na szczególnie szczęśliwych, że tu dziś przyjechali, ale Connor przynajmniej doskonale maskuje swoje emocje. - Jak tam w pracy? - zagaduje go ojciec.

- Mamy nowy trop, ale to jeszcze nic pewnego. Choć wszystko wskazuje na to, że tym razem jest solidny...

- Moglibyście już znaleźć osoby za to odpowiedzialne - wtrąca Steve. - Zoya mogłaby wtedy wrócić do miasta i do jakiejś namiastki swojego życia.

- Takie sprawy zazwyczaj nie rozwiązują się szybko, czasem ciągną się miesiącami, więc się nie nastawiaj, że szybko odzyskasz swojego najlepszego adwokata - odpowiada Hank, a Stephen podnosi się z krzesła, by nalać sobie i bratu Tyrium. - Lepiej powiedz, czy ją przeprosiłeś.

- Przecież już mówiłem ostatnio, że rozmawialiśmy. Teraz też rozmawiamy - tłumaczy się młodszy z braci. - Ona jest jedyną osobą z rodziny Nikodema, która nie upiera się, by wniósł o rozwód, więc tak, wciąż jest moim adwokatem.

- Ale nie musisz być uszczypliwy - poucza go Aleta. - Biedna dziewczyna, jakby nie dość miała ciężko, to ma jeszcze twój bałagan...

- Tak, moje problemy to faktycznie mają ogromne znaczenie w zestawieniu z zamordowaniem miłości jej życia - mruczy Stephen, a żona Hanka piorunuje go spojrzeniem.

- Zoya ma się lepiej - mówi Connor, próbując zmienić temat. - Zgodziła się udzielić nam ślubu.

- Naprawdę? To wspaniale. Dziewczyna zawsze wie, co powiedzieć i w sumie was chyba poznała, nie? - pyta Hank z uśmiechem, a Connor potwierdza skinieniem głowy. - Dobrze ją będzie zobaczyć na weselu.

- Właśnie. Wesele! Co z tortem?

- Nie wiem, Lettie. Wybierz coś, co będzie wszystkim smakować - odpowiada Connor, wzruszając ramionami.

- Smak to jedna kwestia, zrobię jakiś śmietankowy z owocami, to zawsze się sprawdza... Ale jak ma wyglądać? Dlatego liczyłam, że dziś będzie Iona.

- Ma wyglądać jak zwykły, piętrowy tort - śmieje się Connor. - Przecież go i tak z Ioną nie zjemy, nie ma to dla nas znaczenia, gdy tylko będziemy musieli go raz ukroić.

- Ale macie jakiś motyw przewodni?

- Motyw przewodni czego?

- Wesela - odpowiada za Alete, Stephen. - Jakiś kolor? Kwiaty?

- Iona mówiła o dekoracjach z wrzosów na stołach, bo jesień to jej ulubiona pora roku. Więc jeśli chodzi o kolory, to idziemy w pomarańcz i fiolety. Na pewno Zoya pisała o herbacianych różach, ale nie mam pewności, czy chodziło o bukiet, czy dekoracje.

- Wiesz co, ja chyba po prostu sama się do niej odezwę. Tak będzie bezpieczniej - mówi Aleta i uśmiecha się ciepło do Connora. - Wybrała już sukienkę?

- Lettie, daj chłopakowi spokój. To facet, co go obchodzoną kwiatki, on ma się tam pojawić i włożyć jej obrączkę na palec...

- Obchodzi mnie moje wesele. Po prostu nie mam pojęcia na temat wyglądu wypieków, ale wiem, jaką sukienkę będzie miała moja żona, jakiego koloru będzie miała kwiaty we włosach i jakie będziemy mieć obrączki. To ma dla mnie trochę większe znaczenie, niż pojawienie się tam, by podpisać papier. Bo dla niej te rzeczy mają znaczenie. - Connor zdaje sobie sprawę z tego, że wybuchnął, ale nie czuje się ani trochę winny z tego powodu. - Stephenowi jakoś nie prawiłeś takich uwag, gdy organizował wesele.

- Po prostu Stephen... - zaczyna Hank, a Steve od razu siada na krześle i spogląda na ojca. - Nieważne.

- Nie, ja bardzo chcę się dowiedzieć. Co? Jestem gejem, dlatego mogę rozmawiać o kwiatkach?

- Nie wkładaj mi w usta czegoś, czego bym w życiu nie powiedział - odpowiada mu ostro Hank.

- Och, więc chodzi o to, że Connor na pewno ma dużo na głowie, bo ma taką odpowiedzialną pracę.

- Stephen, proszę - odzywa się Lettie, ale chłopak wzrusza ramionami. Hank nie odpowiada na słowa młodszego z braci, co tylko zdaje się potwierdzać, że dokładnie to miał na myśli.

- Nie, żeby moim weselem ktokolwiek się przejmował. Jedyne pytanie, jakie o nie zadałeś, to czy nie mogliśmy wybrać innego weekendu niż ten, w który jest Super Bowl - mówi cierpko Stephen, a Lettie wzdycha nerwowo, kładąc rękę na ramieniu męża.

- Widać miałem nosa co do tego twojego małżeństwa.

- Tato! Odpuść - unosi się Connor i wszyscy spoglądają na niego zaskoczeni. - Stephen doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że zjabał. Nie potrzebuje jeszcze, żebyś mu dogadywał. Żaden z nas tego nie potrzebuje.

W domu zapada cisza, na którą Connor mocno liczył. Nie dlatego, że uważa, że Stephen nie zasłużył na wypominanie mu błędów, bo sam przecież dogryza mu regularnie. Jednak wie najlepiej po sobie samym, jak słowa Hanka potrafią zakraść się i zagnieździć w psychice i za nic nie chce, by Stephen czuł się ze sobą jeszcze gorzej. Jasne, jest na niego zły, ale przy tym dał mu swoje mieszkanie i swoje znikome, oszczędne wsparcie, a poza tym naprawdę w ostatnich latach miał poczucie, że są nie tylko braćmi, ale i przyjaciółmi. Nawet jeśli większość ich głębszych rozmów ograniczała się do narzekania na ojca.

Aleta pierwsza odzywa się po chwili ciszy, płynnie wracając do tematu wesela, ale nawet dywagacje nad pierwszym tańcem, nie niwelują nerwowej atmosfery. Stephen siedzi z zaciśniętymi ustami, nie odzywając się przez dobrą godzinę, unikając wzroku ojca, a Connor dość szybko deklaruje, że musi pojechać po Ionę, więc będzie się zbierać. Bracia wychodzą razem, a Connor od razu otwiera drzwi do samochodu, zapraszając Stephena do środka.

- Mógłbyś mnie zawieźć do domu? - pyta Steve, a Connor już ma rzucić sarkastycznie, że nie wpuścił go do samochodu po to, by wyrzucić go na najbliższym przystanku autobusowym. - Nie, nie do ciebie. Do Nikodema.

- Jesteś tego pewien?

- Ta.

- Dogadaliście się?

- Absolutnie nie.

- Więc...

- Też tak masz z Ioną, że ona jest jedyną osobą, z którą masz ochotę być, gdy czujesz się chujowo? W sensie, że gdybyście nawet byli pokłóceni, to ona nieustająco jest osobą, którą chcesz mieć obok? Nawet jeśli mielibyście mieć przed sobą same paskudne dni, jeden po drugim, każdy fatalny, to jest to jedyna osoba, przy której chcesz czuć się smutny? - Connor patrzy na niego chwilę, zanim w milczeniu odpali samochód i zacznie jechać w stronę centrum.

- Tak. Zdecydowanie tak. To jedyna osoba, przy której chcę być. Niezależnie, czy w dobre, czy kiepskie dni.

- Więc wiesz, czemu chcę teraz jechać do Nikodema. - Connor przytakuje i dłuższą chwilę znów siedzą w ciszy.

- Powinieneś mu to powiedzieć.

- Co?

- To, co mnie przed chwilą. - Stephen uśmiecha się nerwowo i przytakuje bratu, a Connor patrzy na drogę przed nimi, próbując zebrać myśli. - Cały czas układam swoją przysięgę...

- Nie policzę cię za prawa autorskie do mojego nieszczęścia, jeśli chcesz wykorzystać to, o co cię właśnie spytałem.

- Dzięki, ale raczej chciałem cię poprosić, żebyś mi pomógł.

- Napisać ci przysięgę?

- Tak. Wiesz, jako mój świadek...

- Chcesz, żebym był twoim świadkiem?

- A nie chcesz? Wiesz, nie mam zbyt wielu bliskich osób, a nie poproszę przecież Markusa...

- Och, chyba mu podziękuję, że pocałował twoją narzeczoną i nie ukradł mi tym samym posady świadka - rzuca uszczypliwie Stephen, a gdy Connor mierzy go chłodnym spojrzeniem, uśmiecha się z wdzięcznością. - Możemy się jutro spotkać i spróbować coś napisać.

- Dzięki.

- Nie ma sprawy. - Stephen kładzie bratu rękę na ramieniu i zaciska lekko palce. - Kocham cię.

- Wiem.

- Standardowa odpowiedź to: ja ciebie też. Powinieneś to zapamiętać, skoro się żenisz. - Connor wybucha śmiechem i kręci jednocześnie głową.

- Też cię kocham - mówi w końcu, zdając sobie sprawę z tego, że jeszcze kilka lat temu te słowa za nic nie przeszłyby mu przez usta, a teraz wydają mu się po prostu naturalne. I przede wszystkim znaczą dla Stephena dużo więcej, gdy są wypowiedziane na głos. Jego brat uśmiecha się do niego, jakby naprawdę przestał być taki nieszczęśliwy, jak gdy siedzieli z ojcem przy kolacji. Więc to też napawa Connora ulgą. - Powodzenia - mówi do Stephena, gdy zatrzymują się pod apartamentowcem, w którym mieszka Nikodem, a jego brat odpowiada mu już tylko uśmiechem.

Stephen czuje się okropnie. Nie tylko przez to, że nie umie się dogadać z ojcem i ma wrażenie, że stracił też jakikolwiek dobry kontakt, jaki miał z Lettie, zanim uciekł do Nowego Jorku. Jego podłe samopoczucie bierze się głównie z tego, że teraz, w windzie jadącej do mieszkania, które jeszcze niedawno nazywał domem, jest spanikowany i absolutnie nie umie ułożyć w głowie odpowiednich słów. Ma wrażenie, że nawet nie będzie w stanie powtórzyć tego, co powiedział Connorowi. A już zupełnie wszystkie zdania ulatują mu z głowy, gdy Nikodem otwiera mu drzwi.

- Chcę być z tobą nieszczęśliwy - rzuca nerwowo Stephen, a brunet momentalnie parska gorzkim śmiechem.

- Chyba lepiej będzie w takim razie być z kimś innym i być szczęśliwym.

- No właśnie nie. - Nikodem wzdycha, spuszczając wzrok i wpuszcza go do środka, a Steve ma wrażenie, że przejście przez ten próg to najważniejszy krok w całym jego życiu.

Dzień dobry, witam w moim ulubionym rozdziale detektywistycznym, w którym rozrzucam sporo tropów, kto może być mordercą.

W następnym już się trochę wyjaśni.

Z całą pewnością mogę was zapewnić, że już poznaliście sprawców.

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top