Zapach skoszonej trawy ✴ 09.10.2045
Dom przy Lafayette Avenue od zawsze kojarzył się Zoyi przede wszystkim z zarywaniem w nim nocy. Nad pracą, nad kampanią wyborczą, nad kieliszkami wina, wypijanymi przez jej męża na przyjęciach i przede wszystkim na niekończących się rozmowach. Lubiła ekscentryczny styl tego miejsca i to, jak niewiele jej przyjaciel zmienił tu po śmierci Carla. Dziś jednak wcale nie ma poczucia, że czuje się tu dobrze. Od kilku dni gnieździ się w niej niezrozumiały jej samej niepokój, którego za nic Zoya nie potrafi umotywować, czy znaleźć jego źródła. Po prostu podświadomie od telefonu Markusa obawia się, że nie jest jeszcze gotowa na to spotkanie i rozmowy. Jej życie obecnie składa się z samych niewiadomych i z niekończącego się strachu o rodzinę i własne życie, co za nic nie ułatwia jej myślenia o przyszłości.
- Więc Connor naprawdę się oświadczył? - pyta Markus, gdy na razie starają się rozmawiać o wszystkim i ignorować słonia w pomieszczeniu, jakim zdają się być nadchodzące wybory. Zoya obraca się do niego i przytakuje z uśmiechem. - Przeszli z Ioną od zera do stu w błyskawicznym tempie - śmieje się RK200, a przyjaciółka odpowiada mu tym samym.
- Tak, ale to dobrze... Że już nie udają i krążą wokół tematu. Będą dla siebie dobrzy - mówi blondynka, wracając wzrokiem do okna i patrzy na skąpany w słońcu ogród. - Będzie przyjęcie weselne, nie wiemy jeszcze jak duże, ale raczej nie do końca kameralne. Chcą, żeby odbyło się w pierwszy weekend listopada, zanim zaczną się przygotowywania do kolejnej rocznicy wyzwolenia.
- Connor i przyjęcie?
- Wydaje mi się, że Iona chciałaby duże wesele, więc idą na kompromis. W sumie obiecałam, że pomogę jej to zorganizować, to mi dobrze zrobi, oderwanie się myślami od tego wszystkiego i zajęcie czymś przyjemnym. Czymś pełnym nadziei.
- Iona ma teraz z Simonem tyle na głowie, że na pewno doceni każdą pomoc.
- Tak, a my z Elijahem nie mieliśmy prawdziwego wesela, więc zawsze chciałam jakieś zorganizować.
- A właściwie nigdy cię nie spytałem dlaczego.
Zoya dalej patrzy na tańczące na wietrze kolorowe liście rozłożystego dębu i w odpowiedzi wzrusza jedynie ramionami. Nie chce się rozwodzić na ten temat, wracać w ogóle myślami do tamtych miesięcy przed ślubem, bo z perspektywy czasu pamięta głównie dobre rzeczy. Wcale nie niekończące się sprzeczki na temat tego, że mają z Elijahem zupełnie różne wizje tego, czego chcą od tego dnia i jakie mają podejście do udostępnienia mediom jakichś informacji na temat ceremonii. Oni też poszli na kompromis, też zdecydowali się na kameralną uroczystość, której chciał on, ale zaproszenie o wiele większej ilości osób, niż Elijah miał na swojej początkowej liście. Ona za to nie chciała przekazywać prasie żadnych informacji, poza jakąś zdawkową w swoich własnych social mediach, a Elijah wolał mieć kontrolę nad sytuacją i samemu wydać oświadczenie, niż czekać na ukradzione fotografie w internecie. Teraz gdy o tym myśli, jest przekonana, że zgadzali się właściwie tylko w dwóch rzeczach: jej nazwisku i tym, że naprawdę tego ślubu chcą i że biorą go z miłości.
Na samo wspomnienie o miłości, Zoya czuje, jak jej wnętrze ściska się falą nieopisanego wręcz smutku i przygryza mocno usta, zanim uśmiechnie się nerwowo do swojego przyjaciela.
- Elijah nie był gotowy na duże wesele, on wtedy jeszcze w ogóle nie był gotowy na dopuszczanie do siebie większej ilości osób, niż to konieczne. Nawet osób, które ja nazywałam rodziną i przyjaciółmi - tłumaczy Zoya, zanim przygryzie mocno usta, tak mocno, że jej syntetyczna skóra znika na chwilę z kawałka jej twarzy. Blondynka wraca wzrokiem na ogród i bierze płytki wdech. - Obiecał mi, że będę mogła zrobić sobie niewyobrażalnie huczne wesele na naszą dziesiątą rocznicę ślubu, jeśli oczywiście wciąż będziemy się kochać do szaleństwa. Co akurat nie podlegało żadnej dyskusji.
- Zoya... Tak mi przykro...
- Nie, proszę. Nie współczuj mi, Markus. Nie wiem, jak to zniosę, ledwo się trzymam, a gdy wszyscy mnie klepią po plecach, jest jeszcze gorzej.
- Więc powiedz mi, co mogę dla ciebie zrobić? Mnie wsparcie pomagało, wiesz, gdy zginęła North.
- Nie porównujmy tych dwóch sytuacji - mówi Zoya, łapiąc się na tym, że powiedziała to o wiele ostrzej, niż powinna. Przygryza jeszcze raz usta, zanim obróci się do Markusa i w końcu usiądzie na sofie naprzeciwko niego. - Najgorsze jest to, że nie możesz nic dla mnie zrobić. To jest właśnie najbardziej przerażające, ta bezsilność. To, że nieustająco, każdego dnia, myślę o tym, że jedyną osobą, która mogłaby mi teraz pomóc, dzięki której mogłabym się poczuć lepiej, jest Elijah. On jest... był moim najlepszym przyjacielem, osobą do której biegłam w pierwszej kolejności z absolutnie każdym problemem i on zawsze miał dla mnie rozwiązanie. I nie wyobrażam sobie, że teraz go nie ma, że zostawił mnie bez jakichkolwiek porad, jak mam sobie z tym wszystkim poradzić. Więc chyba najlepiej będzie, gdy będziesz traktował mnie normalnie, bez wracania ciągle do tego, co się stało.
- Dobrze, więc powiedz mi, co zamierzasz.
- Markus...
- Wiedziałaś, że zadam ci to pytanie. Mam traktować cię normalnie, więc tak będę się zachowywał. Jesteś senatorką mojej partii, jesteś mi potrzebna i chcę wiedzieć, czy wciąż mogę na ciebie liczyć.
- Nie.
Zoya mówi to tak szybko, tak pewnie, tak bez chwili najmniejszego namysłu, jakby spodziewała się, że Markus tylko czeka, by ją o to zapytać. Jakby miała tę odpowiedź, zawierającą przecież tylko jedno słowo, przygotowaną od tygodni. RK200 patrzy na nią, nie kryjąc zaskoczenia, spodziewał się, a raczej liczył na to, że Zoya będzie krążyć wokół tematu, wokół własnych niepewności i tego, że dopóki zabójcy jej męża nie zostaną złapani, nie będzie chciała podejmować żadnych decyzji. Ona jednak, z całym uporem i stanowczością senator Kamskiej, podjęła swoją decyzję. A Markus ma ochotę wybuchnąć, ma ochotę podejść do niej i nią potrząsnąć, by spojrzała na wszystko szerzej niż jedynie przez pryzmat własnej rozpaczy.
- Zdajesz sobie sprawę...
- Że razem mielibyśmy szansę na wejście do drugiej tury? Może nawet, jakbyśmy mieli naprawdę dobry PR, to i nikłe na wygraną? Oczywiście, że tak. Że sytuacja jest napięta i nie wygląda najlepiej w tej chwili? Wiem, że nawet jest zła, bo ludzie coraz bardziej antagonizują się, odkąd pojawiła się informacja o naszej nieśmiertelności. Wybuchł pożar i beze mnie okazuje się, że nie ma komu go skutecznie ugasić. Sytuacja wygląda tak, że możemy ją albo złagodzić, albo dużo bardziej zradykalizować na naszą korzyść, o czym z całą pewnością marzy część naszej społeczności - mówi Zoya, nie spuszczając wzroku ze swojego przyjaciela. - To jeśli chodzi o największe sprawy. W mniejszych moja komisja do spraw sądownictwa chwieje się w posadach i odsuwamy się coraz dalej od ewentualnego obsadzenia stanowiska w sądzie najwyższym kimś z nas. Na lokalnym podwórku Lewis napotyka problem za problemem, bo okazuje się, że prokuraturze stanowej ma więcej wrogów, niż się tego spodziewał. A na domiar wszystkiego, kilka nocy temu, ktoś włamał się do najpilniej strzeżonego budynku w naszym kraju, a nie mógł tego zrobić pierwszy lepszy android. Podobnie, jak pierwszy lepszy android nie mógł włamać się do mojego domu i zabić mi męża! - unosi się blondynka, a jej dłonie zaciskają się w pięści. - Więc tak, zdaję sobie sprawę z tego, że wpadamy po uszy w bagno, ale nie mam ochoty nawet szukać sposobu, by się z niego wydostać. Mam inne priorytety.
- Chcesz, by twoje dzieci dorastały w cieniu konfliktu?
- Chcę, by moje dzieci w ogóle dorosły - mówi lodowatym głosem Zoya. - A póki co ktoś próbuje cały czas nas zaatakować. Myślisz, że wybrali biuro Ady przypadkowo? Nie. Chcieli dostać się do laboratorium mojego męża i liczyli na to, że dzięki jej kodom dostępu to się uda. A co jeśli odkryją, że nie tylko ona mogła się tam dostać? A także ja i Phineas? Dlatego nie mieszaj i nie próbuj apelować do mnie dobrem moich dzieci, bo sama wiem, co dla nich najlepsze.
- Zoya, kocham cię i rozumiem twój ból, ale jesteś zbyt ważna dla naszej społeczności, by po prostu się poddać... - Blondynka chcę wejść mu w słowo, ale Markus od razu kręci głową. - Nie, daj mi dokończyć. Rozumiałem, gdy rozmawialiśmy o twoim przejściu do prokuratury, o byciu bliżej rodziny, ale wtedy sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. Nie tylko twoja, ale też nas wszystkich. Całego gatunku. Rozumiem, że Elijah nie chciał...
- Elijah chciał przenieść się ze mną i dziećmi do Waszyngtonu, żebym mogła skupić się na polityce.
- Naprawdę? - pyta Markus, a Zoya przytakuje mu i ucieka wzrokiem w jakiś odległy kąt pokoju. Chwilę siedzą w kompletnej ciszy, zanim RK200 znów zabierze głos. - Dlaczego nic mi nie powiedziałaś?
- Nie zdążyłam. Nic nie było jeszcze powiedziane na pewno, ale Elijah był sfrustrowany sytuacją w firmie i chciał coś zmienić, wyjechać z nami - odpowiada Zoya i nagle znów spogląda na przyjaciela. - Cholera, a jeśli on przeczuwał, że coś się stanie? Że ktoś nam grozi i dlatego chciał nas zabrać jak najdalej od Detroit?
- Sądzisz, że nie podzieliłby się z tobą takimi obawami?
- Sądzę, że Elijah zrobiłby wszystko, żeby nas chronić. Nawet jeśli oznaczałoby to trzymanie nas w niewiedzy.
- Więc skoro on tego chciał, żebyś wyjechała do Waszyngtonu, wróciła do pracy w senacie, to tym bardziej...
- Nie waż się mówić mi, czego by chciał Elijah. Elijah nie żyje. Tego już nic nie zmieni i to, czego chciał, też nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia w tej chwili.
- Jesteś straszną egoistką.
- Oboje wiemy, że to nie prawda. Oboje wiemy, ile wpakowałam w naszą polityczną kampanię, ile nocy spędziłam na naradach w Waszyngtonie, tym samym przegapiając najważniejsze momenty w życiu mojej córki, których nikt mi już nie odda. Nikt mi nie odda tych wszystkich dni, w których nie byłam z moją rodziną.
- Nie odmawiam ci tego, ile zdążyłaś zrobić. Jestem wściekły, że mając cała sposobność i możliwości, nie chcesz zrobić więcej.
- Może kiedyś. Może jak moje dzieci będą dorosłe. W końcu będę żyć wiecznie - rzuca chłodno Zoya, nie chcąc dodawać, że w końcu będzie żyć wiecznie bez Elijaha. - Nie mam siły, Markus, zwyczajnie chcę się poddać, porzucić rękawice i nie wejść znów na ring. Mam ochotę spalić wszystkie moje marynarki i nie udzielić więcej żadnej publicznej wypowiedzi.
- Brzmisz, jakbyś była tego absolutnie pewna. I wybacz, może będę brutalny, ale brzmisz, jakby Elijah był wszystkim, co miałaś w życiu.
- Nie wszystkim, ale... Ale jednocześnie bez niego wszystko wydaje mi się bez znaczenia.
- A pomyśleć, że zawsze miałem cię za cyniczkę.
- Można być cynicznym wobec miłości, dopóki cię ona nie weźmie z zaskoczenia. Raz chciałam już to wszystko poświęcić w imię miłości i wtedy popełniłabym pewnie błąd, a może nie, teraz już sama nie wiem - mówi Zoya, wzruszając ramionami. Markus nie przerywa jej kolejny raz, tylko czeka, co jego przyjaciółka powie dalej, póki co nie rozumiejąc, co ma na myśli. - Można powiedzieć, że wybrałam Elijaha cynicznie, politycznie, chłodno... A później grałam kartami, które dostałam i nie żałowałam nawet przez ułamek sekundy, że to robię. Nie planowałam go pokochać, nie planowałam mieć z nim domu, dzieci i uczynić z niego centrum mojego wszechświata. To wszystko wydarzyło się bez mojej wiedzy. A teraz oczekujesz, że gdy to wszystko się rozpadło, to cynicznie wzruszę ramionami, spakuję się i zacznę kampanię wyborczą? Proszę cię, Markus. Nigdy nie miałeś wybitnego politycznego zmysłu, ale miałeś chociaż empatię.
- Widać ja nie spodziewałem się, jak polityka wpłynie na mnie. I co za tym idzie, nie mogę sobie pozwolić na to, by cię stracić.
- Widać będziesz do tego zmuszony, wciąż mogę służyć ci radą, wciąż chcę być twoją przyjaciółką, ale nie wiem, czy będę w stanie się z tego pozbierać.
- To całkowicie zrozumiałe - mówi Ariadna, wchodząc do salonu i rozpinając biały płaszcz, idąc szybko w stronę blondynki. Zoya od razu się podnosi, żeby przytulić się do dziewczyny, która dłuższą chwilę trzyma ją w ramionach. - Dopiero weszłam i już wiem, że przesadzasz, kochanie.
- Nie wiesz nawet, o czym rozmawiamy - odpowiada jej RK200, a brunetka kręci głową i rzuca płaszcz na fotel, po czym siada obok Zoyi i obejmuje ją ramieniem.
- Znam was, wiem, że o polityce - mruczy lekceważąco Ari i spogląda Zoyi w oczy. - Jak się czujesz?
- Nieustająco okropnie. Dzieciaki lepiej, Finn zaskakująco dobrze dogaduje się z Gavinem...
- Gavinem?
- Bratem Elijaha - tłumaczy zdawkowo Zoya.
- Był na pogrzebie. Powiedziałaś, że jest przystojny, a ja wyrzuciłem ci, że to kiepski moment na takie uwagi - wtrąca jeszcze Markus, a Zoya parska niespodziewanie śmiechem.
- Widzisz, to tylko twoje zdanie. Nie wycofam się z tego stwierdzenia, nie spodziewałam się po prostu, że jesteście blisko - mówi, zwracając się do blondynki.
- Bywało różnie, teraz jest dla mnie zaskakującym wsparciem. Szczególnie jeśli chodzi o Finna, który traktuje go jak kolegę - śmieje się Zoya i wzrusza ramionami. - Przynajmniej jestem spokojniejsza, gdy wiem, że Gavin dba o jego bezpieczeństwo.
- To dobrze, że masz przy sobie osoby, którym wiesz, że możesz ufać. - Ariadna przytula ją jeszcze raz i spogląda na swojego partnera. - Więc omówiliście sprawy zawodowe pod moją nieobecność?
- Nie nazwałbym tak tego.
- Nie, Markus. Nie możesz mnie winić za to, że nie mam siły brać w tym wszystkim udziału. Wiesz, o czym myślę cały czas? O tym, że to może być moja wina! Że to moja publiczna działalność mogła sprowadzić to wszystko...
- Przecież to bzdura! - wchodzi jej w słowo Markus. - Elijah w opinii wielu osób zasłużył sobie na to, co go spotkało. Oczywiście osób, które nigdy go nie poznały. Jego i ciebie. Więc nie możesz tak myśleć. Zoya, co ty chcesz teraz zrobić? Wynieść się do Nowego Jorku, do mamy, i znów pracować w sądzie?
- Być może tak. Może właśnie tego potrzebuję w tej chwili, Markus!
- Nie brzmisz, jak...
- Bo może tamta część mnie umarła razem z nim!
- Uspokój się, natychmiast! - unosi głos Ariadna, spoglądając na swojego partnera. - Nie masz najmniejszego prawa od niej czegokolwiek wymagać w tych okolicznościach. To tylko Zoyi decyzja, co zrobi dalej ze swoim życiem.
- Dziękuję - mówi blondynka i wstaje z sofy.
- Więc nie chcesz, by zapłacili za to, co się stało? - pyta po chwili lodowatej ciszy Markus.
- Kto? - Głos Zoyi nie jest już pewny, czy chłodny, jest raczej płaczliwy i jej przyjaciel zaczyna rozumieć, że popełnił błąd. Przycisnął ją za mocno i jej cała, jak się okazuje bardzo pozorna pewność siebie, już się wyczerpała. - Powiedz mi, kto ma za to opowiedzieć? Powiedz mi, kto uknuł plan zabicia ojca moich dzieci, a wtedy obiecuję ci, że zrobię wszystko, by zniszczyć im życie. Dokładanie tak sam mocno i tak samo brutalnie, jak oni zrobili to mnie.
- Przepraszam - mówi Markus i podnosi się z sofy, by podejść do blondynki. Ariadna kręci głową z dezaprobatą, a RK200 przytula do siebie Zoyę, która zaczyna już bez skrępowania płakać. - Naprawdę przepraszam.
- Ja naprawdę potrzebuję czasu... - szepcze cicho, odsuwając się od niego i przeciera policzki rękami. Ma już powiedzieć coś więcej, gdy przychodzące połączenie, kompletnie wytrąca ją z rytmu. - Przepraszam was na chwilę, Oscar chcę o czymś porozmawiać.
Zoya uśmiecha się do nich nerwowo i wychodzi do kuchni, zamykając za sobą drzwi. Markus spogląda przez okno na to samo drzewo, na które przed chwilą patrzyła jego przyjaciółka i ma wrażenie, że jego własne zdenerwowanie aż za dobrze rzuca się w oczy. A na pewno nie umyka uwadze jego ukochanej, która klaszcze kilka razy, a gdy zwróci jego uwagę, puka się w czoło. Markus momentalnie czuje się jeszcze gorzej, jeszcze bardziej wściekły i zagubiony w tym, co dzieje się teraz w jego życiu.
- Świetna robota. - Słyszy niemal prześmiewczy głos Ariadny w swojej głowie. - Naprawdę sądziłeś, że jak Elijah będzie martwy miesiąc, to ona nagle postanowi wrócić do polityki i startować z tobą w wyborach?
- Myślę, że to nie twoja sprawa.
- Myślę, że twoje decyzje mają bezpośrednie przełożenie na moje życie. A w tej chwili torturujesz naszą wspólną koleżankę.
- Nie masz pojęcia o polityce, kochanie.
- Mam większe, niż ci się wydaje. I wiem, że teraz zachowujesz się... - Ari niedane jest dokończyć, bo Zoya wraca do pokoju i wygląda na jeszcze bardziej zatroskaną, niż była wcześniej. Przez co brunetka ma ogromną ochotę przytulić ją kolejny raz, ale woli na razie nie ruszać się z miejsca i obserwować rozwój wydarzeń.
- Podobno mają jakiś trop, Oscar chciałby go ze mną omówić, gdy skończą przesłuchanie świadka. Powiedziałam mu, że jestem u was, to nie problem? - pyta blondynka, a Ari parska niespodziewanie nerwowym śmiechem. - Coś nie tak? Widziałam, że rozmawialiście na pogrzebie i Connor wspominał, że rozmawiałeś z nim też po włamaniu do EQL.
- Wszystko w porządku, Ariadna go po prostu nie polubiła.
- Nie jest wybitnie czarujący, ale nie powiedziałabym, że...
- To kwestia tego, że moja urocza narzeczona czasem nie lubi osób mądrzejszych od siebie - wchodzi jej w słowo Markus i siada na sofie obok Ari, Zoya nadal stoi kawałek od nich, sprawiając wrażenie kompletnie nieobecnej myślami. - Więc mają jakiś trop?
- Nie znam szczegółów. Oscar wierzy, że ma to coś wspólnego z badaniami Elijaha, ale nic o nich nie wiem i podjęłam decyzję, by nie naruszać jego prywatności. Nawet jeśli go już tu nie... Nawet jeśli już się o to na mnie nie zdenerwuje - mówi Zoya, spuszczając wzrok na swoje stopy. - Oscar chyba uznał, że w takim razie nie chcę z nim współpracować, choć naprawdę zrobiłabym wszystko, by znaleźć osoby odpowiedzialne za to, co się stało.
- Moim zdaniem chyba będzie lepiej się do tego zdystansować i dać im działać - mówi Ari, uśmiechając się do niej nerwowo. - Connor na pewno znajdzie tę osobę. A tak, tylko oszalejesz, zamawiając się każdą wskazówką.
- Też mi się tak wydaje, choć nie wiem, co jest gorsze. Bezczynność, czy poczucie osaczenia.
- W tej chwili nic nie wydaje się brzmieć dobrze - oświadcza jeszcze Ariadna, którą Markus obejmuje ramieniem.
Zoya patrzy na nich krótką chwilę, zanim kolejny raz uśmiechnie się nerwowo i w końcu wraca na sofę. Kolejną najgorszą rzeczą, którą odkryła w ostatnich tygodniach, okazuje się być to, że coraz mniej zna siebie samą i swoje reakcje. Gdy spotkała się z Ioną i Connorem, gdy rozmawiali o zaręczynach, o ślubie, o nich, w końcu razem, cieszyła się ich szczęściem, cieszyła się na myśl o nadchodzącym przyjęciu weselnym. I miała poczucie, że skoro na świecie wokół niej, wśród jej bliskich, wciąż dzieją się takie normalne, dobre rzeczy, to może naprawdę wszystko toczy się dalej, swoim nurtem. A ona może z czasem znów popłynie z jego prądem. Tak samo było w przypadku Gavina. Były takie chwile, gdy patrzyła na niego i myślała o tamtych nierozważnych, wymienionych pocałunkach, a wystarczyła chwila, by te myśli rozkładały ją na łopatki. By czuła się, by jej zdrowy rozsądek od razu podpowiadał jej, że powinna wciąż go nienawidzić za wszystko, co kiedyś jej zrobił. I że wcale się nie zmienił i się nie zmieni, co widać doskonale po jego relacji z naiwną Charlotte.
Teraz też wystarczyła chwila, by z radości na widok Ariadny, przeszła w jakąś dziwną mieszankę smutku, bez którego nie może patrzeć na dwójkę naprzeciwko siebie. I nie myśleć o tym, że przecież sama ich poznała, czy właśnie o tych wszystkich wieczorach, które spędzili we czwórkę. Wieczorach, które już nigdy nie wrócą.
✴
Androidka o krótkich czarnych włosach siedzi w sali przesłuchań, a Connor nie musi jej skanować, by bez problemu widzieć, że jest zestresowana. O wiele bardziej niż powinna, nawet biorąc pod uwagę miejsce, w jakim się znajduje, w końcu pozornie przyszła tylko podpisać swoje ostatnie zeznania, co nie powinno wprowadzać ją w aż taki stan. I co tylko utwierdza Connora w świadomości, że Kara musi coś ukrywać. Oscar, który stoi obok niego, mruży oczy, też przyglądając się AX400. Specjalnie zdecydowali się wrzucić ją do tego pokoju i poczekać chwilę, obserwując jej reakcje.
- Ty z nią porozmawiaj - mówi Sześćset i przenosi spojrzenie na Connora. - Wiem, że się znacie, w końcu to przy tobie ostatnio wybuchła, więc może zadziała to też tym razem. Ja chyba nie przypadłem jej do gustu.
- To akurat nie jest specjalnie zaskoczenie.
- Nie jestem zapachem skoszonej trawy, żeby mnie wszyscy lubili - mruczy pod nosem blondyn i krzywi się lekko. - Ja zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem fajną i koleżeńską osobą, to nie jest moja pierwsza sprawa. Wierz mi, dostałem całkiem sporo referencji na temat tego, jak nieprzyjemny potrafię być. Tylko przy tym jestem też skuteczny, więc wolę skupić się na pracy, a nie na tym, żeby mieć z kim robić imprezy.
- Uwierz mi, rozumiem to całkiem nieźle.
- Tak, doskonale - stwierdza chłodno Oscar i uśmiecha się krótko. - A, gratuluję zaręczyn.
- Dziękuję. Bierzemy się do pracy?
- Tak, chyba osiągnęła całkiem optymalny poziom stresu.
Connor odpowiada mu skinieniem głowy i wychodzi z sali, by przejść do tej, w której czeka na niego Kara. Brunetka na jego widok reaguje równie nerwowo, co wtedy, gdy dogonił ją po poprzednim przesłuchaniu. Wydaje się też odrobinę zaskoczona jego obecnością, ale nie odzywa się pierwsza, nie zaczyna zadawać pytań, po prostu czeka.
- W wyniku śledztwa mamy kilka rzeczy, które nie pasują nam do siebie w twoich zeznaniach, dlatego chciałem znów z tobą porozmawiać - zaczyna detektyw, a ona przytakuje mu nieznacznie i obejmuje się ramionami, jakby chciała samej dodać sobie otuchy. - Wspomniałaś, ze to Markus załatwił ci pracę u Kamskich...
- Tak, wydaje mi się, że Markus też to wam potwierdził.
- Owszem, ale wolałbym usłyszeć odpowiedzi od ciebie, Kara.
- Czy potrzebuję prawnika? Czy jestem o coś oskarżona?
- A są ku temu jakieś powody? - odpowiada pytaniem na pytanie Connor i widzi, jak brunetka zaciska usta, zanim pokręci nieznacznie głową. - Prosiłbym cię, żebyś jednak odpowiadała pełnymi zdaniami. Miałaś coś wspólnego z zabójstwem Elijaha Kamskiego?
- Nie miałam nic... - zaczyna Kara, ale poziom jej stresu skacze do gwałtownie w górę. - Nie wiedziałam, że coś może im grozić.
- Nie o to pytałem.
- Przyjęłam tę pracę, bo potrzebowałam pieniędzy i wiedziałam, że Zoya przyjęła mnie tylko dlatego i tylko za taką stawkę, bo Markus ją o to poprosił.
- Osoby, które najbardziej potrzebują pieniędzy, najłatwiej jest przeciągnąć na swoją stronę.
- Myślisz, że o tym nie wiem? Mój były mąż też o tym wiedział, gdy zaczęliśmy życie w Kanadzie. I bardzo szybko zaczął bawić się w hazard, co tylko ściągnęło na nas problemy. Dlatego wyniosłam się z powrotem do Detroit, nie mając absolutnie nic - mówi Kara, a jej głos robi się coraz mniej nerwowy, a coraz bardziej gniewny. - Odkąd tylko zaczęłam u nich pracę, dostawałam telefony z pytaniami o ich prywatne życie. Głównie od prasy i wszystkie zbywałam. Sądziłam, że uda mi się wszystko poukładać, a wtedy Alice zadecydowała, że chce dorosnąć.
- To chyba nie ma znaczenia, ta procedura jest w większości refundowana...
- Dla obywateli USA. Nie Kanady, a ja nie ubiegałam się o nadanie obywatelstwa po rewolucji, skoro mieszkaliśmy cały czas tam. Nie planowałam nigdy wracać do tego przeklętego miasta.
- Ktoś ci zaproponował bardzo dużo pieniędzy, prawda? Za donoszenie o życiu Kamskich, za obserwowanie ich, za dostęp do ich domu...
- Nie! - unosi się Kara i opiera łokcie na stole, chowając twarz w dłoniach. - Nie wpuściłabym nikogo do ich domu. Nigdy nie zgodziłabym się na to wszystko, gdybym wiedziała, że on zginie.
- Czyli ktoś ci zapłacił - wzdycha Connor i kręci głową. Powiedzieć, że jest rozczarowany, to zdecydowanie za mało. Jest wściekły, jest niemal dogłębnie zrozpaczony tym, że nie wszyscy widzą przed sobą najgorsze scenariusze. - Naprawdę nie spodziewałaś się, że tak się to skończy? Zaufałaś jakimś tajemniczym nieznajomym i wierzyłaś, że naprawdę potrzebują jedynie szpiega? A nie kogoś na tyle głupiego, by dać im dostęp do Kamskich? Zdajesz sobie sprawę z tego, że jeśli ujawniałaś informacje polityczne usłyszane od senator Kamskiej, możesz mieć ogromne problemy prawne?
- Nie chodziło o jej pracę! Chodziło o niego.
- Domyśliłem się, po tym, gdy znaleźliśmy jego ciało w salonie ich willi - mówi chłodno Connor, a Kara zaczyna płakać. Jednak nawet to nie wzbudza w nim najmniejszego poczucia winy, bo najpewniej ma przed sobą osobę, która może nieświadomie, ale doprowadziła do największej życiowej tragedii jego przyjaciółki. - Jakie dokładnie informacje kazali ci zdobyć?
- Żadne konkretne! - protestuje histerycznie Kara. - Chodziło o jego badania, ja im tylko powiedziałam, że skończył badania!
- Co o nich wiesz?
- Nic! Pytali mnie, czy pracuje z domu, czy z pracy i z kim pracuje...
- I zabójstwo jego współpracowniczki nie dało ci do myślenia?
- Nie wiedziałam o nim!
- Kamscy o tym nie rozmawiali? Trudno mi w to uwierzyć, zapewne nawet zostawili z tobą dzieci, gdy szli na pogrzeb... - Ewidentnie trafia w samo sedno, bo Kara wybucha jeszcze głośniejszym płaczem niż chwilę wcześniej. - Jaka była ostatnia rzecz, jaką im przekazałaś?
- Że Kamski i Ada wyglądali na zadowolonych z siebie, cieszyli się, że jakiś projekt, nad którym pracowali, okazał się sukcesem. Słyszałam, jak Elijah dzwonił do syna, by mu się tym pochwalić i... Ja nie ułatwiłam im dostępu do willi, nie dałam żadnych kodów dostępu, nie wpuściłam ich do środka. Miałam tego dnia wolne i to nie był zbieg okoliczności, po prostu Elijah był w domu z Ester.
- Przejdźmy do najważniejszego...
- Nie wiem, kim oni są.
- Więc zaufałaś osobom, o których nic nie wiesz.
- Nie zaufałam im! Bałam się, że zrobią coś mojej córce...
- Narażając tym samym dzieci Kamskich. Jako matka powinnaś pomyśleć, co może się wydarzyć z Ester... - Connor wie, że przesadził. Doskonale zdaje sobie z tego sprawę, ale ma przeczucie, że może właśnie w tej sposób odniesie jakiś sukces, gdy zmusi Karę do myślenia o najgorszych rzeczach, jakie mogły się wydarzyć. - A może jesteś jedną z tych osób, które są zdania, że Kamski dostał to, na co zasłużył.
- Okłamali mnie. Powiedzieli, że chcą włamać się do domu, ale by zniszczyć ten jego projekt. To moja wina! Masz rację, mogłam się domyślić... ale nigdy ich nie spotkałam. Mówili, że robią to dla naszego dobra.
- Naszego dobra? - pyta kpiąco Connor, a ona przytakuje mu, przecierając nerwowo policzki.
- Androidów. Mówili, że zniszczenie tego projektu jest konieczne dla sprawy. Żeby znów nie wybuchł konflikt, żebyśmy nie musieli znów uciekać.
- Jak się z tobą kontaktowali?
- Zostawiali mi wiadomości. Listy. Przysyłali je do domu, zostawiali za wycieraczką samochodu, w plecaku Alice... Na początku do mnie zadzwonili, ale głos był zmodyfikowany. - Kara wyciąga rękę, z której znika skóra, bo chcę podzielić się tym wspomnieniem z Connorem, który podsuwa jej tablet, by dołączyć to od razu do akt sprawy.
- Zachowałaś jakiś z tych listów?
- Nie.
- Rozumiem - mówi detektyw i podnosi się z krzesła. - Teraz będzie najlepiej, jeśli skontaktujesz się z prawnikiem, jeśli nie masz jakiegoś znajomego, to oczywiście zostanie ci przydzielona osoba z urzędu...
- Czyli jestem aresztowana?
- Tak. Będziesz miała też oczywiście sposobność zadzwonić do córki. Wrócimy do tego przesłuchania, gdy pojawi się twój obrońca - oświadcza Connor i wycofuje się z sali. Na korytarzu tylko resztkami silnej woli powstrzymuje się przed uderzeniem pięścią w ścianę. A jeśli on tak reaguje, to woli nie wyobrażać sobie, co powie Zoya. Bierze jeszcze jeden wdech, zanim wejdzie do pokoju, w którym wciąż czeka na niego Oscar. - Rozpracowali ją koncertowo, zagrali na najprostszych instynktach. Strachu o córkę, strachu przed kolejnym konfliktem i tym, że mogą znów być zmuszone do ucieczki...
- Kwestie finansowe też nie były bez znaczenia - wtrąca Sześćset i spuszcza wzrok na swoje buty. - Wybrali najsłabsze ogniwo w otoczeniu Kamskich i trafili w dziesiątkę. Zarzut współudziału w morderstwie to chyba za dużo? Jeśli nie zna sprawców.
- Nie wiem, czy to za dużo. Zobaczymy, co powie jej prawnik - mruczy pod nosem Connor i kręci głową. - O ile jakiś szybko się zgodzi ją reprezentować. Nikt przy zdrowych zmysłach nie będzie chciał stawać w opozycji do Palmerów.
- A przynajmniej osoby, które by tego chciały, raczej nie będą miały ochoty reprezentować androida.
- Dokładnie.
- W sumie jej współczuję. To nie jej wina, że ją tak rozegrali - rzuca Oscar, a Connor spogląda na niego, nie kryjąc zaskoczenia. - No co? Moim zdaniem nie kłamała, nie zna sprawców i nie wiedziała, że go zabiją. Głupota nie jest karalna. Niestety.
- Kłamie czy nie, nie można zaprzeczyć, że jej działania miały bezpośrednie przełożenie na zabójstwo Kanaty i Kamskiego. Mogłem jeszcze ją poprosić o potwierdzenie, że to ona jest na zapisie monitoringu z banku. Pewnie, póki jest sama, to by się do tego przyznała, a jej prawnik w życiu na to nie pozwoli.
- Możesz jeszcze do niej wrócić, albo ja mogę z nią porozmawiać - sugeruje blondyn. - Trzeba będzie powiedzieć pani Kamskiej o całej sytuacji.
- To ją załamie.
- Chcesz do niej jechać? Bo jeśli tak, to możesz, a ja dokończę to przesłuchanie.
- Nie teraz, obawiam się, że jestem zbyt na to wkurwiony - rzuca Connor, a Oscar uśmiecha się krótko.
- Ja mogę do niej pojechać, mam mniejszy emocjonalny związek z tą sprawą, więc powinna to przyjąć chłodniej ode mnie.
- Dobrze - przytakuje mu Connor i rusza w stronę drzwi. - Dzięki - dodaje jeszcze, nie obracając się do blondyna i wraca do sali przesłuchań.
Oscar kontaktuje się z Zoyą, która zaprasza go od razu do domu Markusa, ale agent jeszcze kilka minut stoi, obserwując dalszą część przesłuchania i jest naprawdę szczerze zaskoczony. Nie spodziewał się kompletnie, że niepozorna AX400 będzie tak sprawnie kłamać, czy że ostatecznie przyzna się do tego, że przyłożyła się do tragedii pani Kamskiej. A Oscar jest zdania, że już naprawdę niewiele jest go w stanie na tym świecie zaskoczyć i dlatego też domyśla się, jaka będzie reakcja Zoyi, gdy powie jej prawdę.
Nigdy nie był w domu Markusa, wiedział, że ten odziedziczył willę po swoim opiekunie, ale gdy tylko przekracza jej próg, ma ochotę się gorzko roześmiać, bo utwierdza go tylko w przemyśleniu sprzed chwili. Czyli, że niewiele rzeczy go zaskakuje. I ten dom jakoś doskonale pasuje mu do RK200 i jego okładkowej dziewczyny.
- Co się stało? - pyta go od razu Zoya, która siedzi sztywno na sofe, Ariadna siedzi na drugiej naprzeciwko niej, ale brunetka nawet na niego nie spogląda, gdy wchodzi do środka. Oscar podchodzi bliżej pani Kamskiej, a ona wskazuje, by śmiało usiadł obok niej.
- Osiemset wpadł na trop tego, kto mógł zawieść wasze zaufanie i wynosić z waszego domu cenne informacje. Wezwaliśmy więc Karę, AX400 na kolejne przesłuchanie i przyznała się do tego.
- Nie, nie wierzę w to - mówi Zoya, kręcąc głową i od razu szuka wzrokiem Markusa, który stoi za plecami swojej partnerki. - Przecież pracowała u nas od dawna, przecież to twoja znajoma...
- Nic o tym nie wiedziałem.
- Na pewno? - pyta niespodziewanie Oscar, a Ariadna momentalnie wybucha głośnym śmiechem. RK200 kładzie jej rękę na ramieniu, zaciskając lekko palce, ale ona tylko kręci głową.
- To niedorzeczne. Chcesz teraz oskarżyć o wszystko Markusa?
- Ari, proszę cię - strofuje ją Markus, ale zanim powie coś więcej, w słowo wchodzi mu Zoya.
- Ari ma rację, to niedorzeczne...
- Dlaczego? Kara wspomniała, że poza oczywistymi korzyściami majątkowymi ze szpiegowania was, miała też przysłużyć się sprawie, zapobiec powstaniu kolejnego konfliktu między ludźmi, a androidami...
- Co to ma wspólnego z moim mężem? Elijah stał zawsze po naszej stronie.
- Po twojej stronie - poprawia ją Oscar, a blondynka kręci głową. - Naprawdę, pani Kamska, nie wydaje mi się, by pani mąż stał po jakiejkolwiek ze stron, poza swoją własną. A co za tym idzie, poza twoją. AX400 zeznała, że zabójcom zależało na informacji na temat prowadzonych przez niego badań, o których wciąż nic nie wiemy.
- I się nie dowiemy. Nikt ich nie kontynuuje, nikt nie ma do nich dostępu. Więc jeśli zabójcy mojego męża zależało na ukróceniu jego działań, to dopiął swego! - unosi się Zoya i zamyka na chwilę oczy, jakby próbując się opanować.
- Rozumiem twoje wzburzenie... - zaczyna Markus, ale blondynka od razu wchodzi mu w słowo.
- Osoba, która zajmowała się moimi dziećmi, jednocześnie pomagała zabójcom mojego męża. To chyba całkiem niezły powód do tego, bym była wzburzona! - Kamska znów unosi głos i próbuje spojrzeć na Ariadnę, ale ta jedynie kręci krótko głową i ucieka przed nią wzrokiem. - To nie ma najmniejszego sensu! - Zoya podrywa się z sofy i podchodzi do okna, przy którym już dziś stała, jakby widok za nim działał na nią kojąco. - Jej zeznania brzmią, z tego co mówisz, jakby zabił go ktoś od nas. Ludzie, skrajna prawica, oni dążą do konfliktu, do zrobienia z nas antagonistów, zabójców i do tego, by nas przetopić. Kara by przecież nie pomogła takim ludziom.
- Okłamali ją. To jedyne wytłumaczenie - odzywa się w końcu Markus. - Wykorzystali ją i jej lęki, by się do was dostać. To koszmar. To moja wina...
- Nie, to nie twoja wina - zapewnia go Zoya, spoglądając na przyjaciela. - Nie wiedziałeś, że ją wykorzystają, nie wiedziałeś, że wpuszczasz szpiega do mojego domu i... - Blondynka przerywa w pół słowa i obraca się plecami do okna, wyglądając, jakby miała zareagować po ludzku, jakby miała zaraz zemdleć, bo opiera się plecami o szybę i zsuwa w dół. Ariadna ma poderwać się do niej pierwsza, ale zanim wykona jakiś ruch, obok Zoyi kuca już Oscar. - Nie mogę przestać myśleć o Ester. Zostawiałam z nią moją córkę nieskończoną ilość razy, przecież oni mogliby ją porwać. Mogliby z łatwością ją zabrać, gdy akurat byliśmy w pracy z Elim. Przecież gdyby to zrobili, gdyby zagrozili naszym dzieciom choćby słowem, to przecież zrobilibyśmy wszystko, absolutnie wszystko, by je ochronić.
- Więc dobrze, że nie przyszło im to do głowy - mówi Oscar i dopiero gdy wypowie te słowa, orientuje się, że popełnił błąd. - Przepraszam, rozumiem, co miałaś na myśli, gdy alternatywą do porwania twojej córki, jest zabójstwo męża.
- To jest teraz moje życie? Wybieranie między jednym moim największym koszmarem, a innym? - pyta Zoya, chowając twarz w dłoniach, a Oscar zdaje sobie sprawę z tego, że akurat to pytanie było już retoryczne. Wyciąga więc do niej jedynie rękę, gdy tylko blondynka znów na niego spogląda i pomaga jej się podnieść. - Wybacz Markus, ale wrócimy do tematu innym razem, teraz chcę wrócić do... Chciałam powiedzieć do domu, ale chyba nie przejdzie mi to słowo jeszcze przez usta. Więc wracam do Ady.
- Mogę cię odwieźć - sugeruje Oscar, na co Zoya od razu przytakuje z wdzięcznością.
- Zrozumiałe, ale proszę, przemyśl sobie jeszcze wszystko. Proszę - powtarza RK200, zanim podejdzie objąć ją na pożegnanie. Gdy są już na zewnątrz, Zoyę dogania jeszcze Ariadna, która przytula się do niej mocno i łapie ją za rękę, nawiązując z nią krótkie połączenie.
- Wracam niedługo do pracy, przyjedź do mnie do Nowego Jorku. Dobrze ci zrobi zmiana otoczenia, zabierz dzieciaki, wyjedź z tego cholernego miasta. - Głos brunetki rozlega się w jej głowie, zanim ta przerwie połączenie i uśmiechnie się, wracając do środka. Zoya nie daje po sobie poznać, jak wielki niepokój wzbudziły w niej te słowa i po prostu wsiada do samochodu Oscara.
Przez chwilę jadą w milczeniu, blondyn nie włącza radia, więc jedynym dźwiękiem, który rozlega się we wnętrzu cichego, elektrycznego auta, jest nerwowe stukanie paznokci. Zoya uderza niemal rytmicznie palcami w skórę swojej niewielkiej torebki i patrzy przed siebie nieobecnym wzrokiem, a Oscar przez chwilę zastanawia się, jak nawiązać rozmowę. W takich sytuacjach ma wrażenie, że kompletnie nie potrafi być tak bezczelnie elokwentny, jak w sytuacjach zawodowych. A co gorsze i do czego nie chcę się przyznać nawet przed sobą, to, że nie czuje się w obecności Zoyi komfortowo. Rzadko kiedykolwiek czuje się swobodnie, ale przy blondynce wchodzi to na zupełnie nowy poziom, bo za nic nie umie przewidzieć tego, co ona powie, lub zrobi. I, absolutnie szczerze, przeraża go poziom jej rozpaczy, choć przecież, jak nikt inny rozumie jej sytuację.
- Na pewno chcesz wrócić do Ady? - pyta w końcu, ale ona nie reaguje, dalej stukając paznokciami i patrząc przed siebie. - Zoyu? - Oscar wyciąga rękę i kładzie na jej dłoni, a nerwowy tik momentalnie ustaje, a gdy tylko na niego spogląda, to blondyn od razu cofa rękę.
- Przepraszam, zamyśliłam się.
- Rozumiem, że ta sytuacja...
- Nie, myślałam o moim synu. O tym, że nigdy w życiu nie widziałam Elijaha tak zdenerwowanego, jak wtedy, gdy Finn musiał przejść operację. Przysięgam, najbardziej traumatyczne pięć godzin mojego małżeństwa - opowiada, dalej na niego nie patrząc. - To było krótko po tym, jak uzyskaliśmy nad nim pełnię opieki, ale już wtedy... Myślę, że gdyby coś poszło nie tak, to Elijah by się z tego nie pozbierał.
- Osoby, których kochamy, stają się naszą największą słabością - mówi po chwili ciszy blondyn, a ona mu przytakuje. - Wydaje mi się prawdopodobne, że osoby odpowiedzialne za śmierć pana Kamskiego nie spodziewały się, że wasze małżeństwo jest prawdziwe. Dlatego zaatakowali bezpośrednio w niego, zamiast wykorzystać ciebie, czy dzieci.
- Mnie? - pyta Zoya, szczerze zaskoczona, a gdy Oscar jej przytakuje, ta wybucha gorzkim śmiechem. - Och, gdyby porwali któreś z naszych dzieci, Elijah od razu zgodziłby się na wszystko... Co do mnie, sytuacja wyglądałaby trochę inaczej.
- Dlaczego?
- Dla naszych dzieci Elijah zrobiłby wszystko, by załagodzić sytuację, by je chronić. Dla mnie poszedłby na wojnę i spalił pół świata, jeśliby zaszła taka konieczność. Więc już hipotetycznie współczuję osobie, która by się na to zdobyła.
- Musiałaś czuć się bardzo bezpiecznie z taką świadomością - mówi Oscar, uśmiechając się lekko na jej słowa.
- Tak - przyznaje z uśmiechem i wzrusza ramionami. - Czułam się bardzo komfortowo w moim życiu.
- Wcześniej pytałem cię, czy chcesz na pewno jechać od razu do Ady.
- Tak, chcę przytulić do siebie Ester - mówi nerwowo i bierze głęboki wdech, zanim spojrzy na niego, mrużąc delikatnie oczy. - A czemu pytasz? To jakaś propozycja?
- Żadna konkretna, jestem ciekaw co robisz, by radzić sobie ze stresem, pomysłem, że mogę jakoś pomóc.
- Gotuję. - Oscar wybucha śmiechem na to słowo, a blondynka uśmiecha się szerzej.
- To chyba rzecz, której najmniej się spodziewałem.
- Wiesz, drugą opcją jest śpiewanie, najczęściej piosenek z musicali - mówi Zoya, a Oscar przenosi na nią spojrzenie i blondynka ma wrażenie, że patrzy na nią tak, jakby widział ją pierwszy raz w życiu.
- Cóż, nie zaproponuję żebyś mi coś ugotowała...
- Zaśpiewać też ci nie zaśpiewam, nie chcę wracać do domu, a tam został mój fortepian.
- Szkoda.
- Może kiedyś, Stephen wrócił do miasta, a my zawsze... - Przerywa w pół słowa i kręci głową. - Pomyślałam o tym, jeśli Stephen jest w mieście, to na pewno zaproszę cię na jakąś zorganizowaną przez niego imprezę, ale przecież ja nie pójdę na imprezę. Przez bardzo długi czas.
- A wesele Connora?
- To inna sprawa. Myślę, że znajdę na nie ładną, czarną sukienkę.
- Mogę o coś spytać? Bardzo trzymasz się tych wszystkich konwenansów, które są przecież stworzone przez ludzi, więc dlaczego miałby nas obchodzić?
- Bo jestem w żałobie. To nie konwenans. To to, co czuję. I jeśli chodzi o ubrania, to pewnie nie dbałabym aż tak bardzo o mój strój, ale wciąż jestem osobą publiczną. Mogłeś tego nie zauważyć, ale naprzeciwko domu Markusa stoi zaparkowany samochód, a w nim siedzi paparazzi. Podobnie jest w innych miejscach, w których mogę się pojawić. W wieży, w kancelarii mojego brata, pod jego domem... Belle Isle, ta prywatna część była jedynym miejscem na świecie, gdzie nie miałam poczucia, że jestem obserwowana.
- Rozumiem - odpowiada skonfundowany blondyn. - Musisz mi wybaczyć, zdaniem Summer zawsze miałam problem z tym, żeby wczuć się w uczucia i sytuację drugiej strony.
- Przywykłam do tego, nie musisz się przejmować.
- Nie muszę, ale chcę. Naprawdę nie chcę zrobić sobie w tobie wroga, ale nie bardzo umiem sprawić, by być lubianą osobą, bo to ostatnie czym się przejmuję. Co zresztą wyrzucił mi dziś mój kuzyn.
- Nie sądziłam, że zależy ci na mojej sympatii, tylko na mojej współpracy - odpowiada Zoya, kręcąc głową. - To nie tak, że cię nie lubię. Raczej po prostu cię nie znam i odebrałam wrażenie, na przyjęciu i po rozmowie z Markusem, że nie nosisz raczej moich przypinek wyborczych.
- Owszem, nie głosowałem na ciebie.
- Nie jestem zaskoczona.
- Mogę się wytłumaczyć? - pyta, a ona przytakuje mu, wyglądając na naprawdę szczerze zaciekawioną. - Nie wierzyłem w twoje małżeństwo, w ten skalkulowany polityczny mariaż z najbogatszym człowiekiem w tym kraju. Szczególnie, gdy były ci potrzebne środki na kampanię wyborczą. Nie lubię bogatych, wpływowych ludzi, dlatego od początku byłem uprzedzony wobec pana Kamskiego, nie dostrzegając, że może w tym wszystkim być ofiarą.
- Och, sądziłam, że to będzie coś oryginalnego, a nie to, co zawsze.
- Miałem cię za wyrachowaną sukę - dodaje blondyn, obserwując reakcję blondynki, która uśmiecha się tak szeroko, jakby właśnie usłyszała z jego strony najbardziej kwiecisty komplement w życiu. - Nie uważałem cię, jak niektórzy, za jego kukiełkę, a raczej za osobę do bólu cyniczną, która nawet nie wychodzi z domu, bez sprawdzenia sondaży wyborczych.
- To akurat prawda - wchodzi mu w słowo Zoya.
- Chcę teraz powiedzieć, że ci wierzę, że nie rozmawialiście o polityce Jerycha, o jego pracy... że w jakiś sposób sprawiłaś, że to działało.
- Kto wie, może przez morderstwo męża skoczy mi poparcie - rzuca kpiąco blondynka, a Oscar kręci głową.
- Zoya... nie to miałem na myśli.
- Wiem, wiem, że nie - odpowiada i uśmiecha się do niego krótko. - Dziękuję, że to mówisz.
- Mogę powiedzieć coś jeszcze, co na pewno cię wkurzy.
- Proszę bardzo, chętnie zamienię tę całą rozpacz i niepokój na wkurwienie.
- Zgadzam się z Markusem. Powinnaś wrócić do polityki, nie mówię od razu o startowaniu w wyborach, ale o senacie. Sytuacja będzie się zaogniać, a ty powinnaś być na swoim stanowisku...
- Zabawne, coś prawie identycznego usłyszałam miesiąc temu od mojego męża.
- Niemożliwe, że ja i pan Kamski w czymś się zgodziliśmy - śmieje się blondyn, a ona mimowolnie unosi znów kącik ust.
- Chciał ze mną wyjechać do Waszyngtonu, kupić dom w stolicy i być przy mnie w trakcie kolejnej kampanii.
- Naprawdę? - Zoya nie daje po sobie tego poznać, ale ma wrażenie, że Oscar jest naprawdę zaskoczony jej słowami. - Wybacz, jeśli mam mylne pojęcia na temat życia twojego męża, ale nie wyobrażam sobie, że zostawiłby firmę.
- On nie lubił swojej firmy, lubił być wynalazcą, nie prezesem. I... z perspektywy czasu zaczynam widzieć rzeczy, na które nie zwracałam uwagi. Może Elijah się o nas bał? Albo o swoje życie? Dlatego chciał wynieść się z Detroit?
- Jeśli podejrzewałby Karę, to by już u was nie pracowała. Choć zgadza się to z teorią, że podejrzewał kogoś tutaj. Ktoś sabotuje twoją karierę, ktoś ujawnia jego badania i zabija wcześniej jego współpracowniczkę. To może dać powody do niepokoju, zwłaszcza gdy ma się dwójkę małych dzieci, a twoja żona w publicznej telewizji zrywa wszelkie kontakty z twoją firmą.
- Masz rację. Żałuję tylko, że Elijah mi o tym nie powiedział, nie przyszedł do mnie... Sądziłam, że jesteśmy dla siebie osobami, które dzielą się ze sobą swoimi lękami.
- Na pewno nie chciał cię niepokoić, sama wspomniałaś, że sytuacja z pojawieniem się w twoim biurze Noelle Janssens wzbudziła w tobie niepokój.
- Cóż, byłe dziewczyny chyba już tak mają.
- Byłe dziewczyny... - mruczy pod nosem Oscar, ale dość szybko orientuje się, że Zoya zmarszczyła nos na jego ton. - Dziwne określenie na posiadanie androida, który jest bezwolną maszyną.
- Ona jest defektem dłużej niż ktokolwiek z nas, więc to nie tak, że mój mąż miał drogie zabawki.
- Nie była jedyna.
- Oni byli w związku. Jej siostry były dla niego nieistotne, to ona była znudzona spędzaniem czasu tylko z jego osobą. - Zoya brzmi na rozdrażnioną samą rozmową na ten temat i Oscar nie jest zaskoczony, że szybko ją urywa. - Myślę, że możesz sam ją o to spytać, jak już ją w końcu znajdziecie.
- Wiem, wiem. Nie będziesz wykonywać naszej pracy - śmieje się blondyn, by rozładować atmosferę. - Gavin opowiadał o waszej współpracy dawno temu.
- O, mam nadzieję, że pikantne szczegóły zachował dla siebie.
Uśmiechają się do siebie, a Zoya dochodzi do wniosku, że w innych okolicznościach, może gdyby nie czuła się cały czas tak nieszczęśliwa, to mogliby się zaprzyjaźnić. Jednak teraz ma wrażenie, że ona nie jest w najmniejszym stopniu na siłach, by spędzać czas z kimkolwiek, kto nie jest jej dziećmi i Adą, a Oscar z kolei sprawia wrażenie sfrustrowanego pracą i śledztwem, które nie idzie po jego myśli.
- Wiesz co, może kiedyś, za jakiś czas, spotkamy się po prostu prywatnie - mówi Zoya, gdy już zatrzymują się pod domem Ady. - Porozmawiamy o czymś innym niż polityka, śledztwo i moja prywatna tragedia.
- Myślę, że to byłoby miłe - odpowiada Oscar, uśmiechając się do niej. - Nie jesteś tak straszna, jak o tobie mówią.
- Widać, że słabo mnie znasz - śmieje się jeszcze blondynka, zanim wysiądzie z samochodu i wróci do domu.
Dzień dobry.
Ale mi się tu idealnie wpasowała Kara, gdy myślałam o tym, kto jak i dlaczego to nie macie nawet pojęcia.
Obiecuje, że sytuacja nie będzie zwalniać.
Pewnie aż do finału, który właśnie powoli pisze.
Trzymajcie się tam w tym grudniu.
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top