Ukojenie ✴ 12.08.2045

Dźwięki pianina wypełniają dom na Belle Isle, gdy Elijah wchodzi do środka. Słysząc je, zmienia plany i w pierwszej kolejności kieruje się do salonu, gdzie uśmiecha się mimowolnie na widok niezmiennie olśniewającej go blondynki w czerwonej, wyjściowej sukience.

- Spóźnimy się tragicznie, idź się przebrać - mówi chłodno Zoya, nie przerywając grania nieznanej mu melodii. Elijah, zamiast na korytarz, podchodzi do niej i nachyla się, by pocałować jej szyję.

- Pamiętasz, co zawsze mówię, gdy robisz mi takie wyrzuty?

- My się nie spóźniamy. To cały świat jest za wcześnie - śmieje się blondynka, a on gryzie lekko jej skórę, pachnącą jego ulubionymi perfumami. - Elijah... Jeśli chciałeś odwołać naszą obecność na tym przyjęciu, to...

- Nie chciałem, chciałem się jeszcze bardziej spóźnić - mruczy do jej ucha i całuje ją jeszcze raz, zanim faktycznie zostawi ją w salonie. Z garderoby słyszy, że Zoya dalej gra, czekając na niego, i przypomina sobie, jak bardzo to lubi. To poczucie, że nie jest i już nigdy nie będzie w tym domu sam. To że niezależnie od okoliczności, zawsze będą na siebie czekać.

Przebiera się w czarny garnitur, nie wiąże jedynie muchy i nie włada spinek do mankietów, bo nie ma zamiaru odbierać Zoyi tej przyjemności. Wraca do salonu, gdzie jego żona nuci cicho znany mu utwór, który wywołuje u niego kolejny uśmiech, odkłada więc spinki do kieszeni i opiera się o pianino.

- Zaśpiewaj dla mnie. - Blondynka ma już zaprotestować, że są spóźnieni, ale on unosi lekko dłoń. - Proszę, Zoyu.

- But I'm a fire and I'll keep your brittle heart warm, If your cascade, ocean wave blues come. All these people think love's for show, but I would die for you in secret - śpiewa pewnie, najpierw śledząc wzrokiem swoje palce tańczące nad białymi klawiszami, zanim przeniesie spojrzenie na męża. - The devil's in the details, but you got a friend in me. Would it be enough if I could never give you peace? - Elijah uśmiecha się, słuchając dalej. Uwielbia ten utwór, bo Zoya cytowała jego fragmenty na ich ślubie, a on był wtedy naiwnie przekonany, że wie już absolutnie wszystko o miłości. - And you know that I'd swing with you for the fences. Sit with you in the trenches Give you my wild, give you a child... Give you the silence that only comes when two people understand each other. - Widzi jej spojrzenie i uśmiecha się nerwowo, zanim zanuci w końcu za nią.

- But there's robbers to the east, clowns to the west. I'd give you my sunshine, give you my best. But the rain is always gonna come if you're standin' with me. - Zoya uśmiecha się szeroko, ale nie triumfalnie. Jest szczęśliwa, słysząc jego głos i ma świadomość, że nigdy nie namówiłaby go na to, gdyby nie byli w domu całkiem sami, poza kotami śpiącymi na sofie za jej plecami. - Jak nasze dziecko zniosło porzucenie? - pyta ją Elijah, gdy blondynka kończy śpiewać, ale nie przestaje dalej grać.

- Zaskakująco dobrze. Naprawdę lubi towarzystwo Nikodema - zapewnia go z uśmiechem, a on wyjmuje spinki do mankietów z kieszeni. Zoya wstaje zza pianina, ale w pierwszej kolejności wiąże jego muchę, patrząc mu prosto w oczy. - Wiesz, jak jesteś obłędnie przystojny, panie Kamski?

- Wiesz, że jeszcze kilka takich uwag i nie wyjdziemy w ogóle z domu? - odpowiada, próbując ją pocałować, ale blondynka sprawnie wymyka się z jego ramion. - Pożałujesz tego, gdy wrócimy.

- W takim razie będę dziś bardzo nieznośna, skoro już wiem, co mnie czeka - śmieje się prowokacyjnie, biorąc go za rękę i wpinając spinki w mankiety jego koszuli. Elijah obejmuje ją w pasie, a ona jednak pozwala mu się jeszcze raz pocałować, zanim ruszą do wyjścia. W garażu wsiadają do wybranego przez niego samochodu, Zoya jak zawsze uśmiecha się, siadając na siedzeniu pasażera i patrząc na jego profil. - Jak sytuacja w firmie?

- Napięta, mówiąc delikatnie. Nikt nie wie, co się stało i dlaczego ktoś miałby powód, by ją zabić... a znając lokalną policję, nie prędko się tego dowiemy.

- A jak praca? Byłeś w ogóle dziś w stanie zająć się badaniami, czy musiałeś cały czas kłócić się z zarządem?

- Miałem, ale nie jestem w stanie określić, jak cholernie zrobi się to teraz wszystko trudniejsze bez Nakku. Nie znajdę nikogo, komu zaufam na tyle, by podzielić się z nim tym, co robię... By w ogóle mieć jakiś cień zaufania, że ktokolwiek będzie mi w stanie w czymś pomóc.

- Kochanie, jesteś geniuszem. Jestem pewna, że dacie sobie z Adą...

- Oczywiście! - odpowiada jej ostrzej, niż powinien, po czym wypuszcza powietrze z płuc i kręci głową. Zoya mruży oczy, ewidentnie badając sytuację: czy Elijah będzie miał kolejny napad złości, czy może jednak sobie odpuści. Brunet sięga po jej dłoń i unosi ją do ust, składając na jej wierzchu krótki pocałunek. - To wszystko jest o wiele trudniejsze, niż się spodziewałem, Zoyu. Musisz to zrozumieć.

- Rozumiem. Masz prawo być wyprowadzony z równowagi, twoja koleżanka została zamordowana - mówi ciepło, a on odkłada jej dłoń na swoje udo i parska cichym śmiechem.

- Koleżanka... Wiesz, że przez dekadę się szczerze nie znosiliśmy? Dopiero, gdy wróciłem do firmy, zmieniła się między nami dynamika.

- Świat się zmienił, to nic zaskakującego.

- Wszystko się zmieniło.

- Na lepsze? - pyta z uśmiechem, a on spogląda na nią chłodno. I Zoya doskonale zna odpowiedź na zadane przez siebie pytanie, oraz to, że Elijah najpewniej jej powie, by nie kazała mu mówić głośno banałów. On jednak kręci znów tylko głową i wraca wzrokiem na drogę.

- Czasem się zastanawiam, jakim cudem darzysz mnie tak ślepym zaufaniem, Zoyu.

- Och, ja po prostu wierzę, że niezależnie od tego, jak podły plan zniszczenia świata knujesz w swojej pracowni, po prostu pozwolisz mi żyć dalej ze sobą, gdy już wszystko obrócisz w zgliszcza - śmieje się, a on znów posyła jej pobłażliwe spojrzenie. Blondynka nachyla się do niego i całuje płatek jego ucha, nie kontynuując tematu. - A jak Ada do tego wszystkiego podchodzi?

- Podoba jej się bycie członkiem zarządu - znasz ją, lubi władzę.

- Jak my wszyscy.

- Dokładnie. Jest wniebowzięta.

- Cóż, nikt z zarządu, poza tobą, nie zrobił dla EQL tyle, co ona w ostatnich latach.

- Nawet nie poza mną. Ona nie potrzebuje przerw na sen, jest bardziej wydajna.

- No i z całą pewnością nie wychowuje jednocześnie dwójki dzieci - rzuca z uśmiechem Zoya i zaciska palce na udzie swojego męża. - Dajmy im chwilę nacieszyć się naszym widokiem, wypij dwa kieliszki szampana i wróćmy do domu.

- Naprawdę jesteś nieznośna, moja droga.

- I co mi zrobisz?

- Na co tylko będę miał ochotę - odpowiada, uśmiechając się do niej i skręcając pod oświetlony gmach muzeum sztuki.

Elijah wysiada pierwszy, po czym otwiera drzwi Zoyi i wchodzą do środka, ignorując dziennikarzy zgromadzonych przed wejściem. W środku znajduje się mnóstwo gości, ale nie są z tego powodu specjalnie zaskoczeni, skoro spóźnili się na oficjalny początek kwesty charytatywnej. Krążą chwilę obrzeżem sali, zanim dotrą do swojego stolika, przy którym siedzą Markus i Ariadna, uśmiechajca się do nich nerwowo. Kamscy nie tłumaczą się ze swojego spóźnienia, tylko od razu pytają, co ich przez nie ominęło. Markus opowiada im pokrótce, że absolutnie nic ciekawego, a Zoya zaczepia kelnerkę, by zabrać jej kieliszek wina dla męża. Elijah szybko zmienia temat i zaczyna kontynuować jakąś dyskusję, którą musiał rozpocząć z Markusem ostatnim razem, gdy się widzieli. Blondynka uśmiecha się porozumiewawczo do Ariadny, a nad jej ramieniem zauważa, że ktoś do niej macha, przeprasza więc swoich rozmówców i rusza przez parkiet w stronę ciemnowłosego mężczyzny w czarnym garniturze. Lewis, prokurator miasta Detroit, jak zawsze uśmiecha się do niej w taki sposób, jakby wiedział o wszystkich grzechach blondynki, a jednocześnie nie miał zamiaru ich nikomu ujawnić.

- Gdzie twoja małżonka? - pyta Zoya, witając się z nim, a android podaje jej ramię i subtelnie wycofują się na bok.

- Tam, gdzie i twój mąż, pani senator. Skupia na sobie uwagę, żebym ja mógł z tobą w spokoju porozmawiać - mówi, uśmiechając się do niej i przeczesuje czarną grzywkę opadającą mu na czoło. Zoya bierze dwa kieliszki z niebieskim płynem z tacy i ruszają dalej korytarzami muzeum. Pozornie, by obejrzeć wystawę, ale tak naprawdę, by uciec przed wszystkimi wścibskimi spojrzeniami. - To zabójstwo osoby z zarządu EQL robi nam zły PR.

- Dlaczego?

- Zabił ją android, ale nie wiesz tego ode mnie. Canipe już się napalił na tę sprawę, jeśli policja jej nie rozwiąże... jakoś korzystnie, to sytuacja naszej prokuratury będzie, delikatnie mówiąc, nie najlepsza - oświadcza Lewis, zatrzymując się przed jednym z obrazów, a Zoya robi to samo. - Masz kontakt z kimś tamtego posterunku?

- RK800 pracuję nad tą sprawą.

- Connor? - upewnia się Lewis, mrużąc lekko oczy, a blondynka mu przytakuje.

- Owszem, ale nie rozpatruj tego jako dobrej wiadomości. Connor uparcie wierzy w to, że mój mąż jest odpowiedzialny za wszystko, co złe na tym świecie. Więc pewnie już snują sobie w swoim małym, śmierdzącym pokoiku na komisariacie teorie, jak to Eli wzbogacił się na śmierci swojej koleżanki.

- Świetnie - mruczy Lewis i podaje jej ramię, gdy ruszają dalej. - Kiedy oświadczyłaś, że mi pomożesz w prokuraturze, to się naprawdę ucieszyłem, że w końcu nie będę musiał być w tym sam, ale jak widać, problemów tylko przybywa.

- Witaj w moim świecie.

- Masz zamiar dziś się przyznać, że nie będziesz kandydować w kolejnych wyborach i rezygnujesz z fotelu senatora?

- Nie, na razie pracę w prokuraturze potraktuję jako jeszcze jedną interwencję senatorską, później wydam oświadczenie. Markus jeszcze nie zdecydował się na zastępstwo dla mnie, dlatego wolę trzymać się w cieniu i patrzeć na wszystko z boku.

- To do ciebie niepodobne.

- Nie, ja po prostu nauczyłam się bardzo ostrożnie wybierać pole bitwy.

- Twoim zdaniem FBI ma jakiś konkretny powód do prowadzenia dochodzenia? Że znów czeka nas groźba zamachu terrorystycznego, czy innych nowych metod kontroli?

- Nie wiem, tydzień temu powiedziałabym ci, że nie mają nic i próbują urządzić polowanie na czarownice, ale później ktoś zabił Nakku. I teraz zaczynam się obawiać, że coś mi umyka, nie dostrzegam czegoś, co powinno być oczywiste. To tak jakbym straciła swój... zmysł do przewidywania tego, co najgorsze.

- Więc czujemy się bardzo podobnie. Iona w sumie spotyka się z policjantem, szkoda, że się pokłóciłyście i niczego się od nie dowiemy - mówi Lewis, a blondynka uśmiecha się nerwowo.

- Dogadałyśmy się, ale ten policjant, z którym się przyjaźni, to Connor.

- I wracamy do punktu wyjścia.

- Bingo - mruczy w odpowiedzi, wskazując mu, by wrócili do głównej sali.

Przewodnicząca jednej z fundacji charytatywnych, na które dziś zbierają fundusze, właśnie rozmawia na scenie z przedstawicielką Jerycha, Lily. Zoya rozgląda się po sali, by wypatrzeć Elijaha, który dalej siedzi przy stoliku, łapie jego spojrzenie, uśmiechając się do niego, a on odpowiada jej tym samym, jednocześnie nie tracąc nawet na chwilę wątku w rozmowie. Nie mija kilka sekund, gdy do Zoyi podchodzi kolejna znajoma osoba, a ona znów robi wszystko, by zgrabnie lawirować między prawdą, półprawdą i kłamstwami. A przynajmniej między tymi rzeczami, o których może już mówić, a które chce zachować jeszcze dla siebie. Jest przekonana o tym, że w końcu podjęła dobrą decyzję i że chce wrócić na stałe do Detroit, ale jednocześnie obawia się reakcji opinii publicznej na zrobienie dużego kroku w tył w swojej politycznej karierze. Podświadomie obawia się, że ta sytuacja znów odbije się na całej ich społeczności, a ona swoim egoizmem zaszkodzi wszystkim wokół. Znów szuka wzrokiem Elijaha i uśmiecha się lekko, przypominając sobie jego słowa: to, że podczas jednego z ich pierwszych spotkań powiedział jej, że zgrywa wielką altruistkę, gdy tak naprawdę jest egoistką, opróżniającą kieliszki szampana w drogich apartamentach. I chyba już wtedy go pokochała - jego i to, że ktoś tak szybko ją rozgryzł i podsumował. Choć w żadnym wypadku Zoya nie powie, że sytuacja polityczna jest jej obojętna, ale im więcej zaczęła posiadać życia prywatnego i rzeczy, na których jej w nim zależy, tym mniej obchodził ją cały świat dookoła. Wie, że stała się zależna, ale jednocześnie stała się też szczęśliwa.

- Nie uwierzycie, nie ma dziewiątej, a Canipe jest już pijany - wzdycha January, partnerka Lewisa, gdy do nich podchodzi. Prokurator obejmuje ją ramieniem, gdy Zoya uśmiecha się do niej porozumiewawczo.

- To nie jest specjalne zaskoczenie, on uwielbia darmowy alkohol - odpowiada blondynka i wzrusza ramionami. - Najlepiej będzie go unikać, żeby nie zrobić przypadkiem sceny.

- On jest straszny, gdy jest pijany - przyznaje Lewis, a Zoya odstawia kieliszek na bar.

- Pójdę lepiej do męża, zanim panu prokuratorowi przyjdzie do głowy powiedzieć mi coś głupiego.

Blondynka chwilowo żegna się z nimi uśmiechem, zanim ruszy przez salę i zajmie miejsce obok Kamskiego, płynnie dołączając do rozmowy. W jej obecności Elijah wyraźnie się rozluźnia, bo siada tak, by położyć dłoń na oparciu krzesła Zoyi i uśmiecha się bardziej bezczelnie. Jak ktoś, kto jest świadomy tego, że wygrał każde starcie. Nawet to, które jeszcze nie nadeszło.


Blondyn, schowany bezpiecznie za jednym z filarów, obserwuje uważnie wszystkich gości przyjęcia, skrupulatnie zapamiętując dynamikę między nimi. Oscar wie, że więcej o relacjach powie mu to, w jaki sposób rozmówcy na siebie patrzą, czy kogo ignorują, a to może bardzo przydać mu się w dalszej pracy. W końcu jest w tym mieście nowy, nie zna tutejszych polityków, celebrytów, dziennikarzy... A skoro śledztwo ociera się o elity tego miasta, to nie może być dziś nigdzie indziej. Choć w głębi ducha absolutnie nienawidzi bogaczy. Kompletnie nie umie pojąć, po co komuś miliony na koncie, drogie obrazy, kilkanaście aut, czy absurdalnie wielkie wille. Nie wie, czemu bogaci ludzie wolą stawać się jeszcze bogatsi, patrząc z satysfakcją na cyfry na koncie, zamiast z pomocą swoich funduszy choćby spróbować naprawić nierówności społeczne. Oscar zwyczajnie nie lubi bogatych ludzi. Ludzi. Tak wszystko rozbija się też pewnie o to, że to ludzie. Wśród ich gatunku nie ma miliarderów. Kilka androidów oczywiście odziedziczyło już po swoich bliskich mniejsze, czy większe fortuny, lub firmy; mają swoich celebrytów, swoich topowych muzyków, ale nikt z nich nie jest bogaty aż do tego obrzydliwego poziomu.

No może poza jedną osobą.

Oscar widział Zoyę na wiecach wyborczych, widział ją też, gdy przywitał się z nią przed budynkiem policji, ale dopiero dziś dociera do niego w pełni to, czemu to właśnie SR900 jest zdaniem wszystkich tak zniewalająca. On nigdy nie uważał jej za oszałamiającą. Ot, kolejna androidka tego samego modelu, co koleżanka z jego piętra w Biurze. Aż do dziś. Im dłużej na nią patrzy, tym bardziej rozumie, o co chodzi w tym zachwycie, który przecież nie może wynikać z urody, która wzięła się z laboratorium CyberLife i nie jest unikatowa. Nie, jej magia bierze się z pewności siebie, z tego, że każdy jej ruch, śmiech, spojrzenie, są niemal oświadczeniem: nie jestem kobietą, jestem bogiem. Zoya jest prawie uosobieniem tego, czego Oscar szczerze nie znosi. W swojej drogiej, czerwonej sukience, z długimi, brylantowymi kolczykami, za które pewnie można by kupić mieszkanie i przede wszystkim z potakiwaniem swojemu mężowi. Blondyn patrzy na nią i kompletnie nie rozumie, jak doszło do tego, że to ona jest ich liderką polityczną - w końcu powinni jako społeczność uczyć się na błędach. A ostatecznie wybrali takich samych uprzywilejowanych cwaniaków. I nie, nie może odmówić Markusowi, który właśnie śmieje się głośno z czegoś, co powiedziała Zoya, że był liderem ich rewolucji. Tylko jednocześnie jest wciąż chłopcem z dobrego domu, którego nic złego nie spotkało. I Oscar zaczyna podejrzewać, że jeśli pozna blondynkę lepiej, to odkryje, jak wielki ta musi mieć talent do manipulacji. Nie tylko dlatego, że przeciąga na swoją stronę z łatwością kogo tylko zechce, ale przede wszystkim, bo będąc żoną jednego z najbogatszych mężczyzn na świecie, wciąż uchodzi za socjalistkę walczącą o godne płace i tanie mieszkania. I nie, jej też nie może odmówić, że zrobiła wiele dla ich społeczności, jak choćby umożliwienie androidom zdobywania tytułów naukowych, czy zawodowych, ale jednocześnie zrobiła to z willi jednej z najbardziej śliskich postaci w historii ich gatunku.

Z zamyślenia wyrywa go to, że prokurator Detroit, Lewis, model MY100, podchodzi do Kamskich i pochyla się nad blondynką. Kładzie dłoń na oparciu jej krzesła, a mąż blondynki od razu się odsuwa, dając im możliwość cichej rozmowy, zanim Zoya wstanie ze swojego miejsca, przepraszając znajomych uśmiechem. Odchodzi za Lewisem w stronę baru, a Oscar podejmuje decyzję, by iść za nimi, oczywiście trzymając się w rozsądnej odległości.

- January widziała, jak jego żona wsiadła do samochodu dwadzieścia minut temu. Podobno się pokłócili, bo znów jest pijany, a odkąd wyszła, to on wlał w siebie kolejne drinki i wygłosił co najmniej trzy rasistowskie uwagi pod moim adresem - mówi Lewis, obejmując blondynkę ramieniem. - Uważasz, że masz szansę przemówić mu do rozsądku?

- Nie wiem, aż takimi kolegami nie jesteśmy - mruczy w odpowiedzi Zoya i kręci głową. - Właściwie czemu nas to obchodzi? Jeśli zrobi coś paskudnego na imprezie charytatywnej, to są duże szanse, że zrzucimy go ze stołka.

- Takich ruchów nie podejmuje się pochopnie. Wiesz o tym najlepiej - mówi Lewis, dając jej znać, by dalej poszła sama. Oscar obraca się do jednego z obrazów, ale prokurator nawet nie spogląda w jego stronę, tylko wraca do sali. Blondyn rusza więc w stronę, w którą poszła pani Kamska i znajduje ją w kolejnej sali, gdzie ta sprzecza się z jakimś grubszym mężczyzną. Oscar sprawdza w bazie jego dane, które od razu podpowiadają mu, że ma do czynienia z prokuratorem stanu Michigan.

- Paul, naprawdę, jedź do domu. Lewis już mówił, że gadasz głupoty, a nikt z nas nie potrzebuje, żebyś powiedział coś, co nam zaszkodzi.

- I mówisz mi to, bo stoisz po jego, czy po mojej stronie? - Blondynka stoi naprzeciwko prokuratora ze skrzyżowanymi na piersiach dłońmi i patrzy na niego wyczekująco.

- Nie zadawaj głupich pytań. Stoję po swojej stronie i nie potrzebuję, by ktoś mi wmawiał, że koleguję się z rasistą.

- I co, myślisz, że to twój największy problem w karierze? Nie to, że nikt ci nie ufa?

- Zdziwiłbyś się - odpowiada pewnie Zoya i bierze płytki wdech. - Paul, proszę cię. Jedź do domu.

- Ty myślisz, że tobie, że wam, jebanym androidom, się wszystko należy, tak po prostu? Nie musieliście na nic zapierdalać całe życie, wy po prostu macie to dostać - mówi Canipe, zbliżając się do niej. Blondynka nie rusza się o krok, tylko patrzy na niego chłodno, oceniająco, jakby to była jej tysięczna kłótnia z jakimś pijanym dupkiem w garniturze. - A ty już pobijasz absolutnie wszystko! Myślisz, że jak wpakowałaś się do łóżka Kamskiemu, to jesteś nietykalna!

- Nie. Myślę, że jestem nietykalna, bo jestem senatorką z ogromnym poparciem. Mój mąż to kwestia raczej niepokojąca niż kojąca dla moich wyborców. - Zoya mówi kpiąco, prześmiewczo, jakby była kompletnie nieświadoma zagrożenia, lub gdyby naprawdę wierzyła w swoją absolutną nietykalność. - Jedź do domu, Paul. Serio. Pokłócimy się, gdy trochę wytrzeźwiejesz.

- Nie mów mi, co mam robić. - Canipe łapie ją za rękę, gdy blondynka chcę go zostawić i odejść. Obraca się znów w jego stronę, tym razem szczerze zaskoczona.

- Puść mnie, przekraczasz granice, zza których nie ma już powrotu.

- Grozisz mi?

- Tak. Nie chcesz stracić mojego poparcia, Paul - mówi, próbując wyrwać rękę. Oscar po szybkiej kalkulacji wszystkich możliwych scenariuszy wchodzi do sali, a Zoya od razu przenosi na niego spojrzenie.

- Wydaje mi się, że pani senator dość jasno się wyraziła. Proszę ją puścić, prokuratorze. I zamówić taksówkę - mówi blondyn, podchodząc do nich powoli.

- A tym, kim jesteś, do cholery? - pyta zaskoczony Canipe, ale puszcza rękę blondynki.

- Zatroskanym wyborcą - oświadcza chłodno, a Zoya cofa się kilka kroków, stając bliżej niego, na razie nie okazując żadnych emocji. - Proszę zamówić taksówkę, prokuratorze. Pani senator, mogę panią odprowadzić do stolika?

- Tak. Skończyliśmy tutaj - mówi pewnie Zoya i obraca się na pięcie. Oscar podaje jej ramię, ale ta tylko kręci głową. Idzie szybko, trzymając bardzo równy krok na gładkiej podłodze, co musi być sztuką przy tym, jak cienkie są szpilki jej butów. - Nie powinieneś się wtrącać, agencie. Nie powinno w ogóle cię tu być, to już podchodzi pod nękanie.

- Odmówiła mi pani spotkania w godzinach swojej pracy, chciałem jedynie porozmawiać.

- Nie spuszczając ze mnie wzroku cały wieczór i podsłuchując moje rozmowy? Powinnam to zgłosić twoim przełożonym.

- Schlebiasz sobie, pani senator. Próbuję po prostu rozeznać się w lokalnej polityce.

- Nie jesteś dobrym kłamcą - oświadcza blondynka, zatrzymując się przy barze. - I nie potrzebowałam twojej pomocy z Paulem. Mężczyźni tacy jak on, nie boją się mnie tylko, gdy są pijani. Przywykłam do tego typu zachowań, czy uwag. Nie posunąłby się do robienia scen, gdy obok jest mój mąż.

- Tak, zauważyłem, że mężczyźni się pani boją. Nikt nie ma odwagi poprosić cię do tańca - mówi i wyciąga dłoń w jej stronę. Zoya parska śmiechem, patrząc na jego rękę, zanim nie spojrzy mu w oczy i nie pokręci głową z taką miną, jakby to była najzabawniejsza rzecz, jaka się jej przydarzyła od dawna.

- Jesteś albo bardzo głupi, albo bardzo odważny - śmieje się blondynka, ignorując jego propozycję.

- Nie, po prostu nie boję się pani męża, pani senator.

- A powinieneś.

- To tylko jeden taniec, na parkiecie jest tyle osób, że nikt na nas nawet nie zwróci uwagi.

- Och, więc naprawdę jesteś głupi, jeśli sądzisz, że nikt nie zwróci na mnie uwagi - śmieje się kolejny raz blondynka. Patrzy na niego, jak na idiotę, a Oscar ma wrażenie, że to spojrzenie wcale nie jest krytyczne, jest raczej pobłażliwe. Słyszał na posterunku plotki o niej i o Reedzie, o tym, jak się wiecznie kłócili i że ostatecznie łączyło ich coś więcej. I przez głowę przelatuje mu myśl, że jeśli przez cały tamten czas blondynka patrzyła na Reeda w taki sposób, to wcale mu się nie dziwi, że ostatecznie je uległ.

- To będzie strategiczne zachowanie, pani senator. Wolisz stać i sprzeczać się z tajemniczym nieznajomym na oczach wszystkich, czy ze mną zatańczyć, by zatuszować naszą rozmową.

- Problem jest w tym, że ja nie tańczę.

- Oboje wiemy, że to nie prawda.

- Nie tańczę z innymi mężczyznami niż mój mąż.

- Nie wierzę, nawet w Waszyngtonie?

- Jesteśmy w Detroit. - Zoya kręci głową, ale w końcu podaje mu rękę, dając się poprowadzić na parkiet. Oscar widzi, że udaje rozbawioną, zauroczoną i zaciekawioną, a jednocześnie nie może się oprzeć wrażeniu, że pani Kamska po prostu doskonale udaje. Tak czy inaczej, kładzie dłoń na jego ramieniu, pozwalając się prowadzić. - Jeśli masz do mnie jakieś pytania, agencie, to proponuję zacząć je zadawać. Masz czas do końca tego utworu.

- Nie mam pytań, to nie jest przesłuchanie.

- Więc jeszcze gorzej... Masz teorie.

- Tylko jedną. Pan Kamski nie przejął się za bardzo śmiercią swojej koleżanki z pracy.

- Och, bo pan Kamski jest znany ze swojej wylewności i emocjonalności, którą okazuje bardzo ekspresyjnie. Zwłaszcza na przyjęciach pełnych obcych mu osób, których w większości nawet nie darzy sympatią i na których jest tylko ze względu na mnie.

- Byliście blisko z panią Kanata?

- Mogę mówić tylko za siebie, to koleżanka z pracy męża. Widywałam ją na przyjęciach, nasi synowie są w podobnym wieku, grają razem w gry i czasem u siebie nocują.

- Czyli nie wie, pani, nad czym ostatnio pracowała?

- Nie, nie pytam mojego męża o jego badania i sytuację w firmie - odpowiada Zoya, dając mu się z łatwością obrócić w tańcu, zanim znów się do niego zbliży. Blondynka patrzy mu prosto w oczy, uśmiechając się przy tym czarująco.

- Pięknie kłamiesz, pani senator.

- To wpisane w mój zawód, ale akurat nie powiedziałam panu ani jednego kłamstwa - mówi, a Oscar posyła jej rozbawione spojrzenie. - Mogę ja cię o coś spytać dla odmiany, agencie?

- Śmiało.

- Jesteś kawalerem, prawda? - pyta, a on przytakuje jej, szczerze zaciekawiony, co blondynka powie dalej. - Więc muszę ci wyjaśnić jedną rzecz, w każdym związku są rzeczy, które zachowuje się tylko dla siebie.

- To chyba zależy od związku...

- Wątpię - parska śmiechem blondynka. - Gdy wracasz z pracy i twoja osoba partnerska pyta, jak minął ci dzień, raczej nie oczekuje ona pełnego raportu. O tym z kim się rozmawiało, jakie dokumenty się podpisało i ile spotkań odbyło. Raczej informacji ogólnej. I tak działa mój związek. Ja nie pytam Elijaha o to, nad czym pracuje EQL, by zachować obiektywność. On nie prowadzi ze mną wywiadów na temat polityki wewnętrznej Jerycha. Mamy wiele innych rzeczy, które wolimy robić i o których wolimy rozmawiać, gdy w końcu wyjdziemy z pracy.

- To brzmi aż zbyt sielankowo, pani senator.

- Czasem życie bywa sielankowe, gdy ma się obok właściwą osobę. I proszę tylko nie bawić się w kwestionowanie mojego związku, spodziewam się po panu czegoś więcej, niż takich samych wtórnych bzdur.

- Nie mam takiego zamiaru. Bardziej się zastanawiam, czy sypia pani spokojnie w nocy, wiedząc, kto jest twoim mężem, pani senator.

- Mój mąż jest geniuszem.

- Pani mąż jest szaleńcem.

- Więc może jesteśmy siebie warci, bo nigdy nie sypiam tak spokojnie, jak we własnym łóżku, obok niego - odpowiada Zoya, uśmiechając się do niego protekcjonalnie, zanim odsunie się i ruszy w stronę baru. Oscar idzie za nią, choć na widok tego, że czeka na nią Kamski, odrobinę gubi krok. - Agencie, poznaj mojego męża - mówi, obracając się znów w jego stronę, gdy dłoń bruneta już spoczywa w jej talii.

- Nie musisz nas sobie przedstawiać, kochanie. Ada już powiedziała mi wszystko, co powinienem wiedzieć na temat Sześćset - odpowiada Kamski i nachyla się do niej. Zoya daje mu się pocałować w policzek, zanim odsunie się od męża. - Ariadna o ciebie pytała.

- W takim razie pójdę jej poszukać. Do zobaczenia, agencie - mówi, uśmiechając się jeszcze do blondyna, zanim pójdzie w stronę stolika. Kamski za to nie rusza się z miejsca, stoi naprzeciwko Oscara, obracając jedynie kieliszek wina w dłoni, jakby zastanawiał się, co powiedzieć. Lub raczej, w jaki wymyślny sposób pozbyć się kogoś, kto przed chwilą położył ręce na jego żonie.

- Nie mam nic przeciwko temu twojemu śledztwu - mówi w końcu Kamski, uśmiechając się przy tym w chłodny sposób. - To twoja praca, pewnie też jakieś twoje indywidualne uprzedzenie do mojej osoby i mojej firmy. I ja to rozumiem. Dlatego pozwalam ci marnować czas, którego jako android, masz pod dostatkiem i bawić się w tę swoją śmieszną vendettę, czy inne polowanie na czarownice, jak to lubi określać moja żona.

- Nie wydaje mi się, bym potrzebował pana pozwolenia na cokolwiek. W przeciwieństwie do tego, co się panu wydaje, nie jest pan bogiem, panie Kamski.

- Nie, nie potrzebujesz zgody, ale uwierz mi, gdybym chciał ci zaszkodzić, to bym to zrobił.

- To groźba?

- Nie, w żadnym wypadku nie groziłbym agentowi federalnemu. Za to jest paragraf - śmieje się cynicznie Kamski, zanim nie dopije zawartości swojego kieliszka i uśmiechnie się szeroko.

- Więc o czym w ogóle rozmawiamy?

- O tym, że na twoim miejscu trzymałbym się z daleka od mojej żony. Mnie? Ze mnie możesz zrobić antagonistę, wroga, czy ciągać mnie po przesłuchaniach, na których i tak w większości będę milczał. Nie przeszkadza mi to - zapewnia go, odstawiając szklankę na bar i zbliżając się krok bliżej blondyna. - Jednak, jeśli jeszcze raz przyłapię cię na zgrywaniu rycerza, by zdobyć jej zaufanie, a tym bardziej, jeśli znów ośmielisz się jej dotknąć, to moi prawnicy zasypią cię taką ilością oskarżeń o stalking i nękanie, że Biuro będzie wolało się ciebie pozbyć. Dla własnej wygody.

- Obawiam się, że to właśnie była groźba, panie Kamski.

- Nie - śmieje się brunet, mijając go. - Uwierz mi, to była sugestia. Nie chcesz, żebym zaczął ci grozić, Sześćset.

Brunet odchodzi powoli w kierunku swojej żony, która rozmawia z partnerką Markusa. Elijah, jak zawsze kładzie dłoń w talii blondynki, która od razu przysuwa się bliżej niego i kładzie mu głowę na ramieniu. Kamski czuje się wyprowadzony z równowagi, ale jednocześnie nie czuje złości, raczej zaniepokojenie. Ma wrażenie, jakby nagle do jego ciała zakradł się dobrze znany mu niepokój, który bardzo szybko przywlecze za sobą niepewność i wszystkie możliwe scenariusze, przez które nie będzie mógł spać nocami. Choć wmawia sobie, że są one zupełnie bezpodstawne, to i tak uczucie lęku tylko się w nim nasila. Obraca się lekko i opiera usta na czubku głowy blondynki, zaciągając się zapachem jej perfum i szamponu do włosów. Jakby chcąc w ten sposób wrócić do tego, co czuł przed wyjściem z domu, gdy całował jej szyję.

- Chciałbyś poprosić mnie do tańca? - pyta Zoya, gdy Ari odejdzie na bok, zawołana przez jakąś swoją koleżankę. Blondynka obraca się w ramionach Elijaha, by spojrzeć mu w oczy.

- Tak, ale nie tutaj - odpowiada, kładąc dłoń na jej szyi i unosząc jej brodę do góry. Całuje ją krótko, a gdy się od niej odsuwa, widzi jej szeroki uśmiech.

- Znów mamy uciec wcześniej z przyjęcia? To już się robi naszym popisowym numerem - śmieje się, przytulając się znów do jego boku.

- Przecież nie masz tu żadnych obowiązków, ani kolejnych rozmów do odbycia. Więc co nam szkodzi? To, że w ogóle się tu pojawiliśmy...

- Spóźnieni.

- Pamiętaj, że zanim się pojawiłaś w moim życiu, nikt mnie nie widywał. Więc możesz swoje nieobecności, spóźnienia i wcześniejsze ucieczki, dalej, niezmiennie, zwalić na mnie. I tak wciąż mają mnie za szaleńca.

- Wizjonera - poprawia go, łapiąc jednocześnie jego dłoń i prowadzi go do wyjścia.

- Nie musisz być miła, żeby mi wynagrodzić, że dałaś mu się podejść - mówi chłodno, na co Zoya przystaje w pół kroku i posyła mu kpiące spojrzenie.

- Uwierz mi, gdybym chciała ci coś wynagrodzić, to z całą pewnością nie zrobiłabym tego słowami - śmieje się, zaciskając mocniej palce na jego dłoni, gdy w końcu wychodzą przed budynek.

Ku swojemu zaskoczeniu odkrywają, że pogoda zmieniła się diametralnie w ciągu ostatnich kilku godzin, a na ulice Detroit padają ciężkie krople, porywistej letniej burzy. Kamski od razu oddaje żonie swoją marynarkę, zanim parkingowy podstawi ich samochód i będą mogli do niego podbiec. Gdy wsiadają do samochodu i tak czują się przemoczeni, a Zoya od razu rozpuszcza włosy, by dać im choć minimalną szansę na wyschnięcie. Jadą powoli, bo deszcz jest na tyle silny, że nie daje im możliwości na rozpędzenie się, co wywołuje u blondynki za kierownicą niezadowoloną minę. Jej mąż za to wpatruje się w nią z uśmiechem, wyciąga dłoń i przesuwa palcami po mokrej skórze na jej dekolcie i obojczykach, aż do szyi. Usta Zoyi układają się w uśmiech, a on przenosi rękę na jej udo, zaciskając na nim palce. Czerwona sukienka jest wilgotna i przylega do jej ciała. A Elijah podziwia ją niemal jak dzieło sztuki, mając poczucie, że żaden obraz w muzeum, z którego właśnie wyszli, nie wzbudza w nim takiego zachwytu doskonałością, jak ona. I choć wciąż czuje się zaniepokojony i zdenerwowany, tak sam nie do końca potrafi określić dlaczego.

- O czym myślisz? - pyta go Zoya, gdy zatrzymują się na światłach przed mostem, łączącym centrum z Belle Isle. W jej ciepłych oczach tańczą iskierki rozbawienia, jakby blondynka widziała przyszłość i doskonale wiedziała, jak potoczy się reszta ich nocy. - Mam nadzieję, że nie wyprowadziło cię z równowagi coś tak błahego, jak zazdrość.

- To zabawne, bo bywam o ciebie zazdrosny, ale jednocześnie nigdy nie boję się tego, że ode mnie odejdziesz. Boję się, że cię stracę, że coś ci się stanie, ale nigdy, że poznasz kogoś innego i mnie zostawisz.

- To dobrze, bo tego nie zrobię. Jesteś miłością mojego życia, panie Kamski - mówi, posyłając mu zadziorny uśmiech. Jego dłoń przesuwa się w górę jej uda, gdy samochód przyspiesza i kilka minut później zatrzymują się pod willą.

- Czemu nie wjedziesz do garażu?

- Bo mam zamiar zmoknąć - odpowiada blondynka, jakby to była największa oczywistość we wszechświecie i wysiada z samochodu.

Elijah widzi, jak Zoya staje przed domem i rozkłada ręce, a on śmieje się cicho, zanim do niej dołączy. Całuję ją namiętnie w strugach padającego deszczu, który w kilka sekund doszczętnie moczy ich ubrania. Po czym odsuwa się od niej, wciąż trzymając jej dłoń i obraca ją lekko, a ona od razu to podchwytuje. Nie przeszkadza im ani ulewa, ani okoliczności, ani brak muzyki, gdy dłuższą chwilę tańczą przed domem w strugach deszczu, zanim brunet znów ją do siebie nie przyciągnie. Wymieniają kolejny pocałunek, który Zoya przerywa pierwsza, łapiąc go za rękę i ciągnąc za sobą do wnętrza domu, gdzie od razu zaczyna rozpinać guziki jego koszuli. Korzystając z tego, że pierwszy raz od dawna są sami, nie przejmują się porzucaniem ubrań na podłodze i zmierzają wprost do salonu. Elijah opiera ją o komodę przy oknie, zanim nie cofnie się o krok i nie zmierzy jej wzrokiem.

- Kompletnie zniszczyłaś tę sukienkę - mówi bezemocjonalnie, a ona uśmiecha się kpiąco i przesuwa dłońmi po swojej talii.

- To tylko deszcz, nic czego nie naprawi pralnia.

- Nie. Nie mam na myśli deszczu, teraz ta sukienka będzie mi się kojarzyć z tobą tańczącą z kimś innym - mówi chłodnym głosem. - A szkoda, bo dobrze na tobie leży.

- Lepiej będzie leżeć na podłodze.

Elijah uśmiecha się do niej mimowolnie, zanim pociągnie w dół ramiączka, robi to na tyle mocno, że materiał przy zapięciu na pewno pęka, bo po chwili czerwona sukienka leży u stóp blondynki. Zoya uśmiecha się triumfalnie, gdy brunet znów prześlizguje się wzrokiem po jej ciele, tylko że teraz jedyne co ma jeszcze na sobie, to majtki i szpilki. Gdy ich spojrzenia znów się spotykają, Zoya łapie go za pasek i przyciąga do siebie, zanim się nie pocałują. Elijah znów odsuwa się od niej i obraca zdecydowanym ruchem, po czym łapie ją za nadgarstki i popycha w stronę okna. Opiera ich dłonie na szybie, całując jednocześnie jej szyję i przesuwa palcami po jej piersiach, brzuchu, aż do linii majtek. Zoya łapie jego wzrok w odbiciu w oknie, zanim Elijah ściągnie z niej bieliznę i sam rozepnie spodnie. Jedną dłonią łapie ją za włosy, a drugą zaciska na jej biodrze, wracając pocałunkami do jej szyi, zanim nie zaciśnie zębów na jej ramieniu, wchodząc w nią powoli. Blondynka wzdycha niemal w tym samym momencie co on i znów spogląda na niego w odbiciu okna. Kilka sekund żadne z nich nie wykonuje ruchu, aż jego palce nie zacisną się trochę mocniej na jej włosach i nie popchnie jej mocniej na szybę. Zoya oddaje mu pełnię dominacji, mając wrażenie, że oboje tego potrzebują. On poczucia kontroli, ona świadomości, że przy nim może ją całkowicie stracić i dać się ponieść temu błogiemu poczuciu zaufania. Temu, że w ostatnim czasie zazwyczaj się kochali, a dziś może dać mu się pieprzyć i szeptać posłusznie, że należy tylko do niego i że może zrobić z nią, co tylko zechce. To jest jak gra, a Zoya wie, że to ona rozdaje karty, bo jeśli tylko zaprotestuje, to on jej posłucha. Kiedyś to testowała, ale dziś woli raczej wzdychać jego imię, przyciśnięta do chłodnej szyby, w którą wciąż uderzają ciężkie krople letniej burzy. Przez chwilę jest przekonana, że Elijah zaraz dojdzie, jego ruchy stają się mocniejsze, a oddech szybszy, ale zamiast tego, zatrzymuje się nagle. Puszcza jej włosy i obraca ją do siebie, całując jej usta, teraz opierając plecami o okno. Gdy tylko Elijah odsuwa się, by złapać oddech, Zoya popycha go lekko w tył, aż usiądzie przed nią na sofie. Brunet przesuwa palcami po jej talii, gdy Zoya chwilę stoi przed nim całkiem naga, jakby starał się zapamiętać dokładniej każdy fragment jej ciała. Przynajmniej do chwili, gdy blondynka siada na jego kolanach. Zaczynają się kochać dalej, tylko teraz to ona nadaje temu rytm, gdy jego niecierpliwe dłonie wodzą po jej ciele. Blondynka droczy się z nim, nachyla się do jego ust i wycofuje, gdy tylko Elijah próbuje ją pocałować, nieprzerwanie patrząc mu przy tym prosto w oczy. Brunet w końcu nie wytrzymuje i z łatwością przewraca ją na plecy, łapie jej nadgarstki, które dociska do sofy po obu stronach jej głowy, biorąc ją mocniej. Zoya wzdycha głośno, z całą pewnością znów mówi jego imię, przekonana o tym, że nigdy w życiu, nie chcę już nikogo innego. Tylko jego. Tak samo niezmiennie mocno, jak za każdym poprzednim razem. Dochodzi w jego ramionach tuż przed nim, Elijah zaciska usta na jej obojczyku, zanim przesunie się lekko w dół. Opiera czoło o jej mostek, łapiąc głośno powietrze i puszcza jej dłonie, którymi Zoya od razu go obejmuje.

- Kocham cię - szepcze blondynka, a on śmieje się cicho i układa obok niej na sofie. Zoya od razu przewraca się w jego ramionach, by objął ją mocniej, a on robi to bez zastanowienia, po czym kładzie dłoń na jej brodzie. Blondynka spogląda mu w oczy, czekając na odpowiedź.

- Powiedz, że jesteś moja, Zoyu - mówi, przesuwając kciukiem po jej policzku.

- Jestem tylko twoja, panie Kamski - zapewnia go, uśmiechając się przy tym kpiąco i przesuwa się jednak trochę wyżej, by zbliżyć się do jego twarzy. - I mam zamiar spędzić z tobą... - Elijah przerywa jej pocałunkiem, a ona śmieje się w jego usta, dając się objąć jeszcze mocniej. Zoya domyśla się, że nie dał jej dokończyć, by nie powiedziała: resztę życia. Nie ma więc zamiaru wracać do tego i po prostu uśmiecha się, zanim przewróci się w jego ramionach na bok. Elijah przytula się do jej pleców i całuje jej nagie ramię, gdy patrzą na panoramę miasta za oknami i szalejącą nad nim nawałnicę.

- Gdy pierwszy raz zobaczyłaś ten widok, spodziewałaś się, że kiedyś będziesz oglądać go w takich okolicznościach? - pyta, odsuwając kosmyki jej włosów, by odsłonić jej szyję.

- Gdybyś powiedział mi wtedy, że za ciebie wyjdę, że będziemy mieć dwójkę dzieci, że rzucę stołek senatorki, by być bliżej ciebie i że kiedyś będziemy podziwiać ten widok, kochając się na sofie...

- Pewnie dodałabym więcej szczegółów na temat tego, co jeszcze mam zamiar zrobić z tobą na tej sofie - odpowiada, przesuwając ustami po jej jasnej skórze.

- Nie, nie spodziewałam się tego. Jesteś pierwszą nieplanowaną rzeczą w moim życiu. Pierwszą, ostatnią i najlepszą - mówi, biorąc go za rękę i całuje jego dłoń, zanim brunet obejmie ją mocniej.

- Nie masz najmniejszego pojęcia, jak bardzo cię kocham, pani Kamska - szepcze jej wprost do ucha, przesuwając dłonią po jej brzuchu, co wywołuje u niej cichy śmiech i po chwili wracają do wymieniania kolejnych pocałunków. Nie mając najmniejszego zamiaru zmarnować ani minuty tej nocy.

No dzień dobry.

Powiem wam, że na tym etapie pisanie Kamskich to była jedna z moich ulubionych rzeczy.

I tak. Oczywiście, że robię tu mój popisowy numer z napchaniem was cukrem, zanim wezmę was z zaskoczenia. Więc enjoy i do zobaczenia za tydzień ❤️

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top