Następstwa i reparacje ✴ 12.11.2045

Gdy Charlotte weszła do kuchni, od razu poczuła się tak, jak wtedy, gdy zobaczyła Zoyę po raz pierwszy w domu rodziców Gavina. Jakby pochodziły z dwóch różnych planet i jakby musiała sobie przypomnieć, że blondynka jest androidem, dlatego wygląda tak dobrze. Teraz, gdy stoi w wejściu do jej kuchni, mając na sobie pożyczony od niej dres i niedbale związane włosy, uświadamia sobie, jak bardzo czuje się nie na miejscu. Zoya ma na sobie idealnie dopasowany garnitur w odcieniu tak ciemnej, niemal kasztanowej czerwieni, pod który kolor dobrała szminkę i szpilki. Charlie ma wrażenie, że w żadnym wypadku nie znajduje się przed nią Zoya, która jeszcze wieczór wcześniej, w podobnym dresie do tego, który teraz sama ma na sobie, pocieszała ją w sypialni. Teraz stoi przed nią pani Kamska, która sprawia wrażenie, jakby miała iść na wojnę, a nie odwiedzić syna w szpitalu.

- Mam nadzieję, że się wyspałaś - mówi do niej z uśmiechem i wskazuje jej miejsce przy stole stojącym obok okna. Charlie siada, patrząc na płynącą za oknami rzekę i rozumie, czemu Kamscy tak kochali swój dom.

- Tak, dziękuję. Dawno nie spałam w takiej ciszy, mieszkanie w kamienicy ma swoje wady - odpowiada i obraca się w stronę Zoyi, która idzie do niej z miską i kubkiem.

- Znalazłam w zamrażalniku zupę, którą ugotowałam dla Ester. Jest dobra, ale pewnie trochę niedoprawiona - tłumaczy, stawiając obok Charlie śniadanie i zieloną herbatę.

- To akurat plus, gdy zjem coś, co ma jakiś wyraźny smak, to jest loteria, jak się przyjmie - odpowiada Flowers i miesza krem z pomidorów łyżką, po czym uśmiecha się do Zoyi. - Podziwiam odwagę, by odgrzewać coś takiego w białej koszuli.

- Najwyżej bym się przebrała, poza tym raczej nie jestem niezdarna. - Kamska przenosi wzrok na widok za oknem, dając Charlotte zjeść w milczeniu.

Zoya myśli o wszystkim, co wczoraj usłyszała od brata, a później od Elijaha i nie może uciec od świadomości tego, jak bardzo głupia i ślepa była przez minione miesiące. Była przede wszystkim podatna na manipulacje, gdy była pogrążona w swojej najgłębszej rozpaczy, ale i tak nie umie do końca sobie wybaczyć, że tak łatwo dała się nabrać i nie dostrzegała oczywistości. Jednak teraz wie, że nie ma co rozpamiętywać swoich błędów, bo to nic nie da. Teraz przyszła pora na zemstę.

Gdy tylko Charlotte kończy pić herbatę, zbierają się do wyjścia. Nie wsiadają jednak do samochodu zaparkowanego przed wejściem, tylko schodzą do garażu, gdzie Zoya otwiera przed dziewczyną drzwi do czerwonego sportowego auta, po czym wyjeżdża dynamicznie i kieruje się w stronę wieży.

- Mogę spytać o... to? - pyta Charlotte, wskazując na nią palcem i zataczając niewielkie kółko w powietrzu. - Wyglądasz inaczej. Wyglądasz jakby...

- Jakby nic się nie stało?

- Nie, nie to miałam na myśli. Nie chciałam, by to tak zabrzmiało - tłumaczy się od razy Flowers, a Zoya macha dłonią, dając jej znać, że nie czuje się urażona.

- Stało się. I nic, co będzie się działo teraz, w żaden sposób nie zniweluje tego, co już przeżyłam, tego całego cierpienia i straty. To już się wydarzyło. Jest częścią mojej przeszłości, ale na szczęście mogę się teraz tym bólem z kimś podzielić i... żyć dalej - mówi Zoya, patrząc na drogę zasypaną śniegiem i kręci lekko głową. - Ale najpierw mam kilka rzeczy jeszcze do uporządkowania.

- Więc, wyjeżdżasz z Detroit?

- Dopóki Phineas i Gavin nie staną na nogi, zostajemy tu. Choć mam nadzieję, że stanie się to szybciej niż później - odpowiada i spogląda na Flowers z lekkim uśmiechem.

- O ile Gavin się obudzi.

- Obudzi się. Mówiłam ci już, nie spotkałam drugiego tak upartego sukinsyna...

- Poza twoim mężem? - pyta Charlie, a Zoya wybucha śmiechem.

- Tak. To w sumie coś, co ich łączy, Elijah też jak już sobie coś postanowi, to nic nie może mu stanąć na drodze.

- Przestałaś o nim mówić w czasie przeszłym.

- Tak. Jestem tego świadoma - odpowiada Kamska i uśmiecha się niemal mimowolnie.

- Rozumiem, że to nie wynika z roztargnienia? - Zoya znów się śmieje, kręcąc głową.

- Nie, ale nie jest to temat na teraz.

Charlotte przytakuje jej, choć w żaden sposób nie wygląda na przekonaną. Niemniej Kamska nie ma teraz zamiaru wdawać się w szczegóły, zamiast tego wjeżdża do wieży i zatrzymuje samochód na parkingu Nowego Jerycha, po czym idzie za Flowers do windy. Jadą w pierwszej kolejności do szpitala, gdzie Charlie obserwuje, jak wszyscy reagują na obecność senatorki, która przecież kręciła się po tych korytarzach od dwóch dni, jednak dziś pierwszy raz wygląda, jak ona. Jak okładkowa wersja samej siebie, którą mogli widzieć w programach informacyjnych, co z całą pewnością wzbudza respekt. Zoya odprowadza Charlotte do sali Gavina, gdzie rozmawiają z lekarzem, który nie ma im do powiedzenia nic więcej niż wczoraj, gdy opuszczały szpital. Muszą czekać, czy się obudzi. Kamska więc zostawia Charlie samą i wjeżdża windą na pediatrie, gdzie od razu kieruje się do pokoju swojego syna. Wchodzi do środka, Finn słucha audiobooka, leżąc z zamkniętymi oczami, a Elijah siedzi w fotelu z tabletem w dłoni, ale gdy tylko ją widzi, od razu wstaje. Zoya patrzy, jak jej mąż zarzuca na siebie marynarkę od grafitowego garnituru, który podkreśla jego sylwetkę i dokładnie tak samo, jak za pierwszym razem, gdy go zobaczyła, ma wrażenie, że potrzebuje wziąć lekki wdech, tak cholernie jej zdaniem jest przystojny.

- Gotowa, najdroższa? - pyta, biorąc jej brodę w palce i całuje krótko, choć Phineas i tak nie patrzy w ich stronę. Zoya przytakuje mu i podchodzi jeszcze tylko do syna, by pocałować go w czoło, zanim zostawią go samego. Elijah podaje jej ramię, pod które jego żona wsuwa dłoń i idą w stronę windy. - Rozmawiałaś z Simonem?

- Tak, prawie trzy godziny, odkąd wyszedłeś nad ranem - odpowiada i wybiera numer piętra. - A ty rozmawiałeś z Connorem?

- Tak.

- I? - dopytuje blondynka, a Elijaha wzrusza nieznacznie ramionami.

- Dalej jest w szoku, ale nie wydaje mi się, by jego uczucia miały wpłynąć na to, co będzie musiał zrobić - odpowiada Kamski i gdy drzwi windy się za nimi zamykają, obraca się, by stać naprzeciwko żony. - A twoje uczucia?

- Moje uczucia? Z moich uczuć niewiele pozostało, po tym, jak cię straciłam. Więc wybacz, ale nie mam litości dla osób, które przyłożyły do tego rękę - mówi, patrząc mu w oczy, a on kładzie dłoń na jej karku, wplatając palce w jej jasne włosy. - Powiesz mi teraz, że się o mnie boisz?

- Nieustająco - odpowiada i oboje uśmiechają się na wspomnienie tego, gdy pierwszy raz usłyszała od niego te słowa. - A ty powiesz mi teraz, że wciąż chcesz mi zaimponować?

- Myślałam, że wzajemny podziw wymieniliśmy na...

- Miłość, tak - śmieje się brunet, zanim nachyli się do jej ust, ale zatrzymuje się tuż przed nimi. - Mam nadzieje, że nie zniszczę twojej szminki.

- Wiesz, jak bardzo o nią w tej chwili nie dbam, panie Kamski? - szepcze Zoya, zanim sama go pocałuje, nie przestając się przy tym uśmiechać.

Odsuwa się od niego, zanim winda się zatrzyma i spogląda na swoje odbicie, ale nie musi poprawiać szminki. Staje z nim ramię w ramię, a Elijah bierze ją za rękę, gdy wysiadają na głównym piętrze Nowego Jerycha. Nie są zaskoczeni ilością zaciekawionych spojrzeń skierowanych w ich stronę, ale nie zatrzymują się w drodze do gabinetu na końcu korytarza, gdzie sekretarka na widok Zoyi nawet nie próbuje jej zatrzymać. Zna ją za dobrze i wie, że jej mina oznacza, by nie próbować się z nią kłócić. Wchodzą do środka bez pukania, ale Iona nie wydaje się zaskoczona ich widokiem, nie próbuje nawet udawać, tylko od razu uśmiecha się do blondynki i jej męża. Co innego Markus. Ten otwiera lekko usta, jakby kompletnie nie wiedział, co ma powiedzieć i chce się podnieść ze swojego miejsca na sofie.

- Nie trzeba - mówi Zoya, machając w jego stronę niedbale dłonią.

- Pójdę porozmawiać z Simonem, prosił mnie o spotkanie od rana. Zostawię was - tłumaczy się Iona, wstając z fotela i zbiera pośpiesznie swoje rzeczy.

- Nie miałem okazji, by ci pogratulować z okazji ślubu. Życzę wam dużo szczęścia - odzywa się Elijah i uśmiecha do prawniczki, która odpowiada mu tym samym. - Przykro mi, że ominęło mnie wesele.

- Jest czego żałować, twoja żona wyglądała przepięknie. Prawie tak pięknie, jak ja - śmieje się Iona i wychodzi z biura. Elijah wskazuje żonie fotel, ale ona kręci głową i ostatecznie on zajmuje miejsce, a blondynka siada obok niego na podłokietniku i kładzie mu dłoń na ramieniu.

- Jak... - zaczyna Markus, wpatrując się w Kamskiego, ale Zoya przerywa mu parsknięciem śmiechem.

- Proszę cię, daruj sobie to zaskoczenie i nie udawaj, że nie wiesz, jakim cudem jestem znów ze swoją rodziną - mówi Elijah, opierając się wygodniej i przesuwa dłoń na kolano żony. - Jesteś jedyną osobą, w przypadku której byłem na tyle głupi, by wspomnieć, że pracuję nad czymś nowym.

- Nie wiedziałem, nad czym dokładnie...

- Nie, ale Ariadna się dowiedziała - wchodzi mu w słowo Zoya, a Elijah sięga do kieszeni, z której wyjmuje elektroniczny zegarek. - Wiesz, co to, prawda? Do kogo należał?

- Nie rozumiem, co insynuujesz. Chyba nie sugerujecie mi, że miałem cokolwiek wspólnego z twoim zabójstwem.

- Doskonale wiesz, o czym mówimy - odpowiada gniewnie blondynka i patrzy mu prosto w oczy. - Ale może zacznijmy od początku. Początku, w którym to ty przysłałeś szpiega do naszego domu.

- Do opieki nad naszą córką - kontynuuje Elijah. - Swoją koleżankę z czasów rewolucji, wiedziałeś, że jej zaufamy, bo ufamy tobie. Ty jednak nie odwzajemniałeś tego uczucia, ani wobec mnie, co akurat nie jest specjalnie zaskakujące... Ale nie ufałeś swojej największej politycznej sojuszniczce? To już żałosne.

- Może nie żałosne, ale z całą pewnością niepokojące. Przez to, że znałeś Karę, wiedziałeś, jak będzie najłatwiej ją podejść, jakie jej niepokoje i słabe punkty wykorzystać. Wmówiłeś jej, że Elijah pracuje nad czymś, co może doprowadzić do wojny, Markus.

- Nie kłamałem w tym wypadku. Oboje wiecie doskonale, że ta technologia może do tego doprowadzić. Nie możesz być aż tak zaślepiona miłością do swojej rodziny, by nie dostrzec większego obrazka - odpowiada jej nerwowo Markus, a blondynka kręci głową. Jej dłoń zaciska się trochę mocniej na ramieniu męża, który przesuwa palcem po jej kolanie, jakby każąc się tym gestem jej wycofać.

- Masz rację, Zoya jest zaślepiona miłością do mnie. Jednak ty chyba nie jesteś, więc co masz na swoje usprawiedliwienie? Czemu nie przyszedłeś do mnie porozmawiać o tym, co twoja dziewczyna odkryła tamtej nocy, gdy zginęła moja współpracowniczka?

- Nie miałem nic wspólnego z tym zabójstwem. Wydaje mi się, że tę część śledztwa Connor już zamknął. Właściwie zamknął całe to śledztwo, to RK600 był zabójcą. To on wdarł się do waszego domu i... cię zabił - mówi Markus i parska śmiechem. - Choć właściwie nie zabił. Nie wiem, jak się ustosunkować do twojej obecności.

- Myślę, że to może akurat lepiej ocenić moja żona, która klęczała w kałuży mojej krwi ponad pół godziny, zanim pojawiła się na miejscu policja.

- Straciłam go tamtego dnia i nic nie zmieni tego, co wtedy przeżyłam, Markus - mówi Zoya, siląc się na chłodny ton. Choć najchętniej rzuciłaby się na niego i wyrwała mu pompę Tyrium lub wydłubała oczy. Zabiłaby go, gdyby tylko miało przynieść jej jakieś ukojenie, ale nigdy nie była porywcza w takich sytuacjach. Za dobrze wiedziała, że nie może rozegrać tego tak emocjonalnie, jak by sobie tego życzyła. Więc skupia się na dotyku Elijaha, skupia się na jego bliskości, bo dzięki temu jest przekonana, że przetrwa wszystko. - Przyznaj się, to ty sprowadziłeś Oscara do Detroit, by zlikwidował Kanatę, a gdy Ariadna dowiedziała się, nad czym pracuje mój mąż, kazałeś zabić także jego.

- Nikogo nie kazałem zabić, Zoya. Uspokój się - fuka na nią Markus, a palce Kamskiego, które cały czas wodziły po kolanie jego żony, nagle się zatrzymują. - Sama masz doskonałą świadomość tego, w jakiej politycznej sytuacji się znajdujemy. Gdyby ktokolwiek dowiedział się o tym szalonym projekcie, to opinia publiczna by nas rozszarpała. I to z obu stron! Nie kazałem nikogo zabić. Nie chciałem, by ktokolwiek zginął.

- Więc ponawiam pytanie: czemu nie przyszedłeś do mnie osobiście? Tylko kazałeś swojemu kuzynowi krążyć wokół mojej rodziny jak sęp. Licząc, że moja żona lub mój brat wiedzą coś więcej o tych badaniach.

- Bo i tak nie powiedziałbyś mi prawdy. Skoro nie powiedziałeś jej Zoyi - odpowiada RK200, patrząc Kamskiemu prosto w jego niebieskie oczy, niemal pojedynkując się z nim na spojrzenia. - Zachowałbyś to dla siebie, tak samo, jak kwestię naszych baterii.

- Kiepski przykład. Osobiście poprosiłem Adę, by przekazała wam informacje o bateriach. Którą ty kazałeś Ariadnie wypuścić dalej do mediów i zrobiłeś to raczej z oczywistych politycznych przyczyn. By Zoya nie mogła odejść tak łatwo z polityki, bez narażania swojej reputacji - mówi z uśmiechem Elijah i rozkoszuje się zaskoczeniem na twarzy Markusa. - Och, myślałeś, że Ari nam o tym nie powie? Dziwne. Choć może i nie? Wybacz, jestem raczej przyzwyczajony do związków opartych na zaufaniu.

- Widać to nie pierwszy sekret, jaki przed tobą miała - wtrąca Zoya, uśmiechając się triumfalnie, podobnie jak jej mąż. - Jednak będę wdzięczna, jeśli ty okażesz teraz trochę szczerości i powiesz, czemu nie przyszedłeś z nami porozmawiać.

- Bo moja odpowiedź nie pasowałaby ci do narracji, prawda? - pyta kpiąco Elijah. - Bo właśnie prawda jest tak, że ta technologia miała pozostać sekretem. Nie stworzyłem jej, by wywołać konflikt, by się z nią obnosić, by traktować ją, jak szansę na kolejnego już Nobla. EL powstało z miłości. Jako prezent dla Zoyi i dla mnie. Żebyśmy mogli zostać razem, żeby, o ironio, moja żona nie musiała mierzyć się z moją śmiercią.

- Powiedziałam ci, chcieliśmy wyjechać z Detroit. Skupić się na mojej karierze, pewnie, gdyby Elijah nie zginął, gdyby przetestował tę technologię, to byśmy jej użyli i nikt nie zauważyłby nawet zmiany - mówi dalej Zoya. - Nakku chciała uratować swoją matkę od bolesnej choroby i to tyle. Nikt więcej nie zostałby w to wtajemniczony. Nie byłoby żadnego konfliktu.

- A przynajmniej nie przez lata, pewnie z czasem opinia publiczna zauważyłaby, że się nie starzeję. Choć patrząc na brata Zoyi, to mielibyście wiele lat na to, by się przygotować do podania w mediach informacji o tej technologii - podejmuje dalej Elijah i kręci głową, nie spuszczając wzroku z Markusa. - Ale wszystko zniszczyliście. Ty i twój drogi kuzyn. Cały ten ambitny plan, bo teraz niestety, ale będziemy musieli ujawnić działanie EL bez żadnego przygotowania. By jakoś wyjaśnić mój powrót do życia.

- Powiedziałem przecież, że nie chciałem, by Oscar kogoś zabił! - Markus podnosi głos i jednocześnie podrywa się z sofy. Zaczyna nerwowo krążyć przed nimi po biurze. Czym Kamscy wydają się kompletnie niewzruszeni.

- Tylko nie przewidziałeś tego, że Oscar weźmie sobie swoje zadanie bardzo do siebie. I niekoniecznie będzie cię słuchał - mówi Zoya, kręcąc głową. - Szkoda, że po zabójstwie Nakku nie przyszedłeś do nas, lub do Connora. Tylko brnąłeś w to dalej... Ze strachu o swoją polityczną karierę.

- Nie! Próbowałem go powstrzymać! Próbowałem przemówić mu do rozsądku i przekonać go, by...

- Nie zabijał mi męża? - wchodzi mu w słowo Zoya i bierze płytki wdech. - Może w twojej opinii miał podejść nas inaczej, co? Porwać któreś z naszych dzieci? A jeśli już przy nich jesteśmy, to ty mu powiedziałeś o tym, że Phineas pracował nad projektem razem z Elijahem? I cztery dni później pocieszałeś mnie w szpitalu, wiedząc kto i dlaczego spowodował tamten wypadek. W końcu staliśmy z nim w tej samej sali!

- Zrozum, że za nic nie chciałem, by coś stało się twoim dzieciom! Czy tobie - odpowiada jej Markus, starając się brzmieć chłodno, brzmieć na opanowanego, ale nic w jego zachowaniu na to nie wskazuje. - Powiedziałem wam już, że nie chciałem, by ktokolwiek zginął. Jednak nie mogłem dopuścić do tego, by informacja o tych badaniach trafiła do opinii publicznej...

- Nie chciałeś złej prasy przed wyborami, to zrozumiałe. - Elijah po raz kolejny już wchodzi mu w słowo, co tylko wyprowadza Markusa jeszcze bardziej z równowagi. - I oczywiście była jeszcze kwestia tego, że mimo wszystko, mimo wycieku informacji o bateriach, to Zoya wciąż nie chciała brać udziału w kolejnych wyborach. I obwiniałeś o to nikogo innego niż, oczywiście, mnie. Przyznaj, sądziłeś, że jak się mnie pozbędziesz z obrazka, to jej już nie pozostanie nic innego, tylko wyjechać z tobą do Waszyngtonu.

- To akurat prawda - wtrąca się od razu jego żona. - Przez te ostatnie dwa miesiące cały czas słyszałam od ciebie tylko jedno, bym wzięła się w garść i wróciła do pracy w senacie. Tylko na tym ci zależało.

- Zależy mi zawsze, od samego początku, na jednym. Na dobrze naszego społeczeństwa.

- Myślę, że głęboko w to wierzysz, ale to już dawno przestała być prawda. - Widzi, że uderzyła tymi słowami w jego czuły punkt, ale nie ma zamiaru i nie ma najmniejszego powodu, by go w jakiś sposób oszczędzać. Nie osobę, która przyczyniła się do zmiany jej życia w piekło, do śmierci jej ukochanego i cierpienia jej dziecka. - Najważniejsza dla ciebie jest już tylko kariera i sondaże, gdy to mnie wszystkie media zarzucają, że jestem wyrachowaną suką, która robi wszystko pod publikę. Ty wciąż uchodzisz za zbawcę narodu i powiem ci, że będę czerpać przyjemność z obdarcia cię z tej estymy.

- Czyli będziesz budować swoją dalszą karierę na moich błędach...

- Błędach?! - krzyczy Kamski, wstając gwałtownie z fotela z zamiarem podejścia do Markusa, ale Zoya łapie go za rękę i brunet zatrzymuje się w pół kroku. - Ty umożliwiłeś Oscarowi wejście do naszego domu! Gdybym niczego wcześniej nie podejrzewał, Sześćset nie powstrzymałby się i zamordował tego dnia też naszą córkę! A później, po tym wszystkim, nie okazałeś najmniejszych wyrzutów sumienia! Wiedziałeś, do czego jest zdolny i pozwalałeś mu na to, by zbliżył się do Zoyi! By mógł porwać naszego syna i chciał zabić go z zimną krwią na jej oczach! To nie są błędy!

- Pozwoliłeś Oscarowi działać dalej, bo wiedziałeś, że tylko on może zatuszować twój udział w tym wszystkim - mówi Zoya, też podnosząc się i przesuwa dłonią po plecach męża, gdy staje obok niego. Ten gest wyraźnie uspokaja Kamskiego, choć oboje wyglądają teraz tak, jakby wciąż rozważali, gdzie zakopią ciało osoby, którą do niedawna oboje mieli za przyjaciela. - Oscar wrobił we wszystko Lewisa, ale najpierw musiał od kogoś dowiedzieć się, kto by pasował na rolę kozła ofiarnego. Kto mówił o mnie brzydko za plecami, a na pozór zgrywał mojego sojusznika. Podsunąłeś mu więc jednego z naszych najlepszych polityków. I tu już nie wmówisz mi, że nie wiedziałeś, że Oscar go zabije.

Markus przytakuje jej, po czym obraca się do nich plecami. Elijah obejmuje blondynkę w pasie, a ona wykorzystuje ten ułamek sekundy, by oprzeć głowę o jego ramię. Jest roztrzęsiona, ale dużo mocniej i dużo bardziej jest wściekła, więc zbiera w sobie całą tę wolę walki, której nie czuła od bardzo dawna.

- Wiesz, jaki był twój największy błąd, Markus? To, że myślałeś, że moja rodzina jest moją słabością, czymś, co mnie rozprasza, odciąga od politycznej kariery. Obawiałeś się, że nie będę już dłużej chciała stać obok ciebie i budować lepszego świata - mówi Zoya, patrząc na plecy Markusa, bo ten dalej nie ma odwagi znów na nich spojrzeć. - Jednak moja rodzina, to moja największa siła i tak się składa, że ją odzyskałam. Więc tak, znów mam powód, by działać. A na szczycie listy rzeczy, które mam zamiar zrobić, jest usunięcie cię z Nowego Jerycha.

- A masz w ogóle jakieś dowody? - pyta RK200, obracając się w ich stronę. - Macie jakiś dowód, czy to tylko wasze domysły? Bo będziecie potrzebować naprawdę solidnych, by nasza społeczność zaakceptowała taki obrót spraw. Ada zastrzeliła Oscara, więc nie zdobędziecie żadnych danych z jego pamięci, a...

- Ariadna złożyła zeznania dla FBI - mówi Zoya, uśmiechając się do niego szeroko, jakby właśnie zagrała swoją absolutnie najlepszą kartę. - To twój drugi błąd, potraktowanie swojej partnerki, jako ładnego dodatku. Ari była świadkiem twoich kilku rozmów z Oscarem, czyż nie?

- Jakim cudem przeciągnęliście ją na swoją stronę?

- Nie musieliśmy. Sama przyszła po pomoc do Ady i mojego brata - odpowiada Zoya z uśmiechem. - Trzymałeś ją na krótkiej smyczy, ale jednak nie dość krótkiej.

- I jaki masz niby teraz plan? - Marcus pyta Kamskiego, który słucha go z wyraźnym zaciekawieniem. - Powiedzieć, że upozorowałeś własną śmierć, by dowiedzieć się, kto zagraża twojej rodzinie, czy...

- Właśnie dlatego, gdy nie masz obok siebie mądrzejszej kobiety lub takiej, której szanujesz na tyle, by jej słuchać, to popełniasz błędy - wzdycha z dezaprobatą Kamski. - Na miejscu zbrodni w naszej willi było około jedenastu funkcjonariuszy, a sprawa mojej śmierci była wałkowana przez każdy kanał telewizji w tym kraju. Kłamstwa są niemożliwe. Czeka mnie wydanie oświadczenia o działaniu EL, a później przesłuchania, badania, pewnie za jakiś czas nominacja do kolejnego Nobla. To będzie strasznie męczące, ale niestety konieczne.

- A jeśli chodzi o Nowe Jerycho, to na dwunastą Simon zwołał konferencję prasową. Choć ty raczej jej nie zobaczysz - mówi Zoya, podchodząc do drzwi i wpuszcza do biura dwoje agentów FBI.

- Panie senatorze, zapraszam z nami - odzywa się Garland, po tym jak przywita się z Zoyą skinieniem głowy.

- A jeśli odmówię. Mam prawo do adwokata.

- A ja mam prawo pana aresztować, jednak z uwagi na delikatną sytuację polityczną, dziennikarzy i prośbę pani senator Kamskiej, jednak wolelibyśmy uniknąć wyprowadzenia pana w kajdankach.

- Nie siej większego spustoszenia, niż już to zrobiłeś. Podobno zależy ci na dobrze naszej społeczności - prosi Zoya, a Markus spogląda na nią i ma zamiar się odezwać, ale Elijah go uprzedza.

- Jeśli miałeś się jeszcze jakoś odgryźć, czy jakoś nam zagrozić, to lepiej tego nie rób. Nie chcemy wnosić jeszcze zarzutów cywilnych wobec ciebie. - Markus parska jeszcze śmiechem, zanim wyjdzie z biura w towarzystwie funkcjonariuszy. Gdy tylko zamkną się za nim drzwi, Zoya opiera się o biurko i wzdycha z wyraźną ulgą, a Elijah podchodzi do niej i kładzie jej dłonie na ramionach. - Jak widać nie wyszliśmy z wprawy.

- To nie jest moment na sarkazm i napawanie się zwycięstwem. Co to za zwycięstwo, Elijah?

- Wciąż żyjemy. Wciąż jesteśmy razem. A każdy kto wyrządził nam jakąś krzywdę poniesie za to karę - mówi, nachylając się, by pocałować ją w czoło. - Wrócę do Finna, Ada już u niego siedzi. Musimy przygotować oświadczenie, a ty masz swoje do wydania.

- Przede wszystkim na mnie czekają już Iona i Simon. - Kamski przytakuje jej i całuje ją jeszcze raz i ma ruszyć w stronę wyjścia, ale Zoya łapie go za rękę. Przyciąga go do siebie z powrotem i przytula do niego mocno, zanim uniesie głowę i spojrzy mu prosto w oczy - Czytałeś moje oświadczenie?

- Tak.

- I?

- I wspieram cię w absolutnie każdej decyzji. W końcu jestem jedną z nich.

- Jesteś moją najlepszą decyzją - odpowiada mu, dając się jeszcze raz pocałować i odprowadza go spojrzeniem do wyjścia z biura. Gdy zostaje sama, podchodzi do okna i spogląda na niknącą we mgle i śniegu panoramę Detroit. Próbuje kolejny raz wmówić sobie, że teraz już na pewno wszystko będzie dobrze, ale trudno jej w to uwierzyć, ma wrażenie, że te wszystkie rany są jeszcze zbyt świeże i miną miesiące, zanim znów poczuje się bezpiecznie w swoim życiu.

- Widziałam, jak go wyprowadzili. Nie powiem, sprawiło mi to poniekąd niewielką satysfakcję - mówi Iona, wchodząc do biura i idąc w stronę Zoyi, która obraca się do niej z uśmiechem. - Nie mów, że ty nie poczułaś ulgi?

- Jeszcze nie. Nie wykluczam, że to przyjdzie z czasem. Mój brat już szuka nam prokuratora, który wniesie oskarżenie przeciwko Markusowi. Oscar na szczęście nie żyje, więc przynajmniej jeden dostał w pełni to na co zasłużył - mówi blondynka, a Iona obejmuje ją ramieniem. - Simon nie ma przekonania do wystąpienia publicznego. Uważa, że komunikat o odsunięciu Markusa od Jerycha powinien wyjść z Waszyngtonu.

- A ty jak uważasz?

- Uważam, że konferencja prasowa tutaj da lepszy efekt - odpowiada Iona i odsuwa się, by usiąść na sofie, a Zoya zajmuje miejsce obok niej.

- W takim razie ty ją poprowadź.

- Ja? Daj spokój...

- Dlaczego nie? Nie mówię, że masz startować w kolejnych wyborach, ale chcę wiedzieć, że będziesz w stanie zastąpić lukę, jaką po sobie pozostawimy z Markusem.

- Przecież wciąż tu będziesz. Dosłownie TU będziesz, z okien widać twój dom, twój syn leży na pediatrii dziesięć pięter pod nami - mówi Iona, sprawiając wrażenie zdenerwowanej. - Przecież będziesz chciała wrócić...

- Boisz się, że znów ci zabiorę stanowisko? - wtrąca kpiąco Zoya, a Iona już ma zaprzeczać, ale blondynka kręci głową i wręcza jej tablet. - To moje oświadczenie, wysłałam je już do prasy i poprosiłam o umieszczenie go na stronie Jerycha i w naszych mediach.

- W związku z tragicznymi wydarzeniami, które w ostatnich miesiącach spotkały moją rodzinę, podjęłam decyzję o złożeniu mandatu senatora ze skutkiem natychmiastowym... - czyta Iona i patrzy na Zoyę kompletnie przerażona, ale ta daje jej znać, by kontynuowała. - Jestem świadoma, że moja rezygnacja zbiega się w czasie z informacją o toczącym się postępowaniu wobec innego przedstawiciela Nowego Jerycha, jednak wstępując do polityki obiecaliśmy sobie, że będziemy sięgać do wyższych standardów, niż nasi oponenci. Dlatego jestem w pełni świadoma, że obecnie nie byłabym w stanie poświęcić się swojej politycznej działalności w takim stopniu, w jaki zasłużyli na to moi wyborcy, gdy nieustannie myślałabym tylko o tym, by być z moją rodziną. W życiu prywatnym wciąż mierzę się z konsekwencjami nieszczęść, jakie spadły na moich bliskich i na mnie, a utrata zaufania do jednego z moich najbliższych sojuszników i przyjaciół, przeważyła ostatecznie szalę. Nie będę kandydować w kolejnych wyborach, ale nie mam zamiaru też bezczynnie patrzeć na pogarszającą się sytuację polityczną. Dlatego w dalszym ciągu będę działać dla Jerycha i naszych braci na salach sądowych i korytarzach prokuratury. I chciałabym zapewnić, że nigdy nie podjęłabym decyzji o rezygnacji, gdybym nie miała pewności, że zostawiam Nowe Jerycho w rękach odpowiedzialnych, świetnych i genialnych polityków. Jesteśmy drugą największą społecznością w USA i nic nie odbierze nam już naszego miejsca, przywilejów i głosu. Dlatego osobiście, chciałabym przekazać go kolejnym osobom, które mam nadzieję, że wiedzą, że zawsze będą mogły zwrócić się do mnie po radę - kończy czytać Iona i znów unosi wzrok na swoją przyjaciółkę. - Więc to przewidziałaś, czy uknułaś z Simonem za moimi plecami?

- Przewidziałam to. Simon woli, gdy ważne komunikaty wychodzą ze stolicy, ale ja mam świadomość, że dzisiejszy powinien wyjść stąd. Upewnić wszystkich, że Jerycho w Detroit jest w dobrych rękach - mówi Zoya i uśmiecha się do Iony. - A ja wiem, że tak jest.

- Wypychasz mnie siłą przed kamery.

- Nieprawda, sama tego chcesz. Tylko się boisz - śmieje się blondynka. - A jeśli się mylę, to mi o tym powiedz. Zmuszę Simona do tego, by powiedział mediom o Markusie.

- Jesteś niemożliwa - mruczy pod nosem Iona, ale ostatecznie uśmiecha się i jej przytakuje. - Masz rację, skoro odchodzisz, to ktoś będzie musiał tu trzymać porządek.

- To właśnie chciałam usłyszeć.

- Zoya, czy ty masz jakiś plan? Co będziesz robić? Gdzie będziesz teraz głównie pracować? - dopytuje ją Iona, ale jej przyjaciółka tylko kręci głową.

- Nie. Żadnych planów, żadnych intryg. Na razie naprawdę chcę przez chwilę być tylko żoną i tylko mamą - przyznaje Zoya z uśmiechem, który po chwili znika i blondynka parska chłodnym śmiechem. - Chcę przestać się bać, że ktoś znów spróbuje mi to odebrać, gdy tylko przestanę na chwilę być ostrożna.

Iona przytakuje jej, bo nie dziwi się ani trochę, nawet jeśli podejrzewa, że Kamscy długo nie wytrzymają z trzymaniem się w cieniu i na uboczu. Mogli obecnie czuć się zmęczeni batalią, którą musieli stoczyć, ale wyszli z niej cało. I teraz potrzebują jedynie czasu, by wyleczyć swoje rany.

Dzieeeeń dobry.

Został nam jeden regularny rozdział tego ficzka i DWA epilogi. Więc jeszcze za szybko się nie rozstaniemy.

No i oczywiście po zakończeniu Light już mam dla was obsadę do nowego ficzka z D:BH. Bo ten fandom mnie chyba już nigdy nie wypuści.

A tymczasem. Markus. Od początku wiedziałam, że będziecie podejrzewać Ari, która ostatecznie wcale antagonistką nie była.

Mam nadzieję, że choć część z was udało mi się tym plot twistem zaskoczyć.
K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top