Epilog: czas, którego nikt się nie spodziewał ✴ 25.12.2045
It turned into something bigger
Somewhere in the haze, got a sense I'd been betrayed
To pierwsze Święta od lat, gdy zamiast siedzieć w ciepłym nowojorskim domu swoich rodziców i patrzeć, jak jego siostrzenice i siostrzeńcy rozprawiają się z kolorowym papierem na prezentach, stoi w terminalu i patrzy na ogromną płytę lotniska, na którą spadają kolejne płatki śniegu. Nikodem pije kawę z filiżanki i stara się nie zwracać uwagi ani na zegarek, ani tym bardziej na telefon. Boi się, że znajdzie tam wiadomość, której nie chce znaleźć, a przecież leci do Detroit właśnie po to, by nie czuć wszechogarniającej go pustki. Dlatego nie mógł spędzić Świąt w domu rodzinnym. Nie mógł się przemóc. Nie mógł znieść świadomości, że nie tylko nie będzie tam Zoyi z rodziną, ale też, że on będzie musiał iść tam sam. Pierwszy raz od pięciu lat. Niespecjalnie miał się do tej pory za osobę, która przykłada jakieś ogromne znaczenie do Świąt, dekoracji, śniegu, czy prezentów. Stephen przykładał do tego większą wagę w ich małżeństwie, a on po prostu korzystał z benefitów posiadania tak radosnego partnera. Teraz jego mieszkanie wydaje mu się jakieś puste i zimne bez choinki, kolorowych lampek i z prezentami wrzuconymi po prostu do gotowych pudełek, bo sam nigdy nie podjąłby się zapakowania ich własnoręcznie.
Dlatego postanowił wyjechać i namawiał nawet Anyę, by zrobiła to samo, ale niestety jej starszy syn jeszcze kilka dni temu był przeziębiony, więc ta musiała odmówić. I wykorzystać to, by jednak spróbować zatrzymać Nikodema w Nowym Jorku, ale on jako wymówki mógł używać tego, że ktoś z rodziny powinien spędzić Święta z Kamskimi. I teraz ma nadzieję, że opady śniegu jednak nie zmienią jego planów, lecz nic na to nie wskazuje, samoloty lądują i startują o czasie, więc nie grozi mu utknięcie w Nowym Jorku. W swoim mieszkaniu. To kolejna rzecz, której się nie do końca po sobie spodziewał, czyli to, że rozwód ze Stephenem zaboli go tak bardzo. Tak mocno, że głupie Święta staną się nie do zniesienia, gdy będzie musiał po rodzinnym obiedzie wrócić sam do pustego domu. A jednak nie umie się do końca po tym pozbierać i po prostu ruszyć dalej, bo stracił nawet wszelki zapał i chęć do poznawania nowych osób. Więc trzyma się tych, które już zna.
Nikodem spogląda kolejny raz na zegarek, wciąż ma sporo czasu do odlotu, przez co może dopić kawę w spokoju. Jednak martwi go raczej brak odpowiedzi na wysłane rano wiadomości i zaczyna podejrzewać, że wczoraj wieczorem przekroczył granice, których przekraczać nie powinien. Na pewno nie powinien wypić jeszcze jednego drinka, gdy i tak wrócił ze spotkania ze znajomymi lekko wstawiony. I go to uderzyło, ta samotność, to poczucie niepowodzenia po nieudanym związku... zrobił najgłupszą rzecz, jaką powinien i zaczął pisać. A teraz stoi na tym lotnisku, kryjąc swoje zażenowanie pod maską obojętności, czekając na reakcję, która pewnie nie nadejdzie.
W końcu kawa się kończy, więc odstawia filiżankę na stolik, bierze swój płaszcz i rusza pod właściwą bramkę, gdzie ostatni raz postanawia spojrzeć na telefon. Znajduje jedynie wiadomość od Zoyi, która informuje go, że jego prezent już czeka pod choinką i odpowiada jej, żeby powstrzymała dzieciaki przed otwieraniem pudełek do popołudnia, aż on przywiezie te dla nich. Jego siostra wyśmiewa ten pomysł i każe mu pojawić się w Detroit szybciej, na co Nikodem sugeruje jej, że mogła wysłać po niego swój prywatny samolot. Zaczyna się boarding, ale Palmer jeszcze chwilę przeciąga wejście na pokład, pozornie czekając na to, czy Zoya mu jeszcze coś odpisze. Ale wcale nie na wiadomość od niej czeka. Ostatecznie się poddaje, chowa telefon do kieszeni płaszcza i w tej samej chwili widzi biegnącą w jego stronę brunetkę. Ariadna ma na sobie dres, czapkę, pod którą schowała potargane włosy i ciągnie za sobą niewielką walizkę, którą Nikodem od razu od niej zabiera.
– Są Święta! A korki w tym mieście doprowadzą mnie i tak do szału! – mówi zamiast powitania i uśmiecha się do niego ciepło. – Nie odpisywałam, bo miałam wielki plan na niespodziankę. By znaleźć cię na lotnisku, wyglądając oszałamiająco i zaproponować, że kupię ci kawę, skoro ty mi kupiłeś bilet w klasie biznesowej, ale jak widać, nie wyrobiłam się czasowo. Zwłaszcza, gdy zaprosiłeś mnie na te Święta, jakieś dwanaście godzin temu.
– Najważniejsze, że się zdecydowałaś i że w ogóle zdążyłaś.
– To był prosty wybór. Spędzić Święta samotnie, ze złamanym sercem, czy na przyjęciu świątecznym u przyjaciół. Nie mogłam podjąć innej decyzji.
– Dziękuję – odpowiada Nikodem, czując ulgę, że Ari nie odebrała jego propozycji w sposób niewłaściwy. Bo ostatnie czego Palmer chciałby w tej chwili, to stracić dobrą znajomą, przez jakieś niedopowiedzenia.
– Daj spokój, nie mogłam dopuścić do tego, żebyśmy oboje byli żałośni i samotni.
Nikodem wybucha śmiechem, zanim położy jej dłoń w talii i przepuści pierwszą do stanowiska obsługi. A sam pisze jeszcze jedną wiadomość do Zoyi, informując ją, że nie przyjedzie jednak sam.
✴
My hand was the one you reached for
All throughout the Great War
Usłyszał, gdy Iona wstała z łóżka, ale mówiąc szczerze, spodziewał się, że jego żona zaraz do niego wróci, bo po prostu nagle sobie przypomniała, że nie zapakowała jakiegoś prezentu, czy nie wysłała do kogoś życzeń świątecznych, albo musiała odpisać na jakąś pilną wiadomość. Gdy jednak zdał sobie sprawę, że Iona wyszła z mieszkania, wzbudziło to jego poważne podejrzenia i uniósł się na łokciach, jakby licząc na to, że coś w sypialni, powie mu, dokąd mogła się udać tak wcześnie rano w świąteczny poranek. Wstaje niechętnie i spogląda na telefon, ale nie ma na nim żadnych wiadomości, jego system też nie zarejestrował żadnych nowych prób kontaktu, więc idzie do salonu i rozgląda się za jakąś kartką, ale wszystko jest tak, jak zostawili to wczoraj po powrocie od Hanka. Zbyt zmęczeni psychicznie, by ogarnąć cokolwiek, poza przebraniem się w piżamy. Prezenty, które dostali wciąż leżą zapakowane w torbie, obok tych, które Iona przygotowała dla dzieciaków Zoyi. Connor kieruje się w stronę dużej, naturalnej choinki, którą przyniósł własnoręcznie tydzień temu i której zapach wypełniał całe ich mieszkanie. A on pierwszy raz w życiu poczuł, że naprawdę lubi Święta, gdy spędza je z Ioną w jej, a właściwie już ich wspólnym domu.
Bierze spod drzewka niewielkie pudełko, które mimo jego usilnych starań, wcale nie wygląda tak dobrze, jak prezenty zapakowane przez Ionę, ale liczy, że nie zepsuje to wrażenia. O ile jego małżonka w ogóle wróci niedługo do domu. Wysyła do niej wiadomość, ale w tej samej chwili drzwi do mieszkania się otwierają.
– O nie! Naprawdę liczyłam na to, że cię nie obudzę i będziesz jeszcze w łóżku – wzdycha Iona, brzmiąc na lekko rozczarowaną. Dziewczyna wciąż ma na sobie piżamę, na którą założyła tylko jego gruby szlafrok i uśmiecha się do niego ciepło. – To na dla mnie? – pyta, wskazując brodą, na prezent w jego rękach. Connor przytakuje i podejrzanie obserwuje duże, czerwone pudełko, które Iona trzyma w ramionach.
– Lepsze pytanie to, czy to dla mnie, czy mam ci z tym pomóc? – pyta, a żona przytakuje mu entuzjastycznie.
– Siadaj – wydaje mu polecenie, na które brunet od razu przystaje i zajmuje posłusznie miejsce na sofie, a jego żona siada obok niego, kładąc między nimi pudełko.
– Iona. Czemu mój prezent wydaje dźwięki? – pyta, rozbawiony, domyślając się doskonale, co znajdzie w środku, gdy rozwiąże dużą zieloną kokardę. Iona jest tak podekscytowana, że ma ochotę jej powiedzieć, że już sama jej reakcja mogłaby być dla niego wystarczającym prezentem, ale tylko się uśmiecha i w końcu otwiera prezent. Para bystrych, ciemnych oczu spogląda na niego ze środka i Connor wybucha śmiechem, po czym kręci głową. – Kupiłaś mi psa?
– Kupiłam nam psa. To Malinois, z dobrej, policyjnej hodowli, więc będziesz mógł go wyszkolić i będziecie mogli pracować razem. Będę miała kogoś, kto cię będzie pilnował na służbie – mówi, patrząc, jak Connor bierze w końcu w ramiona rudego szczeniaczka, który od razu zaczyna machać ogonem i lizać go po twarzy. Brunet śmieje się, nie próbując się nawet w najmniejszym stopniu bronić się przed psimi wyrazami czułości, tylko drapie go za uszami.
– Nie wydaje mi się, żeby miało się to udać – mówi, a ona od razu ściąga usta w cienką linię. – Obawiam się, że go rozpieścisz swoją miłością i tyle będzie z poukładanego policyjnego psa.
– Mhm, czyli zrobię dokładnie to, co z tobą, Anderson – rzuca uszczypliwie, a jej mąż wybucha głośnym, szczerym śmiechem i nachyla się, by pocałować ją w policzek.
– Tak, dokładnie, jak ze mną. – Iona zrzuca pudełko na podłogę, by móc przysunąć się do nich, a szczeniak od razu przechodzi na jej kolana i próbuje podszczypywać ją swoimi ostrymi ząbkami w palce, gdy zaczyna się z nim bawić. – To suczka?
– Tak, powiedzieli mi, że łatwiej je ułożyć. Będziesz musiał jej znaleźć jakieś imię.
– O rany, to będę musiał na to potrzebować chwili, wzięłaś mnie kompletnie z zaskoczenia.
– Naprawdę? Przecież uwielbiasz psy, Connor. Nie raz mówiłeś, że mógłbyś mieć policyjnego psa, gdyby tylko był przydział, ale powstrzymywało cię to, że w twoim mieszkaniu nie można było mieć zwierząt... wydało mi się logiczne, że gdy zamieszkasz ze mną, to będziemy mieć psa – odpowiada Iona i wyciąga się na sofie z głową na jego kolanach i szczeniakiem na swoim brzuchu. – Będziemy musieli znaleźć jej imię, nauczymy ją chodzić z nami po górach i może nawet dogada się z Sugar...
– Może ustawi ją do pionu, skoro Hank nie jest w stanie jej ułożyć.
– Kto wie, może – śmieje się Iona, bo teraz ją psiak zaczyna lizać po twarzy. Connor patrzy na to z uśmiechem i nie ma absolutnie słów, by opisać to, jak czuje się teraz szczęśliwy. Zawsze czuje się szczęśliwszy, gdy Iona jest obok, ale w takich chwilach, gdy rozumie, że ona może znać go lepiej, niż on zna samego siebie, aż nie wie, jak to, co czuje nazwać. Bo miłość wydaje mu się absolutnie niewystarczająca. – Może Toffie?
– Sugar i Toffie? – pyta Connor, a Iona od razu parska śmiechem i kręci głową.
– Masz racje, za blisko. Wymyślimy coś, nie musimy w tej chwili.
– Dokładnie, a teraz się ogarnij. Też coś dla ciebie mam – mówi, a ona od razu unosi się do siadu i obraca do niego z uśmiechem. Próbuje przez chwilę utrzymać psiaka na kolanach, ale ten od razu drepcze w stronę Connora, który podaje prezent żonie i zaczyna bawić się z psem. Iona otwiera pudełko, z którego wyjmuje srebrny łańcuszek z przezroczystą zawieszką z żywicy, w której zatopione są kolorowe wrzosy.
– Jest przepiękna – mówi z szerokim uśmiechem, a gdy spogląda na Connora widzi, że ten ma coś do dodania. – Tak?
– To wrzosy z naszego stolika na weselu. Poprosiłem Zoyę, by je zatrzymała dla mnie... – Iona nie daje mu dokończyć, bo nachyla się do niego i całuje go krótko, a Connor parska śmiechem i odsuwa ją od siebie. – Uważaj! Zgnieciesz naszego dziecko.
– I to ja ją rozpieszczę twoim zdaniem? Nie minął kwadrans, jak ją masz i już nazywasz ją dzieckiem.
– Oczywiście. I już wiem, jak ją nazwiemy – mówi, unosząc szczeniaka do góry na wysokość swojej twarzy i trąca lekko nosem jej pyszczek. – Cześć, Heather.
Szczeniak macha ogonem i odpowiada mu polizaniem go kolejny raz po twarzy, zanim Connor odstawi ją na podłogę, a Iona od razu wykorzystuje to, by przysunąć się do męża. Obejmuje się jego ramieniem i czuje, jak brunet całuje czubek jej głowy. Chwilę siedzą objęci, po prostu patrząc na to, jak Heather zwiedza mieszkanie, zanim Iona zacznie opowiadać, że ma dla niej wszystko już kupione, ale zostawiła to u sąsiadki, by Connor się niczego za szybko nie domyślił, a on docenia to, że postanowiła mu zrobić niespodziankę. Nawet jeśli zazwyczaj za nimi nie przepada. Lub raczej nie przepada, gdy robi je mu ktokolwiek inny niż Iona, która zawsze umie zaskoczyć go tylko i wyłącznie w pozytywny sposób. Dlatego sięga po jej dłoń i od razu nawiązuje z nią połączenie, by jego żona nie miała absolutnie żadnych wątpliwości co do tego, jak bardzo jest z nią szczęśliwy w tej chwili, bo wie, że nie wyraziłby tego słowami. Dlatego cieszy się, że nie musi i może po prostu wpuścić ją wprost do swoich, czasem koszmarnie zagmatwanych myli, i wie, że Iona od razu rozplącze je wszystkie.
I ma tylko nadzieję, że nie przestanie tego robić przez wiele, wiele, a najlepiej wszystkie ich kolejne lata.
✴
You drew up some good faith treaties
I drew curtains closed, drank my poison all alone
Ze stanu uśpienia obudziło go głośne pukanie do drzwi, które właściwie trudno było nazwać nawet pukaniem, było raczej dość mocnym dudnieniem. Stephen podskoczył przerażony i od razu sprawdził, czy nie wyczuwa dymu, albo jakiegoś komunikatu ostrzegawczego o stanie zagrożenia. Nic takiego nie miało miejsca i to ktoś po prostu dobijał się do jego drzwi o tak wczesnej porze, chcąc nie chcąc podniósł się z łóżka i otwiera drzwi, za którymi widzi, ku swojemu absolutnie ogromnemu zaskoczeniu, swoją kuzynkę. Ada ma na sobie czarny płaszcz, z którym wyraźnie kontrastują jej białe, obcięte tuż za uchem włosy i jej czerwona szminka. I nie umie określić, co jest dla niego większym zaskoczeniem, to że Ada zna jego tymczasowy adres w Detroit, czy że ma twarzy jakikolwiek ślad makijażu.
– Co... Co ty tu robisz? – wydukuje niepewnie, bo nigdy nie chciał się do tego przyznać, ale jego kuzynka zawsze powoduje, że czuje się lekko zastraszony samą jej osobą. – Jest siódma i... my się nawet nie lubimy na tyle, by odwiedzać się w Święta.
– Właśnie, są Święta, które teoretycznie powinno się spędzać z rodziną, a jak sobie ustaliliśmy, jesteś moim kuzynem – mruczy Ada, robiąc to takim tonem, jakby nie wierzyła w ani jedno swoje słowo. – Wpuść mnie do środka. Nie mam zamiaru toczyć tej rozmowy na korytarzu przy setce potencjalnych świadków.
– Na tym piętrze nie mieszka tyle osób.
– Nie wiem, ile mieszka dokładnie, ale wiem, że budownictwo komunalne powoduje we mnie ogromny dyskomfort. Za duża ilość mieszkańców na metr kwadratowy.
– Powiedziała osoba z willą.
– Zapracowałam na moją willę.
– Bo miałaś szczęście od startu pracować dla najbogatszego kolesia w kraju.
– Właśnie pracować. Ty swoje mieszkanie w Nowym Jorku dostałeś po rozwodzie.
– Kłóciłbym się z tym, ale może nie na korytarzu... – Stephen faktycznie wpuszcza ją do środka, gdzie jego kuzynka zdejmuje z siebie płaszcz, a on odkrywa, że ma na sobie czarny, błyszczący kostium, który podkreśla jej szczupłą posturę. – Jest impreza i mnie nie zaproszono?
– Właśnie jest impreza i cię zaproszono. Dlatego tu jestem – mówi chłodno Ada i rozgląda się po mieszkaniu, nie kryjąc się z tym, że jest rozczarowana jego metrażem, wyglądem i przede wszystkim jego lokatorem.
– Nie, nie namówisz mnie.
– Nie przyszłam cię namawiać. To nie w moim stylu i jak sam już zauważyłeś, nie mamy specjalnej relacji, bym miała jakoś skutecznie zaapelować do twoich uczuć. Przyszłam cię zastraszyć.
– Tak, to zdecydowanie bardziej w twoim stylu, ale nie mam bladego pojęcia, jak miałoby się to udać – odpowiada nerwowo i idzie do aneksu kuchennego, gdzie nalewa sobie Tyrium.
Wczoraj widział się z rodzicami, a później ze znajomymi, by jakoś po tym pierwszym spotkaniu się odstresować i chyba zrobił to zbyt skutecznie, bo wciąż czuje Sky rozmywające lekko działanie jego systemów. Dlatego ostatnie, na co ma ochotę, to podejmować teraz jakąś kolejną kłótnię, bo wie, że z góry będzie skazany na przegraną. Nie ma siły na kłótnie. Nie ma siły na sprzeczki. I na trudne rozmowy. Nie ma siły właściwie na nic, poza bezmyślnym leżeniu na sofie i patrzeniu w sufit bez celu. Jest przekonany, że całą wolę walki, jaką miał, już zużył na próby odzyskania Nikodema, które spełzły na niczym. Lub, co o wiele gorsze, mogły się udać, gdyby Niko nie zadał mu jednego ważnego pytania:
Czego ty właściwie chcesz od życia?
I to, że Stephen nie znalazł odpowiedzi na to pytanie, definitywnie pogrzebało jego związek. W pierwszej chwili miał ochotę odpowiedzieć mu: ciebie, tylko gdyby to powiedział, to poszłyby za tym kolejne pytania, które powinni zadawać sobie, zanim w ogóle się pobrali. O przyszłość, dzieci, priorytety, Nowy Jork, czy Detroit. I na te kolejne pytania Stephen już nie znał odpowiedzi. Wiedział, że nie jest w stanie powiedzieć, że chce wszystkiego, jeśli tylko będą razem. Bo nie byłby w stanie żyć tylko życiem Nikodema, a on jego. A przecież nie był też szczęśliwy, w tym, jak wyglądał ich związek do tej pory. Teraz, z perspektywy czasu wydaje mu się, że nigdy do siebie nie pasowali, ale jeśli to jest prawda, to nie ma pojęcia, czemu ma tak cholernie mocno złamane serce.
Nie chce z nim być, a jednocześnie nie umie kompletnie być bez niego. Wcześniej czuł się jak bohater drugoplanowy we własnym życiu, a teraz ma poczucie, że na dodatek przegrał casting na bycie w nim protagonistą.
– Nikodem tam będzie, więc to chyba jasne, czemu mnie tam nie będzie – odzywa się, a jego kuzynka unosi kąciki ust w niewielkim uśmiechu. – Mówiłem już to wszystko Zoyi. Kamscy na pewno nie chcą scen...
– To ich nie rób.
– Łatwo ci powiedzieć. Ty nie masz uczuć. Ty masz chłodną kalkulację.
– Nie, to nieprawda. Mam w sobie bardzo dużo uczuć, tylko lokuje je bardzo, bardzo, bardzo ostrożnie, Dziewięćset – mówi, zbliżając się do niego, a Stephen ma ochotę od razu się wycofać i pewnie by to zrobił, ale ma za sobą szafkę, więc utyka w miejscu. Ada podchodzi do niego, zabiera szklankę i wachą jej zawartość, jakby spodziewała się, że w środku będzie alkohol, a nie Tyrium. Upija łyk i dopiero kontynuuje wypowiedź, bo Stephen, nawet jakby chciał, nie bardzo wie, co powiedzieć. – Kocham przede wszystkim moją rodzinę. I jak Elijahowi jesteś kompletnie obojętny, tak dla Ester i Phineasa wciąż jesteś jednym z ulubionych wujków. A Zoyi, choć ci się do tego nie przyzna, łamie się głos, gdy musi cię przed nimi tłumaczyć jakimiś ładnymi kłamstwami.
– Nie musi ich przecież okłamywać, przecież Finn raczej łapie się w sytuacji...
– W twoim rozwodzie? Oczywiście. W tym, że nie masz jaj, by się z nimi zobaczyć, nawet gdy Nikodem jest w innym stanie, już nie do końca – mówi zimnym głosem Ada i patrzy mu prosto w oczy. – Zoya też nie umie się połapać w tej sytuacji. W tej, w której miesiącami mieszkałeś na jej sofie, w której dzwoniliście do siebie z płaczem i w której ufała ci tak mocno, że pozwalała ci zajmować się jej dziećmi, nawet gdy ewidentnie kłamałeś na temat porzucenia swojego nałogu.
– To wszystko było przed...
– Przed tym, jak zginął jej mąż, a ty nawet do niej nie zadzwoniłeś? Bo miałeś złamane serduszko... Doprawdy wzruszające, Dziewięćset.
– Już z nią o tym rozmawiałem, już ją za to przeprosiłem.
– Cudownie. Więc gdzie byłeś, gdy jej syn był w szpitalu? Gdzie byłeś, gdy wrócił do domu? Gdzie jesteś teraz? Ukrywasz się w tej śmierdzącej norze i liczysz na to, że ona znów cię z niej wyciągnie. Jednak wybacz, że zburzę twoje złudzenia, ale nie masz co na to liczyć. Pani Kamska ma większe zmartwienia na głowie.
– Tak, złamane serce swojego brata – fuka Stephen w odpowiedzi.
– Jak to możliwe, że miałeś być najbardziej zaawansowanym z nas wszystkich, a wyrosłeś na pieprzonego, niedojrzałego egoistę?! – unosi głos Ada, a on jest święcie przekonany, że gdy przeszła z chłodnego sarkazmu do jawnej wściekłości, jest jeszcze bardziej upiorna. Jednak uspokaja się o wiele szybciej, niż mógłby się tego po niej spodziewać i wycofuje się z powrotem, te kilka kroków do salonu i posyła mu lodowate spojrzenie. – Dalej ją boli to, że nie umiesz się zachować jak jej przyjaciel, gdy ona cały czas stara się wyciągnąć do ciebie rękę. A jak już wspomniałam, kocham moją rodzinę i nie chcę, by dalej cierpieli przez twoje małostkowe problemy...
– Jak możesz nazywać mój rozwód...
– Sam do niego doprowadziłeś. To nie tak, że ktoś ci złamał serce, to są konsekwencje twoich własnych działań, Stephen. I sam o tym doskonale wiesz.
– Tak, wiem i cały czas za nie pokutuje.
– Bo sam robisz z siebie męczennika! – krzyczy na niego kolejny raz, a Stephen aż sztywnieje. Ada rozkłada wokół siebie ręce i parska gorzkim śmiechem. – Sam się umartwiasz, żyjąc bez celu w takich warunkach. To żałosne, Dziewięćset. Przynosisz wstyd naszej rodzinie...
– O, to już druga rodzina, która mi to mówi. Doprawdy radosne i magiczne są te Święta.
– A nie wpadłeś na to, że możemy mieć rację? – Ada sięga do swojego płaszcza i wyjmuje z kieszeni błyszczącą, elektroniczną wizytówkę, którą kładzie na najbliższej komodzie. – Numer do dobrej terapeutki. Przyda ci się jakaś obiektywna opinia na temat swojego życia i tego, co z nim robisz i jak marnujesz cały swój potencjał. I miłość osób wokół siebie.
– Dzięki. Raczej nie skorzystam, muszę wrócić na Broadway...
– W wymówkach jesteś naprawdę doskonały, to ci muszę przyznać – wchodzi mu w słowo i kręci głową z dezaprobatą. – Stało się. Popełniłeś błąd, za który już wszyscy ci wybaczyli, więc powinieneś być im za to wdzięczny, a nie zachowywać się, jakby wszyscy się ciebie wyrzekli. Mogłeś zniszczyć swoje małżeństwo, ale wciąż masz przyjaciół i rodzinę i na twoim miejscu bym to doceniła, a nie próbowała doprowadzić do tego, że oni w końcu przestaną wyciągać do ciebie rękę.
– Ale to nie było jakieś anonimowe małżeństwo, to był brat Zoyi, przyjaciel jej męża...
– I? Co w związku z tym? Nikodem nie jest osobą, która będzie ci robić sceny. On jest świadomy co ciebie i Zoyę łączyło zanim się ze sobą zwiazaliście. A Zoya nie ma zamiaru określać się po którejś stronie po waszym rozstaniu. To nie w jej stylu, wiesz o tym. Ona chcę mieć swojego przyjaciela z powrotem, więc weź się w garść i przyjdź dzisiaj – mówi Ada, zarzucając płaszcz na ramiona i ruszając w stronę drzwi. Łapie już za klamkę, po czym obraca się do Stephena i posyła mu jeszcze jedno chłodne spojrzenie. – A jeśli zdecydujesz się nie przychodzić, to zrób coś dla nas wszystkich i zniknij. Przestań odpowiadać na jej wiadomości, wyprowadź się z miasta... Mogę ci osobiście kupić bilet lotniczy, nawet do Londynu, West End na pewno doceni twoje osiągnięcia. Zniknij. I nie zmuszaj nas do pokładania w tobie nadziei, gdy sam jej wobec siebie nie masz.
Ada wychodzi z mieszkania, zanim Stephen zdąży jej cokolwiek odpowiedzieć i zostawia go oniemiałego, stojące w kuchni w kompletnym szoku.
✴
Looked up at me with honor and truth
Broken and blue, so I called off the troops
Jest kurewsko niewyspany. Gdy zegarek na jego ręku obudził go wibracjami, miał ochotę po prostu go wyłączyć, przytulić się do pleców Charlotte i iść dalej spać. Pierdolić cały ten ambitny plan, jaki ułożył na ten poranek i wybrać egoistyczną potrzebę spania do południa. Tylko wie, że jeśli nie wstanie przed ósmą, to o dziewiątej już na pewno Atryda wpakuje im się do łóżka i zażąda spaceru, a wtedy Charlie najpewniej wstanie pierwsza i z nim wyjdzie. A on będzie jeszcze pół godziny leżał w łóżku, aż obudzą go krzyki jego dziewczyny, że mógł, chociaż zrobić jej herbatę, nie mówiąc już o śniadaniu i w ogóle się ruszyć. Zna to aż za dobrze, ale i tak woli, gdy budzą go te pretensje, niż gdy budziło go jej zrywanie się do łazienki co kilka godzin. Teraz przynajmniej może już wypić kawę w jej obecności, więc Gavin postanawia doceniać te drobne rzeczy. Szczególnie że poranne pretensje o brak śniadania to i tak drobna niedogodność, gdy na drugiej stronie szali jest to, że z Charlotte po prostu układa im się aż za dobrze. Tak dobrze, że Gavin aż boi się o tym mówić głośno, jakby był przesądny i bał się zapeszyć.
Pierwsze dwa tygodnie po jego wyjściu ze szpitala były dla nich koszmarnie trudne. On ledwo się ruszał, a właściwie bez leków przeciwbólowych nie ruszał się w ogóle i zaczął się szczerze obawiać, że najgorszą komplikacją po tym postrzale będzie to, że się od tych tabletek uzależni. Więc brał ich mniej, niż powinien, przez co był obolały i wkurwiony. A Charlie też była cały czas obolała, struta i marudna. I przy każdej możliwej okazji wypominała mu, że za nic nie da sobie zrobić drugiego dziecka, gdy już w końcu urodzi to. Przez co Gavin dość dobitnie uświadomił sobie, że pierdolenie o błogosławionym stanie, można śmiało wsadzić między bajki.
Na szczęście z każdym kolejnym dniem, tygodniem, było coraz lepiej. Ona czuła się lepiej, on był w stanie robić w domu coraz więcej rzeczy i mogli w końcu mniej narzekać, a więcej cieszyć się z tego, że chyba pierwszy raz w całym ich związku, po prostu wspólnie robią nic. Raz mieli urlop w tym samym terminie, ale wtedy wykorzystali go na wyjazd na Hawaje i raczej pili drinki przy plaży flirtując, niż rozmawiali. Teraz toczą zwyczajnie rozmowy o zamówieniu żarcia, kupowaniu mleka, czy wyborze filmu na wieczór. I Gavin zaczyna się zastanawiać, dlaczego przez te wszystkie ostatnie lata, tak się bał być w związku, bo z Charlie naprawdę to lubi. Bo nie ma to nic wspólnego z żadna jego poprzednią relacją.
A chyba największym jego zaskoczeniem było i tak to, jak wyglądają te Święta. Gavin nigdy nie obchodził Świąt, zawsze brał wtedy patrole i dodatkowe sprawy, byleby tylko móc wyłgać się z odwiedzin w Belleville, bo to, co pamięta ze Świąt w dzieciństwie, wcale nie zachęcało go do powtórki. Szczególnie gdy wiedział, że będą tam też Kamscy. W tym roku jednak nie miał wymówki, wciąż przebywał na zwolnieniu, więc wizja odwiedzin u rodziców ciążyła mu kilkanaście długich dni, gdy jego matka nie dawała się zbywać żadnymi argumentami, aż wtedy wkroczyła Charlie, która oświadczyła, że jadą w Święta do jej rodziny. A do Belleville mogą wpaść jedynie na obiad dwudziestego czwartego. I tak zrobili. I ku zaskoczeniu Gavina spędzili miłe, choć trochę sztywne dwie godziny jedynie w towarzystwie jego rodziców, które może i były teatrzykiem z wymiany uprzejmości, ale nie zakończyły się sprzeczką.
Co innego wizyta u mamy Charlie. Ta wpędziła Gavina w tak głębokie uczucie szoku, że nie mógł spać w nocy, gdy wrócili do domu i chyba do tej pory wciąż w nim tkwi. Bo pierwszy raz spędził Święta z ludźmi, którzy nie tylko się lubią, co się kochają i z całą pewnością kochają przebywać w swoim towarzystwie. A jego przyjęli z otwartymi ramionami, jakby wcale nie złamał Charlotte w międzyczasie serca i jakby nie był od niej sporo starszy. Nie, machnęli na to ręką, gdy tylko Gavin obiecał, że więcej jej nie skrzywdzi. Uwierzyli mu na słowo, nalali pachnącej jabłkami i cynamonem herbaty i wręczyli prezent. Jakby to były ich wspólne piętnaste Święta, a nie pierwsze, jakby w międzyczasie pani Flowers go adoptowała i wzięła sobie za cel życia, nakarmienie go każdą ugotowaną przez siebie potrawą. Gdy już w końcu wracali do domu, a Charlie przysypiała z głową przytuloną do szyby, Gavin zapytał ją, czy u nich to zawsze tak wygląda. Blondynka bez namysłu odpowiedziała mu, że tak i że ma nadzieję, że za rok nie będzie taki wszystkim zaskoczony. Więc obiecał jej, że nie, nie będzie.
Dlatego, nawet jeśli się nie wyspał i zdążył już zmarznąć na spacerze z psem, to układa teraz na tacy kubki, dzbanek z herbatą, talerze, filiżanki, naleśniki i ocenia to krytycznym wzrokiem. Jakby od tego śniadania miała zależeć reszta jego życia, ale ostatecznie nic nie poprawia, tylko bierze tacę i idzie na górę do sypialni. Charlotte wciąż śpi, przytulając się do pozostawionej przez niego kołdry i Gavin przez chwile naprawdę żałuje, że wstał i blondynka nie obejmuje teraz ramionami jego. Odstawia tacę na szafkę nocną i przytula się do jej pleców, całując ją w kark.
– Dzień dobry – mówi, czując, że Charlie się budzi. – Mam nadzieję, że wyspałaś się lepiej niż ja.
– Żartujesz? Po tym całym jedzeniu, które wepchnęła we mnie mama z babcią, pół nocy się zastanawiałam, czy nie będę rzygać. Poza tym ty się wierciłeś i Atryda dreptał po schodach i chyba się denerwowałam już na zapas na dzisiejszy wieczór – zaczyna tyradę marudzenia Flowers, a Gavin wzdycha, bo nie na taką odpowiedź liczył. – Nie, że nie doceniam, że wyszedłeś z psem, bo tak.
– Zrobiłem też śniadanie – mówi, a ona przewraca się w jego ramionach. Gavin chce ją pocałować, ale Charlie się przed tym uchyla.
– Najpierw muszę umyć zęby.
– Może po śniadaniu, co? – pyta, unosząc się do siadu, a ona mu przytakuje. Szatyn stawia tacę na pościeli między nimi, a ona uśmiecha się z wyraźną aprobatą i sięga do szuflady po opaskę, by odsunąć włosy z twarzy.
– Postarałeś się, jestem pod wrażeniem – przyznaje, sięgając po pierwszego puszystego naleśnika i je go palcami. Gavin nalewa im herbaty i choć miał ułożone w głowie, co powie, teraz kompletnie nie wie, od czego zacząć. – Mam nadzieję, że to nie jest mój prezent świąteczny. Śniadanie.
– Nie, nie jest, ale dobrze wiedzieć, że jesteś taką materialistką, skarbie.
– Oj już nie wymyślaj, jesteś bogaty. Mogłeś mi kupić jakieś kolczyki z brylantami, żebym na imprezach rodzinnych nie wyglądała, jak uboga krewna.
– Mhm. Kupię ci ich tyle, żebyś wyglądała, jak utrzymanka, która jest ze mną tylko dla hajsu.
– Każdy, kto cię zna, wie, że żadna suma pieniędzy nie jest w stanie sprawić, że wytrzyma się twój czarujący charakter – rzuca kpiąco, a Gavin już ma jej dogryźć, ale blondynka pochyla się do niego i całuje go krótko. – Z tobą można być tylko z miłości.
– Wybrnęłaś z tego, mała.
– A co? Jakbym nie wybrnęła, to miałabym kłopoty?
– Mhm, ogromne – mówi, chcąc pocałować ją kolejny raz, ale Charlie znów się odsuwa.
– Mówiłam, śniadanie najpierw, później prysznic i możemy wrócić do tego tematu – śmieje się, a on przewraca oczami. – Co? Już ci nie pasuje, że nie zaczynamy dnia od kochania się na kacu?
– Nie, pasuje mi absolutnie wszystko. Nawet twój wczorajszy oddech i tłuste włosy.
– Dzięki, nigdy nie czułam się bardziej pociągająca – kpi sobie Charlie i sięga po filiżankę z herbatą. Gavin przewraca oczami, na co blondynka uśmiecha się szeroko. – Wiesz, że cię kocham, prawda?
– Ja ciebie też, nawet gdy testujesz moją cierpliwość.
– Ja cię po prostu trenuje przed tym, jak nasz dzieciak będzie testował twoją cierpliwość.
– Dzieciak będzie mój. Ty, na razie, się po prostu przypałętałaś.
– O, miło – śmieje się blondynka i odstawia filiżankę. – To co, potrzebujesz na mnie jakiegoś aktu własności?
– To już zależy od ciebie – odpowiada jej i wskazuje palcem na serwetkę leżącą na tacy. Charlotte mruży oczy i podnosi ją, odkrywając pod nią czerwone, drewniane pudełko.
– Przysięgam, jak robisz sobie ze mnie jaja, to cię wykastruję, Reed. – Charlotte otwiera prezent i zamiera na widok złotego pierścionka z trzema prostokątnymi brylantami. Gavin nie wie właściwie jakiej reakcji się spodziewał, ale raczej nie tego, że blondynka będzie patrzeć na niego z tak szczerym zaskoczeniem, jakby widziała go pierwszy raz w życiu, a nie mieszkała z nim pod jednym dachem i za pół roku miała urodzić jego dziecko. – Czy ty mi się oświadczasz? Nad naleśnikami? W piżamie? Gdy mam tłuste włosy i nie myłam zębów? Gdy zaczęłam ten dzień od narzekania na to, że było mi niedobrze?
– Och, jak te okoliczności nie spełniają twoich standardów, to możemy to załatwić przy jakiejś wystawnej kolacji, gdy będziesz miała na sobie kieckę i szpilki. Mogę nawet uklęknąć i odwalić całą szopkę z kwiatami, ale odpowiedź możesz dać mi już dzisiaj.
– Czyli to nie jest jakiś głupi żart? – pyta, unosząc pudełko i przyglądając się pierścionkowi z bliska. Gavin odstawia tacę ze śniadaniem na podłogę i przysuwa się bliżej niej.
– Charlie, pytam cię o to teraz, bo mam gdzieś czy masz na sobie drogą sukienkę, dwa kilo makijażu i włosy układane przez godzinę. Kocham cię. Nawet jeśli zaczęłaś rozmowę, która ma doprowadzić do naszych zaręczyn od deklaracji, że chciało ci się rzygać w nocy.
– Gavinie Reed, jesteś taki romantyczny – mruczy sarkastycznie Charlie, dalej bujając pudełko z pierścionkiem w dłoni. A on widzi po niej doskonale, że jest zdenerwowana i zaraz pewnie powie coś, czego nie chce wcale od niej usłyszeć. – Pytasz mnie tylko dlatego, że jestem w ciąży.
– O rany... – wzdycha nerwowo Gavin i przysuwa się do niej jeszcze bliżej. Kładzie jej dłonie na kolanach, ale Charlie dalej na niego nie patrzy, więc kładzie jej rękę na policzku i uśmiecha się do niej, gdy w końcu zaszczyca go spojrzeniem. – Gdybyś nie była w ciąży, to byśmy do siebie nie wrócili, nie miałabyś najmniejszego powodu, by znów ze mną być.
– Odbijasz piłeczkę.
– Nie. Złamałem ci serce, powiedziałem masę chujowych rzeczy, bo liczyłem na to, że odepchnę cię od swojego bałaganu jak najdalej. Wybaczyłaś mi tylko dlatego, że jesteś ze mną w ciąży.
– Jesteś idiotą. Wybaczyłam ci, bo cię kocham.
– Więc ty jesteś idiotką, jak uważasz, że oświadczam ci się, bo jesteś w ciąży. Robię to, bo chcę z tobą być.
– Naprawdę. Romantyk roku – mruczy pod nosem Charlie, ale jej głos jest już dużo bardziej radosny.
– Wziąłem ten pierścionek od mojej matki przedwczoraj, ale nie planowałem oświadczać ci się od razu, może faktycznie przy jakiejś lepszej okazji... ale wczoraj, u twojej rodziny, dotarło do mnie, że jestem z tobą szczęśliwy. I jak mogłaś zauważyć, nie jest to stan, do którego jestem jakoś szczególnie przyzwyczajony w swoim życiu, a te Święta, z tobą, były tak dobre, że jedyne, o czym jestem w stanie myśleć, to że chcę, by każde kolejne tak wyglądały – mówi, przesuwając palcem po jej policzku i uśmiecha się do niej ciepło. – Chcę słuchać, jak mi dogryzasz przy swojej matce i bronisz mnie przed swoją siostrą, która nie kryje się z sugestiami, że wrzuci moje ciało do jednego z pobliskich jezior, jeśli znów cię skrzywdzę, a później zmusi cię, byś zatuszowała to śledztwo. Chcę, żebyś mnie kochała, chcę, żebyś też była szczęśliwa i chcę wychować z tobą tego dzieciaka. I wiem, że ten pierścionek cię uszczęśliwi. A przynajmniej miałem taką nadzieję do teraz, bo teraz mam wrażenie, że jednak okrutnie coś spierdoliłem i... – Przerywa mu pocałunkiem. Zarzuca mu ręce na ramiona i popycha go na pościel, lądując na nim. Gavin śmieje się, nie odrywając się od jej ust i obejmuje ją tylko ramionami. – Czy to znaczy: tak?
– Technicznie nie zapytałeś mnie jeszcze o nic. Technicznie mogę uznać, że po prostu dostałam na gwiazdkę bardzo ładny i drogi pierścionek i wymagać kolejnego, za którym pójdą kwiaty, szampan i cała szopka z klękaniem.
– Zejdź ze mnie, to uklęknę – śmieje się, a blondynka uśmiecha się kpiąco.
– Daj spokój, wolę jak w łóżku klęczysz w innych okolicznościach – mówi bezczelnie, a on od razu całuje jej szyję. – Dobra, dobra. Już mnie nie rozpraszaj.
– Czemu? To zawsze działa – odpowiada, przygryzając delikatnie jej skórę, zanim blondynka go od siebie odepchnie. Gavin unosi się i siada naprzeciwko niej, po czym zabiera od niej drewniane pudełko i wyjmuje z niego pierścionek. – Charlotte Flowers, czy uczynisz mi ten zaszczyt i okażesz się jeszcze bardziej niepoczytalna, by chcieć spędzić ze mną resztę życia?
– Pewnie, że tak – deklaruje blondynka i daje włożyć sobie na palec pierścionek. – Jak nie ja, to umrzesz w samotności, Reed. Więc na twoim miejscu bym o mnie dbała.
– A co innego robię? – pyta, pozornie chłodno, a ona wybucha śmiechem i znów przyciąga go do siebie.
– Robisz całkiem niezłą robotę, tylko staraj się już więcej nie umierać... No, chyba że znów mi złamiesz serce, wtedy to zdecydowanie się nie krępuj. Moja siostra nawet może ci w tym pomóc.
– Nie jestem głupi, nie pozwolę sobie tego spierdolić. Jesteś jedyną osobą, która umie sprawić, że wieczory z moją rodziną nawet stają się znośne. – Charlie śmieje się i kładzie się na łóżku, a on przytula ją do siebie i całuje ją w czoło.
– Zobaczymy jeszcze dziś wieczorem...
– Zawsze możemy odwołać.
– Gavin – wzdycha nerwowo Charlie, a on kręci głową.
– Wiem, wiem. Wyciągnął do mnie rękę, nie mogę tego spierdolić – mówi, nie kryjąc zdenerwowania.
Odbywali tę rozmowę już któryś raz odkąd tylko dostali zaproszenie do Kamskich na przyjęcie świąteczne. W pierwszym odruchu Gavin od razu chciał odmówić, tak z zasady, dla podkreślenia, że między nim a Elijahem nic się nie zmieniło. I w pięć sekund dotarło do niego, że przecież zmieniło się wszystko. Nawet nie przez to, że przyszedł do niego w szpitalu, ale przede wszystkim dlatego, że w jego głowie Elijah nie jest już tą samą osobą, którą demonizował latami. Przez te dwa miesiące, przez spędzanie czasu z jego dziećmi, przez niekończące się rozmowy z Zoyą, dotarło do niego, że jego brat był dla niego kimś obcym, jakąś papierową figurą, do której on sam dopisał okropne cechy. Prawda jest taka, że ani on nie zna w tej chwili Elijaha, ani on jego. On przez te ostatnie kilka miesięcy zmienił się bardziej niż przez prawie całe swoje dorosłe życie. I choć nie chce się do tego przyznać głośno, bo boi się, że zabrzmi naiwnie, ale liczy na to, że on też się zmienił. Dlatego Gavin bił się z myślami, czy przyjąć to zaproszenie, czy może jednak się wyłgać i po prostu namówić Zoyę innego dnia na spotkanie, gdy nie będzie z nią jej męża.
Tylko wtedy wkroczyło poczucie winy. Jeśli dążyłby do spotkania z samą Zoyą, bardzo łatwo naraziłby się na podejrzenia ze strony Kamskiego i, co gorsze, Charlie. Nie chciał, by ktokolwiek podejrzewał, że jego i Zoyę może łączyć jeszcze cokolwiek romantycznego, czy seksualnego. Chciał po prostu się widywać raz na jakiś czas, z nią i z dzieciakami, bo akurat do tego, że tęskni za Finnem i Ester, było mu przyznać się dość łatwo. Więc ostatecznie przyjął zaproszenie na przyjęcie, na które w sumie Charlotte ucieszyła się bardziej, niż się spodziewał.
Cóż, wygląda na to, że gdy dojrzał do posiadania swojej własnej rodziny, przyjdzie mu też pogodzić się z tą, z którą rok temu nie chciał mieć absolutnie nic wspólnego.
✴
And maybe it was ego swinging
Maybe it was her
Flashes of the battle come back to me in a blur
Pierwszy raz od wielu lat, Elijah miał wrażenie, że coś go zaskakuje i wymaga od niego uczenia się rzeczy od nowa. Ostatni raz, też uczył się o samym sobie, ale wtedy raczej zaskakiwało go to, jak bardzo jest w stanie kogoś kochać, a teraz jak sam jest w stanie funkcjonować. Nie miał pojęcia, jak będzie mu się żyć w ciele androida, nie zdążył się na to przygotować, nie zdążył nawet tego przemyśleć. Po prostu się obudził. I nagle rzeczy, które definiowały jego cielesność, wszystkie brzemienia śmiertelności, po prostu wyparowały. Pierwszy raz, w całym swoim życiu myślał jasno. Zniknęła jego choroba. Zniknęło zmęczenie. Pragnienie. Głód. Nie musiał marnować czasu na sen, mógł być produktywny dwadzieścia cztery godziny na dobę. I na początku taki właśnie był. W końcu miał pod dostatkiem tego, co do tej pory, każdego dnia, zdawało mu się uciekać przez palce. W końcu miał czas. Nieograniczoną ilość czasu. Teraz z łatwością umiał podzielić swoją dobę między bycie z rodziną, mógł czytać Ester bajki i nie mieć gdzieś w głowie tykającego zegara, który informuje go, że w tej samej chwili mógł pracować. Mógł doskonalić technologię, która pozwoli mu z nimi zostać na zawsze.
Teraz technologia już działała, a on mógł jednocześnie obejmować Zoyę na sofie, oglądając z nimi film i pisać, analizować jakieś kolejne badania, których wyniki wysłała mu Ada. I nie umiał się zatrzymać. Nawet na pół sekundy. Co powodowało napięcie u jego żony, nawet jeśli ta nie mówiła o tym głośno, jakby za nic nie chciała się z nim pokłócić. Więc Elijah próbował też zrobić wszystko, by do awantury nie doprowadzić, ale ona zdawała się zbierać nad nimi, jak burzowe chmury, a on nie umiał temu zapobiec. Aż którejś nocy wyszedł z laboratorium i idąc przez dom, zajrzał do sypialni. Zoya leżała w łóżku razem z Ester i obie spały, a on, choć miał to poczucie, że ma wciąż mnóstwo do zrobienia, zrozumiał, że to jest problem. To są drobne rzeczy, które nagle między nimi zniknęły. I poszedł do nich, przytulił się do blondynki, która uśmiechnęła się, wtulając się w niego plecami i bardzo cicho przyznała, że za nim tęskniła. Więc Elijah zwolnił, zaczął być z nimi naprawdę, a nie tylko częściowo.
I dziś, gdy obudził się ze stanu uśpienia, z rozczarowaniem odkrył, że jego żony nie ma obok niego w łóżku. Sprawdza więc godzinę i zaczyna nasłuchiwać jej kroków, które dochodzą z salonu; wstaje i idzie cicho korytarzem, po czym staje w drzwiach i przez chwilę po prostu na nią patrzy. Z takim samym zachwytem, jak gdy widział ją pierwszy raz w życiu w swoim gabinecie i próbuje już teraz, na zapas, znaleźć jakiś doskonały komplement, który jej powie, jak tylko blondynka go zauważy. Zoya ustawia pod choinką prezenty dla dzieci, ma na sobie kremową piżamę, a jej włosy są w nieładzie po nocy, a i tak jego zdaniem jest oszałamiająco piękna. Już ma zamiar jej to powiedzieć, ale blondynka nagle przystaje w pół kroku na miękkim, czarnym dywanie, którym wyłożone jest centrum salonu. Zoya spogląda pod swoje nogi, a Elijah, który widział swoją śmierć w jej wspomnieniach, zdaje sobie sprawę, że jego żona stoi dokładnie w miejscu, w którym znalazła jego ciało. Podchodzi więc do niej i od razu obejmuje ją w pasie, obracając do siebie.
– Jestem tu. Pamiętasz? – pyta, spoglądając jej prosto w oczy, ewidentnie wyrywając ją z jej najgorszych wspomnień. Elijah czasem aż za dobrze zdaje sobie sprawę z tego, że Zoya wciąż jeszcze chwilami tkwi w tamtym momencie, gdy go straciła, gdy ich doskonałe życie rozpadło się na kawałki, a on nieustająco ma wrażenie, że robi za mało, by te kawałki znów ułożyć w całość.
– Czasem... Nie, to takie głupie – wzdycha nerwowo, a on obejmuje ją mocniej i całuje w czoło. – Czasem mam wrażenie, że wcale cię tu nie ma, że nie wróciłeś, że tylko to sobie przyśniłam.
– Jak mam ci udowodnić, że to nie sen, najdroższa? Myślę, że jak cię uszczypnę, to nie da żadnego efektu – śmieje się, a ona uśmiecha się lekko.
– Możesz mnie pocałować, tak na początek.
– Na początek? – pyta, wplatając dłoń w jej włosy i przyciąga ją do swoich ust. Całuje ją namiętnie, drugą ręką przyciągając do siebie mocniej, a blondynka niespodziewanie przygryza jego dolną wargę. – Obawiam się, że to już na mnie nie działa.
– Jakoś w to nie wierzę – śmieje się, odchylając się lekko, by spojrzeć mu w oczy. – Nakarmiłam koty, ogarnęłam prezenty, dzieci jeszcze śpią... wracamy do łóżka?
Jeszcze zanim dokończy to pytanie, Elijah z łatwością bierze ją na ręce i wynosi z salonu, a Zoya bardzo stara się nie roześmiać, dopóki nie zamkną za sobą drzwi sypialni. Dosłownie ułamek sekundy stoją naprzeciwko siebie w milczeniu, zanim Zoya złapie go za spodnie i przyciągnie do siebie. Brunet całuje ją, przypierając do drzwi, gdy jej dłonie błądzą po jego nagich plecach tak zachłannie, jak za każdym poprzednim razem. Nawet jeśli nie znajdują na nich blizny, którą kiedyś, pierwszej nocy w tym domu, dotknęła z jakiejś nieskrępowanej ciekawości. Przerywają pocałunek tylko na chwilę, gdy Zoya ściąga z siebie koszulkę, a on obraca się z nią w ramionach, by oprzeć blondynkę o ścianę. Jego dłoń wsuwa się pod jej spodnie i bieliznę, a ona łapie płytki wdech, przenosząc pocałunki na jego szyję.
– Jak myślisz, ile mamy czasu, zanim się obudzą? – pyta Elijah, przygryzając płatek jej ucha i nie przestając jej dotykać.
– Wystarczająco – odpowiada mu cicho blondynka, na co jej mąż śmieje się i ściąga z niej resztę piżamy, którą Zoya odsuwa spod swoich stóp. Elijah unosi ją z łatwością i nie tracąc więcej czasu, bierze ją na ścianie, zakrywając dłonią jej usta, by stłumić westchnienie blondynki. Zoya gryzie go w rękę, ale on nie zabiera jej z jej twarzy, bo kolejny raz wchodzi w nią jeszcze mocniej. – Łóżko? – sugeruje Zoya, odzywając się prosto w jego głowie, na co jej mąż, obraca się z nią w ramionach i od razu lądują na materacu w chłodnej pościeli.
– Jeszcze jakieś życzenia? – pyta, patrząc jej prosto w oczy. Zoya zarzuca mu nogi na biodra i przygryza usta, wyglądając, jakby zastanawiała się co powiedzieć.
– Powiedz, że mnie kochasz.
– Zawsze wolałem czyny, niż słowa – śmieje się Elijah i splata ich dłonie, dociskając jednocześnie jej rękę do materaca, gdy znów zaczynają się kochać.
Zoya nie miała wątpliwości, że go odzyskała. Jednak czas, chwilami, gdy zasypiała sama, lub gdy widziała, że Elijah znów ucieka gdzieś myślami, czy o czymś jej nie mówi, bała się, że nic nie będzie już takie samo. I to wcale nie dlatego, że dwa miesiące jego nieobecności, odcisnęły na niej bolesne piętno. Bała się, że jakieś podstawy ich związku zostaną naruszone. W obliczu okoliczności, w jakich się znaleźli, czuła się piekielnie wręcz głupio, z tym że bała się, że Elijah nie będzie jej kochał tak, jak wcześniej. Że nie będzie jej pragnął tak jak wcześniej. Na szczęście szybko okazało się, że się myliła. Teraz nie musiała mu już o niczym mówić, teraz wystarczyło, że brała jego dłoń, gdy kładł się obok niej i po prostu dzieliła się z nim wszystkim, co czuje, każdą wątpliwością, niepewnością, powodem do złości. Wystarczyło, że Elijah po prostu zaczął znów koło niej sypiać.
A co do pożądania, to było inaczej. Pierwszy raz była z innym androidem, pierwszy raz była z kimś dla kogo pożądanie nie jest czymś jedynie fizycznym, a bierze się z wielu innych uczuć. Uczuć, którymi może się z nim dzielić z taką samą łatwością, jak wspomnieniami, czy niepokojami. Nie musieli mówić sobie, czego pragną i jak tego pragną, tu też wystarczyło, że złapali się za dłonie i wszystkie granice się rozmywały. Zoya wiedziała już wcześniej, że razem są doskonali, ale teraz ma tego pewność, gdy wymieniają kolejne pocałunki, tracąc świadomość tego, gdzie zaczynają się jej myśli, jej pragnienia, a kończą jego. I gdy pierwszy raz skończyli się kochać którejś nocy, wykorzystując chwilę, w której byli w sypialni sami, bo Ester jeszcze nie postanowiła im przeszkodzić, poważnie zaczęli się obawiać, że teraz każdą chwilę będą chcieli spędzić w tej sposób. Jak para zakochanych nastolatków, tarzająca się w pościeli. Jakby zakochali się w sobie zupełnie na nowo, ale z taką samą obsesją, jak za pierwszym razem.
– Powinniśmy wstać – mówi Zoya, już na głos, gdy Elijah całuje jej kark, leżąc przytulony do jej ciała. Blondynka leży na boku i wygina plecy w łuk, gdy jego dłoń przesuwa się po jej brzuchu. – Dzieciaki się zaraz obudzą, a nam mimo wszystko przyda się prysznic.
– Możemy się przenieść pod prysznic, jeśli chcesz – odpowiada jej, przyciągając ją mocniej do siebie.
– Nie tyle chcę, co musimy. Dziś nie będą mieli nad nami litości, gdy się obudzą.
– Durna tradycja. Nie możemy dawać im prezentów wieczór wcześniej? I tak nie wierzą w Mikołaja, czy inne bzdury.
– Nie, ale to pierwsze Święta, których nie spędzamy w Nowym Jorku z moją rodziną i moimi siostrzeńcami, więc niech tradycje się chociaż zgadzają.
– W takim razie prysznic – przyznaje niechętnie Elijah, odsuwając się od niej, ale blondynka błyskawicznie obraca się i siada mu na brzuchu. – Nie pomagasz, najdroższa.
– Wiesz, możesz mnie pod ten prysznic zanieść i myślę, że nie musi być on jakoś wybitnie szybki – śmieje się, pochylając nad nim i całuje go, opadając na niego całym swoim ciałem. Jej jasne włosy rozsypują się wokół jego twarzy, a jego dłonie przesuwają po jej plecach aż do pośladków, na których zaciska palce.
– Zaraz nie wstaniemy z tego łóżka...
– Zanieś. Mnie. Pod. Prysznic – mówi Zoya, każde słowo akcentując kolejnym pocałunkiem, a Elijah w końcu unosi się do siadu, a później z łatwością wstaje z nią z łóżka.
Idą do łazienki, puszczają ciepłą wodę i wpadają pod prysznic, wymieniając kolejne zachłanne pocałunki. Zoya opiera się o niego plecami, wciska pośladki w jego biodra, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że ten prysznic wcale nie będzie krótki, ale z drugiej strony, nie mają dla siebie za wiele takich poranków ostatnio. Nikodem wyjechał do Nowego Jorku, a oni nie specjalnie chcą zostawiać dzieci pod opieką kogokolwiek innego. Dlatego nie śpieszą się z wyjściem z łazienki, ale w końcu nie mają wyboru. Ubierają się w dresy i Zoya chce iść obudzić Ester, ale gdy tylko otwierają drzwi, słyszą, że Phineas już nią rozmawia z nią w pokoju.
– Pójdę po nich – mówi Elijah, a ona idzie do kuchni, gdzie robi dzieciakom kakao, zanim salon wypełni się ich paplaniem. Zoya patrzy z kuchni na Phineasa, któremu Elijah pomaga usiąść w fotelu, po czym łapie Esterę na ręce, bo dziewczynka już rzuca się w stronę prezentów. – Cierpliwości, młoda damo. To pudełko akurat jest dla mamy.
– O, byłam przekonana, że ja już dostałam swój prezent – odpowiada Zoya, wchodząc do kuchni i wręcza Finnowi kubek, a ten dla Ester na razie odstawia na stolik. Elijah obraca się do niej z pytającym spojrzeniem, a blondynka uśmiecha się szeroko. – Najlepszego męża na świecie? – śmieje się, a Phineas wzdycha ostentacyjnie, gdy Elijah całuje ją krótko.
– Jesteście jeszcze gorsi niż wcześniej – wtrąca chłopak, a Zoya kręci głową.
– Ktoś tu nie chce dostać swojego prezentu – rzuca kpiąco, siadając na sofie. Elijah siada na dywanie z Esterą, której wskazuje pierwsze pudełko z jej imieniem.
– Nie odbierzesz mi świątecznych prezentów, zasłużyłem na nie w tym roku – odpowiada jej syn, a Elijah od razu łapie drugie pudełko i mu podaje.
– Odbijesz sobie w nowym roku – zapewnia go Elijah i pomaga córce rozwiązać fioletową wstążkę na pudełku przed nią.
– A ja? Dostanę mój prezent? – pyta Zoya, wskazując na pudełko, które jej mąż zabrał ich córce wcześniej.
– Za chwilę. Widać, po kim nasza córka jest taka niecierpliwa – poucza ją Elijah, a blondynka wzrusza ramionami i krzyżuje nogi, na które od razu wskakuje jej kotka. Zoya drapie Coffe za uszami, patrząc, jak jej dzieci otwierają kolejne prezenty. Phineas piszczy radośnie, obracając w dłoniach grube, jak encyklopedia wydanie jego ulubionej gry, a Estera z pomocą ojca zaczyna rozgryzać zabawkę logiczną, którą dla niej wybrali. – To też jest jeszcze dla ciebie – mówi Elijah, wskazując na maleńkie pudełko pod choinką, a Finn odrywa wzrok od rysunków w komiksie i mruży podejrzliwie oczy.
– A to nie tak, że umówiliśmy się na jeden bajecznie drogi prezent dla mnie i kilka mniejszych dla Gremlina?
– Nie mów tak o siostrze.
– Zoya też tak o niej mówi – broni się chłopak i przechyla się, by sięgnąć po pudełko. Otwiera je podejrzliwie, a to, że Elijah zostawił Ester w spokoju i oparł się plecami o sofę przy stopach Zoyi, wcale go nie uspokaja. Ma wrażenie, że rodzice obserwują go, jakby chcieli zarejestrować jego reakcję, a po mikroskopijnej wielkości pudełka, nie ma pojęcia, czego ma się spodziewać. Przypomina mu ono jedno z tych na biżuterię, w których Zoya przechowywała wszystkie swoje najdroższe pierścionki, ale to było jeszcze mniejsze. I gdy w końcu Phineas je otwiera, od razu otwiera ze zdumienia usta, widząc przypinkę uniwersytetu Cornella. – Jaja sobie ze mnie robicie, nie? To jakaś sugestia? Gdzie powinienem składać papiery jak skończę Coldbridge, czy jak?
– Nie. To ci się przyda od wiosennego semestru – odpowiada Zoya, uśmiechając się do syna.
– Przecież składałem podanie na Columbię!
– Uznałem, że nie będziesz chciał się uczyć na uniwersytecie, na którym będzie pracował twój ojciec – odpowiada Elijah. – Dziekan Columbii rozmawiał z dziekanem Cornella i...
– Oczywiście! Przecież to wszystko pieprzone Ivy League!
– Język! – upomina go Zoya, a chłopak od razu się reflektuje. – Czy ty jesteś na nas zły, że wybraliśmy ci inną uczelnię?
– Nie! Ja jestem w szoku. Przecież Cornell jest najlepszy, jeśli chodzi o wydział technologiczny, po prostu zakładałem, że będziecie chcieli, żebym był w mieście... Tym samym mieście co wy.
– Phineas, naprawdę sądzisz, że przedłożylibyśmy twoją edukację nad nasz komfort psychiczny? – pyta Elijah, a chłopak parska śmiechem i wpina sobie przypinkę w sweter.
– Ty nie, Zoya to co innego.
– Na szczęście to już nie tylko Zoyi decyzja – odpowiada chłodno Elijah, a jego żona ciągnie go ostrzegawczo za włosy. – Poza tym chyba twoja dziewczyna ma dodatkowe zajęcia w Cornellu, co?
– Tak! Muszę do niej napisać – mówi Phineas, od razu sięgając po telefon schowany w kieszeni, ale zatrzymuje się w połowie tego ruchu. – Mogę do niej napisać?
– Tak, pewnie, że tak – mówi Zoya, ignorując chwilowo zasadę o niekorzystaniu z telefonu, gdy są wszyscy razem. – To co, twoja kolej? – pyta, zrzucając z siebie kota i nachyla się, by pocałować męża w policzek.
– Pewnie. Tylko nie widzę tam żadnego pudełka dla siebie.
– Egoista – śmieje się blondynka i sięga do szuflady w stoliku obok, z którego wyjmuje czytnik dokumentów, który podaje mężowi. Elijah dalej siedzi przed nią na podłodze, więc Zoya nie widzi jego twarzy, przeczesuje jego ciemne włosy palcami i czeka, aż przeczyta zawartość pliku. Na samym początku związku ustalili, że nie będą kupować prezentów na Święta dla siebie indywidualnie, a będą inwestować w rzeczy dla nich wspólne. Wakacje, obrazy, samochody... Bo rzeczy dla siebie wzajemnie, mogą dawać sobie bez okazji.
– Ja byłem w tym domu, prawda? – pyta, gdy dochodzi do zdjęć budynku i obraca się w stronę żony. – Ta koleżanka twojej mamy, Wendy, tak? Urządzała tam przyjęcie noworoczne. Powiedziałaś mi wtedy, że chciałabyś taki idealny nowojorski budynek.
– A ty zażartowałeś, że możesz jej nawet dziś wieczorem złożyć propozycję, że go od niej odkupimy, bo zabrałeś książeczkę czekową – mówi Zoya z uśmiechem. – Więc go odkupiłam. Witaj w domu, kochanie. – Elijah obraca się jeszcze bardziej, klęka przed żoną, która nachyla się i całuje go krótko.
– Kupiłaś dom w Nowym Jorku? – pyta Finn, nie odrywając wzroku od telefonu. – Mam nadzieję, że będziemy mieć miejsce na laboratorium i będę mógł urządzić swój pokój.
– Tak i tak – zapewnia go Zoya, gdy jej mąż siada obok niej. Blondynka opiera się o niego plecami, zabiera tablet z jego dłoni i zaczyna przerzucać kolejne strony pliku. Te już pokazują wstępny projekt kolejnych pięter budynku, a Elijah przytakuje jej, niemal mechanicznie, bo nie ma dla niego znaczenia, jakiego koloru będą ściany, czy kafelki. Bo i tak nie ma najmniejszych wątpliwości, że żadna z tych rzeczy nie zmieni tamtego budynku w ich dom bardziej, niż zrobi to sama obecność Zoyi. – Wiem, że pewnie wolałbyś jakiś obrzydliwie wielki apartament pokroju tych, w które mieszka mój brat, ale ten dom ma nawet basen...
– Pięć lat mieszkaliśmy w domu, którego nie wybrałaś i przerobiłaś jedynie w detalach. Myślę, że mogę zgodzić się, by teraz było na odwrót – zapewnia ją, a Zoya odkłada tablet i opiera się o niego mocniej, obejmując się jego ramionami. – Nie, właściwie oddaj mi ten czytnik. Mój prezent też się na nim mieści.
– A tamto pudełko? – protestuje Zoya, ale jej mąż całuje ją krótko w głowę.
– Poczeka. Teraz spójrz na to – mówi, podsuwając jej jakąś pracę naukową, a Zoya przesuwa pobieżnie wzrokiem po ekranie. Elijah śmieje się i wskazuje jej palcem fragment, o który konkretnie mu chodzi. – Pani Kamska, oficjalnie zostaniesz zapisana w historii nauki i to nie tylko w mojej notce biograficznej... – Phineas wybucha śmiechem, na co Zoya z oburzonym wzrokiem obraca się do męża. – Spokojnie, o tobie będą pisać w podręcznikach do prawa i tam to ja będę jedynie mężem i ojcem twoich dzieci.
– Powiedzmy, że z tego wybrnąłeś. Więc? Jaki szalony eksperyment nazwiesz moim imieniem?
– Sama już to zrobiłaś. Test pani Kamskiej będzie oficjalnie używany przy testach EL, które będziemy prowadzić. Test polegający na użyciu najsilniejszego ładunku emocjonalnego, mający na celu sprawdzenie reakcji badanego obiektu – czyta fragment dokumenty, zaznaczając na ekranie dokładnie które zdania potwierdzają jego słowa. – Bez ciebie EL w ogóle by nie powstało, moja najdroższa, więc musiałaś się jakoś zapisać w jego tworzeniu.
– A pomyśleć, że to ja zarywałem z tobą noce nad programowaniem – wtrąca chłodno Phineas, a Elijah, jak gdyby nigdy nic, rzuca w niego poduszką. – Tak, wiem, dostanę całe EQL we władanie, jak będę pełnoletni. To mi powinno wystarczyć jako rekompensata.
– Dobrze, że nie muszę ci tego tłumaczyć – mówi Elijah i wskazuje synowi ostatnie pudełko, które zostało pod choinką. Phineas się po nie schyla i rzuca je ojcu, który łapie je w locie i kładzie na brzuchu swojej żony. – Wesołych Świąt, Zoyu. Tych i wszystkich następnych.
– Wszystkich?
– Aż do końca świata – mówi jej wprost do ucha, a ona sięga do czerwonej wstążeczki i otwiera czarne pudełko, w którym znajduje się para obrączek. Obrączek z niewielkimi niebieskimi kamieniami. – Nie. To...
– To dokładnie to, o czym myślisz – zapewnia ją, widząc, jak Zoya wyjmuje mniejszą z obrączek i unosi ją do światła, by ocenić dokładniej prostokątny kamień o brylantowym szlifie, który łączący dwa kawałki białego złota.
– Skąd miałeś moje Tyrium?
– Jeszcze z testów nad antidotum Sky – odpowiada, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie. – Teraz, gdy oboje jesteśmy androidami, wypada, żebyśmy mieli odpowiednie obrączki.
– Od kiedy Elijah Kamski robi coś, bo wypada? – pyta prześmiewczym głosem Zoya, a on od razu uśmiecha się bezczelnie.
– Od momentu, w którym wie, że to uszczęśliwi jego żonę. – Elijah sięga po jej dłoń i zdejmuje z niej jej obrączkę razem z pierścionkiem zaręczynowym i zakłada jej nową, po czym unosi jej rękę, by Zoya mogła ocenić, jak się komponują. Ona nie musi zdejmować jego poprzedniej obrączki, bo ta i tak była na niego za wąska i od listopada leżała w szufladzie z biżuterią w garderobie. Zakłada mu nową, która pasuje idealnie i kładzie na jego rękę swoją.
– Dopóki śmierć nas nie rozłączy? – pyta prześmiewczym głosem Zoya, a Elijah wybucha śmiechem tuż przy jej uchu i zaciska palce na jej dłoni.
– Musimy wymyśleć coś lepszego – odpowiada Elijah, obejmując ją krótką chwilę, zanim Estera postanowi dołączyć do nich na sofie i usilnie próbuje zrobić wszystko, by wepchnąć się między nich.
Zoya więc posłusznie odsuwa się na drugi kraniec sofy, gdzie czeka na nią jej kotka i bierze sobie ją na kolana. Pani Kamska za dobrze, wie, że nie ma najmniejszych szans konkurować ze swoją córką o atencję Elijaha, bo młoda panna Kamska jest w tej sprawie bardzo uparta. Podobnie jak ona i Finn, próbuje rekompensować sobie te dwa piekielnie długie miesiące, gdy nie było go z nimi. Na szczęście Zoya ma już pewność, że teraz mają dla siebie całą wieczność i drugi raz nie dadzą sobie jej odebrać.
Witam was pod pierwszą częścią epilogu, gdzie u jednych lepiej, u innych gorzej, ale musiałam wszystkim dać zakończenia, bo strasznie się z nimi zżyłam.
Teoretycznie ten epilog miał być tylko tym, co przeczytacie w sobotę, ale wyszło TROCHĘ dłużej, stąd dwie części.
No niestety, ale nawet Gavin ostatecznie zasłużył na szczęśliwe zakończenie.
Nie ukrywajmy.
Jestem zdzirą na szczęśliwe zakończenia.
Więc jedzcie ten cukier, bo w Play with fire słodko nie będzie 😏🔥
K.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top