Echo przeszłości ✴ 14.08.2045

Wnętrze samochodu wypełniają dźwięki playlisty ułożonej przez Gavina tak dawno temu, że sam czasem czuje się zaskoczony obecnymi na niej utworami. Charlie, która zazwyczaj narzeka na jego słuchanie staroci, dziś jest zbyt naburmuszona, by się odezwać. Zamiast tego robi pośpieszny makijaż przy pomocy niewielkiego lusterka. W sobotę w nocy była na patrolu, przez co zmokła, a Gavin nie miał ochoty po nią przyjechać o szóstej rano, przez co blondynka obraziła się na niego śmiertelnie. I nawet to, że teraz zaproponował jej podwiezienie, w najmniejszym stopniu nie rozwiązuje sytuacji. A Reed czuje się zwyczajnie zmęczony jej fochami i naprawdę w takich chwilach poddaje w wątpliwość to, czy aby dobrze robi, umawiając się z młodszymi od siebie dziewczynami, które obrażają się o byle co. Nie ma też zamiaru tłumaczyć się jej, że zwyczajnie potrzebował pobyć sam, bo po początkowym wkurwieniu i jakiejś dziwnej nadziei na wyrównanie rachunków, teraz sprawa, która prowadzą, raczej go dobija. Głównie dlatego, że znów śnią mu się koszmary. Znów śni mu się Zoya. Jakby miał już do końca życia pokutować za to, co zrobił, co przecież z perspektywy czasu było jego zdaniem absolutnie niewymierne do rozmiaru kary, jaką ponosi każdego dnia.

- Czy ja może zrobiłam coś wybitnie nie na miejscu na tamtej imprezie u twoich rodziców? - pyta się niespodziewanie gniewnym tonem Charlotte. - Nie wiem, nie kumam. Próbuję znaleźć jakiś powód, przez który znów się między nami jebie i mam wrażenie, że jebie się, odkąd tam pojechaliśmy.

- Nie wydaje mi się, żebyśmy przed tą imprezą w ogóle byli oficjalnie razem, więc nie mogło...

- Ja pierdole. Bycie z tobą to jak robienie kroku w przód, a później spierdalanie sprintem piętnaście kroków w tył - wzdycha dziewczyna.

- Widać tak już ze mną jest.

- Myślałam...

- Źle myślałaś - odpowiada nerwowo, a ona fuka wściekle i zaciska usta mocno, jakby powstrzymywała się przed powiedzeniem mu czegoś nieprzyjemnego. - Ja nie jestem jakimś naukowym projektem, by mnie naprawiać. Sądziłem, że to było między nami jasne od początku.

- Bla, bla, bla. Myślałam... - Szatyn wzdycha, a Charlie przeklina cicho. - Myślałam, że lubimy spędzać razem czas, Gav. Myślałam, że to jest na serio, jak mnie zaciągasz na imprezę rodzinną.

- Musimy to robić teraz? Spierdalać sobie cały dzień od samego rana.

- Tak.

Gavin wzdycha i spogląda na nią, gdy zatrzymują się na światłach, po czym uśmiecha się nerwowo. Charlie wygląda na wkurwioną, a nie obrażoną, co jest akurat dobrym znakiem i przede wszystkim pasuje do niej, więc mimo tego, że jeszcze chwilę temu był na nią zły, teraz nachyla się i całuje jej policzek. Blondyna parska urażona, ale na ułamek sekundy się uśmiecha i patrzy na niego już mniej nerwowo. A on cieszy się, że udało mu się minimalnie załagodzić sytuację, bo nadal bezsprzecznie ją lubi, lubi spędzać z nią czas i nie chce jej stracić, ale jednocześnie nie czuje nic więcej. Nie czuję nic. Od lat tkwi w tej pustce i do niedawna był przekonany, że nic już go nie ruszy.

- Tak, chodzi o to, że pojechaliśmy do mojej rodziny. To było głupie i wyprowadziło mnie z równowagi, jak zawsze, gdy tam bywam. Znów będę się ogarniał po tym tygodniami - odpowiada wymijająco, a Charlie przytakuje mu, nie sprawiając wrażenia przekonanej.

- Chodzi o twojego brata i tę plastikową sukę...

- Nie mów tak o niej. - Jego usta działają szybciej niż mózg i dopiero, gdy słyszy własne słowa, dociera do niego, co powiedział. Charlotte krzyżuje dłonie na piersiach i posyła mu wyczekujące spojrzenie. On jednak wybiera milczenie.

- Przecież sam tak o niej mówiłeś. Rany, z tego co słyszałam od chłopaków, to mówiłeś o niej jeszcze gorsze rzeczy, gdy się pojawiała na posterunku. Podobno nawet dostałeś za jedną z nich po mordzie od Harcerzyka.

- Nie no, świetnie, kochanie. Wszystko już wiesz z plotek, więc możesz łaskawie się ode mnie odjebać z tymi pytaniami.

- Rany, Kamscy to serio dla ciebie taki drażliwy temat?

- Brawo, zajebista dedukcja. Myślałaś, żeby zostać detektywem?

- Czyli nie porozmawiamy jak normalni ludzie, tylko będziesz dalej się tak zachowywał?

- Najwyraźniej.

- Świetnie - mruczy jeszcze pod nosem Charlie.

Blondynka obraca twarz do szyby i nie odzywa się do niego już ani słowem. Dopiero gdy zatrzymują się na parkingu pod posterunkiem, rzuca do niego krótkie pożegnanie i wysiada, trzaskając za sobą drzwiami. A Gavin zaczyna rozważać, czy aby jednak celibat nie byłby dla niego najlepszą opcją. Już po wejściu do środka widzi, że musiało odjebać się coś grubego, bo w przeszklonym gabinecie Fowlera siedzi sam Gubernator Michigan w towarzystwie RK600. Blondyn w błękitnej, lnianej koszuli stoi oparty o ścianę gabinetu, przytakując na każde słowo wypowiedziane przez dwóch starszych mężczyzn przed sobą i ani razu nie zabiera głosu. Gavin chwilę patrzy w tamtą stronę, zanim podejdzie do Connora, który porządkuje rzeczy na swoim biurku.

- Co jest? - pyta, a Osiemset mruży oczy, jakby to było najgłupsze pytanie, jakie usłyszał w życiu.

- Prokurator Paul Canipe nie żyje, miał wypadek samochodowy, wracając z jakiegoś przyjęcia w ostatnią sobotę. Gubernator przyjechał się upewnić, że zakończyliśmy to badać i, że to na pewno był wypadek.

- Zakończyliśmy? My? W sensie to w ogóle trafiło na nasz posterunek?

- Nie, ale chcieli, żebyśmy to z Sześćset przeanalizowali jeszcze raz, dziś rano - tłumaczy Connor, nie brzmiąc na zadowolonego. - I tak, to był wypadek. Canipe miał we krwi półtora promila alkoholu, a warunki pogodowe w sobotnią noc były dramatyczne.

- Okej, więc czemu masz minę, jakbyś nagle znalazł dowód na to, że zajebał go co najmniej twój brat?

- Bo Oscar oczywiście łączy to z Kamskimi.

- Na jakiej, kurwa, podstawie, jeśli to był wypadek?

- Dobre pytanie. Pewnie jak skończy składać raport, to nas oświeci, ale jakoś... - Connor przerywa w pół słowa, gdy orientuje się, że właśnie prawie wydał się ze swoimi wątpliwościami przed Gavinem.

- Och, nie jesteś wielkim fanem swojego kuzyna? - śmieje się Gavin, opierając się o najbliższe biurko i uśmiecha się bezczelnie do Connora. - Co, nie podoba ci się, że blondyna znów może ci kłamać jak z nut?

- Nie wiem, o czym mówisz. Mnie Zoya nigdy nie okłamała, to raczej ciebie puściła kantem, wybierając twojego brata - odpowiada równie bezczelnie android. - Przelewy na konto osoby, która zleciła morderstwo tej pracownicy EQL wyszły z Detroit. Jednak nie mamy żadnego twardego dowodu, że mogły wyjść od Kamskich. Nie wiemy, kim jest morderca i co miał na celu...

- Kamski lubi władzę, jeśli ktoś coś zyskał na śmierci Kanaty, to on.

- Dowody, Gavin. Nie mamy żadnych. Tylko domysły.

- Chcesz dowodów? To zapraszam - mówi Oscar, pojawiając się obok nich z szerokim uśmiechem. Osiemset zagryza usta, powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, czego będzie żałował, lub co może zagrozić jego potencjalnej karierze i rusza za swoim kuzynem do ich biura. Zbiera się w sobie zanim zacznie mówić, uprzedzając przy tym Sześćset, który nie wygląda na zadowolonego.

- Prześwietliliśmy transakcje bankowe pod każdym możliwym względem i nie znaleźliśmy nic na temat ich nadawcy. Adresatem była osoba, która zabiła Nakku Kanatę, ale dalej nie uzyskaliśmy monitoringu z banku, by dowiedzieć się, kto podjął te pieniądze - mówi Connor. - A z tego co wiemy z rozmów z pracownikami EQL, Kanata raczej zawsze stała po stronie Kamskiego. Może nie byli najlepszymi przyjaciółmi, ale to ją zawsze prosił o pomoc w swoich najbardziej ambitnych projektach.

- Jasne. Masz sto procent racji, Connor. Te pieniądze to był jednak ślepy zaułek - przyznaje Oscar, zanim nie uśmiechnie się triumfalnie. - Technicy za to dostali się do telefonu Kanaty, dzięki czemu mamy dostęp do jej wiadomości. Oczywiście ofiara je dość regularnie kasowała, a większość z nich była wymieniana z dziećmi, ale kilka jest ciekawych. Szczególnie te, które wymieniła w noc morderstwa z osobą, z którą miała się spotkać.

- Mamy jej numer? Jest w bazie? - dopytuje od razu Reed.

- Nie, to prepaid. Jednak bardziej istotna jest treść wiadomości - kontynuuje Oscar, wyświetlając je na elektronicznej tablicy. - Kanata napisała do znajomej osoby z mediów, dając jej znać, że ma dla niej informacje o badaniach, które EQL chcę zakopać tak głęboko, by nie ujrzały światła dziennego. Jej rozmówczyni chciała dopytać o szczegóły, ale Kanata prosiła o dyskrecję. Wspomniała, że może dorzucić też coś ekstra dla równowagi.

- Dla równowagi? - Connor mruży oczy, przyglądając się wiadomości.

- Sam tego nie rozumiem, ale wygląda na to, że chodzi o najnowsze badania Kamskiego - mówi Oscar, wzruszając nieznacznie ramionami. - Z nim też mamy kilka wiadomości. Głównie ustalanie godzin pracy, spotkań zarządu, żadnych konkretnych informacji. Aż do jednej sprzed trzech miesięcy, Kanata napisała mu, że wchodzi w to szaleństwo, bo mogą mieć o wiele mniej czasu, niż jej się wydawało.

- Czyli naprawdę kroi się coś dużego - wzdycha Gavin, a Connor kręci głowa, przeglądając zawartość telefonu ofiary.

- Ona tego samego dnia, w którym wysłała tę wiadomość do Kamskiego, była z młodszym synem u onkologa - mówi Osiemset i podnosi wzrok na swoich rozmówców. - Może miała na myśli to, że gdy jej ojcu się pogorszy, to odejdzie na urlop i już nie będzie mogła mu pomagać?

- To ma sens - przyznaje Oscar i chwilę nic nie mówi. - Wiemy, że z nim pracowała. I co najważniejsze, chciała się owocami tej pracy podzielić z mediami. I myślę, że komuś mogło się to nie spodobać.

- Sugerujesz, że to Kamski kazał się jej pozbyć? - upewnia się Reed, krzywiąc się lekko. - Elijah to psychopata, ale nie morderca.

- Przecież nie mówię, że to on pociągnął za spust - odpowiada blondyn lekceważąco. - I to oczywiście tylko teoria, nie mamy przecież żadnych dowodów. Jedynie na to, że EQL chce pogrążyć jakieś jego badania, które już zakończył, oraz że rozpoczął nowe, o których też opinia publiczna powinna się dowiedzieć.

- Zdaniem jednej osoby z zarządu - mówi Connor, czując, że argumenty topnieją mu znacznie szybciej, niż by sobie tego życzył. - Poza tym, Kanata i Kamski byli blisko. To nielogiczne, że nagle miałaby mu zaszkodzić.

- Zdaniem jego żony nie do końca byli blisko - odpowiada Sześćset z szerokim uśmiechem, jakby napawał się reakcją swoich kolegów. - Rozmawiałem z panią Kamski w sobotę na przyjęciu, jej zdaniem to była raczej dalsza znajoma, z którą się nie widywali prywatnie, wspomniała coś o dzieciach, że się przyjaźniły.

- Rozmawiałeś z Zoyą? - Gavin ma wrażenie, jakby samo wypowiedzenie jej imienia paliło go w ustach, jak kieliszek ciepłej wódki, ale nie do końca rozumie co się dzieje.

- Tak, uznałem, że muszę się lepiej rozeznać w relacjach tutejszych elit. A pani Kamski zgodziła się ze mną zatańczyć i odpowiedzieć na kilka pytań. I jeśli mam być szczery, Reed, to rozumiem, co w niej widziałeś, jest nieznośnie wręcz bezczelna - śmieje się cynicznie Oscar, dalej rozkoszując się zmieszaniem na twarzy porucznika. - Jednak wracając do sedna, czyli do tragicznej śmierci prokuratora Canipe. W sobotę widziałem, jak on i pani Kamski się kłócili, zanim ten wyszedł z przyjęcia.

- No i? Ona antagonizuje wszystkich samą swoją obecnością - mruczy pod nosem Gavin, a Sześćset wzrusza ramionami. - Tak, tak. Zbiegi okoliczności, ale przecież ona... - przerywa w połowie zdania, przypominając sobie, co powiedziała im ostatnio Iona. - No tak, ona chwilowo nie pracuje w Waszyngtonie, wróciła do Detroit i zapragnęła mieć stanowisko w prokuraturze, a przypadkiem chwilę później ginie prokurator stanowy.

- Właśnie. Zbiegi okoliczności - śmieje się Oscar i przenosi wzrok na Connora. - Co o tym myślisz, kuzynie?

- Nic nie wskazuje na to, że Canipe zginął celowo. To był wypadek, prowadził samochód po pijaku, w trakcie burzy - odpowiada mu brunet. - Czy jego śmierć jest Zoyi na rękę? Dopiero przyjdzie nam to ocenić, nikt jej nie zrobi prokuratorem stanowym, gdy jeszcze oficjalnie nie zrezygnowała ze stanowiska senatorki. Więc to dość daleko idąca hipoteza.

- Owszem, musimy uważnie obserwować przetasowania w prokuraturze. I przede wszystkim skupić się na znalezieniu osoby, z którą miała się spotkać Kanata.

- Myślisz, że ta osoba może coś wiedzieć o planach Kamskiego? - pyta Reed i kręci głową. - Bo mnie się wydaje mi się, że Kanata zginęła, zanim przekazała jej jakieś konkrety. Więc pewnie dowiemy się tyle, że była świadkiem zabójstwa.

- Ta androidka zabrała zegarek ofiary, co oznacza, że mogły być na nim jakieś dane na temat tych badań. Więc zgadzam się, że to powinien być nasz priorytet.

- Okej, ale czy my naprawdę teraz zakładamy, że Kamski stworzył coś niebezpiecznego, przez co zarząd nie pozwala mu opublikować wyników? I gdy Kanata postanowiła iść z tym do prasy, to zlecił zabójstwo? A na dodatek jego żona zdecydowała się na powrót do Detroit, bo przewidzieli, że czeka ja szybki awans w prokuraturze? - dopytuje Gavin. - I jak ma się to łączyć z osobą tego Ducha, który...

- Jeśli założymy, że Duch potrafi załatwić wszystko, to Kamski mógł poprosić go o pomoc w poukładaniu kilku rzeczy w swoim życiu. Duch potrzebuje środków, a Kamskiemu ich nie brakuje. Niezależnie od tego, w jak drogie brylanty i sukienki ubiera swoją żonę - mówi, uśmiechając się i przez chwilę zbiera myśli. - Choć muszę przyznać, że jej jeszcze nie rozgryzłem. Nie umiem ocenić, czy jest tak samo zła jak on, dlatego sypia spokojnie obok niego. Czy może lubi benefity swojego życia i dlatego przymyka oczy na wszystko inne? A może jest głupia i zakochana.

- Trzecia opcja, jest do wyjebania - odpowiada mu Reed. - Może ją trzymać na smyczy. Pieniądze, sekreciki i przede wszystkim dzieci. Nie było niedawno jakiejś głośnej dyskusji o dzieciach w mieszanych parach...

- Tak, statystycznie ludzki rodzic ma większe szanse na uzyskanie opieki w przypadku rozwodu - odpowiada Connor. - Zoya sama próbowała przepchnąć w senacie specjalne regulacje, które by to zniwelowały.

- Więc może faktycznie wynikają one z osobistych doświadczeń... - Oscar przerywa, przymyka na kilka sekund oczy, zanim jego twarz nie przybierze szczerze zaskoczonego wyrazu. - Bank w końcu podał nam jakieś informacje na temat osoby, która podjęła środki...

- Czyli naszego potencjalnego zabójcy? - wchodzi mu w słowo Reed, a Sześćset przytakuje.

- Tak. To był android. - W sali na chwilę zapada cisza, bo każdy z nich brał pod uwagę trochę inne scenariusze tego, co się wydarzyło. - To logiczne, przecież nie wszyscy z naszych braci są kryształowi i mogą też podejmować się takich zadań. Tylko...

- Dlaczego miałby pracować dla osób powiązanych ze skrajną prawicą, która była gotowa wysadzić całe osiedla dla androidów? - podejmuje Connor, kręcąc głową.

- To dość ciekawy zwrot akcji - mówi w końcu Gavin i podchodzi do drzwi, szukając jednocześnie paczki papierosów. - A przecież mówiłem, że nie będę znów ganiał za jakimiś naćpanymi plastikami.

Porucznik wychodzi z biura i zbiega po schodach, mając poważne podejrzenia, że ma rację. I zabójca, którego szukają, okaże się być kolejnym androidem pod wpływem jakiegoś nowego wariantu tego pojebanego narkotyku, który już raz prawie wykończył Zoyę. Przez chwilę, gdy stoi na chłodnym, wilgotnym powietrzu, zastanawia się, czy nie sięgnąć po telefon i nie ostrzec blondynki. Ale przypomina sobie, że ta przecież może stać w tym konflikcie po zupełnie innej stronie niż oni. Wierna jak pies osobie, którą poślubiła.

Zoya określa takie poniedziałki w pracy mianem gwiezdnych wojen. Nie jest w stanie inaczej określić chaosu, w którym pogrążyła się prokuratura, na wiadomość o śmierci Paula Canipe. Gdy blondynka odczytała rano wiadomości, na ułamek sekundy zabrakło jej słów i usiadła na łóżku z telefonem w dłoni, jakby nie wiedząc, jak ma zareagować. Przetoczyło się przez nią milion skrajnych uczuć, od ulgi, przez wyrzuty sumienia, że pozwoliła mu wsiąść do samochodu w takim stanie, aż po zaniepokojenie, którym od razu podzieliła się z mężem. Żadne z nich nie jest osobą, która wierzy w przypadki, czy pecha, więc dość szybko i zgodnie uznali, że ktoś próbuje pokrzyżować ich każde kolejne plany. Najpierw pogrzebano badania Elijaha nad zasilaniem dla androidów, później zginęła Kanata, którą Kamski poprosił o pomoc w kolejnych badaniach, a teraz plan na karierę Zoyi w prokuraturze właśnie posypał się jak domek z kart. Miała wszystko obmyślone, miała już napisaną rezygnację ze stanowiska w Senacie i była szczęśliwa na samą myśl o tym, jak potoczy się jej życie zawodowe, gdy wróci do Detroit. I ktoś ją przejrzał. Ktoś ich uprzedził. Oczywiście, nie mogą wykluczyć tego, że to naprawdę był jedynie wypadek. Jednak żadne z państwa Kamskich nie ma w sobie aż tyle naiwności, by w to uwierzyć. Ostatecznie obiecali sobie, że wrócą do rozmowy dziś w nocy, bo Zoya musiała jechać do prokuratury.

I teraz siedzi w swoim biurze z widokiem na budynek sądu i stara się zebrać myśli, by umieć odpowiedzieć na te wszystkie sto tysięcy pytań, którymi od rana zasypują ją media i współpracownicy. Czeka przede wszystkim na Lewisa, który pojechał spotkać się z Gubernatorem i Zoya ma nadzieję, że gdy wróci, to uda im się ustalić jakiś wspólny front. Tymczasem próbuje skupić się na zaległościach w codziennych obowiązkach i nadrobić ile się da, zanim ktoś znów zapuka do jej drzwi.

- Zoya, mam kolejną osobę, która koniecznie chcę się dziś z tobą spotkać - mówi Lawan, wchodząc do biura, a blondynka posyła jej chłodne spojrzenie. - Wiem, ale ona chcę się z tobą zobaczyć z uwagi na twoje stanowisko senatorki, chodzi o jakieś rzeczy związane z polityką klimatyczną.

- Jakieś rzeczy związane z polityką klimatyczną? - powtarza kpiąco Zoya i parska śmiechem. - Naprawdę nie mam czasu na takie pierdoły, a już szczególnie na zaangażowane aktywistki.

- Ona pracuje dla WHO i podobno jest w Detroit tylko na kilka dni.

- Wzruszające. Niech mnie złapie w Waszyngtonie - mówi blondynka, a Lawan patrzy na nią z dezaprobatą. - Och, na pewno wymyślisz jakąś ładną wymówkę. Poza tym Lewis napisał, że będzie za piętnaście minut.

- Jesteś okropna i chcę podwyżkę.

- Jak nie wymyślę, jak wybrnąć z tej sytuacji, a FBI dalej będzie prześladować mi męża, to zamiast podwyżki, będziesz musiała szukać nowej pracy - odpowiada jej chłodno, a Lawan przewraca oczami, nie komentując tego w żaden sposób. Zoya układa pośpiesznie kilka rzeczy na biurku, zanim wyjdzie razem z asystentką z biura i prześlizgnie się korytarzami do gabinetu Lewisa. Przez chwilę ma ochotę usiąść w fotelu, ale ostatecznie podchodzi do okna i obserwuje ruchliwą ulicę, pozwalając sobie na to, by nie myśleć o niczym. Daje sobie te kilka sekund odpoczynku, zanim usłyszy dźwięk otwieranych drzwi. Lewis uśmiecha się do niej szeroko, rozwiązując przy tym krawat, idzie w jej stronę i kładzie blondynce dłonie na ramionach.

- Twoje zachowanie jest niezwykle niepokojące.

- Pocałowałbym cię teraz z radości, gdyby nie to, że najpewniej wysłałabyś mnie za to do serwisu - śmieje się, odsuwając się od niej i przeczesuje palcami swoje ciemne włosy. - Wiesz, że są takie chwile, w których żałuję, że nie możemy wykonać jakichś tradycyjnych ludzkich obrządków, jak otworzenie szampana.

- Nasz kolega nie żyje - upomina go Zoya i kręci głową, ale zajmuje miejsce na sofie, które wskazał jej Lewis.

- Kolega? Fiut, który od pierwszego dnia mojej pracy robił wszystko, by pokazać mnie jako niekompetentnego idiotę i by usunąć mnie ze stanowiska. I który ciebie całował po rączkach, by za plecami nazywać cię cwaną kurwą, która na szczęście bywa użyteczna.

- Ale ty wiesz, że z tym kolegą, to był sarkazm? - mruczy pod nosem Zoya, a on wzdycha i opada na fotel naprzeciwko niej. - Nie jestem zrozpaczona z powodu jego śmierci, bo darzyłam go sympatią. Ale dlatego, że obawiam się, jak będzie wyglądać sytuacja na naszej planszy. Wiesz przecież, że i tak mieliśmy go usunąć ze stanowiska w przyszłym roku. Tak, żebyś ty mógł przejąć jego stołek, a ja twój. Wszyscy byliby szczęśliwi. A tak?

- Ja wciąż przejmę jego stołek. Właśnie dostałem tymczasową nominację.

- Cieszę się twoim szczęściem - odpowiada chłodno Zoya, a on przestaje się na chwilę uśmiechać i rozpina guzik przy kołnierzyku koszuli. - Co z tym gabinetem? - dopytuje go, rozkładając przy tym ręce, by zaakcentować własne słowa.

- No, nie planuj tu jeszcze remontu - mówi chłodno Lewis. - Mój zastępca przejmie stanowisko do czasu kolejnych wyborów.

- Mudson?

- Tak, Robbie to porządny facet. Dogadacie się - zapewnia ją, ale blondynka nie wygląda na przekonaną. - Powiedziałem gubernatorowi, że nadal będziesz pracować nad uporządkowaniem spraw androidów, które do nas trafiają.

- Nie powinieneś składać za mnie obietnic. Nie wiem, czy jednak nie wrócę do Waszyngtonu. Ta sytuacja bardzo komplikuje moje plany i nie wiem w tej chwili, czego chcę dalej.

- A to nie tak, że chciałaś być bliżej rodziny?

- Ja nie jestem kurą domową, Lewis. Chciałam zabić dwa ptaki jednym kamieniem, a nie musieć wybierać mniejsze zło.

- No tak, jesteś zbyt przyzwyczajona do tego, że zawsze dostajesz to, czego chcesz. Markus na pewno będzie ukontentowany, że jednak wracasz do polityki i dalej będziesz machać z nim do kamer na wiecach wyborczych.

- Przynajmniej ktoś będzie zadowolony - mruczy znów pod nosem, jak naburmuszone dziecko. Zoya podnosi się ze swojego miejsca i podchodzi do fotela przy biurku Lewisa, zaciska palce na jego oparciu, patrząc przed siebie z niezadowoloną miną. - Muszę to sobie przemyśleć, przedyskutować z bliskimi...

- Podyskutuj z Ioną, jeśli będziesz chciała wrócić do Waszyngtonu. Ona na pewno z przyjemnością weźmie twoje biuro.

- Wiem o tym. Od kiedy Mudson przejmuje stanowisko?

- Z początkiem następnego tygodnia - odpowiada Lewis i też się podnosi, podchodzi do Zoyi i kładzie jej dłoń na ramieniu, uśmiechając się do niej ciepło. - Chodźmy jutro na lunch, w sensie on sobie zamówi lunch i usiądziemy we trójkę, żeby to wszystko przegadać. Co ty na to?

- Zgoda. A teraz bierz się do roboty, nie zniosę jeszcze jednego telefonu od prasy - mówi, odpowiadając mu uśmiechem i wychodzi z biura, starając się nie dać po sobie poznać, jak bardzo jest niezadowolona.

Przez ostatnie pięć lat, a właściwie niemal od samego początku jej świadomej egzystencji, Zoya miała dobrą passę. W życiu zawodowym niemal wszystko szło po jej myśli, za co by się nie zabrała, to układało się tak, jak sobie tego życzyła. Oczywiście mniej szczęścia miała w życiu prywatnym, a później podjęła najlepszą z możliwych decyzji i związała się z Kamskim. A teraz ma wrażenie, że to ostatnie pięć lat ją rozpuściło, rozpieściło i przestała być uważna, przestała się bać przegranej, bo zawsze była pięć kroków przed wszystkimi. Aż do teraz. I gdzieś w głębi Zoya podejrzewa, że może to, co się dzieje, wyjdzie jej ostatecznie na zdrowie, bo przypomni jej, że powinna być ostrożniejsza.

- Ta dziewczyna z WHO czeka na ciebie w biurze - mówi Lawan, gdy Zoya dochodzi do jej biurka przed swoim gabinetem. - Próbowałam jej wyjaśnić, że spotkasz się z nią w Waszyngtonie, ale powiedziała, że jest w kraju na tylko kilka dni. Więc albo dziś, albo wcale.

- Wolałabym wcale - odpowiada cicho Zoya i spogląda pytająco na asystentkę.

- Nazywa się Noelle Janssens, to androidka...

- Powiedziała dokładnie, o co chodzi?

- Nie.

- Wspaniale - wzdycha Zoya i wchodzi do środka, uśmiechając się w swój popisowy sposób, tak jakby właśnie pozowała do ulotek wyborczych. - Pani Janssens, mam nadzieję, że nie czeka pani długo. Mamy dziś ogromny chaos, po tym strasznym wypadku... - Zoya przerywa w pół słowa, gdy blondynka siedząca przy jej biurku, obraca się w jej stronę. To model RT600 i może Zoya spotkała takich w swojej karierze kilkanaście, tak teraz nie ulega wątpliwości, że ma do czynienia z oryginałem. - Chloe?

- Noelle. Nikt poza nim nie zwracał się do mnie Chloe - odpowiada, nie podnosząc się z krzesła, a gdy Zoya przechodzi na drugą stronę biurka, by zająć miejsce naprzeciwko niej, widzi, że androidka trzyma w dłoniach elektroniczną ramkę ze zdjęciami. - Chciałam się z tobą spotkać od lat, ale nie miałam powodu, by przylecieć do USA. A już na pewno nie do Detroit.

- Chciałaś się ze mną spotkać w jakimś konkretnym celu? To jest związane z twoją pracą dla WHO? Jeśli tak, to mogę skontaktować cię z osobami z mojego ugrupowania, zajmującymi się ochroną klimatu. Ja jestem prawnikiem i...

- Obie wiemy, że nie chodzi o pracę.

- Nie, ja nie wiem. Nie rozumiem, dlaczego skłamałaś, by się ze mną spotkać? Nie wydaje mi się, byśmy miały o czym rozmawiać, Noelle. - Zoya stara się brzmieć na absolutnie niezachwianą, jakby obecność androidki nie robiła na niej najmniejszego wrażenia, gdy tak naprawdę nie może się powstrzymać, by nie analizować każdego najmniejszego kawałka jej ciała. Jakby szukając w niej podobieństw do siebie, jakby nagle zaczęła podejrzewać, że ostatecznie jest dla swojego męża tylko jakimś tanim zamiennikiem dla tego idealnego pierwszego dzieła sztuki. Noelle ma na sobie prosty, ciemny garnitur i białą koszulę, jej proste włosy są związane w staranny warkocz, a oczy w kolorze niezapominajek skutecznie uciekają przed jej wzrokiem. - Nie mamy o czym rozmawiać...

- Kochasz go? - pyta, a Zoya parska gorzkim śmiechem.

- Nie jesteś w pozycji, by zadawać takie pytania. A ja nie jestem w żaden sposób zobligowana, by na nie odpowiadać.

- Jestem ciekawa, jak to rozegrałaś, że Elijah robi wszystko, co zechcesz. Trzyma cię za rękę na wiecach wyborczych, uśmiecha się do zdjęć w social mediach, mówi o tobie w wywiadach, jakbyś była ósmym cudem świata...

- To naprawdę nie twoja sprawa, jak wygląda nasze życie prywatne.

- On jest zbyt zaborczy, zbyt porywczy, zbyt dominujący, by być idealnym materiałem na męża i ojca. Jego nie da się okiełznać...

- Noelle, wydaje mi się, że powinnaś już iść. Nie będę z tobą rozmawiać o moim małżeństwie.

- Możesz być ze mną szczera, prawdopodobnie jestem jedyną osobą, z którą możesz być szczera w tej materii.

- Dlaczego? Nie znam cię. Jesteś dla mnie kompletnie obcą osobą, którą widzę pierwszy raz w życiu. On mi nawet o tobie nie opowiadał, bym miała jakieś pojęcie na temat twojej osoby. Okłamałaś moją asystentkę, dostałaś się do mojego biura podstępem i brzmisz, jakbyś kompletnie oszalała.

- Nie oszalałam, po prostu nie rozumiem...

- Chciałabym, żebyś odłożyła tę ramkę i wyszła, zanim wezwę ochronę - mówi stanowczo Zoya, a Noelle spogląda momentalnie na zdjęcie, które trzyma w dłoniach.

- Odpowiedz mi na jedno pytanie i wyjdę.

- Nie jesteś w pozycji, by stawiać warunki.

- Jedno pytanie, odpowiedz mi szczerze. - Zoya kręci głową, ale jednocześnie daje jej znać, by mówiła dalej. - Czy mu ufasz?

- Bezgranicznie.

- Więc wszystko jasne - mówi Noelle i odkłada ramkę na biurko. - Pokochał cię, bo nie zadajesz pytań, bo nie wymagasz, bo przytakujesz i jesteś obok. Na każde skinienie.

- Nie. Pokochał mnie, bo nie próbowałam go zmieniać, bo ja pokochałam go takiego, jakim jest. I jeśli masz go za potwora, to gwarantuję ci, że ja nie jestem lepsza - mówi Zoya, uśmiechając się chłodno i opiera wygodniej w fotelu. - Nie wiem, co ci się w życiu posypało, że musisz nachodzić mnie z takimi pytaniami, ale nie rób tego więcej. Nie wiem też, na co liczyłaś, ale lepiej będzie, jak nie będziesz się mi więcej pokazywać na oczy.

- Chyba na to, że będziesz osobą. Nie jego kopią.

- Nie jestem jego kopią. Jestem jego partnerką i matką jego dzieci, więc to było naiwne, jeśli myślałaś, że wypłaczę ci się w ramię i zdradzę go choćby słowem.

- Matką jego dzieci - powtarza obojętnym głosem.

- Wyjdziesz sama? Czy chcesz robić sceny i mam zawołać ochronę?

- Już wychodzę - mówi Noelle, podnosząc się z krzesła. - Do zobaczenia, pani Kamska.

Zoya nie odpowiada, bo za bardzo ma ochotę rzucić do niej, że raczej liczy na to, że nigdy więcej nie zobaczy jej na oczy. Gdy za Noelle zamykają się drzwi, blondynka obraca do siebie ramkę ze zdjęciem swoich dzieci i przygryza nerwowo usta, po czym podejmuje szybką decyzję i wstaje z fotela. Prosi Lawan o odwołanie wszystkich planów na resztę dnia i po prostu wychodzi z budynku, w tej chwili nie przejmując się absolutnie konsekwencjami zawodowymi. W końcu jej życie zawodowe i tak stoi pod znakiem zapytania. Jedzie prosto do domu, gdzie pierwsza wita ją zaskoczonym wzrokiem niania Ester.

- Jesteś wcześniej, coś się stało? - pyta androidka o ciemnych, krótkich włosach, gdy Zoya odkłada torebkę na krzesło w kuchni. - Este śpi, Elijah pracuje i prosił, by mu nie przeszkadzać.

- Jest w domu? - upewnia się Zoya, a ona odpowiada jej skinieniem głową. - Wydawało mi się, że rano szykował się do biura.

- Ostatecznie zmienił chyba zdanie. Gdy przyjechałam, to pił kawę w towarzystwie Ady, ale ona wyszła, gdy kładłam Ester. W sumie mogłyście się minąć.

- Nie widziałam jej auta. - Blondynka wzrusza ramionami i zdejmuje z siebie marynarkę. - Zajrzę do Estery.

- Jasne, ja miałam właśnie robić obiad...

- Nie musisz, ja się tym zajmę. To mi się przyda, by zebrać myśli - odpowiada Zoya, uśmiechając się nerwowo. - Możesz już jechać do domu, Kara. Oczywiście policzę ci, jak za cały dzień.

- Jesteś pewna? Mogę zostać i pomóc. Wyglądasz na zdenerwowaną...

- Tak, jutro idę normalnie do biura, więc bądź koło ósmej.

- Pewnie - odpowiada brunetka z uśmiechem i obraca się jeszcze do Zoyi w drzwiach. - Pozdrów Markusa, jak się z nim zobaczysz.

Blondynka przytakuje lekko i podwija mankiety koszuli, zanim zajrzy do lodówki. Przyłapuje się jednak na tym, że nie może się zdecydować nawet, co wyjąć z niej pierwsze, dlatego odkłada gotowanie w czasie. Zamiast tego idzie do sypialni Ester, która dalej śpi niewzruszona i siada obok jej łóżka na podłodze. Przez chwilę po prostu patrzy na dziecko, zanim nie nachyli się, by pocałować ją w czoło, po czym cicho wymyka się z powrotem na korytarz. Teraz kieruje się do pracowni Elijaha, chwilowo ignorując kotkę, która idzie za nią krok w krok, zawodząc głośno, by dać upust swojemu niezadowoleniu, że blondynka w ogóle dziś gdzieś wyszła. Zoya otwiera cicho drzwi do pracowni i opiera się o futrynę, przyglądając się mężowi z daleka. Kamski siedzi przy komputerze, ma na sobie bluzę od dresu założoną tył na przód tak by druga kotka mogła spać zwinięta w kapturze na jego brzuchu. Co Zoya jak zawsze uważa za absolutnie komiczne, gdy weźmie się pod uwagę, jak Elijah bronił się przed posiadaniem zwierząt. Jego chłodne oczy są utkwione w obliczeniach na ekranie, gdy w tym samym czasie na drugim ekranie wyświetlają się jakieś niezrozumiałe, na pierwszy rzut oka dane.

- Cześć, kochanie - mówi, a on drga lekko zaskoczony i obraca się do niej, mrużąc oczy, zanim spojrzy na zegarek.

- Co się stało?

- Za dużo rzeczy, w za krótkim czasie - odpowiada wymijająco blondynka, a on daje jej znać, by weszła do środka. Przesuwa kilka rzeczy na blacie biurka, żeby Zoya mogła przed nim usiąść. - Lewis zostanie prokuratorem stanowym, jego zastępca, Mudson, prokuratorem miejskim. Ja utknęłam na stanowisku, które sama sobie wybrałam przynajmniej do kolejnych wyborów.

- Albo wciąż możesz wrócić do Waszyngtonu.

- Chciałbyś tego? Żebym znów bywała w domu kilka razy w miesiącu, ale żebyś dalej mógł się chwalić moimi osiągnięciami...

- Och, więc wcale nie chodzi o pracę - wzdycha Elijah, wyraźnie rozczarowany jej zachowaniem. - Zoyu, nie mam czasu i mam o wiele ważniejsze rzeczy do roboty niż twoja irracjonalna niepewność wobec moich motywacji.

- Nie jestem irracjonalna.

- Jesteś. Dokładnie taka jesteś i bardzo chciałbym, żebyś albo przestała, albo wyjaśniła mi dokładnie, o co chodzi.

- Może masz rację, może się boję - mówi Zoya i siada na biurku, wyraźnie zrezygnowana. Elijah mruży oczy, opierając się wygodniej w fotelu i przygląda się jej uważnie, bo pierwszy raz od pięciu lat słyszy od swojej ukochanej, że ta się czegoś boi. Co szczerze go ciekawi, dlatego czeka, co blondynka powie dalej i przygląda się jej, mechanicznie zaczynając głaskać śpiącego na sobie kota. - Przez ten miesiąc pracy w prokuraturze, mam wrażenie, że zrobiłam więcej niż przez trzy lata w senacie. Może brakuje mi pracy w sądzie? Może po prostu jestem szczęśliwa, będąc w domu?

- Może odkryłaś, że lubisz życie, którego nie chciałaś spróbować pięć lat temu? Wtedy nie chciałaś zostać żoną z pracą od dziewiątej do siedemnastej, by wracać i gotować obiady. - Zoya spogląda na niego gniewnie, bo czuje się uderzona tym komentarzem i gdy już otwiera usta, by mu o tym powiedzieć, on wyciąga rękę i kładzie ją na jej kolanie. - Wtedy nie byłaś z właściwą osobą, Zoyu.

- Owszem i wbrew temu co mówisz, wierzę w twoją miłość, jak w nic innego. A jednocześnie wciąż mam potrzebę, by ci imponować.

- Wydaje mi się, że etap wzbudzania w sobie wzajemnie podziwu powinniśmy mieć już za sobą. Wydaje mi się, że zastąpiliśmy podziw miłością.

- Tak, co nie zmienia tego, jak się czuję - odpowiada chłodno blondynka. - To może głupie, ale mam poczucie, że jeśli nie wrócę do Waszyngtonu, jeśli zdecyduję się zostać w mieście, w prokuraturze, to się mną znudzisz. Przestanę być osobą, której pragniesz, gdy przestanę obsesyjnie pragnąć władzy. - Elijah wybucha śmiechem i wyciąga kota z kaptura swojej bluzy, by zbliżyć się do Zoyi. Całuje jej odsłonięte kolano i podnosi na nią spojrzenie, patrząc na żonę, jakby powiedziała przed sekundą najgłupszą rzecz, jaką słyszał kiedykolwiek.

- Nienawidzę, jak sobie umniejszasz, by uzyskać z moich ust jakieś oczywistości.

- Elijah - wzdycha zrezygnowana.

- Zoyu, masz całą wieczność, by robić karierę, więc nie powinno mieć dla ciebie znaczenia, czy poświęcisz rok, czy może i pięć lat, na coś bardziej przyziemnego. To nie zmieni moich uczuć wobec ciebie, dla mnie wciąż pozostaniesz oszałamiająca.

- Nie zakochałeś się we mnie, zakochałeś się we własnym zaciekawieniu tym, do czego jestem zdolna.

- Owszem - odpowiada jej chłodno i znów całuje jej kolano, jakby chciał tym załagodzić to, że brzmi na zmęczonego tą konwersacją. - I spójrz, dokonałaś niemożliwego. Jesteś jednocześnie jedną z najważniejszych polityczek Jerycha, a przy tym uczyniłaś ze mnie funkcjonującego człowieka, sprawiłaś, że mam w życiu coś więcej niż przekonanie o swoim geniuszu.

- Po prostu mam okrutne uczucie porażki...

- Bo pierwszy raz od pięciu lat coś poszło nie po twojej myśli. Jesteś strasznie rozpieszczona, moja najdroższa. Gdybyś tak jak ja latami znosiła odrzucenie, wyśmiewanie swoich projektów i to, że nikt by w nie nie wierzył, widziałabyś większy obrazek.

- Czyli mam zaakceptować porażkę?

- Tak, porażki są częścią procesu, ostatecznie liczą się tylko efekty końcowe. I ja właśnie patrzę na efekt końcowy projektu, który wszyscy skazywali na porażkę, gdy tylko o nim słyszeli. I wiesz co? Nigdy nie sądziłem, że rezultat będzie tak doskonały - mówi, a ona uśmiecha się mimowolnie i pochyla do jego ust. Nie całuje go jednak tylko spogląda mu prosto w oczy.

- Efekt końcowy okazał się lepszy niż pierwowzór? - pyta go, a brunet odsuwa się, nie rozumiejąc, o co chodzi. - Chloe pojawiła się dziś w moim biurze.

- A więc to stąd się wzięły te twoje irracjonalne niepewności - wzdycha Kamski, teraz już nie kryjąc się z irytacją. - Zoyu, proszę cię. Nie okaż mi się teraz zazdrosna o osobę, której nie widziałem od sześciu lat.

- Nie jestem zazdrosna.

- To ona cię przestraszyła? - dopytuje, a blondynka przytakuje mu. Elijah daje jej znać, by zsunęła się z biurka i Zoya siada mu na kolanach, podciągając nogi na fotel. Pozwala mu się zamknąć w ramionach, wtulając się w niego mocno i siedzą chwilę w ciszy. - Co powiedziała?

- Nic, chyba miała nadzieję, że jesteś potworem i wygadam się jej, bo dzielimy podobne przeżycia. Miałam wrażenie, że tego oczekuje... Czy ty ją skrzywdziłeś?

- Życie z nią było inne niż z tobą - odpowiada wymijająco, po czym w ciszy próbuje zebrać myśli. Opiera usta na czole blondynki, starając się jednocześnie nie opowiedzieć jej każdego wspomnienia, przez które czuje wstyd, a przy tym być z nią szczery. - Ty czynisz cuda, moja ukochana - mówi, unosząc jej rękę i całuje wnętrze jej dłoni. - Ty masz cierpliwość, masz swój upór i zawsze wiesz, co robić. Kiedy zostawić mnie samego, kiedy przemówić mi do rozumu, a kiedy po prostu czekać, aż sam przyjdę do ciebie na kolanach. Chloe... Chloe była podobnie nerwowa, jak ja. Dlatego gdy się kłóciliśmy, czasem robiło się nieprzyjemnie. Więc tak, w jej historii mogę być antagonistą. Jednak chcę, żebyś wiedziała, że w żaden sposób nie jestem z tego powodu z siebie dumny.

- Nie związałam się z tobą, bo naiwnie wierzyłam, że jesteś dobrym człowiekiem, Elijah - mówi po chwili Zoya. - Ja też nie jestem kryształowa. I może dlatego jesteśmy sobie pisani.

- Dokładnie dlatego. - Brunet gładzi jej włosy, opierając usta na czubku jej głowy i trzyma ją mocno w ramionach. Czuje w pewien sposób ulgę, że zachowanie Zoyi nie wynika z jakiejś naiwnej, bezpodstawnej zazdrości, bo Elijah wie, że właśnie z takimi głupimi zarzutami nie umiałby walczyć. I musiałby jej powiedzieć, że jest głupia, jeśli czuje się zagrożona przez osobę, dla której Elijah nie był w stanie zmienić nic w swoim życiu. Gdy dla Zoyi zrobiłby absolutnie wszystko, nawet jeśli wymagałoby to złamania wszystkich praw rządzących światem. - Powiesz mi, czym cię wystraszyła?

- Nie umiem wskazać dokładnie jednej rzeczy. Była po prostu niepokojąca. Wiesz, pytała o to, czy ci ufam, trzymała ramkę ze zdjęciem naszych dzieci, skłamała, by dostać się do mojego biura...

- Powiem o tym Adzie, może wystąpimy o zakaz zbliżania się.

- Nie, Eli. Nie ma sensu. Nie chcę, żeby ktoś to zwąchał, nie chcę dramatów w prasie, nie chce dać jej świadomości, że wzbudziła we mnie jakieś emocje. Ona i tak nie przebywa nawet w Stanach na stałe.

- A ja nie chcę, by ktokolwiek straszył mi żonę - odpowiada pewnie i kładzie jej dłoń na policzku.

Zoya spogląda na niego, po czym całuje go krótko, mając wrażenie, że właśnie w tej chwili kolejny raz upewniła się, że ma absolutnie wszystko. Może kontynuować karierę, może zostać w Detroit. Może wciąż być niezwyciężona, a może też znieść tę minimalną porażkę, przyjmując ją jako nauczkę na przyszłość. Może wciąż być silna i samodzielna, a jednocześnie też po prostu zwinąć się w ramionach męża i mieć pewność, że tu nikt jej nie skrzywdzi.

Dzień dobry, dziś trochę bardziej detektywistyczne i trochę niepokojąco, ale spokojnie. Jak juz przejdziemy do plot twistów to za tym zatęsknicie.
Ja w sumie tęsknię za pisaniem tych rozdziałów.

A tymczasem do zobaczenia za tydzień ❤️

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top