Rozdział 8

Perspektywa Gumballa

Prędko przebrałem buty, po czym zarzuciłem na siebie kurtkę.

- Daj mi się chociaż wytłumaczyć... - dobiegł do mnie głos wampira.

- Co mi zrobiłaś, hę? - spytałem kpiąco, otwierając drzwi na oścież. - To jakiś... rodzaj hipnozy?

Nie słysząc żadnej odpowiedzi, przekroczyłem próg zamku. Zbiegając po schodach do moich oczu pomału zaczęły napływać łzy, których za nic nie mogłem powstrzymać. Nie wiem co mnie bardziej dołowało. To, że oddałem swój pierwszy pocałunek najlepszemu przyjacielowi czy to, że Marshall przez ten cały czas udawał, że... cholera... NIC SIĘ NIE STAŁO! Skorzystał z tego, że nic nie pamiętałem, po czym to wykorzystał! Chodził po moim pałacu, goszcząc się... rozmawiając ze mną... A ja mu, kurwa, ufałem!

Rozmyślając o wszystkich dręczących mnie rzeczach, nawet nie patrzyłem gdzie biegnę. I pytanie: Dlaczego biegnę?! Czy naprawdę musiałem zachować się jak te wszystkie kobiety ze słabych wyciskaczy łez? Marshall już wiele razy dawał mi do zrozumienia, że jestem kruchy i nazbyt wrażliwy. Traktował mnie wręcz jak porcelanową filiżankę!

Niespodziewanie poczułem czyjś uścisk na nadgarstku. Pod wpływem szarpnięcia zostałem zwinnie obrucony w stronę oprawcy. Spojrzałem zdezorientowany na wampira, próbując wyszarpać się z jego objęć.

- Zapomniałeś szalika - wyszeptał mi do ucha, aby chwilę później zawiązać wełniany materiał na mojej szyi.

W końcu go od siebie odepchnąłem i z ciężkim oddechem przetarłem łzy.

- Płakałeś? - zapytał chłopak z nutką troski w głosie. Marshall nieznacznie się do mnie zbliżył, na co cofnąłem się o krok do tyłu.

- Dlaczego to robisz?! - spytałem przez szloch. - Całujesz mnie, sprawiasz, że o tym zapominam, a teraz... udajesz, że się o mnie martwisz!

- Bo mi na tobie zależy... - jęknął.

- Gdyby ci na mnie zależało, po prostu byś ze mną porozmawiał, a nie bezskutecznie ukrywał prawdę - zakpiłem.

Momentalnie dostrzegłem jak jakieś ciała obce oplatają się w wokół naszych nóg. Nie zdążyłem nawet zrobić kroku, kiedy mocne pnącza szarpnęły nas do góry, a my zawisnęliśmy głową do dołu dosłownie stykając się ciałami.

- Cholera! - spanikowałem, czując jak roślina oplata mi się wokół kolan.

O dziwo Marshall, w przeciwieństwie do mnie był dość opanowany.

- Skoro chciałeś porozmawiać, to proszę... Mamy okazję - oznajmił beznamiętnie.

- Co cię tknęło do tego, aby mnie pocałować?! - spytałem, nawet na niego nie zerkając, a cały czas nerwowo się wyrywając.

- Bo mnie cholernie podniecasz!

Momentalnie zaprzestałem wykonywania jakichkolwiek ruchów. Spojrzałem na chłopaka niedowierzająco, otwierając nieco szerzej oczy. Poczułem jak zaczynam się mimowolnie czerwienić.

- Tak, podniecasz mnie! - powtórzył Marshall, jakby na potwierdzenie swoich słów.

- Od kiedy? - udało mi się z sobie wydusić.

- Od zawsze...

Po jego słowach zapadła między nami martwa cisza, przerywana jedynie szumem wiatru. Policzki aż piekły mnie od zmieszania. Nigdy nie sądziłem, że mógłbym kogokolwiek w jakikolwiek sposób podniecać!

~ Pocałuj go ~ dobiegł do mnie czyjś cichy, prawie niesłyszalny szept.

Rozejrzałem się za sprawcą tak niedorzecznego pomysłu, jednak takowego nie dostrzegłem.

~ Teraz...

- Słyszałeś to? - spytałem zaniepokojony.

- Nie... - oznajmił wampir, podnosząc na mnie zawstydzony wzrok.

- Ktoś do mnie mówi...

- Jesteśmy w lesie, wiele tutaj leśnego licha... Zapewne któreś z nich po prostu robi sobie z nas żarty.

- Żarty?

- Tak, to mądre stworzenia, ale bawi je robienie psikusów... Co śmieszne, zawsze potrafią wyczuć to, czego najbardziej pragniemy...

Zaśmiałem się kpiąco pod nosem. Czego pragniemy, tak?

~ Całuj...

- Słyszałeś?! - spanikowałem.

- Książę... - chłopak skorzystał z okazji, że znajdujemy się dość blisko siebie i objął moją twarz. - Może tylko ci się przesłyszało...

- Nie! - zaprzeczyłem rozdarty. - Dokładnie słyszę jak karze mi... - przerwałem w odpowiednim momencie.

- Karze ci... co?

Nie odpowiedziałem. Zamiast tego spuściłem wzrok, nie mając już siły go nawet od siebie odpychać.

Po chwili pnącze Marshalla zaczęło znacząco obwijać się wokół niego coraz wyżej. Błyskawiczne otoczyło uda, pas, klatkę piersiową i ręce, aby w końcu obwinąć się wokół szyi, na której mocno się zacisnęło.

- Arg - jęknął chłopak. Widząc jak roślina ewidentnie go przydusza, zbladłem.

- Marshall! - zawołałem spanikowany, próbując przerwać dłońmi pnącze, jednak bezowocnie.

~ Pocałuj go!

- Przepraszam... za wszystko... - wysapał szkarłatnooki. - ... Tylko błagam... zrób to, o co cię proszą!

Długo walczyłem ze sobą w myślach. Jednak to, co dla mnie było wręcz wiecznością, trwało zaledwie kilka sekund. Czułem jak krew dopływa mi do mózgu, co powoli zaczęło mnie męczyć. Już bez dłuższego zastanawiania sięgnąłem dłońmi do twarzy przyjaciela, obejmując delikatnie jego zaróżowione policzki. Przygryzłem delikatnie dolną wargę, aby chwilę później złączyć nasze usta w czułym pocałunku. I właśnie w tym momencie oddałem mu swój drugi pocałunek. Momentalnie poczułem jak pnącza na moich nogach rozluźniają się, po czym całkowicie odwijają. Zanim się obejrzałem oboje spadliśmy głową w dół, ladując z impetem na ziemi. Otworzyłem oczy, zerkając na Marshalla, który nieco zszokowany leżał tuż koło mnie.

- To było... konieczne... - nie zdążyłem nawet nic dodać, gdy chłopak pokonał dzielącą nas odległość.

Mozolnie przejechał dłonią po mojej twarzy, po czym założył jeden z moich niesfornych kosmyków za ucho. W końcu zahaczył kciukiem o moje usta, uśmiechając się figlarnie. Jego uśmiech był wręcz kojący w tak intymnej dla nas chwili. Chłopak próbował dostrzec w moich oczach jakiegoś rodzaju pozwolenie, jednak zauważając, że nie próbuję go w żaden możliwy sposób powstrzymać, zbliżył swoją twarz do mojej. Po chwili zachłannie wpił się w moje usta, z cichym mruknięciem. Jego wilgotne wargi wywołały... przyjemne mrowienie w moim podbrzuszu. Wzdrygnąłem się na to uczucie, zdając sobie sprawę, że z jedną chwilą dzieląca nas bariera zniknęła. Niewiele myśląc, wplotłem palce w jego włosy, delikatnie ciągnąc za końcówki. To było coś niesamowitego, a zarazem upokarzającego. Po prostu mu się poddałem!

- Ma... - szepnąłem, jednak nie dane mi było dokończyć, gdyż chłopak zaczął gwałtownie pogłębiać nasz pocałunek. Tak jakby się bał... jakby za wszelką cenę chciał mnie zatrzymać dla siebie na dłużej. - ... Marshall... - po chwili z trudem rozłączyłem nasze usta z cichym mlaśnięciem. Z ciężkim oddechem próbowałem nabrać jak najwięcej powietrza. Muszę przyznać, że nieźle się zasapałam. Na co dzień albowiem nie mam styczności z podobnymi sytuacjami. - ... Proszę... Nigdy więcej... tego nie rób...

- Dlaczego? - wyszeptał, trącając nosem moją szyję.

- To niedorzeczne...

- Zakazane?

Nie odpowiedziałem. Spojrzałem na niego zmieszany, zdając sobie sprawę na co przed chwilą mu pozwoliłem. Przetarłem twarz dłońmi, cicho wzdychając.

- Jesteśmy przyjaciółmi... - mruknąłem, lekko się od niego odsuwając. - ... Nie powinieneś...

- Sprowokowałeś mnie.

- Bo nie miałem wyboru!

Mina Marshalla odrobinę zrzedła. Zmarszczył brwi, obserwując mnie znad ciemnej grzywki.

- Jasne... Nic się nie stało - oznajmił, a na jego twarz wstąpił wymuszony uśmiech. - Każdy czasami traci nad sobą kontrolę... Ja wyjątkowo często... - mężczyzna podniósł się z ziemi. - Uznajmy, że... - widziałem jak oczy chłopaka robią się wilgotne. - ... to jakieś wielkie nieporozumienie. Ja powiedziałem ci prawdę, a ty po prostu... tak kurewsko zabawiłeś się moimi uczuciami...

Po policzku chłopaka spłynęła jedna pojedyńcza łza. Jego usta zadrgały niebezpiecznie. Wampir patrzył na mnie jeszcze przez chwilę, aby w końcu odwrócić się na pięcie i ruszyć przed siebie.

Nawet nie próbowałem go zatrzymać. Po prostu siedziałem na ziemi wpatrzony w tył jego głowy. Liczyłem na to, że chociaż się odwróci. Niestety to nie nastąpiło. Zostałem sam, zdając sobie sprawę, jak bardzo spaprałem całą sprawę.

*

Perspektywa Marshalla

Siedziałem przy oknie, obserwując jak pojedyncze płatki śniegu zlatują z nieba, tworząc na ziemi białą pierzynę.

Od mojego ostatniego spotkania z Gumballem minęły trzy tygodnie. Nie zjawił się, nie odezwał, nie dał znaku życia! Nie mogłem tak siedzieć i czekać, cały czas odtwarzając w głowie mnie... i jego... blisko, jak jeszcze nigdy dotąd!

Po chwili poczułem ciepły materiał opatulający moje zmarznięte ciało.

- Zapuściłeś się przez te kilka tygodni - mruknęła Fiona, czochrając mnie po przepoconych włosach, które aktualnie były spięte w mały, wysoki kucyk. - Zaparzyłam ci kawy...

- Czy jestem nieznośny? - spytałem, nawet na nią nie zerkając.

- W jakim sensie?

- No, nieznośny... Może denerwuje cię moja postawa? Może powinienem wziąć się za siebie?

Dziewczyna zaśmiała się pod nosem.

- Jesteś po prostu zakochany, a być zaniedbanym to stały element miłosnej depresji.

Westchnąłem, podnosząc się z siadu. W końcu skierowałem się do kuchni.

- Powiesz mi w końcu co się wtedy między wami wydarzyło? - nalegała dziewczyna, drepcząc tuż za mną.

- Gumball ci się jeszcze nie skarżył? - zakpiłem, biorąc łyk gorącej kawy. Lekko poparzyłem się w język, na co skrzywiłem usta.

- Zawsze jak o to pytam, to albo udaje, że nie usłyszał, albo mówi: "Coś, co nigdy nie powinno mieć miejsca"...

- Cały on... - skwitowałem, uderzając dłonią o kuchenny blat. - ... Chcesz wiedzieć co się stało?! Całowaliśmy się... znowu! Zaangażował się, a później próbował się tego wyprzeć. To się stało!

- Porozmawiaj z nim...

- To on powinien zrobić pierwszy krok, bo on jest winny... Pewnie nawet nie zdaje sobie sprawy jak się wtedy podnieciłem - przygryzłem delikatnie dolną wargę.

*

Perspektywa Gumballa

- Przesuńcie stół nieco w prawo! - zawołałem, kładąc dłonie na biodrach.

- Tak dobrze, panie?

- Nie podoba mi się to drewno... Moglibyście zamówić inny?

- Ale panie! Uczta już jutro!

- W takim razie musicie się pośpieszyć! - zaklaskałem w dłonie ponaglająco.

Tak... to zdecydowanie było teraz najważniejsze... uczta była najważniejsza.

- Rozmawiałam z nim... - wybiło mnie z rozmyślań.

Zerknąłem kątem oka na Fionę, która również przyglądała się przygotowaniom.

- Nie rozmawiajmy o Marshallu - poprosiłem cicho.

- Skąd wiedziałeś, że mam go na myśli? - spytała dziewczyna, a na jej ustach wykwitł maleńki, usatysfakcjonowany uśmiech. - Myślałeś teraz o nim, prawda? - naciskała.

- Po prostu zgadywałem...

- Kilka minut temu wysłałeś mnie do krawca, abym zapytała, jak idzie szycie obrusów... A mimo wszystko pierwszy kto przyszedł ci do głowy to Marshall...

- Fiono... - przejechałem dłońmi po zmęczonej twarzy.

- Często o nim myślisz?

Nie odpowiedziałem, tylko pokiwałem twierdząco głową, czując jak moje usta zaczynają drżeć. Pociągnąłem nosem przez dręczący mnie od tygodnia katar.

- Nie wyglądasz zbyt dobrze - zauważyła dziewczyna.

Miała rację. Samo to, że wyszedłem do poddanych w samej piżamie było oznaką braku jakichkolwiek chęci i bezsilności.

- Nie spałem dzisiaj w nocy...

Dziewczyna stanęła do mnie przodem, przyglądając się mojej twarzy.

- Bo? - spytała.

- Myślałem...

- O kim?

- O nim - szepnąłem, przygryzając dolną wargę.

Spojrzałem krzywo na krzesła z jasnego drewna, które grupa poddanych zaczęła wnosić do sali tronowej.

- Zabierzcie je stąd! - rozkazałem. - Dokończymy to wszystko jutro!

Mieszkańcy przystanęli gwałtownie, patrząc na mnie z dezorientacją.

- Paniczu, jutro rano przyjeżdżają goście! Nie wyrobimy się! - zauważyła Miętówka.

- Nie obchodzi mnie to! - zakończyłem, po czym skierowałem się schodami do pałacowej kuchni.

Pierwsze co, to zaparzyłem kawę, aby nieco otrzeźwieć, bo znużenie powodowało niekontrolowane utraty równowagi.

- Gumball!

W progu stanęła Fiona, wyglądała na nieźle zdenerwowaną. Spojrzałem na nią pytająco, popijając ciepły napój.

- Jak możesz, wycofywać się w tym momencie?! Poddani czekali na to cały rok! Zaprosiłeś ważne osobistości z całej krainy!

- Najwyraźniej Słodkie Królestwo posadziło na tronie nieodpowiednią osobę...

- Nie mogę cię już słuchać! Idź i z nim po prostu porozmawiaj - blondynka niespodziewanie zmieniła temat.

Ona wiedziała... Wiedziała, że to właśnie on był powodem wszystkich moich problemów. Tego codziennego nierozgarnięcia, znużenia oraz wahania nastroju. Marshall przewrócił moje życie o całe sto osiemdziesiąt stopni!

- Nie mamy o czym rozmawiać - odburknąłem.

- Gumball, bądź mężczyzną i zrób pierwszy krok!

- Powiem inaczej, nie chcę z nim rozmawiać!

Odwróciłem się do niej tyłem, po czym przysiadłem na krześle.

- Powiedział mi... - zaczęła spokojnie dziewczyna.

- Niby o czym?

- Że go pocałowałeś...

Zaniemówiłem. Próbowałem ukryć zmieszanie na twarzy, biorąc łyk kawy, ale na nic się to nie zdało, bo dziewczyna podbiegła do stołu i usiadła naprzeciwko mnie.

- Nie pocałowałem...

- Kłamiesz! Rumienisz się...

- Nie pocałowałem go, tylko uratowałem!

- Całując!

Westchnąłem przeciągle, czując jak do moich oczu napływają łzy. Spojrzałem na dziewczynę błagalnie, dając do zrozumienia, aby już dalej nie drążyła tematu.

- Co stało się poźniej?

- Fiono, nie potrafię rozmawiać o takich rzeczach - jęknąłem, spuszczając wzrok.

- Zajmę się wszystkim... Przygotuję tę ucztę za ciebie... Tylko pójdź tam i z nim porozmawiaj - poprosiła dziewczyna, pochylając się w moją stronę. - Oboje cierpicie, a jedyne co może wam pomóc to szczera rozmowa. Są Święta, a ty potrzebujesz jego opieki.

- Dobrze... Powiedzmy, że tam pójdę... Co mam mu powiedzieć?

- Po prostu zapytaj jak się czuje...

*

Perspektywa Marshalla

Przejechałem palcami o strunach gitary, wsłuchując się w melodię. Skrzywiłem się na fałsz jaki wydał z siebie instrument. Już od dziesięciu minut męczyłem się nad strojeniem. Co chwilę zbyt dużo rozmyślałem, zapominając jaki był poprzedni dźwięk. Zdenerwowany odłożyłam gitarę do pokrowca. W chwili gdy wciskałem go w szczelinę między szafą, a biurkiem, usłyszałem pukanie do drzwi. Spojrzałem na zegarek. Kto nawiedza mnie o tak później porze?

Mozolnie przeszedłem przez korytarzyk i sierowałem się do hallu. Sięgnąłem dłonią do klamki, naciskając na nią lekko. W końcu drzwi puściły, a ja  otworzyłem je na oścież. Momentalnie spanikowałem. Suchość w gardle i podniecenie sprawiły, że mimowolnie przygryzłem dolną wargę. Z ciężkim oddechem nawiązałem z gościem kontakt wzrokowy. O dziwo ten nie uciekał  spojrzeniem.

- Mogę wejść? - moje serce przyspieszyło, kiedy z jego ust padło ciche pytanie.

Hej, hej, hej! Lubicie jak kończę w takich momentach? Ja też was kocham XD <3 Nie no, mój limicik 2000 słówek już się wyczerpał, a szkoda bo chcętnie napisałabym więcej ^^ Piszcie komentarze, gwiazdkujcie ;*

Do następnego <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top