Epilog

Perspektywa Gumballa

Cholera...

Całe dzieciństwo poświęciłem na postępowanie według zasad. A może raczej zmarnowałem? Mimo wszystko po osiemnastym roku życia powinienem już absolutnie wyróżniać się wielką dojrzałością... Prawda?

Zakłócanie ciszy nocnej grubo po północy nie było zbyt dojrzałe. Zdecydowanie nie było zbyt dojrzałe! Jak na księcia... zachowałem się najmniej stosownie w swoim dotychczasowym życiu. Ale czy właśnie nie o to w tym wszystkim chodziło? Może po prostu łamanie reguł jest nam wpojone już w chwili urodzenia... Tak czy siak nie przejmowałem się tym, że ktoś nas usłyszy, bo do jasnej anielki, to nie było teraz najważniejsze. Najważniejsze było to, że byłem szczęśliwy. W cholerę szczęśliwy! I pewnie będę się przez to smarzyć w piekle...

Tej nocy kochaliśmy się jeszcze trzy razy.

I gdyby to jeszcze nie było zainicjowane przeze mnie, to w porządku... Ale nie! Ja po prostu nie potrafiłem zasnąć, czując jego nagie ciało tuż przy sobie. I byłem jeszcze bardziej napalony! A on nie potrafił mi odmówić, bo chciał tego równie mocno, co ja. Nie poznawałem samego siebie, ale Marshall po prostu nieświadomie doprowadzał mnie do szaleństwa! Jego dłonie, usta i... rytm... były wręcz boskie, a zarazem tak zbereźne, że przez te kilka godzin rumieniłem się jak piwonia za każdym razem, gdy na mnie patrzył. Śmiał się, ale nie złośliwie. Mówił, że wyglądam ślicznie, a ja czerwieniłem się jeszcze bardziej.

Zostawały tylko pytania... Czy mojego ojca skręcało w przypadku, gdy miał sypialnię tuż pod nami? Czy Fiona uznała, że zeswatanie nas było jak do tej pory najlepszym z jej pomysłów? Czy pani Miętówka mogła w spokoju napić się herbaty? Czy poddani chociaż starali się zrozumieć i zaakceptować to, jak wielka może być miłość między dwoma mężczyznami?!

- Czy mi się wydaje czy jesteś spięty? - wszystkie moje myśli momentalnie odeszły na bok, gdy jego głos dotarł do moich uszu.

Odetchnąłem cicho, wygodniej opierając się o jego mokrą klatkę piersiową. Był moim ukojeniem oraz moją słabością. Równocześnie się przy nim denerwowałem i uspokajałem. Czy to było zdrowe?

- Myślałem, że po tym wszystkim w końcu się przy mnie rozluźnisz - odparł, po czym złożył lekki pocałunek na moim policzku. Odchyliłem głowę, gdy przyłożył usta do mojej szyi, aby zostawić na niej kolejną małą malinkę. Po chwili przejechał namydloną gąbką od mojego lewego ramienia w dół ręki.

- To nie tak, że się wstydzę...

- Skarbie, znam każdy zakamarek twojego ciała wręcz dogłębnie... - zaakcentował ostatnie słowo, niebezpiecznie zjeżdżając palcami w stronę mojego podbrzusza.

- Nawet nie próbuj - chwyciłem w dłoń jego kuszącą rękę i spojrzałem zirytowany na jego twarz przez lewe ramię. - Ja chciałem zostać w łóżku - przypomniałem mu. - ale ostatecznie dałem się namówić na kąpiel... Chcesz, żebym znowu się napalił?

Od godziny siedzieliśmy razem w wannie, a jego dłonie wciąż kusząco błądziły po moim ciele, zachaczając gdzieniegdzie palcami. W łazience pachniało cynamonowym płynem, a słońce pomału wdzierało się do środka przez lekko odsłonięte rolety. Byłem tak rozluźniony a zarazem tak niewyspany, że obraz porannych audiencji przyprawiał mnie o zawroty głowy.

- No już dobrze - odpuścił chłopak, przeczesując mokrymi palcami moje włosy. - Gum?

- Hm?

- Jak to sobie wszystko wyobrażasz?

Momentalnie odwróciłem się w jego stronę nieco mocniej, zerkając w jego zasypane oczy.

- Co masz na myśli? - mruknąłem, obejmując dłońmi jego napięty kark. W chwili, gdy zacząłem sunąć palcami wzdłuż jego szyi, odwrócił wzrok.

- No ciebie... mnie... nas... - szepnął.

- Za chwilę wychodzimy z wanny - oznajmiłem wimijająco, uśmiechając się z lekkim rozbawieniem.

Marshall spojrzał na mnie z udawaną  irytacją, aby po chwili przygryźć dolną wargę.

- Może sprecyzuję... - zaczął. - ... Co będzie z nami w dalszej przyszłości?

Uśmiechnąłem się lekko, przejeżdżając kciukiem po jego górnej wardze. Po chwili ostrożnie pochyliłem się w stronę jego twarzy i złączyłem nasze usta w czułym pocałunku. Chłopak zdążył jedynie lekko odwzajemnić pieszczotę, gdy oderwałem się od jego warg. W końcu nawiązałem z nim trwały kontakt wzrokowy.

- Wiem tylko, że bardzo chcę spędzić z tobą resztę życia... ale jeszcze nie do końca wiem, jak się za to zabrać...

*

3 miesiące później...

Perspektywa Marshalla

- Gładkie czy koronka?!

- Koronka... - odpowiedziałem w miarę szybko, przypatrując się sali. - ... Chociaż...

- Sałatka z majonezem czy bez?!!!

- Oczywiście, że z majonezem!

- Książę Grudkowego Kosmosu nie lubi majonezu, kochanie! - przypomniała pani Miętówka z sąsiedniego pomieszczenia, zbijając mnie z tropu.

- To bez majonezu!

Przetarłem dłońmi zmęczoną twarz. Była szósta rano i pewnie w moim "dawym" życiu nawet nie pomyślałbym, aby wstać o tej godzinie dobrowolnie, ale teraz...

- Książę, kurier przybył! - zakrzyknął jeden z poddanych, podbiegając do mnie truchtem.

- Kurier? - zamyśliłem się.

- Prosi o potwierdzenie zakupu...

- Nic nie zamawialiśmy.

- Nie moja w tym wina, panie, ale paczka jest zapisana na twoje nazwisko.  

- W porządku - położyłem pokrzepiająco dłoń na ramieniu mężczyzny. I tak wyglądał już na mocno zestresowanego  przygotowaniami. - Sprawdzę to...

Szybkim krokiem ruszyłem w stronę wyjścia z zamku. Mijałem zarobionych służących, którzy biegali od sali do sali, wciąż nosząc coś w  rękach. Miski, zmiotki, czyste prześcieradła, poduszki, zasłony. Posyłałem im jedynie ciepły uśmiech za każdym razem, gdy nasze spojrzenia się ze sobą krzyżowały. W tym samym momencie wykrzykiwali serdeczne: "Dzień dobry, książę!", a mi momentalnie nogi miękły ze wzruszenia, więc jedynie skinąwszy  uprzejmie głową, szedłem dalej korytarzem. W końcu zbiegłem schodami prosto na dziedziniec, narażając zmęczone oczy na poranne słońce. Gdy dostrzegłem powóz i znajomą twarz, mimowolnie uśmiechnąłem się szeroko.

- Paczka dlaaaa... Marshalla Lee... - dziewczyna przeczytała powoli i wyraźnie, udając, że pierwszy raz spotyka się z tym nazwiskiem.

- Tamara - zawołałem uradowany, kiedy włożyła mi kartonowe pudełko w ręce.

- I jeszcze jedno... I drugie - oznajmiła, wyjmując z wozu jeszcze dwa.

Położyła je na tym pierwszym, przez co zachwiałem się lekko, ale chwilę później odzyskałem równowagę.

- Co tutaj robisz? - spytałem, przyglądając się powozowi.

- Miesiąc po tym jak odszedłeś szefowa zbankrutowała i zamknęliśmy działalność... ale może to i lepiej - wzruszyła ramionami, uśmiechając się niewinnie.

W końcu oparła ręce na biodrach i przyjrzała mi się od stóp do głowy.

- A ty, Marsh? - mruknęła, wzdychając cicho. - Chociaż może raczej powinnam powiedzieć: Wasza Wysokość - zaśmiała się, lekko uderzając mnie pięścią w ramię. Ponownie się zachwiałem, ale dziewczyna prędko przytrzymała mnie za rękę. - Wyszedłeś na ludzi... Masz praktycznie wszystko - wskazała dłonią na zamek.

- Masz na myśli obowiązki? - zakpiłem, a brunetka jedynie przewróciła oczami.

- Mam na myśli miłość, Marshall! - poklepała mnie po ramieniu.

Pokręciłem głową rozbawiony, spuszczając wzrok na buty.

- Moja miłość aktualnie jest na polowaniu i chyba nie zdaje sobie sprawy z tego jak bardzo sobie sam nie radzę.

- A ty nie zdajesz sobie sprawy z tego, że pewnie cię sprawdza - stwierdziła dziewczyna.

- Czy dam radę?! Oh, jeszcze się zdziwi jak bardzo... - mruknąłem do siebie z determinacją.

- A z jakiej okazji ta uroczystość?

- Sprawy czysto polityczne... Mamy ustalić z sąsiednimi królestwami ostateczny podział ziem. Naszym mieszkańcom ich brakuje, a Królestwo Ognia ma ich zdecydowanie w dostatek, więc może uda nam się wylicytować kilka hektarów...

- Jak tam jest? - Tamara zamyśliła się przez chwilę.

- Gdzie?

- W pałacu.

Uśmiechnąłem się lekko, śledząc wzrokiem jej rozmarzoną twarz. Mogłem powiedzieć, że codziennie rano budzę się w łożu z baldachimem, obejmując osobę, która jest moim całym światem... Że piję herbatę z panią Miętówką, wspominając stare czasy... Siedzę na tronie, słuchając jak Gumball udziela audiencji i wpatruję się w jego profil, zdając sobie sprawę, że jego włosy wciąż są w lekkim nieładzie po upojnym seksie z poprzedniej nocy... Że gdy wychodzę na dziedziniec, słyszę śpiew ptaków i pozdrowienia poddanych... a pod wieczór staję na balkonie i czekam na mojego księcia, aby w końcu znów pieszczotliwie i z niesamowitą czułością wbić się w jego suche usta...

Brzmi jak bajka? Być może... Przez pierwszy miesiąc uznawałem, że takie życie nie jest dla mnie... że jest zbyt spokojnie jak na moje życie. Po dwóch miesiącach Gumball nie wytrzymał i uświadomił mi, że mimo bałaganu, który rozpętaliśmy, należy nam się szczęśliwe zakończenie.

.............

- A teraz posłuchaj mnie uważnie, skarbie. Mam gdzieś to, co myślą inni oraz to, co myśli sobie o nas wszechświat! Wiem, że nie byliśmy święci oraz wiem, że zanim zdałem sobie sprawę jak bardzo cię kocham, to mocno narozrabiałem! Ale czy nie sądzisz, że należy nam się w końcu odpoczynek?! Po tym wszystkim co przeszliśmy, chyba mamy prawo razem budzić się, zasypiać... No bo kurcze blade, jeśli ktoś kiedykolwiek wymyślał naszą historię i wciąż to robi, to musi mieć naprawdę mocno poprzewracane w głowie, żeby aż tak bardzo dobijać bohaterów praktycznie na każdym kroku! Więc błagam cię, Marshall, przestań mnie denerwować i naciesz się wreszcie kolacją!

............

Pamiętam dobrze jego zacięty wyraz twarzy, to, jak z wyrzutem wytknął mi, że jestem dla siebie zbyt surowy... oraz to, że zaraz po tej kłótni zaciągnął mnie do łóżka... Od tamtego momentu zacząłem chłonąć życie pełną piersią.

- Dużo pracy, obowiązki, zasady, wyrzuty sumienia, stres... no i Gumball... - powiedziałem jedynie, aby nie zrobić dziewczynie przykrości. - ... Ale można się przyzwyczaić.

Zdawałem sobie albowiem sprawę z tego, że nie każdy ma takie szczęście, aby zamieszkać w zamku z miłością swojego życia.

- Żałuj, że nie mieszkasz już w Nocosferze - parsknęła, po czym ruszyła w stronę wozu.

- Czasami żałuję... - w tym samym momencie brunetka podstawiła mi pod nos kartkę.

- Podpisz tu, tu i tu - poprosiła, podając mi długopis. Po chwili z trudnością umieściłem swój podpis w każdym potrzebnym miejscu i oddałem kwitek dziewczynie.

- A tak swoją drogą: Co tu jest? - spytałem, klepiąc górne pudełko.

- Świece - mruknąła Tamara, usadawiając się na miejscu kierowcy i chwytając lejce w zgrabne, małe dłonie.

Żartujesz...

- Świece... - zamyśliłem się, czując jak na moje blade poliki wkrada się lekki rumieniec.

- Miłego dnia, książę - oznajmiła, uśmiechając się jeszcze szerzej.

- Nawzajem!

*

Perspektywa Gumballa

Prędko zeskoczyłem z konia, dostrzegając w pełni przydekorowany dziedziniec. Uniosłem brwi do góry, gładząc zwierzę po grzbiecie. Na dworze dominowały dekoracje w barwach czerwonych i białych, zupełnie zaprzeczając stuletniej tradycji tego królestwa.

- Czy on już zupełnie postradał zmysły?! - usłyszałem głos mojego ojca. Mężczyzna zsiadł z wierzchowca, po czym podszedł do mnie od tyłu. Widząc na jego twarzy zdenerwowanie, uśmiechnąłem się lekko pod nosem, przeczesując włosy.

- Gumball, nie uśmiechaj się - skarcił mnie z wyrzutem. Ledwo ukryłem rozbawienie, przyjmując nieco poważniejszy wyraz twarzy. W końcu bez słowa ruszyłem do przodu, machając ręką na rycerzy, którzy momentalnie ruszyli za mną. - On działa wbrew tradycji! - ojciec starał się dotrzymać mi kroku.

- Mówiłem mu przed wyjściem, że zawsze dekorujemy na różowo... - oznajmiłem cicho, a skinąwszy głową do jednej ze służek, pchnąłem olbrzymie wrota do sali tronowej.

- Proszę, dostawcie do stołu jeszcze jedno krzesło! - doskonale znany mi głos rozniół się echem po pomieszczeniu.

Po chwili dostrzegłem wysoką sylwetkę, która bez skrępowania opierała łokcie o pozłacane oparcie tronu, śledząc spojrzeniem zabieganych poddanych. Po chwili mężczyzna odwrócił głowę w moją stronę, a uchwyciwszy ze mną kontakt wzrokowy, nonszalancko oparł brodę na dłoniach. Widziałem, jak na jego usta wkrada się jednostronny uśmiech, a oczy mrużą się, dosłownie połykając mnie swoim spojrzeniem. W chwili gdy Marshall przygryzł dolną wargę, mój ojciec nie wytrzymał i momentalnie ruszył do przodu, nie ukrywając zdenerwowania.

- Ja to załatwię - mruknąłem, zatrzymując go ręką.

Prędko ruszyłem w stronę księcia, który jedynie podniósł się i wyszedł mi na przeciw. Zatrzymaliśmy się w połowie drogi, stając naprzeciwko siebie. Zadarłem głowę lekko do góry.

- Nie możesz wyjeżdżać w trakcie przygotowań! - podniósł na mnie głos, zanim zdążyłem skarcić go za dekoracje. - Jeszcze nie umiem rządzić, Gum - mruknął cicho.

- Kochanie, świetnie sobie radzisz - oznajmiłem łagodnie, sięgając dłońmi do jego krawatu. Poprawiłem go lekko, po czym przeczesałem palcami jego zbuntowane kosmyki. - Tylko jak zwykle dajesz od siebie nieco za wiele... - zacząłem spokojnie.

- Co masz na myśli? - uniósł jedną brew.

- Kolory.

- Ładne prawda?

- Niezgodne z tradycją...

- Sam jestem niezgodny z tradycją. Powinieneś być w związku z normalną kobietą.

- Ta sprawa, to co innego - parsknąłem cicho, obejmując dłońmi jego twarz. - Dla ciebie zrobiłem wyjątek, bo się zakochałem... - przejechałem kciukiem po jego policzku.

Zdążyłem jedynie zobaczyć jego ciepły uśmiech, zanim pochylił się i złączył nasze usta w czułym pocałunku. Chwycił mnie za biodra, a ja momentalnie zarzuciłem ręce na jego szyję, na chwilę zapominając, że znajdujemy się w sali tronowej.

- Ekhem! - usłyszałem głośne chrząknięcie mojego ojca, w chwili, gdy zaczynałem pogłębiać pocałunek.

Niechętnie oderwałem się od ukochanego, wyłapując spojrzeniem zastygłą i zarumienioną służbę, która momentalnie odwracała wzrok i wracała do poprzednich czynności.

- To jak z tymi dekoracjami? - spytał Marshall.

- Mogą zostać - stwierdziłem, wzruszając lekko ramionami.

Za plecami momentalnie usłyszałem ciche przekleństwo. Zignorowałem to.

- Przyszły paczki - mruknął cicho wampir. - Na moje nazwisko...

Momentalnie na moje usta wkradł się szeroki uśmiech.

- Świetnie, zamówiłem je kilka dni temu. Chciałem żebyś odebrał - oznajmiłem, szukając w jego zachowaniu jakiejś oznaki zmiaszania. Po chwili dostrzegłem jak przygryzł lekko dolną wargę.

- Nie sądzisz, że trzy opakowania, to trochę za dużo? - szepnął, niekontrolowanie spuszczając wzrok na moje usta.

- Dwa z nich są do dekoracji, głuptasie - parsknąłem, dostrzegając kartony stojące tuż przy tronie. Prędko schyliłem się, aby je podnieść.

- A co z trzecią?

- Trzecia jest dla nas... - mruknąłem, a stanąwszy lekko na palcach, ucałowałem jego policzek w miejscu soczystego rumieńca.

*

Perspektywa Marshalla

- A na koniec pojedziemy do Lasów Zakazanych, bo po tym jak Gumball usunął barierę zrobiło się spore zamieszanie! - zakomunikowała Fiona, żywo gestykulując. - Przede wszystkim trzeba poprawić tamtejszą jakość życia, bo nastąpiło przeludnienie w zachodniej części krainy.

Była taka szczęśliwa, gdy opowiadała o wszystkich planach. Zupełnie jakby z chwilą, gdy zamieszkałem w zamku straciła sporo problemów. Przede wszystkim nie musiała już nas niańczyć i mogła nareszcie zająć się sobą.

- Czuję się tak, jakbyś opisywała nam swoją podróż poślubną - stwierdziłem, po czym przyłożyłem kubek z owocową herbatą do ust.  

W tej samej chwili Książę Ognia mało dyskretnie zabrał dłoń z ramienia dziewczyny, a ta momentalnie się zaczerwieniła. Gumball uśmiechnął się lekko pod nosem, zsuwając z siebie czarną marynarkę.

Bez dwóch zdań tę dwójkę zaczęło coś do siebie ciągnąć. Nie wspominając już o tym, że blondynka więcej czasu spędzała na jego dworze niż na naszym. Ale nie byłaby sobą, gdyby powiedziała nam wszystko wprost.

Właśnie dlatego uwielbiałem takie chwile. Chwile z rodziną, którą zastępowali mi oni. Wesoła zagraja od gadającej kotki po wiecznie niezdecydowanego różowowłosego księcia.

- Lepiej opowiedz nam ile czasu spędzacie w łóżku, bo chodzą mnie słuchy, że służba ma problemy ze snem - odgryzła się dziewczyna, zakładając nogę na nogę.

Spojrzałem niepewnie na Gumballa, który jedynie przełknął resztę swojej herbaty i odchrząknął, lekko się dławiąc.

- To tylko plotki - wycharczał niedbale, a na moje usta wkradł się niekontrolowany uśmiech.

- To, co się dzieje w naszej sypialni, to już nasza sprawa, kwiatuszku - mruknąłem, opierając łokcie na stole i pochylając się w jej stronę.

- Prawie codziennie pod wieczór zamykają drzwi na klucz - wtrąciła pani Miętówka, dolewając herbaty do naszych kubków.

- Pani Miętowko - jęknąłem z rozbawieniem, patrząc jak Gumball zaczyna się czerwienić.

Cake wybuchnęła głośnym śmiechem, a my momentalnie jej zawtórowaliśmy. Przez chwilę zupełnie zapomniałem, że jest prawie środek nocy i wszyscy goście strudzeni podróżą już śpią.

- Ciiii... - skarciłem ich, jakbym uciszał zagraję rozwydrzonych dzieciaków. Sam ledwo powstrzymałem się od śmiechu, biorąc dwa głębokie wdechy. - ... Jest prawie północ. Za chwilę zmykacie do pokojów - oznajmiłem, jak przystało na tego odpowiedzialnego... chociaż z reguły nigdy taki nie byłem.

- Dobrze, książę - prychnęła dziewczyna.

- Fiona robi się drażliwa, gdy jest senna - mruknął ognistowłosy, za co ta lekko palnęła go otwartą dłonią w czoło.

- Mógłbym się przysiąść? - na dobrze nam znajomy głos gwałtownie zwróciliśmy głowy w stronę wejścia do kuchni. - Nie mogę zasnąć...

W progu stał nie kto inny jak były władca krainy Ooo. Patrzył na nas lekko zmieszany, jakby nie wiedział do końca czy zrobić krok do przodu.

- Oczywiście - oznajmiłem, a Gumball odsunął od stołu wolne krzesło po swojej prawej stronie.

Nareszcie byliśmy w komplecie. W kominku wciąż płonął ogień, mimo że z dnia na dzień na dworze robiło się coraz cieplej.

- Hej, a opowiadałam wam jak Cake wypadła z okna?! - Fiona niespodziewanie wybuchnęła, prawie przewracając ulubiony kubek pani Miętówki.

*

Perspektywa Gumballa

Goście pomału wylewali się z pałacu. Po wczorajszej zaledwie kilkugodzinnej negocjacji udało nam się wylicytować to, czego potrzebowaliśmy. I wstyd mi przyznawać, ale była to głównie zasługa Marshalla. Przed zgromadzeniem dał mi jasno do zrozumienia, że nie będzie się wychylać, ale w trakcie... Chyba zrobił to niekontrolowanie, ale wystarczył jego jeden argument i mimowolne trzaśnięcie dłonią o stół, aby wszyscy władcy momentalnie przystali na naszą propozycję.

Odetchnąłem z ulgą, gdy już ostatnia osoba opuściła zamek. Po kilku minutach niekończących się uścisków i pozdrowień w końcu moje zestresowane serce znowu zaczęło bić normalnym rytmem. Stojąc na dużych, marmurowych schodach przed wejściem, podniosłem rękę do góry i zacząłem machać gościom na pożegnanie.

Spojrzałem kątem oka na Marshalla, który z lekkim szokiem wymalowanym na twarzy, patrzył w stronę odjeżdżających. Najwyraźniej tyle uścisków na raz, było dla niego szokującym przeżyciem.

Uśmiechnąłem się lekko pod nosem.

- Pomachaj im... - mruknąłem łagodnie, zmniejszając odległość między nami.

Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, a przygryzwszy dolną wargę, uniósł dłoń do góry.

- Jeszcze muszę się sporo nauczyć - wymamrotał, kiedy z zadowoleniem wtuliłem głowę w jego ramię. - Myślisz, że mnie lubią?

- Trochę ich przerażasz... - przyznałem.

- Naprawdę?!

- Widziałem, jak na ciebie patrzyli, kiedy w końcu odezwałeś się przy stole...

- Cholera... Starałem się być łagodny... - jęknął cicho, odwracając wzrok.

- Hej, ja się ciebie nie boję - przypomniałem, zmuszając go do spojrzenia w moją stronę. - A to chyba jest najważniejsze. Z resztą... Wiesz, że jestem zbyt miękki... razem będziemy rządzić idealnie - wyruszałem.

Gdy poczułem jak chłopak obejmuje mnie w tali wolną ręką, mocniej wtuliłem się w jego bok.

- Skarbie - szepnął, zakładając jeden z kosmyków za moje ucho.

- Tak?

- Chyba się do tego nie nadaję... Nie jestem odpowiednim materiałem na księcia...

- Marshall, jestem tu... I kocham cię, rozumiesz? - oznajmiłem pewnie, chwytając jedną dłonią jego kark, aby przyciągnąć go w stronę swojej twarzy. - Dla mnie zawsze byłeś, jesteś i będziesz odpowiedni. Błagam cię... Kto przez dobre kilka miesięcy ubiegał się o moją miłość i nie oszalał? Nie mów mi, że nie dasz sobie rady z królestwem.

Chłopak patrzył na mnie. Po prostu patrzył. Nie jak potwór czy książę... po prostu jak ktoś, kto właśnie zdał sobie sprawę, że ma już wszystko czego potrzebuje.

- Ja też cię kocham - mruknął jedynie, ale to mi w zupełności wystarczyło.

W końcu nie wytrzymałem i delikatnie przywarłem do jego suchych, spragnionych ust... I już nie chciałem się odrywać..

Historie ze szczęśliwym zakończeniem zazwyczaj zaczynają się normalnym zdaniem... Takim najnormalniejszym. Na przykład słowami: "Szedłem w milczeniu przez pałacowy korytarz w stronę jadalni. Ciemne zasłony przysłaniały okna, rzucając na dywan różnokształtne cienie. Tylko pojedyńczym smugom światła udało się wpaść do środka". Zupełnie inaczej jest z zakończeniem. Zakończenie albowiem zawsze kończy się czymś pięknym, tak pięknym, że ciężko sobie to wyobrazić. Takie szczęśliwe zakończenia czasami mogą wydawać się nudne, ale na pewno nie dla osób, do których należą. Moje szczęśliwe zakończenie jest równocześnie początkiem czegoś jeszcze piękniejszego. Ale chyba niektóre zakończenia już tak po prostu mają... 

To ten moment, moi drodzy: KONIEC.

Cóż tu dużo mówić... Przede wszystkim chciałabym wam podziękować za wszystkie gwiazdki, motywujące komentarze oraz te od których dostawałam napadów śmiechu. Dziękuję tym, którzy byli ze mną od samego początku, jak również tym, którzy dostrzegli to malutkie opowiadanie z czasem. Słuchajcie: Jesteście wielcy ❤️❤️❤️ Pragnę ostatni raz przeprosić za tak długi czas oczekiwania na epilog, ale jakoś nie umiałam tego zakończyć. Mam nadzieję, że spędziliście miłe chwile, czytając moje opowiadanie, bo ja pisząc je, spędziłam wspaniałe. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jest idealne. Zaczełam je pisać już dosyć dawno i sama często śmieję się z niektórzych rozdziałów (przede wszystkim pierwszych) oraz dialogów XD No coż, nic nie jest idealne. Jak rówież wszystko się kiedyś kończy.

Dobra wiadomość - już zaczęłam pisać nową książkę (również yaoi), która najpewniej niedługo pojawi się na moim profilu. Bohaterowie są już w pełni wymyśleni przeze mnie. Kilka pierwszych rozdziałów już stygnie w moim schowku. Postaram się napisać jeszcze z rozdział na zaś i wrzucam prolog. Najpewniej tutaj pojawi się wiadomość o opublikowaniu, więc czekajcie cierpliwie ❤️

Kocham was i pamiętajcie:
nie dajcie się oszukać przez los.

wasza Oszukana

*odchodzi... tak po prostu ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top